Rankiem udajemy się na śniadanie. Ludzi w ciul, sami turyści. Co ciekawe tam wypożyczają wszystko ale to wszystko do łażenia po górach. Od skarpet po sprzęt wysokogórski tak , że nic nie trzeba ze sobą zabierać. Lecimy pod wyciąg, który nas zabierze na górę.

Kolejka nie budzi zaufania.

Najpierw jedzie się dwójkami a potem na szczyt jedynkami z zabezpieczeniem łańcuchowym. Elbrus w tle, jeszcze za chmurami.

Wjeżdża się na 3 tysie.

Menda się nie chce pokazać.

Widoczek na drugą stronkę też spoko.

Ale pomału.

No coś tam widać ale i tak słabo.

Jeszcze tylko fotka na śniegu i można spadać.

Ja się źle czuję wysoko, Michał też to spadamy w dół.

Spadamy stamtąd. Po drodze szama.

No i deszcz nas dopada i dodatkowo awaria.
Deszcz napierdziela i chowamy się pod zadaszeniem sklepu. Podejrzenia padają na kabel od fajki bo już wcześniej po jeździe po mokrym coś przerywało. Akuratnie jesteśmy w wiosze i po wskazówkach lokalesów znajduję sklep motoryzacyjny. Oczywiście zamknięty ale to jakby u gościa w domu więc zachodzę z boku od wejścia do domu. Wbijam na posesję ale od razu spieprzam bo atakuje mnie pies stróżujący. Na szczęście gospodarz mnie zauważył jak bestia zaczęła ujadać i również wychodzi przed bramę po czym otwiera sklep. Znajdujemy zestaw kabli do świec do Żyguli. Nie ma nic innego to bierzemy.
Znajduję też warsztat samochodowy i właściciel pozwala nam zajechać pod wiatę w celu naprawy bo leje dalej.
Ponoć Hondy się nie psują.

W sumie to nie awaria tylko drobna usterka.

No to rozbieramy ten cud japońskiej myśli technicznej. Toboły, baniak i kombinujemy z zamontowaniem przewodów . Okazuje się że oryginalnie przewód ma wewnątrz drut a ten od Żyguli to jakiś węglowy sznureczek. Z niepewnością montujemy jedno z drugim i próbujemy czy pojawi się iskra na świecy. JEST!
Dobra nasza, podpinamy, świeca zamontowana i próba na żywym. Pali , działa i nie przerywa. Jest git. Składamy wszystko do kupy.
Słońce pomału zachodzi a my jesteśmy w doopie. Czas poszukać krzaczorów bo klimat przyjazny, nie pada i ciepło. Rozbijamy się za szarówki, odpalamy ognisko. Dzień się kończy.