Wstajemy z naszych legowisk w krzaczorach. Słońce pali niemiłosiernie. Jemy śniadanie w formie chińskich zupek i spadamy. Planujemy jakieś dwa dni luzu i chcemy to zrobić w Inguszetii. Znajdujemy sobie nawet bazę i walimy w tym kierunku. Wpadamy na szybko do Władykaukazu i szukamy apteki żeby kupić jakieś leki na Frankową nogę. W aptece pokazuję Pani foto palców pacjenta i tłumaczę co się stało. Daje nam 2 maści do smarowania.
Bierzemy, chwilę odpoczywamy i po weryfikacji że w naszej planowanej miejscówce w Inguszetii są wolne miejscówki walimy w kierunku granicy z Gruzją bo tam jest zjazd. Dojeżdżamy na miejsce i na granicy oczywiście post. Na poście odbijamy się od ściany bo się okazuje że zarówno nasz obiekt jak i wszystkie interesujące nas baszty i atrakcje znajdują się w pogranzonie. Permit nużen. Nie mamy.
Kurrrr
Robię fotę pogranzony dla potomności.

Musimy zawrócić. Szukamy miejscówek tak aby zagarować aż Franza stopa zacznie zdrowieć żeby można kulać dalej offem. Po drodze namierzamy miejscówkę do spania ale to bardziej burdel lub pokoje na godziny niż coś w czym się da mieszkać. Każdy pokój ma swoją bramę garażową w którą się wjeżdża a dopiero z niej jest dostęp do pokoju w którym jest tylko łóżko i łazienka. Okien brak. Spieprzamy dalej.
Po drugiej stronie ulicy też jest jakaś miejscówka ale to bardziej knajpa. Postanawiamy wjechać do Władykaukazu bo co będziemy udupieni robić na zadupiu 2 dni?
Spadamy do miasta. Wreszcie znajdujemy właściwy lokal. Całkiem blisko do miasta , jest zamknięte podwórko dla motocykli, w pokojach klima. Jest super. Zostajemy.
Franz nakłada specyfiki na nogę obok ma knajpę w razie głodu a my z chłopakami walimy obczaić miasto.
Idziemy nadrzecznym deptakiem a w dole kotłuje się Terek.

Ogólnie spędzamy trochę czasu we Władykaukazie w zasadzie szwędając się bez większego sensu w oczekiwaniu aż Franz wydobrzeje. W końcu jest na tyle dobrze że możemy ruszać dalej i stan palców zdecydowanie się poprawił. Te ruskie specyfiki za grosze naprawdę robią robotę.
Z ciekawostek dostałem soczystą zjebę na ulicy od jednego kolesia za paradowanie w krótkich spodenkach. Że niby mój strój był nieobyczajny bo wokół chodzą kobiety. Cóż nauczka na przyszłość. Nie paradować w spodenkach po republikach lub krajach muzułmańskich. Co dziwne w Iranie nikt nigdy nie zwrócił nam na to uwagi. Może tutaj więcej radykałów.
Inna ciekawa rzecz to tramwaje. Kierownicy i kierowniczki przestawiają sobie zwrotnice ręcznie. Kobitka wyłazi z szoferki i metalowym prętem przestawia tory aby móc polecieć we właściwą stronę. Archaizm. Same tramwaje wyglądają jakby miały dobre 50 lat ale jeżdżą.
Walimy więc do głównego traktu w kierunku Inguszetii, którą postanawiamy odpuścić całkowicie bo nie mamy opcji jej penetracji w interesujących rejonach. Na granicy republik oczywiście post. Spisują nas z paszportów i jesteśmy w Nazraniu, stolicy republiki.
Tuż za granicą zatrzymujemy się na łyka kwasu przy drodze. Upał nieznośny. Po drugiej strony ulicy jakieś mauzoleum. Idziemy obczaić.

Na połysk ale nic specjalnego w sumie. Lecimy dalej w kierunku Czeczenii. Znów post na granicy z Czeczenią. Procedury nam znane wiec wszystko odbywa się szybko, sprawnie i w miłej atmosferze.
Omijamy zjazd na Grozny i lecimy w kierunku jeziora Kezenoy Am które ponoć jest perłą Czeczenii. Droga bardzo fajna. Zatrzymujemy się na stopa przy sklepie i pierwsze co mnie uderza w tej republice to fakt że kobiety są niesamowicie zdystansowane. Babeczka w sklepie traktuje nas jak powietrze nawet na nas nie patrząc. Na drogach kierowców prowadzi już Allah co widać po stylu jazdy. Niezbyt bezpiecznym. Im bliżej do jeziora tym pogoda robi się coraz gorsza. Wjeżdżamy też coraz wyżej.

Zatrzymujemy się na punkcie widokowym. Zaczyna padać.

W końcu wyłania się jezioro. Nie wygląda jakoś spektakularnie.

Leje już na dobre. Porządna ulewa ale zbliżamy się do obiektu.
Parkujemy i wbijamy się na pokoje. Dość powiedzieć że nie ma innych noclegów w promieniu wielu kilometrów.

Widok mamy niezły a apartament ogromny.

W samym hotelu ludzi nabite jak sardynek do puchy. Bardzo dużo osób na wózkach a najlepsze jest to że hotel nie ma windy a barier architektonicznych typu pół metrowe schody mnóstwo.
Dobra, schodzimy na dół na piwko i szamkę. Ciężko znaleźć jakieś miejsce do siedzenia ale w końcu się udaje. Kultura olewania klienta niezmienna więc idę do baru i zamawiam piwo.
Sala restauracyjna połączona z czymś na kształt skansenu. Jest wystawa strojów ludowych. Nie wiem czy z tego regionu.

Zamawiamy szamę i po długim oczekiwaniu wjeżdża na stół. Wygląda spoko i tak też smakuje.
Kiszoneczki.

Zupa z barana.

I sadż.

Pojedzeni. Franz leci odpoczywać a my idziemy do sklepu po browar.
Niestety w sklepach w Czeczenii alkoholu się nie kupi. Przynajmniej nam się nie udało. Wybór browarów jak w Iranie. Do wyboru i koloru z tym że bezalkoholowe. Kupujemy jakieś zagrychy i wracamy do obiektu. Na bramie oczywiście portrety wodzów narodu.

Ogólnie portrety tych dwóch panów oraz kolegi Władimira wiszą kuwa wszędzie gdzie się nie obejrzeć w różnych konfiguracjach.
W hotelu za to grupa niepełnosprawnych rozkręciła imprezę.

Śpiewy i tańce do późnego wieczora.

Z czasem impreza przenosi się na dwór bo akurat przestało padać ale zimno jak cholera. Jeden na wózku łapie mnie za łapę każe się wytoczyć na dwór bo akurat konstruktor wymyślił sobie na wyjściu próg tak z 20 centów. Pomagam i wybijamy na podwórze.

Niesamowite jak ci ludzie potrafią się bawić i cieszyć z życia.
Oczywiście mimo że w sklepach alkoholu się nie uświadczy to już w hotelu bez problemów. Co dziwne lepiej (znaczy taniej) kupić wódkę niż browar, który jest dość drogi. Bez problemów kupujemy browce i drinki w barze, który znajduje się na uboczu hotelu. Nie był wcale pusty a klienci to bynajmniej nie byli turyści bo chyba tylko my tam byliśmy z inostrańców.
W końcu impreza się kończy i udajemy się na pokoje. Niestety spanie w naszym pokoju nie jest możliwe. W piecu napalili tak, że nie ma czym oddychać. Bierzemy więc karimaty i glebujemy w większym pokoju bo tutaj da się otworzyć okno i jest zdecydowanie chłodniej. Walimy w kimonko.