Dzień dobry,
budzę się w Szum, w środku nocy... Gdzieś w połowie trasy kolei.
Wysadzamy z Żakiem dwie Niemki, które wpakowały nam się do wagonu w Nawazibu. To znaczy pomogliśmy się im wpakować... Dwie grube, NRDowskie feministki, nie kryjące się ze swoim homoseksualizmem.
Żak, jak przystało na wykształconego Francuza opanował biegle język francuski i na tym się jego językowa edukacja skończyła.
Po chuj mu więcej było? Ano po chuj... skoro w całej północnej i równikowej Afryce do szczęścia komunikacji - więcej nie potrzeba?
Było to dla mnie irytujące. Czepił się mnie jak rzep psiego ogona ale do sprawnej komunikacji międzyludzkiej wymagania są ciut większe...
Nie byłem tkanką żywicielem.
Potrafię być nieznośny, kiedy wiem, czego chcę. Możecie mnie wtedy wołami nawracać i nic to nie da.
Sprzężenie zwrotne.
Żak nawracał mnie jakby, swoją dobrocią bycia... Tylko do czego? Do łagodnej śmierci? Takiej wiesz, kozak... nagle przyjmuje wyrok na siebie z całą tą ewangelizacją... W porywie jeszcze kogoś i ty nawrócisz...
W tym momencie trafiają ci się takie dwie cipy enerdowskie ze swoim światem liberte...
Zasadniczo pogodzony z losem mogłem je olać... Wczytać się do zachodu słońca w Zielone piekło dla równowagi. Ale nie...
Wdałem się z nimi w dyskusję i skończyła sie ona na tym, że nie jest specjalnym problemem dla desperaty o przeciwpołożnych poglądach (czytaj mnie) wyjebać - w takich oklicznościach przyrody, słabszą stronę w kosmos, celem prostej eliminacji.
Rozlana świeżo droga mleczna na niebie, niczym astromiczny kleks wybrzmiała nagle, ku mnie sms-em. Włączyłem bowiem telefon.
Z ich powodzi odebrałem jeden. Ten z domu... Pierwszy raz od tygodni nie był "cichym oskarżeniem".
Pierwszy raz od wielu tygodni niósł nadzieję...
Doznałem kolejnego deja vu...
Ostatnio edytowane przez El Komendante : 11.03.2020 o 23:37
|