Dzień dobry,
barak 3x4m z łóżkiem zamiast drzwi. Wokoło zamiecione do czysta, kilkanaście metrów dalej sterta śmieci.
Powoli wracam w stare tryby.
Dzidka do kuchni, wcześniej na bazar. Ja z "Alim" do roboty. On do przednich piast, ja na zadek.
Zdejmuje obejmy, demontuję nagrzewnicę, wciskam kawałek rurki, skracam jeden przewód ciut, zakladam obejmy, skręcam. Ali podchodzi z klockami, których nie ma. Oglądam tarcze proforma. "Zlecam" czyszczenie "czego się da", bo inaczej tego nie wytlumaczysz ale Ali kuma.
Wracam na zadek i ściągam zapas. Z nim cały szkielet jego ramy, ktory rozsypuje sie w piżdziec puchu marnego..
To ch...j. Zapas jest ale na 15-stce (z wersji 2,9t) i nie ten rozmiar gumy... Różnica na oko, ze 3cm w średnicy całego koła. Nasza to 225/75 zapas 195/70...
Nie trzeba być Szerlokiem jadąc do Afryki, by wiedzieć, że opona tutaj, to podstawa a akacje wszyscy kojarzą z kolcami.
Dzidka, to bardziej dr Watson. Akacja dla niej to piękny tupecik pustyni w czerwieni zachodzącego szybko słońca.
Stan zapasu na warunki lokalne, to salonowy wyrób. "Tłumaczę" Alemu gustlikowe machniom. łapie proces w try miga. Zabiera koło i znika na dobrą godzinę. Wraca z felgą 16-stką i naszym rozmiarem opony. No coż... zamienił stryjek siekierkę na kijek więc wysyłam Alego jeszcze raz w miasto by zalatwił dwie opony na zapas ale z widoczna linią bieżnika a ten slick niech wiezie do wytwórni sandałów.
Spojrzał na mnie jak Dzidka, która w lusterku zauważyła zmarszczki ale... polecenie wykonał. Wykonał przy tym gest, że to będzie kosztowało. No więc powiedziałem po polsku:
- Ali, kurwa... z naszego zapasu wystrugałbym ci komplet opon do lublina! Przywież kurwa dwa zapasy, więcej niż takie od jako.
Po polsku ale bez konialnego akcentu.
Z butów, dopiero wyrywa Alego sałatka Dzidki. Części zapasowych nie ma, narzędzi ale worek przypraw, oliwek, czego tam jeszcze i ten dryg, by z krowiego łajna zrobić perukę dla królowej - to ma.
Ten radosny blond uśmiech... nie dość, że Ali MA zjeść z nami, to jeszcze MUSI umyć dłonie.
Jest Dzidka, jest miska, jest woda w dzbanku i biały ręcznik.
Zaczynam tę babę lubić...
Na deser odkręcam dwa pojedyńcze krzesełka z Lublina i proszę Alego by dospawał do stelarza w poziomie łącznie 8 prętów, po cztery na jeden fotelik. Wrzucam je luzem na pakę z informacją, że będą od teraz slużyły jako kamperowe krzesła na zewnątrz.
Ali zalatwia mi jeszcze klucz do kół i z pewnego źródła możemy nabrać 50 litrów wody.
Na finał przypominam sobie o filtrze powietrza! I bardzo dobrze, bo jego metalowy korpus jest przeżarty na wylot, dekiel zaś rozlatuje się przy demontażu. Sam filtr, to obraz nędzy i rozpaczy.
Oczywista zapasowego nie mamy. Ja zajmuje się czyszczeniem rzeczonego a Ali w tym czasie ekspresowo na wzór, z dużej puszki po owocach, dorabia duplikat.
Bardzo sympatyczny jegomość i kreatywny. Taka kompilacja Bikera z Fazikiem.
Ona im z suszonych grzybów i maryśki torcik marcello zrobi, oni w rewanżu z zużytego filtra oleju lokownicę.
I tak nam dzień zleciał. Całość kosztowała Dzidkę 50eu. W ramach tychże wymiana plynu hamulcowego z przesmarowaniem wszystkich kalamitek.
Ali gdzieś zadzwonił i kazał nam czekać. Po kwadransie na rowerze przyjechał smolisty brzdąc i mieliśmy jechać za nim.
Tak dojechaliśmy do chatki Alego, gdzie czekała juz na nas jego liczna rodzina.
Ostatnio edytowane przez El Komendante : 16.03.2020 o 22:17
|