Dzień 4, wtorek
Forum zaowocowało ostatnio relacjami (co mnie cieszy niezmiernie!!), ale może się jakoś przebiję
Poprzedniego wieczora zapadła decyzja o zmianie noclegu. Ileż można siedzieć w jednym miejscu? W dodatku nie jest za tanio...
Żeby nie marnować czasu na szukanie korzystamy z booking.com, chcemy coś znaleźć raczej w zapadłej dziurze, niż w kurorcie.
Znajdujemy coś w górach, ale i nad sztucznym jeziorkiem i nawet podobno jest basen.
Rano ładujemy więc wszystko na motki (dużo tego nie ma) i jedziemy. Plan jest taki, żeby jechać bocznymi, krętymi (jakby tu były jakieś inne..) i nie za długo, bo tyłki nam po tych 2 dniach odpadają.
Wybieramy drogę A-355 do Ojén, a później to w zasadzie przed siebie, aby kierunek się zgadzał
Spodobał się nam most na jakiejś drodze już chyba całkiem bez numeru:
Zdjęcie dla inż. Fassiego:
Zadupia już takie, że kury biegają po drodze, zdziwione, że coś jedzie.
Gminnymi ścieżkami dojeżdżamy do dość znanej atrakcji, czyli âCaminito del Reyâ, mimo braku sezonu brak jest biletów, co Raf sprawdził na szczęście wcześniej.
Podziwiamy więc tylko kierowców autobusów, którzy tu dojeżdżają

i ruszamy dalej.
Jeszcze bardziej w bok. MA-5403, czyli wąziutki asfalt poza sezonem, czyli tylko nas dwoje
Okropne, kompletnie niefachowe, miniaturowe kółeczko w KTMie Rafa:
Całkiem sporo czasu zajmuje ta jazda krętymi bocznymi, i robi się południe. Na horyzoncie widać miasto z jakimś zamkiem, może dadzą coś zjeść?
Na dzień dobry ładujemy się jednak w wąskie ślepe uliczki, choć niewątpliwie jest ładnie:
i bywa dość stromo:
Oczywiście znów GPS Rafa ma fochy, więc zdajemy się na GPS jagnięcy i nawet lądujemy na centralnym placyku w mieście.
Od razu nam się ta Antequera spodobała, a szczególnie knajpka
Knajpka nawet pod Maryjką (chyba)
I mają boccadillos

Co prawda wybieram wersję wegetariana, a właściciel pyta, czy może dodać tuńczyka, ale co tam

Smaczne było!
(Kawa!! W każdym, ale to każdym miejscu zamawiałam espresso, albo po prostu con leche (z mlekiem) i za każdym razem była obłędna!)
Tuż za rogiem widać twierdzę, to się przejdziemy, nawet na pieszo!
Niestety twierdza zamknięta na głucho, ale ponieważ zabytki nie są priorytetem na tym wyjeździe, to za bardzo nas to nie martwi.
Objeżdżamy twierdzę i ruszamy dalej:
i znów ślepy zaułek:
Tu się poddałam, bo trzeba było skręcić w bardzo ciasny zakręt i zjechać bardzo ostro w dół. I to wszystko na wyślizganym wapiennym bruku.
Mój Getrud jest świetnym motocyklem do jazdy, ale dzięki swojej wadze (230 kg

) , przynajmniej dla mnie, kłopotliwym w manewrowaniu. Chowam dumę do kieszeni i oddaję lejce Rafowi.
Głupie 100m, ale wolę nie testować gmoli.
Raf oczywiście zjeżdża bezproblemowo po czym stwierdza "jezu, jak ty tym jeździsz, przecież to w ogóle nie skręca!"
GS z powrotem w moich rękach
Ruszamy na północny wschód, ku sztucznemu jezioru, nad którym jest gdzieś nasz nocleg.
GPS prowadzi nas pod same drzwi pensjonatu pod miasteczkiem Iznahar, styl - sama nie wiem - kolonialny?
Bardzo spodobała nam się rzeźba w hollu:
Widok na miasteczko Iznajar też niezły:
Zamek arabski obowiązkowo:
Niestety miasteczko poza sezonem okazuje się tak senne, że nie znajdujemy ani jednej czynnej knajpy. Trudno, musimy spędzić wieczór jedynie przy butelce czerwonego wytrawnego i paczce ciastek
W dodatku jesteśmy w tym wielkim budynku zupełnie sami, nie licząc 2 kanarków...
cdn.