Dzień dwudziesty: jedziemy do Tbilisi.
Po przebudzeniu w hotelu miliongwiazdkowymi i spiciu kawki pożegnaliśmy się z Niemieckimi Gieesiarzami , po czym ruszyliśmy w dół do wioski na śniadanko. To, co przygotowały dla nas obie Panie w małej restauracji było po prostu niewiarygodne - śniadanie królewskie przy tym to żarcie dla psów!

Siergiej postanowił jechać z nami do Tbilisi, więc po wspólnym biesiadowaniu porannym jakimś cudem udało mi się przerzucić nogę przez siodło Gieni i ruszyć w dół. Było tak sobie...
Wyjazd z Omalo zajął nam cztery piękne godziny życia. Pogoda nie była jednak tak ładna jak na wjeździe do Omalo - powyżej 2 tysięcy metrów jechaliśmy już w chmurach, ale nadal było po prostu wspaniale! Droga do Omalo moim zdaniem to obowiązkowy element dla każdego motocyklisty odwiedzającego Gruzję. Po zjeździe zalogowaliśmy się w super klimatycznym pensjonacie w wiosce Luhuri.

Po dziennych temperaturach w granicach 20 stopni i nocnych około zera ciepełko Luhuri było dla nas błogosławieństwem. Zrobiliśmy małe pranie, odwiedziliśmy lokalny sklepik i toczyliśmy długie rozmowy z Siergiejem na temat motocykli, życia w naszych krajach i tak dalej. Ja tego popołudnia przede wszystkim "trawiłem" w głowie piękno natury, którego doświadczyłem w ostatnich dniach, doznania związane ze spotkaniami i w ogóle wszystko, co nam się przydarzyło w ostatnich dniach.
Rano zebraliśmy się szybko i ruszyliśmy w kierunku Tbilisi. Mimo sporego ruchu jechało nam się dobrze i szybko. Od czasu do czasu zatrzymywaliśmy się na sesje dronowo - zdjęciowe w szczególnie ładnych miejscach.
Po zbliżeniu się do Tbilisi pożegnaliśmy Siergieja, który zarezerwował nocleg w innym miejscu i zanurkowaliśmy w miasto w poszukiwaniu naszej miejscówki. Już sam wjazd do miasta zwiastował fajne popołudnie i wieczór! Po zalogowaniu się w hostelu zrobiłem coś, na co czekałem już prawie trzy tygodnie:-)
O Tbilisi nie będę wiele pisał. Kto chce (a powinien chcieć każdy!!!) ten przyjedzie i zobaczy. Najważniejsze jest jedno - duszę tego miasta wyczuwałem od samego początku mojego pobytu w nim.
Wojtuś podsumował to w ten sposób - ten koncert urywał dupę!! Od czasu do czasu wysyłaliśmy pocztówki filmowe naszemu pilotowi Radziowi. Oto jedna z nich:
Mimo delikatnego chłodku zostaliśmy w tej knajpce do końca koncertu. Nie jestem jakimś wielkim fanem muzyki, ale to co tam doznałem zostanie na długo w mojej głowie.
To był kolejny piękny, piękny dzień!