Miód i to zajebisty to kupuję u chłopa na wiosce lub w BN. My będziemy jechać z Porto, zasadniczo to w pierwszym miejscu mieli pszczoły ale miodu już nie, nikt nie czekał ze sprzedażą do naszego przyjazdu. Trasa na jutro to dojazd do wąwozu la Restonica, francuska grupa motocyklistów z Paryża, z którą się od czasu do czasu mijamy polecała to miejsce, polecali też miejsce na nocleg gdzie się dzisiaj spotkaliśmy czyli w Cargese. My się tam udaliśmy w celu zakupu maści na spuchnięte kolano, jak pisałem czas biegnie a mikrokontuzje dają się we znaki. W drodze powrotnej spotkaliśmy też naszego spadochroniarza. Tak nazwaliśmy faceta który samotnie jeździ po wyspie i pierwszego dnia podczas objazdu cap corse, spotkaliśmy go kilka razy. Spadochroniarzem został nazwany bo miał na plecach w czasie jazdy i podczas spacerów też taki dupny plecak prawie jak na jakiś spadochron desantowy. My od samego początku próbujemy kupić ser, w ładnym miejscu nad miasteczkiem Speloncato
Właścicielka przybytku powiedziała, na nasze żale że nie możemy kupić sera, że jest za późno. Sezon się skończył w lipcu i zacznie dopiero w październiku, ale że możemy kupić dobry ser w sklepie, podała nam nawet nazwę, którą zapisała na naszej kupionej mapie papierowej Marsulinu. Problem w tym że jeszcze takiego nie znaleźliśmy, ten który kupiliśmy miał wprawdzie na początku literę M i był korsykańskim serem, ale chyba nie w takim typie o którym myśleliśmy. Dodam tylko że ów ser nie śpi z nami w pokoju, śpi na zewnątrz. Czasem widzieliśmy te budy z produktami lokalnymi ale sera w nich nie było, czasem miód.
Zapomniałem dodać do tego miejsca towarzyszyły nam chyba sokoły królewskie, w pierwszym miejscu gdzie lało na pewno była jedna para która gwizdaniem umilała nam czas, nad tym miejscem, to juz było 1100 mnpm kilka osobników swobodnie żeglowało w powietrzu