Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13.10.2020, 00:43   #84
Poncki
 
Poncki's Avatar

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Warszawa
Posty: 2,717
Motocykl: XR250R
Przebieg: ły
Galeria: Zdjęcia
Poncki jest na dystyngowanej drodze
Online: 3 miesiące 2 tygodni 1 dzień 12 godz 26 min 16 s
Domyślnie

Po przejechaniu 110 km musieliśmy zacząć myśleć o noclegu.

Nieodłącznym elementem każdej wyprawy są noclegi w plenerze. Powszechnie wiadomo też, że znalezienie dogodnej lokalizacji graniczy czasem z cudem. Zwłaszcza gdy poruszamy się w nieznanym i nieprzyjaznym terenie. A to zabudowania, a to kamieniste podłoże, brak wody lub brak opału. Jak jest wszystko, to są komary, jak nie ma komarów, to logistyk zapomniał browarów. Zawsze coś...

Ponieważ nasza wyprawa została sklasyfikowana jako "przedsięwzięcie mikro" wszystkie powyższe niedogodności nas dotknęły. Ich znaczenie było jednak proporcjonalnie mniejsze niż w przypadku "wypraw prawdziwych" (czymkolwiek one są...).

Nocleg był elementem niezbędnym i bardzo ważnym w kontekście realizacji założeń (odsyłam do pierwszych postów). Szukaliśmy sposobu na sprowokowanie pewnej spontaniczności. Przy sztywno wytyczonej trasie było to dosyć trudne. Zdecydowaliśmy, że ruszymy z przypadkowego miejsca (trasa stanowi pętlę) i nocleg będziemy musieli zorganizować tam, gdzie rzuci nas los. Oczywiście najzabawniejsze jest to, że w każdym momencie mogliśmy wsiąść w autobus i w 40 minut być w domu Z jednej strony dawało nam to komfort psychiczny, ale z drugiej zmusiło do walki z pokusą powrotu. Zabrakło tyci, tyci

Nieoczekiwanym problemem okazały się komary. Trafiliśmy na taką plagę, że nie dało się wytrzymać. O swobodnym siedzeniu na ławce nie było nawet mowy. Zdecydowaliśmy się przeprowadzić debatę noclegową. Jedynym względnie bezpiecznym miejscem okazała się kładka nad Wisłostradą.

1.jpg

Dopiero w trakcie przeglądania zdjęć zauważyłem napis na glebie: „Mój jest ten kawałek chodnika, nieeee mówcie mi więc co mam pisać”. Pewien jestem, że wtedy nikt z nas nie myślał o pisaniu. Każdy z nas chciał jednak wykrzyczeć: PIĆ! JEŚĆ! SPAĆ! KOMARY SPIER-DA-LAĆ!!!

Na miejsce noclegu wybraliśmy lasek przy wylocie na Łomianki. Do celu prowadziły dwie dogodne drogi. Jedna w większości asfaltowa (bardzo szybka) i druga szutrowa nad samą Wisłą (bardziej klimatyczna).

W tym miejscu chciałbym zaznaczyć, że przejechane 110 kilometrów po mieście może być nieopatrznie odebrane jako dystans bardzo przeciętny. W praktyce cały dzień byliśmy w ruchu. Przedzieraliśmy się przez chaszcze, dźwigaliśmy rowery po schodach, przeprawialiśmy się przez rowy melioracyjne, nasypy kolejowe i inne przeszkody. Zasadniczo… byliśmy wyjebani w kosmos jak Mario Bros!

Dlatego też zdecydowaliśmy się na trasę trzecią, o której istnieniu sobie przypomniałem. Była najkrótsza. To jest właściwy moment, żeby czytelnik przypomniał sobie najbardziej spektakularne przygody związane z wybraniem trasy najkrótszej.

2a.jpg

Latarnie skończyły się bardzo szybko, jednak ścieżką wytyczony był szlak pieszy, oznakowany dosyć dobrze. Ponieważ do pokonania mieliśmy tylko krótki odcinek, nie chciało nam się wyciągać latarek z otchłani sakw. Pulsacyjne światełko sygnałowe musiało wystarczyć. I zapewne wystarczyłoby, gdyby nie fakt, że ktoś ogrodził swoją rezydencję jebutnym płotem i tym samym szlak zdematerializował się. No ale przecież nie będziemy się wracać!
Z rowerów zeszliśmy już wcześniej. Do pokonania mieliśmy półkilometrowy odcinek. Niby mało. Tyle, że po stromym zboczu i bez ścieżki. Zaczęły nam się ześlizgiwać zadnie części rowerów (te z ciężkimi sakwami). Wyratowanie kół przednich powodowało, że poruszaliśmy się jak motocykle żużlowe. Kiedy opanowaliśmy tę sztukę, los rzucił nam kłody pod koła. Brakowało tylko wiejskich kundli podgryzających nam łydki. Ich rolę przejęły pokrzywy, do spółki z komarami.

Wszystko to sprawiło, że na nocleg przybyliśmy w humorach względnie złych.

5.jpg

Uświadomiliśmy sobie także, że nie mamy piwa… No ale od czego jest CPN?! 25 minut pedałowania w dwie strony i humory nam wrócą. No jasne, że warto!

6.jpg



Tak więc ciśnienie zeszło ze mnie ostatecznie. Pozostało wziąć głęboki oddech i cierpliwie czekać.

7.jpg

W końcu około godziny pierwszej zasiedliśmy do wspólnej kolacji. Szybko okazało się, że moje piwne podboje skończą się na jednej puszce. Otwarcie drugiej było symbolem podjęcia wyzwania, jednak znalazłem ją pełną i rozgazowaną o poranku.

8.jpg

Nocleg zwyczajowo kojarzy się ze snem, jednak w tym przypadku był on tylko chwilowym luksusem. Sakwy miałem wypełnione po brzegi, dlatego zrezygnowałem z namiotu na rzecz hamaka. W trakcie pakowania okazało się, że to nie wystarczy i w odstawkę poszedł także śpiwór. Na konsekwencje nie trzeba było długo czekać. Komary w trybie ekspresowym dobrały się do mnie i zaczęły kąsać bezlitośnie. Jedynie szczelne zawinięcie hamakowego kokonu dawało jako taki komfort. Cóż z tego, skoro zaraz po zaśnięciu moja dłoń odpuszczała i hamak ponownie stawał się areną krwawej walki.

Noc udało nam się jednak przetrwać, a kolejnego poranka przywitała nas piękna pogoda.

9.jpg

Duch w zespole podupadł jednak i trzeba go było czym prędzej odbudować.

10.jpg

A przecież nic tak nie budzi do życia, jak pożywne i bogate w witaminy śniadanie.

11.jpg

Konsumował także fotograf, któremu zawdzięczamy zdjęcia z momentów, w których nikt o pstrykaniu nie myślał.

12.jpg

Czemu obraca mi foty, nie wiem.
Przyjmijmy, że jest to symbol człowieka na poziomie.
Poncki jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem