„
Nie ma zbrodniczych narodów, są zbrodnicze ideologie i organizacje”
Powoli zbliża się czas, by zakończyć moje poszukiwania w ramach Motocyklem do Huty Pieniackiej.
A trzeba się spieszyć, bo już dziś pojawiają się pytania typu:
„
Pomocy! Nie mogę nigdzie znaleźć, jaką powierzchnię miała przedwojenna Ukraina?!”
Mam też coraz więcej przemyśleń dotyczących swoich „publikacji” tutaj, na Forum.To tu budziły się i rozwijały, wręcz dojrzewały z Waszą pomocą, ale stanowią zbyt duży kontrast do ogólnego przesłania Forum. Nie umiem z nich zrezygnować, ale pozostawię je tu niedopowiedziane. Zwłaszcza teraz, kiedy więcej gadania i pisania niż jeżdżenia. Bo jednym z moich założeń było opisywać tylko to, co widziałem i fotografowałem.
Początkowym był odruch serca, by odnaleźć i upamiętnić polską wieś zgładzoną wraz z jej mieszkańcami 28 lutego 1944.
Potem było już zawsze „w drodze do HP”.
Wydarzenia z pacyfikacji wsi, ale i wydarzenia które obserwowałem za każdym moim tam pobytem, zaczęły układać się w jakiś sens, którego całkowicie nie rozumiałem, ale mu się podporządkowałem. Czasami wydarzenia nie miały bezpośredniego związku, ale odnalezione w pamięci po latach, okazywały się brakującą cegiełką w murze. Z cegieł barbarzyńsko zburzonych domów budowałem całkowicie nowy mur.
Wierzyłem, że idąc do źródła cofam się w czasie i tak łatwiej mi mi było zrozumieć minioną rzeczywistość.
Cały czas towarzyszyła mi idea poszukiwania źródeł- jeden wyjazd-jedno źródło.
Wokół HP poznałem wiele źródeł Seretu, wywierzysko Bugu, Styru, Ikwy, Horynia, a wraz z nimi naturalne granice ludzkich społeczności. Wierzyłem, że idąc do źródła cofam się w czasie i tak łatwiej mi mi było zrozumieć minioną rzeczywistość. Źródła rzek i ich dorzecza, to zwykle pierwsza, mała ojczyzna człowieka, a czasem nawet jedyna, za którą trzeba walczyć i czasem zginąć. Małe rzeczki są jak małe ludzkie społeczności i zasilają rzeki wielkie, stanowiące granice narodów.
Widziałem rzeki dzikie, ukrywające toń w bagnach i oczeretach i oswojone, zaprzęgnięte do pracy w kieracie młyna, jazu, rybnego stawu; ciche lub odbijające stukot kół po moście, wrzawę kąpiących się dzieci, senny rytm kijanek, a od święta nawet dźwięczny kobiecy śpiew.
Widziałem naprawdę, czy tylko śniłem czyjeś wspomnienia?
Nie da się śnić w nieskończoność. Choćby na siłę zaciskać powieki, to powoli dotrze do nas codzienność a wrażliwość przygniotą fakty. Fakty to daty, nazwiska, przyczyny i skutki.
To krwawe przerwanie snu.
Przyszedł czas na odkrywanie nowych źródeł. Stały się nimi relacje świadków, wspomnienia ich rodzin, i świadectwa badaczy. Były dla mnie czytelne, bo bez trudu mogłem je przypisać do poznanych miejsc: wiedziałem co jest za górą, dokąd zaprowadzi mnie droga, jak smakuje źródlana woda, gdzie wschodzi słońce i jak daleko jest do najbliższego kościoła.
Prosiłem o dar rozeznania dobra i zła.
Jednak dalej nie mogłem zrozumieć „dlaczego?”
To wstęp, początek końca, bo wydaje mi się, że znalazłem już odpowiedź.
To, o czym chciałbym napisać, zbiega się z dzisiejszą datą 9 lutego.
To rocznica zarąbania siekierami ludności polskiej, wołyńskiej wsi Parośla.
Pierwszy paciorek wołyńskiego Różańca.
Pierwszy mord pierwszej formalnej formacji UPA podległej OUN-B sotni Hryhorija Perehijniaka "Dowbeszki-Korobki"- sotni do zadań specjalnych.
I jakże wymowne jest pierwsze upamiętnienie rzezi z napisem, że dokonali tego ukraińscy nacjonaliści. Jedno z dwóch spośród dziesiątków, jakie widziałem. Jeszcze tam stoi.
Moje dotarcie do Parośli opisywałem już w tym wątku w 2016r.
parośla pomnik.jpg