Tak naprawdę już teraz powinniśmy zakończyć tę relację, bo tyczy ona Kolskiego, a nie lanserskiego kręcenia się po Skandynawii, czy gdziekolwiek indziej. Ale niech będzie.
Nadal jesteśmy w podróży i nigdzie się nam nie spieszy, a nawet pojawia się plan 2782 - a może Ukraina, bo przecież mamy po drodze

Nie do końca wiemy po drodze czego, ale brzmi fajnie.
Tak naprawdę mamy poczucie niespełnienia. Dopiero po opuszczeniu Rosji, gdzie targały nami różne uczucia-chętnie, i już natychmiast, byśmy tam wrócili. Tak, czy siak Norwegia śliczna jest,
więc dzida do przodu.
n1.jpg
n2.jpg
n3.jpg
n4.jpg
n5.jpg
***
Faktycznie, informacja, że jedziemy a nie płyniemy, potraktowałem jak dobry żart. No ale skoro już jesteśmy na północy Norwegii, to czy popłyniemy, czy pojedziemy na Nordkapp, to już mało istotne…liczy się lanserskie zdjęcie z globusem., bo i tak odwiedziliśmy Gamvik-faktyczny szczyt Europy.
Po jakiejś setce, moja niunia zaczyna przerywać i się dławic.
-Pompa!
-Moduł!
-Regler!
-Niskie ciśnienie w przednim kole!
Rady kolegów sypią się jak z rękawa. Tym bardziej, że wszyscy jesteśmy mechaniorami pierwszej wody. Musze wspomnieć o germańcu, bo jak tego nie zrobię, to będzie nas znowu terroryzował ujawnieniem obciążających nas materiałów filmowych. Więc dzięki Mykowi wymienione zostały świece…bo miał i miał też klucz do świec…jako jedyny…ooo dzięki Ci Wielki Germański Najeźdźco.
Na miejscu oczywiście zwykłe dziękuje nie wystarczyło. Przez kolejne kilka dni słyszałem, jak to niby byśmy utknęli gdzieś pośrodku dzikiej, nieprzyjaznej i pogańskiej Norwegii, gdyby nie przezorność i dobre niemieckie przygotowanie! Tak na marginesie-Spławik masz w ryj.
swiece.jpg
Na Nordkapp docieramy w bólu około szóstej, siódmej rano. Niby piękny błękit, ale wietrzysko chce nas zdmuchnąć z drogi. Po raz pierwszy w życiu zakręty biorę w przeciw przechyle.
Deptul walczy o życie-coś nie tak ma z regulacją tylniego zawieszenia i motongiem miota na lewo i prawo.
Godzina jest wczesna, bramki wjazdowe martwe, zero kogokolwiek …więc wjeżdżamy oczywiście pod sam globus-lanserska fota i chcemy zmykać szukać jakiegoś noclegu. Ale nie, Herr Rafael zostaje, bo ma misję, a mnie się wydaje, że brak gadżetów to powoduje, czyli będzie twardo czekać na otwarcie sklepów z suvenirami. Zgadujemy się na telefon i trzydzieści kilometrów dalej lądujemy w bardzo przyjaźnie wyglądającym rowie. Zasypiamy w oka mgnieniu. Jakieś pięć godzin później, budzimy się już w komplecie. Haaa, żebyście wiedzieli jaką cenę(cena+germańska prowizja) sobie krzyknął zdobywca suvenirów, za lanserskie naklejki z Nordkappu-Kurwaaaa
nk1.jpg
nk2.jpg
nk3.jpg
nk4.jpg
Asfalty norweskie mordują nam opony. Zaczynamy przeliczać nie na kilometry, ale na dni i godziny. Umorusane niunie, kostki i nasz ogólny wygląd, faktycznie nie pasuje do ogólnego wizerunku „motocyklisty-podróżnika po Skandynawii”., ale o tym wspominał już Deptul. Skoro Nordkapp, to po drodze Finnmark, gdzie Myku, mimo, że nie ma już miejsca w swoich bagażach w przewrotny sposób pozbywa jednego z wszech obecnych reniferów skóry, i to całkiem tanio. Potem na niej śpi i drapanie oraz obrzęki skóry zwala na wszechobecne ugryzienia komarów

. Tu też się potwierdza nam niecny plan, uknuty na rybackim. Finmark jest kolejną taka wspaniałą krainą-trochę jak dolina Naretwy ze skałami przez które przedziera się woda, i trochę jak Karelia z bagnami, rozlewiskami i mnóstwem robali, i trochę jak południowa Norwegia, bujna i zielona. Czyli taki kolejny zakątek, który jest trudny do eksploracji na ciężkich, zapakowanych motocyklach. I tu mam na myśli faktyczną eksplorację Finnmarku, czyli jazdę po ścieżkach dla skuterów śnieżnych, gdzie wyznacznikiem tych ścieżek są znaki, a nie droga, a nie przemknięcie asfaltami. Nooo, ale plan planem, a my się nadal lansujemy-oczywiście następnym przystankiem jest Rowamieni i wioska Świętego Mikołaja. Deptul jakoś się ożywił i zaciera ręce.
-Chłopie, co jest?-pytam-bo tego typu zachowanie u Marcina, mnie trochę niepokoi
-Kurwaaa, pogadamy sobie o tych wszystkich listach, które wysłałem!
-Ooo! O właśnie!-wykrzykuje Myku
Hmmm, czyżbym tylko ja był zawsze grzeczny.
f1.jpg
f2.jpg
f3.jpg
f4.jpg
O tym że Finlandia jest smaczna, ale jazda po niej -bez „niej”, i bez wędki na pstrągi, jest raczej nudna, to już się przekonałem w zeszłym roku. Gdyby nie te „skróty”, które są pięknymi, szerokimi i szybkimi szutrami ,po środku których za wzniesieniem potrafi sobie stać renifór z zamiarem uśmiercenia całej trójki….to nuda Panie. No niby ładnie, niby dużo wody, piękne wodospady, jeziora, ale jakoś bez sensu i gdyby nie Nokia i chyba najbardziej wyluzowany naród jaki znam, aaa i Święty Mikołaj, co to go, tu nie powinno być, i jeszcze trzeba zapłacić za wizytę-i tylko dlatego w ryja nie dostał za te listy-to jak dla mnie nuda razy 4.
Ostatni nocleg w Finlandii, spędzamy na tym samym kempingu, co ja w zeszłym roku. W tym samym domku i w towarzystwie tych samych kaczek żebraczek. Myku nagle odkrywa w sobie zdolności mechanika i naprawia swój bojowygermańskijednośladnajeźdźczycotosięniepsujen igdy, przy okazji demontując niunie Deptula. Deptul raczej nie reaguje. Cały czas coś mruczy pod nosem. Brzmi to jakos tak jak: Myy, Miii, Miki, Mikołaj... chyba Milołaj
n.jpg