Wracając do tematu...
Dzień 1 zakończyliśmy umiarkowanie imponującym wynikiem 201 km.
Kilka obrazków z drogi. Topienie w błocie na początek dnia:
a2.jpg
a3.jpg
a4.jpg
Okrutnie nudne szutry:
szutry.jpg
Topienie w (bardzo śmierdzącym) błocie na koniec dnia:
a5.jpg
a6.jpg
a7.jpg
A tak prezentuje się moje centrum dowodzenia wycieczką:
a1.jpg
DZIEŃ 2
...wita nas słońcem i kotkiem.
9.1.jpg
2.jpg
3.jpg
Ja na śniadanie wrzucam Ketonal, bo w krzyżu wyraźnie poczułam zbliżające się kolejne urodziny. Lekko mnie to stresuje, bo 2 lata temu w związku z tym, że mój głupi kręgosłup strzelił podczas zabawy z psem, przez niemal cały pobyt nad morzem chodziłam jak kaleka, a wrócić musieliśmy asfaltem. Szczęśliwie w tym roku okazało się, że to tylko jednorazowy i krótkotrwały dyskomfort.
Za to Maciek przy którymś z postojów wczepia mi się w przednie koło i diagnozuje łożysko do wymiany. Nie powinno być problemu z dostaniem, bo to jakiś standardowy typ, ale uznaje, że zdecydowanie lepiej kupić je jeszcze w Polsce, bo na Litwie to cholera wie jak będzie z dostępnością, skoro w Kownie mają aż jeden serwis motocyklowy (a przynajmniej tyle udało mi się znaleźć).
12.1.jpg
Ten dzień przynosi nam też niestety trochę asfaltu, ale za to nie ma tego dłuuuuuugieeeeegooooo szutru. Widoki są piękne, polne drogi, trochę łąk, jeden przejazd przez rzeczkę, którą pokonujemy "na emeryta", bo poprowadzili przez nią drogę dla traktorów wyłożoną betonowymi płytami, które pokryły się śliskim wodnym życiem, plus nurt jest nawet w miarę żwawy. Cóż. Tym razem nie będzie fontanny spod kół 🙁
rzeczka.jpg
Kawałek dalej łuk w prawo, po wewnętrznej krzaki, po zewnętrznej malownicze pola, a w połowie zakrętu traktor z naprzeciwka

ratuję się ucieczką w krzaki, szczęśliwie bez żadnych efektów ubocznych, ale stresik był.
traktor.jpg
Bez dalszych przygód docieramy w porze obiadowej do Sokółki. Jest sklep rolniczy, więc Prince wbija na pewniaka po łożyska. I wychodzi zasmucony. W drzwiach mija się jednak z człowiekiem z reklamówka Inter Carsu, pyta o lokalizację i prędko pędzimy pod wskazany adres, bo zaraz zamknięcie. Wbija na pewniaka do IC i już za chwilę... wychodzi zasmucony. Ok. Obok jest jeszcze jakiś sklep z takimi cudami, więc na pewno tam się uda. No... jednak nie. Ale nic to, mamy jeszcze kawałek Polski do przejechania, na pewno znajdziemy te łożyska. W końcu to typówki, nie?
Za to pizzę w Sokółce mają naprawdę spoko - tylko sobie kukurydzę i oliwki wymieniliśmy na czosnek 😉
pizza.jpg
Przy okazji okazuje się, że pizzeria jest obok szkółki judo i nasze motury robią za atrakcję dla niemal każdego dzieciaka wchodzącego na trening 😃 "one mają rejestracje?" "nieee, no co ty, to krosy, krosy nie mają rejestracji". No dobrze kombinujesz młody, ale jednak nie do końca - tablice są, tylko odrobinkę przykryte błotem 😉
Dzień drugi kończymy na campingu Jałowy Róg nad Czarną Hańczą. Do wyboru mamy rozbić namiot na dole nad samą rzeką albo wynająć domek na górze. Zamawiamy piwo i rozważamy wszystkie za i przeciw. Domek kusi swoim folklorem. No ale po coś ten namiot taszczymy, co nie? No i tam tak ładnie nad samą wodą. Ale te domki takie fikuśne... Ale finansowo średnio opłacalne (domek+dostęp do prysznica to 50 zł od osoby; może i nie bardzo drogo, ale za komfortowy pokój z łazienką i czyściutką pościelą w Ciechanowcu płaciliśmy po 60

). Schodzimy sobie na dół, żeby z bliska obejrzeć drugą opcję, mordujemy trochę komarów i jednak bierzemy domek 😉 W domku mieszczą się 2 łóżka, a między nimi a ścianą z drzwiami zostało akurat tyle miejsca, żeby położyć plecak. Ale w sumie czego więcej potrzeba?
16.1.jpg
17.1.jpg
7.jpg
8.jpg
Dzień 2 zamykamy wynikiem 258 km.
P.S. Naprawdę nie wiem dlaczego zdjęcia się przekręcają... i na telefonie i na komputerze są prawidłowo, a po załadowaniu robią salta