4 lipca
Rankiem poranne rytuały. Śniadanie, kawa, pakowanie. Pogoda nam sprzyja. Jest słonecznie i przyjemnie. Leniuchujemy trochę i mamy kilku gości. Najpierw odwiedza nas pastuch, prowadzący krowy. Był u nas też wczoraj. Poprosił o papierosa, podziękował, chwilę zagadał i odjechał. Ledwo się trzymał w siodle taki był narąbany. Dziś zdecydowanie w lepszym stanie choć skacowany mocno. Wysępił fajkę i podążył za krowami trawersem niemal po pionie.
Przychodzą też koniki.

Później zjeżdża do nas starszy jegomość chyba z córką. Podchodzi, wita się, chwilę rozmawiamy, kręcą się trochę wokół jeziora i jadą dalej.
Kolejny pojazd to G klasa AMG z czterema jegomościami. Zjeżdżają nad wodę, rozkładają manele i zajadają się czymś. Trochę czasu spędzają nad jeziorem a następnie odjeżdżają.
Ruszamy i my. Zgodnie z założeniami ruszamy dalej w głąb doliny zobaczyć co tam dalej w trawie piszczy.
Dojeżdżamy do tego miejsca i zawracamy.

Szlaban jest tylko dla picu, da się dalej wjechać w głąb doliny ale mamy dziś plan lekko napięty i nie chcemy pchać się po ciemku w góry.
Bardzo ładna dolina. Można stamtąd przebić się nad Issyk choć podobno to tylko trasy piesze ale kolesie zaznali że na motocyklach da się przebić. Nie próbowaliśmy więc nie mam pewności.

Zawracamy i lecimy w kierunku Tok-Mok bo chcemy skoczyć zobaczyć wieżę â Burana Tower.
Kolejny raz w Kirgistanie i nie luknąć choćby to trochę nie wypada. Wracamy szuterkiem potem asfaltem do trasy na Biszkek. Mamy w sumie koło sówki do Burany. Droga nudna i nic się nie dzieje.
Mijamy Tok Mok przedzierając się przez jakieś tereny przemysłowe, które wyglądają jak opuszczone. Upał tutaj jest zajebisty. Po dupie się leje. Dojeżdżamy do wieży.
Sama wieża jest w jakimś mini parku a za wjazd trzeba zapłacić.

Jebitna ta wieża. Na szczyt można wejść.

Z tyłu mamy góry i przełęcz Kegety, nasz dzisiejszy cel.

Pakuję się na wieżę ale przejście jest tak kalustrofobiczne że odpuszczam.

Michał nie odpuszcza i pcha się do góry.

Ja tymczasem garuję na dole.

Oblukane, zwiedzone to postanawiamy skoczyć na paszę do Tok Mok. Musimy też zatankować.
Znajdujemy knajpę, w knajpie pusto. Właściciel zaprasza do środka, dyryguje kelnerkami. Zamawiamy paszę. Bardzo smaczne żarcie, naładowaliśmy telefony. Wychodzimy i po drugiej stronie ulicy mamy sklep gdzie chcemy zrobić zakupy na wieczór.
Pakupki sdiełano to walimy w dolinę Kegety. Jesteśmy tuż przed wjazdem jak Michał, który jedzie pierwszy nagle zwalnia i się zatrzymuje. Wiem o co kaman. Nie zatankowaliśmy a jesteśmy już sporo za ostatnią stacją. Nie chce nam się zawracać i postanawiamy że poszukamy w wiosce przed zjazdem. Zajeżdżam do sklepu zapytać o paliwo. Gdzieś nam wskazują jakieś namiary, jedziemy ale pudło. Następny strzał w dychę ale niestety paliwa nie ma. Znaczy jedzie. Trzeba chwilę poczekać. Kobitka zaprasza nas na kanapę , częstuje kompotem więc czekamy sobie w cieniu komfortowo.

Za chwilę podjeżdża cysterna czyli Merc.

Tankujemy po 10 literków coby starczyło na dojazd na przełęcz i powrót.
Zalani pod korek ruszamy w dolinkę. Mamy tam parę kilosów do właściwej doliny. Przejazd przez rzeczkę i jesteśmy u wrót doliny.
https://www.google.com/maps/place/42...6!4d75.1365287
Od tego momentu oczy stawiam w słup widząc ogromne rzesze ludzi oblegające oba brzegi doliny. No tyle narodu w górach to nie widziałem nigdy. Kolejka na Morskie Oko czy na Giewont ostatnimi czasy to pikuś. Naród dosłownie zalał dolinę i biesiaduje na trawce wkoło jak okiem sięgnąć. Postanawiamy przebić się możliwie jak najdalej aż ludzi nie będzie żeby spokojnie postawić gdzieś pałatki.
Łatwe to nie jest. Auta latają w obie strony i jest bardzo ciasno aż do pierwszego podjazdu a którym jest jakaś knajpa czy coś takiego. Mniej więcej tutaj.
https://www.google.com/maps/place/42...9!4d75.1130002
Dalej ludzie też są ale jest ich zdecydowanie mniej. Pytałem Sambora czy zna domek leśników który tam namierzyłem na maps me licząc że to jakaś wiata czy coś takiego. Postanawiamy tam podjechać. Mijamy schronisko czy jak to zwać. W każdym razie kumyzoterapia i ludzi sporo. Dalej droga jest raz lepsza raz gorsza (kamerdolce) ale ogólnie luz. Dojeżdżamy do miejsca gdzie ten domek leśników miał być i faktycznie jest. Ale zamieszkały chyba przez strażników parku bo widzę kilka osób kręcących się na koniach. Tutaj jest już dość wysoko i postanawiamy zjechać w dół bo tam było kilka miejscówek na namiot. Wybieramy jedną, pod drzewami bo chyba zacznie padać. Faktycznie zaczyna. Szybko rozstawiamy namioty i chowamy się pod drzewami.

â

Drzewo zapewnia nam niemal całkowitą ochronę przed deszczem.

Nie mamy za wiele opału ale pozbieraliśmy resztki niedopalone z innych ognisk wkoło i udaje nam się odpalić ognisko.

No to piwko i luzujemy. Nie ma tutaj zasięgu więc postanawiam wysłać inreachem wiadomość do Marty że biwakujemy i wszystko gra. Tak też robię i chowam garmina do kieszeni w kurtce.
Ściemnia się ale jeszcze szarówka i pojawia się jeden konny. Łebek lat może z 12-13 zapytuje czy pomocy nie potrzebujemy bo ktoś o pomoc prosił. No to jak widzisz kolego nam nikakowaj pomocy nie nada wsio normalna. Ale widzieliśmy w górze kilka aut i pomyślałem że może tam ktoś ma jakąś awarię, więc mówię gościowi że widzieliśmy ludzi w górze i może tam komuś coś trzeba. U nas wsio OK. Gość odjeżdża ale za jakieś 40 minut , może godzinkę wraca z powrotem bo przejeżdża obok nas a nasza miejscówka znajduje się jakby tuż za turbazą z kumyzoterapią bo jak poszedłem szukać opału to wlazłem tam na podwórko.
Taka sytuacja, jak się okaże znamienna. Piwkujemy jeszcze dobre 2 godzinki i w dobrych humorkach kładziemy się do spania.