Dzięki.
Luti. Tak naprawdę, to problematyczne jest ostatnie kilkanaście km. Tu na lodzie bez kolców na podjazdach się nie da. Zawsze można wybrać drogi przez wsie i wtedy ten ostatni odcinek skrócić do 6km z reguły w miarę dobrze utrzymanej, nie rozjeżdżonej mocno drogi. Wybieram ścieżki przez las, bo we wsiach są zawsze czujni informatorzy i zaraz dzwonią po Policję, która przyjeżdża i jak sama mówi- w celu naszej ochrony. Pryska urok samotności i ton zadumy zamienia się w słowotok opowieści o niczym. Czasem jak mus, to mus, choć głowa i wątroba już nie ta...
woj.jpg
W drodze do Huty Pieniackiej
Niedzielny poranek to ostatni moment na decyzję. Miesiącami nakręcam się przewidywanymi wariantami trasy i odwiedzanych miejsc, żeby kolejny raz przeżyć coś ciekawego, wyszukujemy ze Zbyszkiem do weryfikacji jakieś stare cmentarze, wioski z historii okolicy HP, kapliczki, pomniki...wszystko to rozsypuje się w ciągu ostatniego miesiąca i w niedzielę w południe jadę sam "z partyzanta". Tzn zanim jeszcze wyjadę naprawiam urwany deflektor, połamane lusterka, jakieś mocowania, odruchowo pakuję rzeczy. Jest około zera a na de mną ciężkie chmury. Za Lublinem -2, co mnie uspokaja, że będzie sucho.
Na drodze wymijają mnie głównie Ukraińcy, a na parkingu w czasie kiedy naciągam na siebie kolejną warstwę pytają z politowaniem, jak biedaka, czy nie łatwiej byłoby autem?
Faktycznie, widzieli wcześniej, jak z kosza wyciągam papierowy kubek i robię z niego osłonę chłodnicy.
Od tej pory to ja wyprzedzam...
Chyba odruchowo skręciłem na Hrubieszów, a więc na âwołyńskieâ przejście graniczne w Zosinie.
Będzie dalej, ale ta droga jest niemal bez ruchu. Lubię nazwy mijanych tu miejscowości: Wojsławice, Partyzancka Kolonia, Małochwiej Duży, Rozkoszówka, Odletajka... a chyba najbardziej Horodło.
Jadę i rozmyślam. Tuż za granicą robi się zmrok, jestem obolały od naporu wiatru, trochu głodny.
Mijany Włodzimierz Wołyński rozświetlony kolorowymi reklamami, których tak wiele przybyło przez ten rok...rok wojny... Za szybami mijanych kafejek i restauracji pełne stoliki dobrze ubranych, wyluzowanych młodych ludzi. Cóż, przecież jest niedzielny wieczór...
Przechodzi mi apetyt, dociągam pasek i jadę w mrok, który zaczyna się z ostatnim zabudowaniem miasta. Miasta, które po ekspansji tu Rusi Kijowskiej zostało stolicą Wołynia.
Gdzieś trzeba zatrzymać się na noc- drogi coraz bardziej dziurawe, ciemności nieprzebyte...
Beresteczko...tym razem nic tu nie zobaczę, choć tak lubię to miasteczko...
Muszę odkręcić linkę licznika, bo jego wycie zagłusza płynące myśli. Zatrzymuję się za miastem, pośrodku niczego i majstruję po ciemku przy liczniku. Dochodzi do mnie grupa ludzi i rozmawiamy w całkowitych ciemnościach. Nie wiem nawet z kim. Odchodzą, ja odpalam i jadę w drugą stronę. Nigdy nie jesteś sam.
Za chwilę wjadę na kilkunastokilometrowy kawałek błotnistej gruntówki. Błoto na krawędzi przejścia w stan stały. W kałużach słyszę chrzęst cienkiego lodu. Znam tę drogę, wiem, którą stroną i jak objechać. Dobra rozgrzewka, bo już marzły nogi.
Wiem! Będę spał w Leszniowie na łące nar rzeczką Słoniówką! Trzeba tylko przejechać drewniany mostek, a w nim brak trzech desek...
Próbuję jeszcze tuż przed Brodami. Odnajduję na skraju zagajnika polankę, ale kiedy gaszę silnik słyszę nieopodal wściekłe ujadanie kilku psów...
Od trzydziestu kilometrów jadę już dobrym asfaltem i tak w sumie, to nie potrzebuję jeszcze snu.
Za Brodami już znane kąty i jest wybór: na Podkamień, albo Pereliski.
Wybieram Podhorce i za nimi, za źródłem, miejsce w lesie, skąd zaczyna się ostatnia prosta do HP. Jeśli jakimś cudem Zbyszkowi uda się jednak dolecieć, to będzie idealne miejsce na spotkanie
nocleg 1.jpg
nocleg.jpg