Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29.10.2009, 14:44   #4
chomik

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Mar 2008
Posty: 2,729
Motocykl: RD03 RD07a Tenere700 WR
Przebieg: 666
chomik jest na dystyngowanej drodze
Online: 4 tygodni 6 godz 57 min 43 s
Domyślnie

(29.10.2008)
Kolejnego dnia odzyskujemy wszyscy swoje środki transportu. Oddychamy z ulgą, bo jakoś dziwnie się bez nich czuliśmy. Mimo że jest już po południu całą ekipą decydujemy się na nocleg na pustyni. Wszyscy mają już dość tego hotelu i przebywania bezczynnie w jednym miejscu. Zaopatrujemy się w potrzebny prowiant, Sean i Lucy kupują od miejscowych nawet drewno na ognisko. Znajdujemy miejsce, gdzie nie ma żywej duszy, tylko wzgórza, piach i kamienie.

Część z nas rozbija namioty, część decyduje się spać w samych śpiworach pod gołym niebem. Rozpalamy ognisko, przygotowujemy wspólnie kolację którą popijamy resztką przemyconego przez Seana piwa. Kolejny browar będziemy mieli okazje wypić dopiero w Etiopii, bo w Sudanie nie sprzedaje się alkoholu. Siedzimy, gadamy o swoich planach i nie możemy napatrzeć się na niebo, które jest trójwymiarowe, droga mleczna nie jest płaska, kształtem przypomina tęczę. W życiu nie widziałam tylu gwiazd..

W Sudanie wreszcie czuje, że jestem w Afryce. Pustynia robi na nas niesamowite wrażenie, okrutna i piękna zarazem. Co pewien czas przejeżdżamy przez wioski, gdzie możemy zaopatrzyć się w jedzenie. W sklepach nie ma zbyt dużego wyboru można dostać olej, przecier pomidorowy, soczewica, makaron, mydło itd. Trudno natomiast o produkty świeże, o mleku i jogurcie za którym mi się tak tęskni mogę tylko sobie pomarzyć.

Ale można kupić tutejszy chleb, który raczej nie przypomina tego, do którego jesteśmy przyzwyczajeni ale jest za to bardzo smaczny. W większych miejscowościach na targach można kupić warzywa i owoce więc jakoś dajemy radę. Sudańczycy bardziej dbają o estetykę swojego miejsca zamieszkania niż Egipcjanie. Nie ma tu tylu śmieci jak w poprzednim kraju, domy chociaż mało odcinające się od otaczającego je pustynnego krajobrazu mają kolorowe wejścia i okiennice, niektóre posiadają nawet różnego rodzaju wzory. Błękit, róż, żółć robią niesamowite wrażenie odcinając się od piaskowego koloru reszty domostw. Mijani ludzie są bardzo przyjacielscy, machają nam, dzieci biegną za motocyklami roześmiane. Napotkane kobiety są zainteresowane stanem cywilnym naszych mężczyzn, chyba chciałyby znaleźć męża w naszej ekipie.

Niestety nie mamy ze sobą wystarczającej ilości kóz. Coraz bardziej zaczyna nam się podobać w tym kraju. Tyle naczytaliśmy się jak bardzo trzeba tu uważać a my czujemy się coraz bardziej bezpieczni.

Drogi są bardzo ciężkie, głęboki piach daje się nam mocno we znaki. Chłopaki dzielnie walczą ale nie zawsze dają radę. Po kolejnych wywrotkach zastanawiamy się czy uda nam się przez ten kraj przejechać.

Są momenty w których zmęczeni wątpimy w nasze możliwości ale na przekór wszystkiemu jedziemy dalej. Podczas jednej z gleb Kindze bardzo puchnie stopa. Postanawiamy nie jechać dalej, widać, że bardzo ją boli. Razem z Seanem i Lucy oraz Johanem rozbijamy obozowisko miedzy palmami nad brzegiem Nilu, Włosi decydują się jechać dalej, widzimy ich po raz ostatni.

Robimy kolacje przy ognisku ze wcześniej zakupionych na targu produktów, siedzimy i gadamy… Sean, który o florze i faunie Afryki wie prawie wszystko ostrzega nas, żebyśmy po zmroku nie zbliżali się do brzegu rzeki ze względu na krokodyle a gdy wchodzimy w chaszcze lub zarośla żebyśmy tupali aby wypłoszyć ewentualnych mieszkańców jak węże, i inne niebezpieczne dla nas stworzenia. Bardzo nam się to podoba, wreszcie zaczyna się dzika Afryka o której tak marzyliśmy… Jedyne co nas wkurza i do czego nie możemy się przyzwyczaić to wszędobylskie muchy, których jest mnóstwo i za nic mają nasze odganiania.
Ich ulubionymi miejscami do siadania są oczy, nos i usta więc jest to naprawdę wkurzające. Podziwiamy sudańskie dzieci, które ze stoickim spokojem znoszą te ataki, ciekawe czy my kiedykolwiek będziemy potrafili tak je ignorować jak one.


I znowu piachy, walka z naturą i własnymi słabościami, jakby tego było mało dochodzi złośliwość rzeczy martwych i psuje się Piotrka Afryka. Chyba coś z pompą paliwową, po niedługim czasie udaje się nam ruszyć dalej. Niestety za chwile motocykl znów staje, na awarie wybrał sobie miejsce z dala od zabudowań, w piachu powyżej kostek.
Z nieba leje się żar, do tego gorący wiatr, który wpycha nam piasek dosłownie wszędzie. Mamy go w oczach, buzi, nosie, uszach, chłopaki na oślep grzebią w sprzęcie. Wymieniają pompę, nie wiem jakim cudem udaje im się to zrobić w tych warunkach ale jakoś dają radę. Nasza radość niestety nie trwa długo po kilku kilometrach coś stuknęło i moto znów staje. Nic się nie daje z nim zrobić, zostawiamy więc Piotrka z Kingą a my jedziemy znaleźć jakieś miejsce na nocleg, gdy nam się udaje Witek wraca aby zholować Piotrka. Razem z Kingą rozbijamy namioty i szykujemy coś do jedzenia a chłopaki szukają przyczyny awarii. Nastroje nie są najlepsze, Piotrek jest załamany, martwi się, że to coś tak poważnego, że będzie musiał z Khartumu wracać do domu. W końcu udaje się, całe zamieszanie powstało przez jedną źle dociśniętą wtyczkę. Przez awarię nie damy rady dogonić Johana, Lucy i Sean, są już jakieś 100km przed nami. Może jutro uda się nam ich dogonić.
Niestety nie udaje się. Piotrek bardzo źle się dziś czuje, mdli go, wymiotuje i coraz bardziej słabnie. Może to być skutek uboczny leków antymalarycznych albo coś innego. Po ujechaniu kilku kilometrów decydujemy się nie jechać dalej, Piotrek naprawdę źle wygląda, wymiotuje nawet po wodzie.

Nie wiemy co robić, w Dongoli oddalonej o 100km jest szpital ale nie ma za bardzo jak go tam dowieźć, w pobliskiej wiosce jest lekarz ale nie wiemy czy możemy mu zaufać, w końcu decyduję się zadzwonić do mamy. Wiem, że będzie ją to kosztowało kupę nerwów ale nie mamy innego wyjścia. Staram się mamie przedstawić jak najdelikatniej zaistniałą sytuację, mimo że postępuję dokładnie wg. otrzymanych instrukcji po trzech godzinach Piotrek znów wymiotuje.
Staram się zachowywać stoicki spokój na twarzy ale w środku jestem przerażona, co zrobimy gdy leki nie zadziałają, do tego mamy mało butelkowanej wody, która w sudańskich wioskach jest nie do dostania. Nie widzą sensu handlowania wodą w butelkach skoro wody jest pod dostatkiem w Nilu. Na szczęście mamy ze sobą wodę na czarną godzinę dla chorego a reszta ekipy pije gazowane wynalazki, od coca coli, którą można dostać wszędzie po ohydne zielone jabłuszko. Nie ma co narzekać dobrze, że mamy co pić, woda w Nilu nie wzbudza aż takiego zaufania żeby ją wypić nawet po przegotowaniu. Trudno nam się przełamać aby w niej się wykąpać a co dopiero ją wypić. A kąpaliśmy się ostatnio w Wadi Halfie ;-) Wieczorem Piotrkowi robi się trochę lepiej. Uff, jest nadzieja …
Rano Piotrek podejmuje decyzję, że mimo że jest jeszcze słaby to chce jechać. Udaje się więc wreszcie dotrzeć do Dongoli gdzie promem przeprawiamy się na drugi brzeg Nilu. Po chwili spotyka nas bardzo miła niespodzianka – piękny, równiuteńki asfalt aż do samego Khartumu.

Pięknie to wygląda – granat asfaltu po horyzont rozcina żółty piasek pustyni. Jest tak gorąco, że widzimy fata morgane, rozgrzane powietrze tak wibruje nad piaskiem, że do złudzenia przypomina wodę i odbijające się w niej drzewa. Staram się jak najbardziej wytężać wzrok ale nic to nie daje, nadal widzę wodę… O okrucieństwie pustyni przypominają nam padłe zwierzęta leżące na poboczach drogi w różnych stopniach rozkładu, od białych szkieletów po dopiero co umarłe. Głownie to zwierzęta domowe - wielbłądy i osły. Zastanawiamy się dlaczego? Czyżby miejscowi gdy zwierzę jest już bezużyteczne wyganiają je na pastwę losu i biedne zdycha z pragnienia lub glodu? Okrutne…
Docieramy do Khartumu, wjazd so miasta jest koszmarny, gigantyczne korki a temperatura taka, że pot się z nas leje strumieniami. Mam wrażenie że GPS się popsuł bo odległość jaką pokazuje do campingu jest praktycznie wciąż taka sama.. mamy nadzieję, że uda się nam na campingu spotkać naszych przyjaciół no i udaje się.

Gdy nas zauważają widzimy ogromne uśmiechy na ich twarzach, tak się martwili, że coś się nam stało. Po powitaniach bijemy się o prysznic, naprawdę już od nas cuchnie. Prysznic okazuje się rurą z której wolno kapie woda ale my czujemy się jak w siódmym niebie, mamy tu też możliwość wyprania kombinezonów więc same gęby nam się śmieją. Nam, pasażerkom z tyłu już naprawdę trudno było wytrzymać gdy nasi mężczyźni wstawali na motocyklu. W Chartumie mamy do załatwienia wizy do Etiopii. W ambasadzie spotykamy sympatycznego gadułę, który trochę oprowadza nas po mieście.

Prowadzi nas do tutejszej knajpki, jedzenie proste ale pyszne, przez to, że przyszliśmy z nim płacimy normalne ceny a nie kilkakrotność ceny przewidzianą dla turystów. Jesteśmy w szoku, że wszystko jest takie tanie..

(05.11.2008)
Cała ekipa rusza w stronę granicy z Etiopią. Pustynia zmieniła się w sawannę, zaczynają pojawiać się prawdziwe murzyńskie chatki, przez drogę przebiega nam pawian. Ogarnia nas swoista euforia, czujemy się jak w środku Discovery Chanell. Trudno nam znaleźć miejsce na nocleg bo wszędzie otwarta przestrzeń i trudno być niezauważonym. Decydujemy się spać w jednej z mijanych wiosek, gdy dzień chyli się już ku końcowi wjeżdżamy między okrągłe ze stożkowatymi dachami chaty i pytamy się właściciela jednej z nich o pozwolenie na przenocowanie. Dla niego nie ma żadnego problemu. Cała wioska przygląda się nam co robimy, dzieci się z nami bawią, dorośli przychodzą z lekarskimi receptami pytając się czy nie mamy wypisanych leków.

Z całych sił starają się złapać kontakt, ale bez języka to naprawdę trudno, jednak czasem mimika twarzy i gesty wystarczają. Dla mieszkańców tej wioski jesteśmy taką atrakcją jak dla nas byłoby wylądowanie UFO. Pierwszy raz widzą rzeczy, które dla nas są zupełnie normalne. Nikt jednak nie podchodzi zbyt blisko, nikt nie stara się nic ukraść. Są serdeczni, otwarci, uśmiechnięci i przyjacielscy.

To niesamowite doświadczenie zderzyć się z wyznawcami Islamu w takiej normalnej, prostej formie. Do tej pory religia ta kojarzyła nam się z fanatykami wysadzającymi się w powietrze a prawda jest taka, że, wiele moglibyśmy się od nich nauczyć. Naprawdę jesteśmy pod wielkim wrażeniem, to, jak żyją Ci ludzie daje nam wiele do myślenia. W takiej atmosferze zasypiamy jak dzieci nie obawiając się niczego.

(06.11.2009)
Ruszamy w stronę Etiopii. W strefie przygranicznej dostajemy uzbrojony konwój. Ze względu na konflikt z Erytreą podobno można tu zarobić kulkę. Dziwnie się czuję ze świadomością, że ktoś może do mnie strzelić tylko dlatego, że tędy przejeżdżam. Nie mogę tego zrozumieć, oddycham więc z ulgą gdy dojeżdżamy do granicy.
Ludzie ostrzegają nas przed Etiopią, mówią że tam są inni ludzie niż tutaj, że mamy uważać bo kradną. Ciekawe ile w tym prawdy? Granica wygląda tak, że można ją przejechać nie zauważając nawet, że się ją przekroczyło. Trzeba się naprawdę naszukać baraków w których możemy załatwić formalności. Spędzamy tu bardzo dużo czasu ponieważ urzędnik w ślimaczym tempie przegląda każdą kartkę wszystkich paszportów. W końcu dostajemy potrzebne stemple i wjeżdżamy do Etiopii.

Zaraz za granicą kończy się asfalt i zaczynają się średniej jakości drogi szutrowe. Rozdzielamy się z Lucy i Sean, każdy z nas chce jechać swoim tempem, ale umawiamy się w Gondarze, jednym z etiopskich miast. Czy uda nam się spotkać i przeżyć wspólnie jeszcze wiele przygód? Mam nadzieje, że tak… Jakoś tak dziwnie bez nich..
__________________
www.motopodroze.pl
chomik jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem