Dzień trzeci
Rano podjeżdżamy pod zamek przylansować się jak należy i przy okazji trzasnąć kilka zdjęć, które musimy dziś wysłać do Dziennika.
pryed-yamkiem.jpg
kamieniec.jpg
Po foto sesji szybka (niesteeety) rundka wokół rynku i jazda w kierunku Baru… Owszem tak też w Kamieńcu bywało, że po szybkiej rundce wokół rynku uderzało się do baru w ratuszu na libację do rana ale tym razem dumny zew podróży kieruje nas do Baru w pojęciu administracyjnym.
Na wyjeździe z Kamieńca mojej Afryce wybija 20 000 km….. z czego jakieś 5 000 moje.
Nie zgadzając się zupełnie z teorią „nie mam dziś czasu na skróty” pakujemy się w pierwszy napotkany skrót by po paru kilometrach zatrzymać się z zachwytem na gębach. Wybrany skrót okazał się piękną półszutrową dróżką w jeszcze piękniejszym krajobrazie.
bar.jpg
W ten sposób dotarliśmy do Winnicy a stamtąd dalej na Kirowograd.
Udało mi się wypracować pozycję, dzięki której kręgosłup na chwilę przestał mnie boleć więc długie asfaltowe proste mijały całkiem przyjemnie. Tak czy inaczej byłem tym moim kręgosłupem załamany. Po dłuższej jeździe byłem w stanie myśleć tylko o tym jak bardzo mnie napier…… a perspektywa 12 tyś km nie napawała optymizmem.
przed-dniepro-zachod.jpg
Z Kirowogradu już po ciemku dojeżdżamy do…. Aleksandrii. Śmieszna sprawa. Ci Egipcjanie świetnie mówią po ukraińsku… hmmm….
aleksandria.jpg
Tam wysyłamy zdjęcia do Dziennika, jemy kebaba, pijemy piwsko i do spania.
Dzień czwarty
Tego dnia otoczeni przez pola słoneczników szybko dojeżdżamy do Dniepropietrowska. Ból kręgosłupa ustał i cała moja uwaga skierowała się na ból dupy. Na szczęście przerabiana kanapa Bartka nie okazała się wiele wygodniejsza od mojej seryjnej więc w podobnym czasie potrzebowaliśmy postojów kondycyjnych.
Sam Dniepropietrowsk jest wielkim przemysłowym, zaniedbanym miastem. Takim trochę wrzodem na pięknym i szerokim Dnieprze.
dniepro.jpg
dniepro-most.jpg
Kierujemy się na Donieck by przez Luhańsk dojechać do granicy w okolicach Krasnodonu.
chatynka.jpg
Nagle zaczyna padać. Zatrzymujemy się, wyciągamy i wdziewamy na siebie przeciwdeszczówki tylko po to żeby 100m dalej ściągać je na zupełnie suchej drodze.
za-dniepro-chmury.jpg
za-dniepro-haldy.jpg
za-dniepropietrowskiem-bloki.jpg
Robi się późno więc postanawiamy ominąć Luhańsk i kolejnym skrótem dojechać do Krasnodonu.
przed-granica-ruska.jpg
Manewr ten kończy się na wąskiej dziurawej dróżce na totalnym odludziu. I znów pozytywnym akcentem jest nieprawdopodobnie ugwieżdżone niebo. Po dłuższej walce z dziurami trafiamy na główną drogę aby po chwili zamiast do Krasnodonu właściwego trafić do jakiejś jego filii też o nazwie Krasnodon. Krasnodon 2 okazał się zabitą dechami wiochą z 5 chatkami na krzyż.
No i tak kręciliśmy się po tych dróżkach jak gówno w przerębli nie mogąc trafić w Rosję – kraj zajmujący pół świata.
W końcu odnaleźliśmy granicę , na której oprócz nas nie było nikogo co biorąc pod uwagę okolicę i godzinę jakoś specjalnie nas nie zdziwiło. Podchodzimy do okienka.. noo i jazda:
- Uuu to nie ta granica
- Jak to nie ta granica? – udajemy, że nie wiemy o co chodzi.
- Wbite macie przejście w Woloszynie a to jest Krasnodon
- Ojej to co robić
- Musicie jechać do Wołoszyna (ok. 250km)
- itd.itp.
Zaczyna się zabawa „Wy udajecie, że przepisy rzecz święta i nic się nie da zrobić a my udajemy, że nie wiemy o co wam chodzi”
Po jakimś czasie tego teatrzyku gość łaskawie mówi, że porozmawia z kapitanem. Bierze paszporty i znika za rogiem. Po chwili wraca z kapitanem. Kapitan z zatroskaną miną, boleje nad naszym losem no ale przepiiisy panowie, nie lzja! No to my dawaj od nowa, że jesteśmy w wielkiej potrzebie przekroczenia tej właśnie granicy. I tak wesoło sobie gawędziliśmy aż w końcu kapitan zaprosił jednego z nas do negocjacji za rogiem. Poszedł Bartek. Negocjacje doprowadziły do szybkich korekt w prawie granicznym Ukrainy. Naniesienie tychże poprawek wiązało się z uiszczeniem opłaty w wysokości 30$ na rzecz służby celnej.
Strona Rosyjska to już czysta przyjemność. Zaproszenie do pakamery, wszyscy uprzejmi, któryś pobiegł po mape, żeby pokazać nam najszybszą drogę, inny pomaga w wypełnieniu wriemiennego wwozu motocykli jeszcze inny zagaduje o wyprawę.
Szybko się żegnamy i ok. 2 w nocy wjeżdżamy do Rosji. Po przejechaniu kilku kilometrów, mijając post z uzbrojonymi po zęby milicjantami szukamy noclegu. Zjeżdżamy w pierwszą polną drózkę i rozkładamy się pod krzakiem niewidoczni od drogi . Po chwili mija nas milicyjna niwa. Nie zauważa nas i ciśnie dalej w step. Wraca po ok. 10 minutach i tym razem zatrzymuje się przy nas. Okazuje się, że dostali namiary z postu, że ktoś wjechał w pola. Po stwierdzeniu, ze jesteśmy nieszkodliwymi leszczami milicjant, życzy nam dobrej nocy i zapewniając, że tutaj jest bezpiecznie odjeżdża.
Kładziemy się pod gołym niebem i zasypiamy gapiąc się w gwiazdy. Po jakims czasie budzi nas deszcz. Szybko rozbijamy namioty i… i oczywiście po chwili przestaje padać.
W tym miejscu chciałbym wszystkim polecić namioty Quechua. Rozbija się to cudo w 2 sekundy niewiele dłużej składa. Do tego są całkiem niezłe jakościowo.