Planowałem wstać dość wcześnie (przed 6.00), ale gdy zadzwonił budzik, to właśnie się rozpadał deszcz, co ukołysało mnie do ponownego snu. Około godziny 8.00 deszcz ustał, a ja wygramoliłem się z namiotu i po krętych drogach ruszyłem przed siebie. Po godzince jazdy pierwszy przystanek na kapucynę z bułką.
image304.png
image305.png
Droga SS12 jest pełna zakrętów i między górskimi dwutysięcznikami (Monte Giovo i Monte Cimone) wije się dalej na północ w kierunku Modeny. W pewnym momencie wjeżdżam w ulewę. Na szczęście jestem już w przeciwdeszczówkach, bo zanosiło się na to już od pewnego czasu. 40-minutowa ściana deszczu. Na drodze momentalnie powstają kilkucentymetrowe kałuże, a jadące z przeciwka samochody, mimo że starają się jechać wolno, fontannami wody zalewają mnie czasem po pas. Mimo to, w pewnym momencie wyprzedzam VW bordową californię sąsiadów zza Odry, który jedzie tak, jakby nie chciał jechać. Przez kilka następnych kilometrów jadą za mną, stale utrzymując więcej niż odpowiedni dystans. Jakiś czas potem w miejscu, do którego zmierzam zostaję zagadnięty przez starszą babkę, czy to ja jechałem przed nimi w tym deszczu? Pośmialiśmy się chwilę, a ja podziękowałem za zostawienie mi tyle przestrzeni na drodze i za ostrożną jazdę.
image306.png
Przed 14.00 docieram do punktu programu przewidzianego na dziś. Maranello, matecznik Enzo Ferrariego. Osobiście uważam, że zamiast ostrzegawczego koziołka, lokalni pasjonaci powinni umieścić profil narowistego konia pod tablicą z nazwą miasta. Nie jest jednak najgorzej, gdyż na najbliższym rondzie w mieście pręży się dumnie taki, w naturalnej wielkości posągu.
Za 30 euro zakupiłem bilet łączny do muzeum i oddalonego o 30 minut jazdy muzeum Enzo Ferrari, i nie żałuję! Ale sporo ludzi i trochę ciasno. Lecz w pewnym momencie doszło do mnie, jakby grom z jasnego nieba, że te samochody to są bestie! To są potwory! Że to nie są żarty, to nie są jakieś zabaweczki. To jest moc, to jest przepych, i to tylko dla najbogatszych ludzi świata. Szczególne wrażenie zrobił na mnie Ferrari Enzo. Jego charakterystyczny przedni dziób oczywiście. Ale gdy patrzyłem na niego z tyłu to nie mogłem się nadziwić jakie to jest szerokie, jakie to jest wielgachne!!!
image310.png
Na koniec poczułem również coś pomiędzy rozbawieniem a niezrozumieniem potrzeb turystów odwiedzających to miejsce. Otóż znajduje się tam również oficjalny Ferrari sklep z pamiątkami. Znaczki z certyfikatami potwierdzającymi autentyczność (650âŹ), drewniana kierownica wyjęta z jakiegoś samochodu (3900âŹ), czy tarcza hamulcowa za parę tysięcy. Bolidy F1 w skali 1:15 (?) za 13835âŹ, za 8000âŹ, a także w bardziej przystępnej cenie (jedyne 1000âŹ). Modele samochodów w skali 1:43 w stałej cenie 330⏠za sztukę. I bardzo dobrze, niech ekskluzywni klienci mają na koniec coś tylko dla siebie. Są także dużo tańsze, czapeczki, koszulki, okulary, portfele, breloki. Brak natomiast drobnych i tanich przedmiotów, które z powodzeniem mogłyby ucieszyć takich jak ja i leżeć na osobnej półce w dziale âsklepik z pamiątkamiâ. Ale pewnie brak takiego âsklepiku z pamiątkami dla biedakówâ potwierdza wyjątkowość tego miejsca.
image311.png
image312.png
image317.png
image319.png
Muzeum Enzo Ferrari wspaniałe!!! Są tu głównie starsze modele samochodów w olbrzymiej hali pod żółtą z zewnątrz kopułą. W środku luźno rozstawiane samochody na białej, niemal sterylnej podłodze jak na sali operacyjnej. Prawie nie ma ludzi. Piękne są te samochody z lat â60, â70 i â80-tych XX wieku! Jakie linie! I niesamowite, że samochód z 1953 roku potrafił rozwinąć prędkość maksymalną 282 km/h!
image321.png
image323.png
W pewnym momencie na 10 minut gasną światła i na jednej ze ścian wyświetlany jest film o Enzo. Moim zdaniem raczej cukierkowata laurka z homeopatyczną liczbą faktów, która jednak rozbawiła mnie prawie do łez. Koniec filmu wieńczą bowiem wielgachne napisy: Enzo, Maranello ci dziękuje! Włochy ci dziękują! Cały świat ci dziękuje, Enzo!!! Filantrop albo zbawca świata chybaâŚ
image327.png
image337.png
image326.png
image333.png
Nie mogłem nie odwiedzić również legendarnych samochodów największego chyba konkurenta Enzo Ferrari, słynnego âtraktorzystyâ â Ferruccio Lamborghini. Matecznik Ferruccia nosi nazwę SantâAgata Bolognese i znajduje się po drugiej strony Modeny. Niestety przy tablicy oznaczającej to miasto nie było jak i gdzie się zatrzymać by cyknąć fotkę. A szkoda, bo pod nią widnieje dopisek, że jest to miasto Lamborghini.
image338.png
Na bilecie, który otrzymuję za 18⏠widnieje rogata â60â-tka, stylistycznie nawiązująca do logo Lambo. Rzeczywiście, fabryka powstała w 1963 roku i mam okazję być tu 60 lat później.
Mimo, że obecne kanciaste, futurystyczne kształty tych âbykówâ nie bardzo mnie zachwycają, to m.in. stoi tam chyba najpiękniejszy samochód świata (IMO), złota Miura. A także ciemnogranatowe Lambo Espada. Wspaniałe! Radio kasetowe w tym modelu umieszczono na tablicy rozdzielczej za kierownicą, obok prędkościomierza i wskaźnika obrotów. Dlaczego? Dla mnie jest to oczywiste: bo kierowca jest najważniejszy!
image346.png
image359.png
Jest tu niemal kameralnie, całkiem inna atmosfera niż w pierwszym muzeum Ferrari. Cisza. Skupienie. Nieliczni ludzie. I brak oficjalnego sklepu marki, a także âsklepiku z pamiątkamiâ
Niemal ślinię się do tych samochodów. A gdy już mijają pierwsze zachwyty nad âstarociamiâ, i wchodzę na drugą kondygnację muzeum zaczynam zdawać sobie sprawę, że te współczesne Lambo to też dzieła sztuki.
image363.png
image369.png
Zauważam, że odmienna filozofia produkcji i designu tych 2 włoskich gigantów motoryzacji przejawia się również w lokalizacji ich fabryk i muzeów. Ferrari ma dwa oddzielne muzea, a jego fabrykę minąłem gdzieś po drodze w zupełnie innej części miasta.
U Lamborghini wszystko jest razem, muzeum mieści się w wielkim budynku fabryki. Urzekło mnie to. Akurat opuszczałem muzeum kilka minut po 17.00, przez tę samą bramę co pracownicy fabryki. Wszyscy w czarnych eleganckich koszulkach polo z żółtym byczkiem na piersi. Niektórzy wyjeżdżali na rowerach, inni samochodami. Na chwilę poczułem, jakbym był częścią tej motoryzacyjnej rodziny. Jeden z pracowników opuszczających firmę w swoim czarnym Renault Clio RS zamienia kilka słów z ochroniarzem, podczas gdy tłumik jego samochodu cicho pomrukuje. Następnie powoli wyjeżdża poza bramę i natychmiast wciska gaz w podłogę. W sposób, jakby właśnie wystartował w odcinku specjalnym rajdu cross country Już go nie widać, ale doskonale słychać wycie z tłumika i szybkie sekwencje zmiany biegów. Wspaniałe! I ja to rozumiem, i ja to szanuję! Ten człowiek dobrze wie gdzie pracuje i mogę się założyć, że kocha swoją pracę! I wyobrażam sobie, że zamiast opuścić to miejsce, kieruję się do gabinetu obecnego dyrektora Lamborghini i oświadczam mu, że jego pracownik w czarnym clio rs przed chwilą zdobył serce kolejnego klienta Lamborghini. Dać mu solidną premię!!!