Rozdział drugi
czyli:
Po co zakręty w stepie
Kazachstan przywitał nas wielbłądami i burzą, która nas wyprzedziła a my już prawie do końca dnia jedziemy w jej deszczowym ogonie podziwiając oddalające się rozbłyski.
wjadz-do-kazach.jpg
wielblady-za-granica.jpg
Jedziemy na Atyrau walcząc z deszczem i cholernie mocnym wiatrem. Dookoła po horyzont ciągnie się step.
burzan-za-granica.jpg
Po raz kolejny z nudów w moim kasku odbywa się recital wszelkich znanych mi melodii. Dzięki Bogu jestem jedynym słuchaczem tego smutnego wydarzenia. Kask ma niestety tą właściwość, że pięknie wydobywa fałsz wszelaki, który tym razem nie jest zagłuszany przez zgodne wesołe stado wyjących współbiesiadników. Na skutek wielu bisów recital przeciągnął się do zmroku..ach jak ten czas leci na porządnym koncercie. Potrwałby zapewne dłużej ale nagle zerwał się tak silny wiatr, że nie dość, że jechaliśmy w mocnym przechyle to w dodatku zaczęło nas ściągać do rowu. Po takiej dość męczącej walce z wiatrem, deszczem i ciemnością, ciepła kolacja jaką sobie zamówiliśmy w przydrożnej knajpce była czymś naprawdę genialnym.
Po przejechaniu jeszcze ok. 30 km wjeżdżamy w step na nocleg. Na szczęście tutaj nie padało więc radośnie walimy się do spania.
Dzień siódmy
W nocy zbudził nas jakoś straszny łomot. Na szczęście był na tyle charakterystyczny, że rozpoznaliśmy w nim jadący pociag. Rano okazało się, że rozbiliśmy się przy linii kolejowej.
pociag.jpg
I znów 360 stopni dookoła tylko step. W związku z tym jako osobnicy z natury dociekliwi, przy śniadaniu rozważaliśmy problem dystansu na jaki musiałby się człek oddalić w celach posttrawiennych aby przestać być widocznym dla drugiego. Wniosek był prosty.. zesrałbyś się kolego w gacie podczas tej wędrówki.
biwak-w-stepie.jpg
Na szczęście nikt nie musiał sprawdzać teorii w praktyce więc szybko wyruszyliśmy dalej.
wyjazd-stepen-z-biwaku.jpg
Praktycznie przez cały Kazachstan jedziemy bardzo dobrej jakości drogą dzięki czemu rzadko schodzimy poniżej 120km/h.
Zastanawia nas tylko jedno: Po jaką cholerę robi się zakręty w środku stepu

?
Przed Atyrau myjemy się w jakimś jeziorku. Mnie od pełnego zanurzenia odstrasza wylot rury, która to najwyraźniej odprowadza do jeziorka jakieś substancje. Bartek jest mniej krytyczny i włazi cały do wody. Na szczęście moje obawy okazały się bezzasadne. Wyszedł chłopak z wody, raźno strzepał wodę z chitynowego pancerzyka i podreptał wesoło przez wykopaną norkę do motocykla.
kapiel-w-scieku.jpg
W Atyrau wymieniamy kasę, odpowiadamy 1000 razy na standardowy zestaw pytań:
Kuda, od kuda , skolko stojat, kakaja skorost, skolko na 100 itd. Itp.
I jedziemy na Kulsary.
Tutaj też wszyscy powtarzają, że musimy uważać w Uzbekistanie bo wszyscy chcą łapówek i ogólnie Uzbecy to szuje i kanalie.
cmentarz-atyrau.jpg
Z Kulsary jedziemy na Beyneu nową drogą, na której jesteśmy praktycznie tylko my, wielbłądy, step i od czasu do czasu jakaś ciężarówka
ladny-asfalt-w-stepuie.jpg
wielbladyza-atyrau.jpg
W Beyneu jemy, tankujemy na zapas do kanistrów i jedziemy 80 km. Do Uzbeckiej granicy, którą mamy przekroczyć w środku niczego. Te 80 km to na przemian dziury, dziury z resztką asfaltu, żwir, tarka i błoto. ( na zdjęciach najładniejszy odcinek gdzie nie było dziur)
tarka-przed-uzb-cien.jpg
tarka-przed-uzb-1.jpg
Wolno jechać się nie da bo wypadają plomby w zębach a szybko strach. Wot dylemat. Jedziemy ok. 80km/h dzięki czemu drgania łagodnieją i przed zmierzchem meldujemy się na granicy.
tarka-przed-uzb.jpg
Granica to kawał rozjeżdżonego błota z kilkoma barakami. Postanawiamy przekimać przed granicą w stepie, żeby nie tracić czasu z 72 godzinnej uzbeckiej wizy.