Po nocy przychodzi dzień, dla nas ostatni dzień. Nie wiem ile tych dni policzyć, bo ja wycieczkę rozpocząłem po 15 w środę, a dziś jest poniedziałek. Tak więc albo to piąty dzień albo piec i pół 😊. Nie ważne. Ważne, żeby liznąć znowu coś co tu jest, a nie szybko może się zdażyć z racji odległości jakie nas dzielą od domu.
Wstajemy jako pierwsi na śniadanie o 7.30. To dobra pora, bo do domu ponad 1100 km, a Ropuch nawet stówę więcej. Na śniadaniu spotykamy Polaka, alpinistę z Bielska. Jest już kilka dni w Alpach i dzisiaj atakował Ortler – najwyższy szczyt w Tyrolu Południowym.
My , a raczej ja mam w planach pokazać Ropuchowi też niemałą przełęcz bo 2509 m.n.p.m. Przełęcz graniczną pomiędzy Italią, a Austrią. Po włoskiej stronie to Passo Rombo, po austriackiej Timmelsjoch.
Startujemy z Suldy po ósmej i jest jeszcze rześko. Niestety im bliżej Meran, tym temperatura stawała się wyższa. W oddali widać tylko hektolitry wody jakie wydobywają się z armatek wodnych wprost na sady. Z daleka tworzy to swoistą aureolę nad drzewkami owocowymi. Tankujemy w Merano i zaczynamy wspinaczkę na przełęcz. Po drodze dostaję opieprz od strażnika miejskiego, że za szybko jadę i wyprzedzam, to samo dostaje kierowca Porsche, który zapieprzał też zdrowo. Ropuchowi się upiekło.
Docieramy na górę, znowu robimy zdjęcia do kolekcji tablic z nazwami przełęczy i rozpoczynamy ostatni etap drogi do domu.
Poranek w Suldzie i Ortler w tle.
IMG_4706.JPEG
W drodze na Timmelsjoch
20230710_095827.jpg
20230710_095831.jpg
20230710_095847.jpg
To już Timmelsjoch lub Passo Rombo jak kto woli
20230710_101111.jpg
20230710_101000.jpg
IMG_4710.JPEG
IMG_4711.JPEG
20230710_101049.jpg
IMG_4707.JPEG
Po drodze jeszcze opłata i zdjęcie z odbudowanym muzeum, co to się zjarało kilka lat temu, przeciskamy się już w upale przez Solden, w którym kręcili Bonda i dojeżdżamy do autostrady na Innsbruck.
20230710_102039.jpg
20230710_102121.jpg
IMG_4720.JPEG
IMG_4717.JPEG
Dobrze, że jechaliśmy na motocyklach. Korek w kierunku autostrady miał kilka kilometrów i tylko my zdecydowaliśmy się go omijać środkiem – inni motocykliści raczej stali. No cóż – Austria.
Dalej to już tylko autostrada. Tankowanie , jazda , tankowanie. MC DONALD’S na Rochlence, najbardziej obleganej stacji w Czechach i dalej jazda. Dwie krople deszczu koło Ostrawy ( olbrzymia burza nas goniła od Brna) i czas pożegnań na A1, na MOPie w Knurowie. Tam ja już A4, a Ropuch A1 do domu. O 21:56 zameldowałem się pod bramą.
To był następny „szybki przedłużony weekend”. Tak jak dwa lata temu poznałem na Stelli Zylka, super bezproblemowego gościa, z którym po trzech dniach znajomości pojechałem na Sardynię, tak w ten dłuższy weekend poznałem drugiego super bezproblemowego wariata. Mało tego, ma tak samą twardą dupę jak ja i może w tranzycie jechać od tankowania do tankowania. Nie wiem tylko czy wytrzymałby tyle co ja, bo ja mam większy zbiornik 😊 i robiłem pauzy wymuszone 😊.
A na poważnie Panowie, dziękuję za extra trochę daleki ale szybki wypad. Miło było wciągać nosem kurz za Zylkiem, co nie zdarza się często , bo to zwykle mi przypada rola prowadzącego. Miło było pokazać Ropuchowi kilka nowych miejsc. Tak wiem, to nie taki wyczyn pojechać w Alpy Francuskie i Piemont ale Ropuch szczerze dał do zrozumienia, że mu się podobało – a to daje satysfakcje. Po prostu chce się z takimi TYPAMI jeździć.
I pomyśleć, że Ropuch kupił tylko ode mnie rower😊
P.S. Taka mała statystyka mi się wyświetliła na liczniku – Ropucha bolała najbardziej liczba litrów ale chyba nie przeliczał przez średnią cenę w Europie 😊
licznik.jpg
P.S. 2 . Na Stelli Alpinie byłem trzy razy w terminie zlotu oczywiście i powiem tak: jeśli ktoś będzie chętny na następny raz popełnić kilka tysięcy kilometrów w kilka dni to jestem chętny. Jeden warunek – pogoda must be.
P.S.3. Zdjęcie laski z różą w zębach zostało wygenerowane przez sztuczną inteligencje 😊
No ostatni dzień wyglądał tak
mapa ost.JPG