Dzień czternasty
Teraz będzie zdecydowanie więcej zdjęć niż tekstu bo co tu pisać, kiedy obrazy mówią same za siebie
Tradycyjnie budzą nas trochę irytujące dzieci, więc szybko zwijamy się w drogę.
1.jpg
Po drugiej stronie rzeki pojawiają się wioski. Widać ludzi, zwierzęta. Mając świadomość, że to Afganistan odczuwamy delikatny dreszczyk emocji, pomimo tego, że wioski niczym się nie różnią od tych po Tadżyckiej stronie.
2a.jpg
Jedyną rzeczą przypominającą o tym, że nie zawsze było tutaj tak spokojnie świadczą znaki ostrzegające o minach.
2.jpg
Z tego co się dowiedzieliśmy nie są to jednak pozostałości po wojnie afgańskiej lecz po tutejszej wojnie domowej.
Zatrzymujemy się przy wraku wozu opancerzonego wysadzonego w powietrze na minie.
3.jpg
Oczywiście robimy zdjęcia, łazimy, oglądamy, wąchamy.
Kiedy wracamy na drogę po zaspokojeniu potrzeby taniej sensacji mija nas miejscowy samochód. Kierowca widząc nas przy wraku robi wielkie oczy i puka się zamaszyście w głowę.
Widząc to nachodzi nas refleksja, że pole chyba nie do końca zostało rozminowane. Sztywni powoli kroczymy w kierunku drogi czekając na huk i lot w kierunkach wszelakich.
Nie wyleciawszy w powietrze siadamy na Afryki i jedziemy na Rushan co chwilę mijając kolejne znaki z których uśmiecha się (bo w zasadzie nie ma innego wyjścia) czaszka z wymownym podpisem „Danger!! Mines!!
4.jpg
5.jpg
6.jpg
Na skrzyżowaniu dróg jemy obiad z miejscowymi, którzy opowiadają nam troszkę o sąsiedztwie Afganistanu.
Pytają czy tam też jedziemy, bo dla nich to nic nadzwyczajnego. Zapytani o wojnę mówią, że owszem gdzieś tam w głębi w okolicach Kabulu czy w Kandaharze się leją ale tutaj to cisza i spokój.
Przypomniało mi to sytuację w Stambule kiedy to zobaczyłem na ulicy reportera TVN mówiącego z przejęciem o planowanych zamachach bombowych. Kiedy zapytałem miejscowego co się dzieję, ten wyśmiał mnie, mówiąc, ze zawsze tak jest gdy studenci wracają na studia i żeby wyluzować. Od tamtego czasu zawsze staram się doniesienia w mediach dzielić przez 10.
7.jpg
Po kilku godzinach pięknej drogi dojeżdżamy w końcu do Rushan.
8.jpg
9.jpg
10.jpg
11.jpg
12.jpg
13.jpg
14.jpg
15.jpg
Tam jemy obiad u bardzo miłej rodziny i wjeżdżamy w dolinę Bartang biegnącą przez sam środek Pamiru.
16.jpg
Rozdział trzeci
Czyli:
Mamo! Ja już nie chcę Pamiruuuu…..
Dolina zaczyna się eleganckim równym szutrem. Po dotychczasowych dziurach czujemy się jak na autostradzie, pomimo tego, że w dolinie drogi a raczej droga jest o wiele węższa niż do tej pory.
17-bartang.jpg
18.jpg
19.jpg
20.jpg
Po raz kolejny widoki rozkładają nas na łopatki. Droga to pnie się w dół to opada. Momentami droga biegnie praktycznie na poziomie rzeki, która miejscami wcina się w drogę.
Początkowo wjeżdżamy w te miejsca niepewni czy to tylko kałuża czy może głęboka dziura wyrwana przez rzekę.
Zawsze przerażała mnie ciemna skłębiona woda.
Rzeki w Tadżykistanie miejscami doskonale spełniały te warunki. Nie wiem czy jest tak zawsze czy tylko wtedy gdy topnieje śnieg w górach, tak czy inaczej nie chciałbym do takiej wpaść.
21.jpg
22.jpg
23.jpg
24.jpg
Rozglądamy się za noclegiem, jednak oprócz drogi po lewej stronie mamy skały a po prawej rzekę. W końcu zatrzymujemy się przy opuszczonym domu z resztkami sadu. Schodzimy z motocykli, kręcimy się dookoła ale jakoś żaden z nas nie kwapi się do rozbijania namiotów.
Odczuwamy jakiś dziwny niepokój. Oczywiście od razu wkręcamy sobie historię o złu, które zeszło z gór i zabrało mieszkańców. Za dużo strasznych opowieści w dzieciństwie sprawiło, ze dwóch zimnych twardzieli podróżników podwinęło ogony i pojechało dalej.
25.jpg
26.jpg
27.jpg
Niedaleko jednak znaleźliśmy kawałek bezkamienistego brzegu pod wielką skałą. Pełnia księżyca, silny wiatr, góry i wino stworzyły magiczną atmosferę. Gdyby jeszcze tylko wymienić tego zarośniętego typa siedzącego obok na jakąś miłą panią byłoby już zupełnie romantycznie.
28.jpg
29.jpg