Dzień dwudziesty pierwszy
Rutyna zabija więc dziś postanowiliśmy najpierw wyruszyć a później wstać z łóżka.
Efekt przełamania rutyny nie spełnił jednak pokładanych w nim nadziei więc dość tradycyjnie wyruszyliśmy , kierując się na Kazachstan.
1.jpg
Tuż po wyruszeniu droga pnie się coraz bardziej w górę a co za tym idzie robi się coraz chłodniej. Próbuję ignorować chłód z nadzieją, że i on mnie zignoruję… i prawie się udało.. przyjął mnie chłodno.
W końcu na wysokości ok. 2000m. kapitulujemy. Stajemy na poboczu i wdziewamy na siebie ciepłe galoty robiąc wspaniałe widowisko dla miejscowych.
Po chwili dla odmiany zaczyna padać śnieg. Robi się tak zimno, że co chwilę zatrzymujemy się żeby rozgrzać dłonie na tłumiku. Dookoła góry śnieg a w tym wszystkim jurty zestawie krowami i końmi.
2.jpg
Jako wytrawny filmowiec wystawiam poza owiewkę łapę z kamerą co było bardzo słabym pomysłem i po chwili znów wiszę z dłonią na tłumiku.
3.jpg
Zaczyna się mgła. Chwilami jest tak gęsta, że w ostatniej chwili omijam głazy, które zaległy na drodze.
4.jpg
W końcu dojeżdżamy na przełęcz 3300m. skąd pozostał nam już tylko zjazd.
5.jpg
Na drodze zalega topniejący śnieg, więc biorąc poprawkę na mitasy na tylnym kole, jedziemy bardzo ostrożnie.
6.jpg
7.jpg
Powoli robi się coraz cieplej , znika śnieg, tylko czasem zawiewa zimnym górskim wiatrem.
8.jpg
Kończy się asfalt a mi kończy się powietrze w przedniej oponie. Śmiszna sprawa. Dętka dziurawa a opona cała. Zmieniamy dętkę a przy okazji przekładamy oponę na właściwy kierunek. Pomimo, że na TKC jest narysowany kierunek kręcenia to do tej pory nie odkryłem różnicy w jeździe, zużyciu czy czymkolwiek innym.
Tym samym została zaliczona pierwsza i ostatnia guma na tym wyjeździe.
8a.jpg
Pomimo tego, ze już od dłuższego czasu jedziemy w cieple nie mogę się rozgrzać a co gorsza przemroziłem sobie „części delikatne” co objawia się częstymi postojami i cholernym bólem przy laniu.
W Talas na bazarze kupujemy Kirgiskie czapy. Tzn. Bartek kupuje a ja walczę z wyjątkowo nachalnymi kibicami. Goście są po prostu bezczelni i prawie mnie spychają z motocykla bo se muszą dotknąć. Niestety muszę się przyznać, że miałem szczerą ochotę przypier… któremuś.
Na szczęście wraca Bartek i możemy jechać dalej.
Zatrzymujemy się jeszcze na obiad u bardzo sympatycznej Pani. Zamawiamy Kurdak. Na ogół była to fajna smażona baranina lecz tutaj dostaliśmy jakieś gąbczaste fragmenty trzewi pływające w głębokim tłuszczu. Jemy to zgodnie z zasadą „najwyżej nas rozesra”, popijamy kumysem (czy jak tutaj piszą, kymyzem) I jedziemy dalej. Kask ma niestety tą cechę, że pozwala wielokrotnie przeżywać na nowo niedawny obiad. Tak więc jedziemy, chcąc nie chcąc wspominając kurdaka.
Kiedy przejeżdżamy przez kolejną wieś na drogę wyskakuje koń. Wystraszywszy się Bartka jadącego z przodu próbuje gwałtownie zawrócić. Podczas tego manewru, koń łapie poślizg i ładuje mi się prosto pod koła. Chcę uciekać na pobocze jednak akurat w tym momencie wyprzedza mnie Kirgiz ładą pomimo tego, ze doskonale widział co się dzieje. Na szczęście w ostatniej chwili koń chwyta przyczepność i mijamy się patrząc sobie bardzo głęboko w oczy.
Kirgizi mają genetycznie zakodowaną potrzebę wyprzedzania dla samej idei wyprzedzania. Wyprzedzanie na trzeciego czy czwartego najwyraźniej jest tutaj w dobrym tonie. Bardzo urzekła mnie troska kierowców idących prosto na czołówkę, którzy to mrugali na mnie światłami. Nie bardzo mając pomysł jakiego zachowania się ode mnie oczekuje, przyjaźnie odmrugiwałem delikwentowi.
Jeszcze sympatyczniejszym bardzo popularnym manewrem było wyprzedzanie tylko po to, żeby na sekundę po zakończeniu wyprzedzania dać po hamulcach i skręcić pod dom.
Na kilka kilometrów przez granicą z Kazachstanem zjeżdżamy w pola gdzie przy zachodzie słońca jemy melona tradycyjnie popijając winem.
8b.jpg
9.jpg
8c.jpg