Dzień dwudziesty drugi
Grawiejką podjeżdżamy do granicy. W pierwszym okienku ambitna Pani celnik przez 20 minut dzielnie wstukuje nasze dane w komputer… po czym przepisuje to wszystko do dyżurnego zeszyciku.
W tym czasie granicę przekracza rodzina Uzbeków w sile ok. 15 osób. Każdy z nich dźwiga w tobołkach chyba cały swój dobytek. Kursuję w te i we wte przenosząc cały ten majdan. Widać, że to bardzo biedni ludzie. Spotykamy ich wszystkich przy kolejnym okienku. Proszą nas o wypisanie druczków ponieważ nikt z całej 15 nie potrafi czytać ani pisać. Jadą do Kazachstanu za pracą. Są bardzo wdzięczni za pomoc a my cieszymy się, ze choć tak mogliśmy im pomóc.
Teraz czeka nas obszukiwanie bagażu. Na pierwszy ogień idzie Bartek. Upierdliwy celnik każe wyciągać wszystko z kufrów, torby i z każdego pudełeczka. Bartek wnerwiony na maxa, ja coś tam ględzę ale gość nieugięty w swej upierdliwości. Na znak dezaprobaty kładę się na murku i staram się pokazać, że mam go w dupie. Ta taktyka rodem z podstawówki okazała się na tyle skuteczna, że koleś każe mi tylko uchylić wieko kufra a na koniec wręcza mi jabłko zarekwirowane z obszukiwanego samochodu.
Wzrok Bartka zabija wszystko w promieniu trzech kilometrów.
Następnie podchodzimy do okienka z wypełnionym wriemmiennym wwozem po pieczątkę. Młody celnik nie bardzo wie co i jak. Coś tam sprawdza, mruczy i widać, że bidny jest zagubiony. Widząc to podchodzi drugi młodzian, szpakowaty pomimo chyba 19 lat. Do tego na jego palcu tkwi wielki złoty sygnet.
Piękny ten kawaler bierze papiery przybija pieczątkę i z dumno-cwaniackim uśmiecham wskazuje na papiery, których jednak nam nie podaje.
- Voila! – mówię z uznaniem i wyciągam łapę udając, że nie wiem o co mu chodzi
- A nie nie- odpowiada sygneciarz i porozumiewawczo łypie to na nas to na papiery.
- Wypełniłem i podbiłem – dodaje dumnie robiąc te swoje szpiegowskie miny.
- Wspaniale, dziękujemy bardzo – rżniemy głupa. O nie koleżko. Nie dostaniesz ani grosza za wypełnienie swoich zasranych obowiązków
Widząc, że nie rozumiemy, wychodzi z kanciapy i prowadzi mnie do kąta. Coś tam mruczy pokazując na papiery. Ja znów mu dziękuje za trud i poświęcenie i próbuję wyciągnąć mu je z łapy. Menda jednak trzyma kurczowo te papiery i nie odpuszcza. Wołam Bartka, że niby nie rozumiem o co chodzi. Gość licząc , że Bartek jest bardziej kumaty pokazuje na papiery, pokazuje gest pieniędzy i powtarza, że czaj czy też na czaj (taki chyba łapówkowy slang)
- Aaaaa… nasz okrzyk zrozumienia obudził nadzieję w sygneciarzu – Czaj!!! A nieeeeeee!!! Spasiba!!!! My czaj uże pili!!! Spasiba!! Nie nada!!!
Zdjęcie celnika powinno być w wikipedii pod hasłem „Opadające ręce”
Próbując jeszcze zachować twarz żąda paszportu. Coś tam intensywnie sprawdza, po czym paszport oddaje, wręcza wriemienne wwozy, rzuca Śzczastliwa! i znika.
1.jpg
Następnym punktem podróży jest Taraz, duże, całkiem nowoczesne miasto.
Zajeżdżamy pod restauracje z hotelem i klubem, gdzie jemy fajny obiad. Kiedy już zwijamy tobołki podchodzi właściciel knajpy i zaprasza do zwiedzania lokalu. Prowadzi nas do głównej sali myśliwskiej. Na ścianach wiszą wszelkiego rodzaju łby. Jest nawet cały wilk. Prowadzi nas też do ogródka gdzie czeka pani fotograf. pozujemy na tle poroży na tle fontanny, z właścicielem, bez właściciela, z właścicielem i pracownicą itp. Itd. Brudni, zarośnięci i śmierdzący czujemy się cokolwiek nie na miejscu lecz to właściciela nie zraża. Zaprasza na herbatę, wręcza ulotki, zapisuje adres i telefon a po chwili przybiega pani fotograf z gotowymi zdjęciami.
1a.jpg
1b.jpg
1c.jpg
Tak obdarowani, żegnamy się wylewnie po czym ruszamy w na Turkiestan.
Znów zaczyna się step a dzień się wydłuża. Kilka km przed Turkiestanem kupujemy ciacho, wino i wjeżdżamy na nocleg w step. Rozbijamy się przy jedynym drzewie w okolicy. Siadamy przy winie i słuchając niesamowicie intensywnych dźwięków (cykady?) gapimy się w gwiazdy.
2.jpg
2a.jpg
Zasypiamy słuchając śpiewu stepu.
Dzień dwudziesty trzeci
Kierując się na Bajkonur szybko mijamy Turkiestan a później Quizilordę. Przez pierwszych 300 km Jedzie się beznadziejnie. Nie najlepszy asfalt, duży ruch a do tego tak silny boczny wiatr, ze bolą nas ręce, szyja i głowa od bocznego naporu kasku.
3.jpg
Na przedmieściach Quizylordy ogromne połacie terenu zajmują paskudne szare slumsy. Szare slumsy okazują się jednak nowiutkimi domkami jednorodzinnymi o czym dowiadujemy się z billboardów. Żeby było ciekawiej te pierwszorzędnej urody rezydencje leżące na największym stepie na świecie są tak upakowane jeden obok drugiego, że dzieli je praktycznie tylko droga. Przypomniał mi się kawał o wariacie, który każe się przesunąć kumplowi siedzącemu na torach kolejowych.
Oprócz reklam rezydencji co chwilę z billboardów spogląda na nas czujnym okiem Prezydent.
Prezydent Kazachstanu to istny człowiek renesansu bo oto Prezydent ze zrozumieniem wysłuchuje naukowców, po chwili Prezydent przechadza się wśród brzóz by na następnym plakacie z ojcowską czułością głaskać dzieci. Mało tego! Prezydent fachowym okiem ocenia jakość pszenicy, Prezydent żartuje z kobietami z strojach ludowych, Prezydent przemawia na uniwersytecie, Prezydent bacznym okiem przygląda się mapie swego Kraju.
Po godzinie spontanicznie śpiewamy hymny pochwalne na cześć Prezydenta a Bartek porwany entuzjazmem zapisuje się do miejscowych pionierów.
Na 70 km przed Bajkonurem droga robi, się pusta, słabnie wiatr, otacza nas piękny step. Wszystko to sprawia, że jedzie się naprawdę świetnie.
5.jpg
Już z daleka dostrzegamy sylwetki radarów z kosmodromu.
4.jpg
Trochę surrealistyczny klimat. W środku niczego wyrasta nagle potężna stacja radarowa a kilka kilometrów dalej majaczy potężna sylwetka wyrzutni.
4a.jpg
Próbujemy podjechać bliżej lecz stopuje nas rosyjska milicja, mówiąc, ze zona zakryta.
Napatrzywszy się z daleka na ten kawał współczesnej historii ludzkości ruszamy dalej.
Kolejne kilometry to czysta radość z jazdy w iście filmowej scenerii. Dwa motocykle sunące prostą drogą na pustkowiu w stronę zachodzącego słońca sprawiają, ze czujemy się jak …no jak bohaterowie jadący w kierunku zachodzącego słońca.
Za Aralskiem zjeżdżamy nad jezioro, które kiedyś prawdopodobnie było częścią Jeziora Aralskiego.
5a.jpg
Filmowa sceneria się nie kończy więc przy winie obserwujemy klucze ptaków na tle różowego nieba odbijającego się w wodach jeziora.
5b.jpg
5c.jpg
6.jpg