Stoimy na chodniku w Sibiu i szukamy jakiegoś noclegu w mieście. Znajdujemy typowe mieszkanie bookingowe w samym centrum miasta. Po dojeździe na miejsce okazuje się, że nie bardzo gdzie jest zaparkować.
Nie wiem jak, ale Daniel załatwia nam miejsce na dziedzińcu sąsiedniej kamienicy. Dozorczyni dała nam kod do bramy i tylko prosiła by rano wyprowadzić motury po cichu.
W mieszkaniu zdejmuję w końcu buta, noga w siniaku, boli, trochę spuchła, pojawia się nowy problem bo w lekkich trampeczkach ciężko się kuśtyka.
Daniel i Tomek robią się na bóstwa, ja nie muszę

i idziemy zwiedzać miasto. Miła odmiana od jazdy po lasach i górach. Miasto uchodzi za jedno z najładniejszych w Rumunii i faktycznie jest co oglądać, panuje fajna atmosfera. Zaliczamy knajpy i wracamy późnym wieczorem na kwadrat. Tomek idzie spać, a my z Danielem postanawiamy opróżnić resztę śliwowicy, bo po co ta wozić pół butelki. Śliwowica jest wyjątkowo mocna i dobrze znieczula. Rano z nogą jest dużo lepiej