Dzień 13, Czwartek, 28 lipca
Budzik ma zadzwonić prawie o świcie, a to może oznaczać tylko jedno: jedziemy dalej !
Pobudka o 5:00. O 6 już siedzimy na motocyklu. Przed Ana Guest House żegna nas zapach jaśminu.
304.jpg
Miasto śpi, nasz gps chyba też, bo ma problem z wytyczaniem drogi i jedzie sobie obok niej.
Pomimo 30- litrowego zbiornika w GS-ie pilnujemy zapasu paliwa, bo o tankowanie nie zawsze łatwo. Trzeba nadrobić kilka kilometrów, żeby znaleźć stację. Lokalną tradycją na tutejszych stacjach okazuje się popsuty pistolet, więc zdarza nam się zalać motocykl benzyną.
305.jpg
Rano zimno – niecałe 20 stopni. Mam ubrane kolanówki i getry z merynosa. Później dorzucę jeszcze polar.
Droga idzie ładnie. Duże przestrzenie, w każdym możliwym miejscu solidnie podlewane uprawy. Za Shirazem żegnamy uprawy ryżu.
306.jpg
307.jpg
Słońce jest za niewielkimi chmurami, więc jazda jest przyjemna, a temperatura oscyluje ok. 27 stopni. Jak tylko wychodzi słońce, temperatura skacze o kolejnych 10. Naszymi nieodłącznymi towarzyszami podróży są ciężarówki: Mac, Volvo, Mercedesy załadowane do granic możliwości. Tu w większości wiozą kamień. Z mozołem wspinają się pod każdą, najmniejszą górę, zaś z górki ostrożnie zsuwają się na 1 biegu. To takie współczesne karawany Iranu, przemierzające czarne nitki asfaltu.
308.jpg
309.jpg
Irańskie drogi – o nich można by także wiele powiedzieć. Linie na drodze żyją własnym życiem: mogą pojawić się nagle, opuścić drogę na zakręcie, np. go ścinając lub być wymalowane tak krzywo, że nie dałoby się wzdłuż nich pojechać. Czasami linie sprawiają wrażenie, jakby były nałożone na siebie drogi o różnych kierunkach.
Oprócz ciężarówek na drogach towarzyszą nam jeszcze inne osobliwości, jak np. wielbiciele. Wielbiciel – to taka persona jadąca samochodem, którą najpierw wyprzedzamy, potem ostatkiem sił swojej saipy czy paikana nas goni i wyprzedza lub zwalnia i jedzie równo z nami, spychając nas z drogi, lub siedzi na dupie i macha wszystkim czym może, kręci film i drze się do nas czym sił w płucach. Wygląda to tak, jakby chciał nas rozwalić i zabrać na pamiątkę jakiegoś fanta z motocykla. Im dalej w kierunku pustyni, tym lepiej (w znaczeniu spokojniej). Ludzie odkręcają tylko szybę, oglądają, lub słuchają naszego silnika.
310.jpg
312.jpg
313.jpg
Dziś dobrze byłoby odwdzięczyć się naszemu motocyklowi za to, że tak dzielnie wiezie nas po Iranie, tzn. wymienić olej. Dystans z Polski do Persji nie pozwala na obróceniu na 1 wymianie oleju. Zauważam przyzwoity przydrożny warsztat. W sumie to wymaganie mam niewielkie: potrzebuje tylko miski na zużyty olej i dach nad głową, żeby słońce za bardzo nie paliło. Narzędzia i olej wieziemy ze sobą. Po wjechaniu do warsztatu, gdy pokazałem, że chodzi o zmianę oleju, widzę przerażenie na twarzy właściciela. Zdecydowanie daje nam znać na migi, żeby jechać dalej. Uspokaja się dopiero, gdy pokazuję, że zrobię to sam

Chłopaki bardzo chętnie by mnie wyręczyli, ale mimo wszystko wolę osobiście. Jeden z nich pomaga mi, robota idzie szybko. W pewnym momencie wchodzi do nas chłopak niosąc w puszcze żarzące się węgle z jakimiś wonnościami. Obchodzi cały warsztat i okadza całe pomieszczenie, łącznie z nami. Ni pierona nie rozumiemy o co tu chodzi, ale Ania mówi, że już parę razy widziała w Iranie coś podobnego.
Na koniec próbuję zapłacić szefowi, ale nie ma mowy ! Postanawiam dać chłopakowi parę groszy, tylko ile? Milion riali – chyba będzie ok. Jak szef zobaczył, ile mu dałem, wziął od niego pieniądze, odliczył trochę i mi oddał, a resztę przekazał pracownikowi.
Jeszcze tylko pamiątkowe zdjęcie i w drogę.
314.jpg
315.jpg
O wjeździe na teren pustynny daje znać nie tylko krajobraz, ale również temperatura. Im bardziej zbliżamy się do miasta Jazd, tym goręcej się robi. Zatrzymujemy się na tankowanie. Ania od razu rusza na poszukiwania jakiegoś futra do wytarmoszenia, ale upał tak zmógł dwa lokalne egzemplarze, że nie raczyły otworzyć oczu.
311.jpg
Przed Jazdem widać w oddali 2 wierze milczenia, czyli starożytne miejsca pochówku zmarłych, używane przez zaratusztrian. Tylko czy słowo „pochówku” jest to na miejscu? Ciała zmarłych były pozostawiane na wybudowanych z dala od siedzib ludzkich okrągłych platformach, często położonych na szczytach wzgórz. Tam były zjadane przez sępy, zaś pozostałe kości wrzucane do dziury na środku platformy, zalewane wapnem, kwaśną cieczą czy siarką, aby się rozłożyły. Zaratusztrianie wierzą bowiem, że ciało zmarłego zanieczyścić może ziemię, więc pochówek w naszym rozumieniu odpada. Nie do pomyślenia dla nich byłoby także wrzucić szczątki w święty – w rozumieniu ich religii – ogień. Wobec tego pozbywano się ciał w ten sposób. Podobno był on praktykowany aż do lat 70-tych, zaś obecnie ciała składa się do betonowych „urn” czy komór, aby nie zbrukały ziemi.
Okazuje się, że wierze milczenia ogrodzone są murem, więc wjeżdżamy w otwartą ba oścież bramę. Za chwilę okazuje się, że wpakowaliśmy się „na zaplecze” kasy muzeum. Jednakże panowie pozwalają nam zostawić tu motocykl i biorą na przechowanie kurtki i kaski. Musimy teraz – jak wszyscy – wyjść i wejść wejściem dla zwiedzających oraz kupić bilety.
Jest chwila po południu, słońce praży. Z parkingu i kasy muzeum trzeba przejść kawałek, mijając ruiny karawanseraju. Do wyboru są dwie wieże: wybieramy tę ze schodami.
Słońce grzeje naprawdę przyzwoicie: wybranie się tutaj w południe nie było najmądrzejszym pomysłem.
316.jpg
317.jpg
Będąc prawie na szczycie, słyszymy dobiegające z góry głosy. Kto jest tak walnięty jak my, aby w pełnym słońcu, w południe wystawić się na taką patelnię?
Z ciekawością patrzymy, kto wyjdzie. Wychynęło dwóch chłopaków i dziewczyna. Na plecach plecaki. Śmieją się i gadają.
- Cześć! Jak tam na górze? – zagaduję.
Chwila konsternacji.
- Cześć! Ale spotkanie! Nie spodziewaliśmy się nikogo tu spotkać, a zwłaszcza Polaków!
Gadamy dłuższą chwilę. Miło w tak nieoczekiwanym miejscu spotkać rodaków. Mówią, że wczoraj była burza i na dziś deszcz także jest zapowiadany.
Wnętrze wieży nie jest zbyt wyszukane, za to roztacza się z niej całkiem niezły widok.
319.jpg
Ładnie widać zlokalizowane u podnóża wieży zabudowania, służące osobom przybywającym dokonać pochówku, nieraz z dość daleka.
318.jpg
Niestety, czarne chmury na horyzoncie za nami wskazują, że prognozy na popołudnie mogą się sprawdzić.
W sumie rano i przez większość drogi widzieliśmy kałuże i mokry piach przy drodze. Wniosek z tego, że niedawno padało. Ziemia parowała, wszędzie wisiała mgła. Kilka kropel spadło też i na nas. Ciężko stwierdzić, czy burza i deszcz już były, czy dopiero nas gonią.
Po wejściu na motocykl i wjechaniu na główną drogę, zauważamy, że coś dziwnego zaczyna dziać się nad Jazdem. Wydaje się, jakby chmury schodziły na miasto i przesłaniały widoczność. Kolorystycznie jakieś dziwne: niby ciemne, ale przy samej ziemi jakby bardziej żółte. W życiu nie widzieliśmy takich dziwnych chmur.
320.jpg
Jedziemy i obserwujemy to dziwne zjawisko. Coraz bardziej nas to zastanawia, bo chmura na dole jest szersza niż u góry – wygląda na to, że nie opada na dół, lecz unosi się do góry… Olśnienie! To burza piaskowa!
Jazd w zaledwie kilka minut zostaje przykryty piachem. Do tego gorąco – jest 42 stopnie.
Widać wyraźnie, że tuman piachu zrównuje się z nami. Nie ociągamy się, odkręciłem trochę manetkę – może uda się zwiać?
321.jpg
322.jpg
Ładnie: po jednej stronie drogi burza piaskowa, po drugiej burza „zwykła” - a my środkiem. Allah czuwa. Jak w kinie, tylko doznania silniejsze. Dajemy ostro do przodu, ale burza piaskowa nas goni. Widok niesamowity – chmury rzucają cień na pustynię, więc jest ona w większości ciemna, a gdzieniegdzie przebijają beżowe plamy. Przed nami wspaniały spektakl natury: małe wiry tańczą wzbijając piach, tworząc ogromne wiry piaskowe, które przeobrażają się w ściany piasku. My nadal gonimy środkiem do Bafq. Udało się – burza została na nami.
323.jpg
Tradycyjnie w napotkanych samochodach ludzie machają, trąbią i migają światłami. Na poboczu stoją samochody i gromada ludzi. Pokazują, żeby się zatrzymać. Witają się z nami, oglądają motocykl, choć najbardziej ciekawi ich cycaty silnik GS-a, robią zdjęcia i dziękują za spotkanie. Jeszcze tylko łykniemy „zam-zam fantę” w pobliskim sklepie i jedziemy dalej.
Kierujemy się do kampu na Pustyni Bafq (Desert Camp Shenoshaden). Plan jest taki, żeby się tam przekimać i wstać na wschód słońca. Mamy nadzieję na niesamowity spektakl!
W oddali majaczy już pustynia oraz camp. Wydmy prezentują się bardzo ładnie na tle gór.
324.jpg
Chyba będą nici z naszego noclegu tutaj. Im bliżej campu, tym większy bałagan. Okazuje się, że jest on zamknięty na cztery spusty. Taki urok podróżowania poza sezonem

Każdy kij ma jednak 2 końce – nie ma tu ani żywej duszy! „Cała” pustynia tylko do naszej dyspozycji. Jest mega klimatycznie!
Trochę tam pokręciliśmy się, porobiliśmy zdjęć i powsłuchiwaliśmy się w ciszę pustyni. Właśnie dla takich chwil jechałem tyle kilometrów. Warto było!
325.jpg
326.jpg
328.jpg
Uwieczniamy na zdjęciu rachityczny krzaczek za jego upór w dążeniu do życia
329.jpg
Niedaleko wydm przebiega linia kolejowa.
327.jpg
Trudno: nie udało się przy wydmach, więc szukamy noclegu w Bafq. W miasteczku zatrzymuje nas chłop i pokazuje, że dalej droga jest nieprzejezdna, bo na skutek opadów płyną rzeki. Namówił nas

Choć nie było tego w planach, jedziemy zobaczyć jak to naprawdę wygląda. Postanawiamy, że zrobimy ok. 10 km i jeśli niczego nie trafimy – wracamy. Nie udało się zobaczyć rzek płynących po jezdni. Albo za mało oddaliliśmy się od miasta, albo jechaliśmy w złym kierunku.
Najwyższy czas poszukać hotelu. Pierwszy nie wzbudził naszego zaufania. Jedziemy wobec tego do drugiego - hotelu Alandar. Gość na recepcji okazuje się straszliwie niekumaty, ale hotel wygląda ok.
330.jpg
Natychmiast włączamy klimę, bo pokój jest nagrzany, a my idziemy do hotelowej knajpki coś zjeść. Jedzenie okazało się całkiem znośne. Po powrocie do pokoju czekały nas dwie, a zasadniczo trzy niemiłe niespodzianki. Klima była za słaba, żeby schłodzić pokój, oprócz tego został włączony wyciąg, który pięknie rezonował u nas w pokoju, zaś przed północą została włączona na maksa muza! No tak – jutro piątek (czyli irańska niedziela)!
Ciekawi jesteśmy co oni przy tej muzyce robią

Hotel kosztował 7,6 mln riali. Nie polecamy.
Za nami 619 kilometrów.