Dzień 1:
Pierwsze dni to zapowiedziana dojazdówka. Po pracy szybko do garażu, objuczyć Osła i w drogę. Do zachodu słońca udało mi się zrobić 560km po drogach ekspresowych – nic specjalnie przyjemnego, ale trzeba to odbębnić.
Aż wstyd się przyznać, ale nie jeździłem od ostatniej wyprawy, więc pierwsze kilometry były trochę sprawdzianem, czy pamiętam jak się jeździ i czy wszystko działa jak należy. Przednie koło chyba za bardzo napompowane, bo przy przelotowej prędkości jakoś mało stabilnie, albo może to przez świeżą kostkę. Garmin spontanicznie się restartuje, a w kasku słyszę tylko przez prawe ucho… jednym słowem, same drobne, nieważne głupoty.
Na nocleg trafiłem na kemping tuż za Bangor, MI. Niby ładnie, ale coś tu nie gra… nagrobki na trawniku, znicze… Okazuje się, że właścicielka pola namiotowego jest wielką fanką Halloween i organizują to wcześniej, żeby było ciepło. Ja się nie wnikam, marzę tylko o prysznicu i śnie, bo jutro wjeżdżam już do Kanady.