Dzień 7: (100 km + 3000 schodów)
Nie wiem, z czego to wynika, ale śpię na karimacie w małym namiocie, budzę się o wschodzie słońca i czuję się jak młody bóg. Zegarek pokazuje mi kolejny dzień z rzędu 95% regeneracji, a w domu, gdy dobijam do 80%, to skaczę z radości.
Rano na kawę wybrałem się na lokalną stację benzynową, która pełni też rolę sklepu, kawiarni, poczty, biura kempingowego i informacji turystycznej. Każdy, kto wchodził, zaczepiał rozmowę – skąd, dokąd, jak ci się podoba NL? Tak więc dobrą godzinkę spędziłem na gaworzeniu o życiu i sprawach nieważnych. Kiedy w końcu nadszedł czas, żeby się ruszyć, nie miałem daleko do początku popularnego szlaku „Alexander Murray Trail”. To pętla o długości 8 km z 2200 schodami na szczyt wzgórza. Po drodze mija się 5 wodospadów, a w dniu takim jak dziś, panorama na okolicę jest po prostu niesamowita.
Na obiad wybrałem polecaną knajpę w Triton, miasteczku znanym z ryb i hodowli różnych skorupiaków. A na wieczór jeszcze jeden szlak – tym razem około 800 schodków przez las.