Dzień 9: (320 km)
Ciepły prysznic, błękitne niebo i kręte drogi wokół – zapowiada się piękny dzień.
Cel na dziś to malowniczy półwysep na końcu archipelagu wysp. Jadąc, po obu stronach mijam tysiące małych wysepek w zatoce, a co chwilę pojawiają się małe osady z przystaniami i kutrami rybackimi. Na sam półwysep prowadzi szlak pieszy z setką schodów lub trasa dla quadów – chyba nie muszę mówić, co wybrałem.
Z jakichś nieznanych mi przyczyn do tej pory nie trafiłem na wyspie na dobrą kawę, a tutaj miała być ponoć najlepsza. „Craw’s Nest Cafe” mnie nie zawiodło. Zamówiłem duży lunch, dwie kawy i jeszcze jakieś łakocie. Rozsiadłem się na tarasie, skąd podobno wiosną można oglądać, jak małe wieloryby bawią się w oceanie. Ahh, relaks… Nagle podjeżdża minivan, a z niego wysiada pięć kobiet w kolorowych sukienkach i bujnych lokach. Myślałem, że lata 70. wróciły do mody, ale nie – babeczki celebrowały ukochaną postać z serialu “Three’s Company” – panią Roper. Podobno przypominałem im jej męża, więc zrobiliśmy sobie parę fotek.
Żeby nie wracać tą samą drogą, trzymałem się tym razem najbliżej brzegu, jak tylko się dało, i miło mnie zaskoczyło, że miejscowi wytyczyli tu mnóstwo ciekawych tras ATV. Ok, może nie wszystkie były uczęszczane, ale to tylko dodawało im uroku. 😊