Dzień 8
Natarcia ciąg dalszy.
To nie jest reklama

chociaż to świetne kufry... mocarne... najlepsze. Wyprzedzają konkurencję o lata świetlne, nawet wóda jest w nich chłodniejsza niż w innych!! No i piękny bajk... oj cudo na dwóch krzywych kołach

.
No do rzeczy... Wyjeżdżamy z pustyni w kierunku miasta. Palmyra o tej porze dnia jest opustoszała, pojedyncze sztuki turystyczne się przechadzają. Szukamy jakiegoś sposobu na wymienienie siana więc zaczepiamy pierwszego lepszego gościa śmigającego kosmicznym Romeciakiem. Okazuje się, że jest w stanie wymienić nam dość sporo kary i to po normalnym kursie. Jedziemy za nim do jego chaty. chłop budzi nawet brata, żeby pożyczyć od niego hajs.
Tu Pawła trochę ponosi bo chce kupić tablice rejestracyjną jego komarka, generalnie gość nie am nic przeciwko ale jednak stwierdzamy, że może to być przypał na granicy którejś. Z niezłym zwitkiem banknotów szukamy otwartego sklepu (było koło 9 a nadal całe miasto spało). Zatrzymujemy się koło jednego sklepu, nie zauważam ciała leżącego przed nim pod całunem. W myślach "O kurwa... coś nie tak. Chyba mają tu jakąś tradycję, że przetrzymują zmarłego przed swym dobytkiem jakiś czas czy coś...". Nagle ciało się podnosi i zaprasza do swojego sklepu

Hehe, no niezły świr

Kupujemy co trzeba, gość pokazuje nam wpisy innych polaków w swoim zeszycie i jedziemy spożyć śniadanie na ruinach miasta. Poprzedniego wieczora zrobiliśmy jeszcze rundkę po nich motorami więc wiadomo co i jak... Zatrzymujemy się w cieniu kolumn, wyciągamy żarło i pochłaniamy. W międzyczasie przewalają się wycieczki... Z japonii, stanów i tak dalej. Ludzie podziwiają starożytne zabytki, piękne łuki i płaskorzeźby oraz trzodę wpierdalającą z puszek jakieś mięso

. Jakieś tam pomniejsze konwersacje... ludzie się pytają "skąd my się wzieli" i takie tam

zlew na maxa. Dodać trzeba, że wszędzie w Syrii autochtoni byli niesamowicie przyjaźni i "ludzko" podchodzą do turystów. Jedynymi wyjątkami są miejsca wybitnie turystyczne - tu nie mają litości, zwyczajna komercha i wyciąganie siana. Z początku gdy byliśmy jeszcze tam sami, przypałętała się grupka dzieciarni z wisiorkami i camel-riderów. Masakrycznie natrętni. Miarkę przebrał gość, na oko z 10 lat, tekstem: "You, you and you... you all five. Give me one dollar each." No kurwina jedna, za co? "Ot tak, bo przyjechaliście" "Fuck you little man". Ziomale na camelach, też niczego sobie. Odczepili się gdy Rafał zaoferował im przejażdżkę afryką za jedyne "two dollars, it`s rare, it`s fast, do you wanna ride bike instead camel, you can for only two dollar mister."

Dobra nieładnie tak się polewać, ale nie lubię takich rzeczy. Wiem, że powinniśmy tu wyrazić zachwyt antycznym miastem i tak dalej. Może za 40 lat będę miał ochotę na takie rzeczy, wiadomo, że ruiny robią wrażenie... starych

Można sobie pomyśleć jak kiedyś zapinkalali tędy starożytni:

Wyruszamy dalej w kierunku Jordani już, parę km za Palmyrą jest lansiarski drogowskaz:
Chwila by odsapnąć od upału w cieniu przystanku:
Jedziemy dalej, skwar okrutny. Jasne, że można se np podwinąć spodnie ale wtedy wiatr wręcz parzy w kolana

. Kolejna chwila na odsapnięcie... tym razem w cieniu bajka:
Ciśniemy w kierunku Damaszku, żeby zdążyć przed maksymalnym upałem gdzieś pod dach. Gdy dojeżdżamy, atmosfera się zagęszcza. Upał bije już nie tylko z góry ale i od asfaltu. Zjeżdżamy na stację benzynową i tam zalegamy... Tomek oczywiście obczaja stojące nieopodal Ogórki a reszta leży

.
Około 15.00 zaczynamy znowu sie poruszać. Ustawiam na Garminie cel-granica i na strzałę przeciskamy się przez Damaszek. Drogowskazy się gubią, jakieś zamknięte drogi i objazdy. Nie wiem jakim cudem

udaje mi się połączyć 3 rzeczy: przetrwać na ulicach Damaszku

(kto był to wie

, śledzić strzałę na GPSie i pilnować chłopaków z tyłu. Po długich bojach i totalnie zlani potem wydostajemy się z miasta na ostatnią prostą w keirunku Jordani... Lecimy raczej szybko, mijamy jakieś grupki innych bajkerów. Tym razem granica syryjska raczej szybko, jordańska gorzej... trafiamy na wkurw***ającego przełożonego i do tego w czasie modlitwy... musimy czekać aż skończą do zmroku.
Gadamy se z jordańskim tirowcem. Gość nieźle się porozumiewa po rosyjsku. Opanował dwa słowa: "Spasiba" i "Ni panimaju". Rozmawiamy o sytuacji na bliskim wschodzie



. W końcu udaje się załatwić formalności i dzidujemy wgłąb nowego kraju. Jest tu juz zupełnie inaczej, cywilizowane stacje benzynowe i takie tam. Na nocleg znowu wbijamy się w pustynie parę kilometrów, tym razem Hotel 1000-gwiazdkowy z widokiem na Rafinerię.:
CDN...