Dzień 10
4.00 rano budzi nas muezin wywrzeszczający dogmaty wiary. Już nie ma spania, tylko drzemka. Wstajemy wcześnie, żeby zdążyć do ruin przed falą turystów.
Trzoda
Pakujemy szybko motóry i zjeżdżamy na dół... JEB, paweeł znowu leży

zapomniał podpompować hamulca po wymianie opony


Stelaż znowu do spawania...

. Płacimy kosmiczną opłatę za wejście (dwadzieścia parę dinarów).
Wejście do korytarzyka:
No i to by było na tyle z ciekawości...
Oczywiście nie byłoby tej ekipy gdyby nie było trochę offroadu nawet pieszo...
Wspięliśmy się na skały i szliśmy górą, (nienie, to nei ten oficjalny szlak na górę -to byłoby za normalne

)
Na górze siedział sobie beduin, który na początku chciał nam wcisnąć te ich "speszyl ajtems for ju mister, speszyl prajses"
Ale widział, że nie zamierzamy nic kupić więc pogadaliśmy sobie chwilę. Gość nieźle nawijał po angielsku, w końcu jeszcze nie dawno mieli tu jakieś układu z anglikami (Lawrence z Arabii itp). Opowiadał o życiu beduinów, o tym jak mieszkają w Petrze i okolicach w starożytnych wydrapanych grotach latem a zimą przenoszą się z dobytkiem na pustynię. Mają zupełnie nieźle w tych grotach... doprowadzona woda itp. Mówił o tym jak bardzo beduini kochaja pustynię, wędrówki na grzbiecie wiernego wielbłąda

. Coś nas łączy
Z góry wszystko jakby lepiej wygląda
Schodzimy z góry i idziemy do dalszej części miasta, wchodzimy pod sztuczne przekrycie i mała chwila refleksji.
No ale juz wszystkim odbija... to nie ten wiek, zwiedzanie - ok, ale nie dłużej niż dwie godziny





.
Wychodząc z ruin spotykamy znajomą parę z Australii. Mieli z SAMEGO RANA wstać i iść z nami zwiedzać miasto... Widać u nich rano to 11.00
Na zewnątrz już jedziemy do sklepu skompletować zapasy żarcia i wody. Paweł jedzie szukać spawacza.
CDN... części 1 tego dnia... coś zdjęcia nie chcą mi się dodawać do Picasy, jak się uporam z problem to będą kolejne części... Jedziemy na pustynię


