DZIEN 6
Nie musze mowic,ze poranek byl ciezki,oj bardzo ciezki.Ale pogoda motywowala do pakowania gratow i wsiadanie na nasze rumaki.Swoja droga to jest to troche dziwne.Ludzie slyszac Islandia zaczynaja sie trzasc,chyba z zimna i wyglaszaja teorie,ze tam to pewnie tylko biale niedzwiedzie spaceruja po ulicach.A prawda jest taka,ze latem jest tam piekna,sloneczna pogoda.Mozna zakladac krotkie rekawki i rozkoszowac sie natura.Wyruszylismy,ja z bolem glowy i niejasnym obrazem przed soba.Plan byl,zeby przejechac przez jedne z wyzszych gor Islandii-Tröllaskagi.Droga 75 szybko dojechalismy do 76,kierujac sie na polnoc.Jechalismy pieknym i rowniutkim asfaltem wzdloz oceanu.Widoki byly piekne,a wiatr silny jak diabli.
Dojezdzajac do drogi 82,wszystko sie zmienilo.Wiatr ustal,asfalt sie skonczyl,ocean zastapily gory.
Zaczela sie piekna szutrowa trasa,ktora krecila raz w jedna,a raz w druga strone.Jednak po jakichs 40km skonczyla sie i znowu bylismy na asfalcie.Jadac wzdluz fiordu kierowalismy sie do Akureyri,drugiego co do wielkosci miasta Islandii.W Akureyri mialem plan do wykonania.Mialem wybrac sie na zakupy w ciuchowym raju NORTH 66.Mialo mi to zajac mnostwo czasu i gotow bylem nawet pozegnac sie z moimi towarzyszami.I wszystko byloby pieknie,gdyby.No wlasnie gdyby.Akurat byla niedziela,a my juz tak wyskoczylismy z trybu normalnego zycie,ze nawet nie wiedzielismy jaki mamy dzien.Ja nawet nie wiedzialem po co tam jestem

.
Tak wiec przejechalismy tylko,zatrzymujac sie na stacji,tankujac,jedzac i gaszac,przynajmniej moje rozgoryczenie.Ale przynajmniej mam powod,zeby tam wrocic.Dalszy plan,przedstawial sie nastepujaco.Zaraz za miastem,a wlasciwie mostem,skrecilismy w prawo na skrot,ktory mial nam zaoszczedzic jazdy asfaltem.Dominik zniknal gdzies w tumanach kurzu,a my za nim walczylismy ze stromymi podjazdami.Niestety zjazdy byly jeszcze bardziej strome.Wszystko po grubym szutrze z kamieniami,ktore nie zachecaly do popuszczania hamulca.W kazdym razie jakos tam dotarlismy do 1-nki,choc watpie,ze ten skrot sktocil nam droge.Po drodze zatrzymalismy sie przy wodospadzie Godafoss.Miejscu bardzo szczegolnym dla Islandii i chetnie odwiedzanym przez turystow.
Jak ktos chce to niech sobie przetlumaczy.
Dalej na 1-nke i w droge na wschod.W planie na wieczor byla goraca kompiel.Niedaleko jeziora Myvatn jest swietne kapielisko.W przeciwienstwie do znanej Blue Laguen kolo Reykiaviku,to jest mniejsze i bardziej dzikie.Lezac w goracej,turkusowej wodzie ma sie widok na dziesiatki kilometrow pustkowia.Zadnych plotow,czy ogrodzen.relaks dla ciala i oka.Nie wiem ile tam czasu spedzilismy,ale wszyscy wyszli z bananem.
Dominik zdecydowal sie na spanie w hotelu,a ja z Piotrkiem i Ania jak zwykle na dziko.I to okazalo sie bledem.Jezioro Myvatn po polsku musze jezioro,akurat w tym czasie bylo scena bardzo dziwnych wydarzen.Mowa oczywiscie o muszkach,a raszej ich trylionach i sexsylionach,calych czarnych chmurach,czysty armagedon.A my naiwnie wierzylismy,ze odbijajac troche od jeziora i chowajac sie w lawach Dimmuborgir,bedziemy mieli spokoj.Wygladalo to mniej wiecej tak,ze rozbijanie namiotu jak i wypakowywanie wszystkich rzeczy robilismy w kaskach z zamknietymi wizjerami.Nie szlo wyjsc nawet na pol sekundy z namiotu.O rozkoszowaniu sie widokami nie bylo nawet mowy.Wtedy pierwszy raz gotowalem cos w zamknietym szczelnie namiocie.Myslalem,ze juz gorzej byc nie moze,ale nastepny poranek pokazal mi,ze sie mylilem i to bardzo.