|
18.02.2022, 14:39 | #1 |
Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: Warszawa
Posty: 345
Motocykl: Tenere 700
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 4 godz 21 min 29 s
|
Ostatnia podróż Harleya, czyli Iran 2019
Świat nam się coraz bardziej kurczy…
Od kilku lat staramy się pojechać na wakacje w jakieś nowe miejsce, najlepiej poza Europą. Ja jestem zakochany w pustyni, ale w Algierii i Maroku byliśmy, w Libii wojna, a do Egiptu wcale nie tak łatwo wjechać. Poza tym asfaltu tam mało Po raz pierwszy Harley, który zawsze dawał nam wolność, powoduje ograniczenia. On pojedzie z nam wszędzie, ale pod jednym warunkiem – po asfalcie i to dobrej jakości. Czyli nie przejedziemy pasa ziemi niczyjej pomiędzy Saharą Zachodnią, a Mauretanią. Zatem szukamy gdzie indziej…. I tym sposobem padło na Iran. Tam też jest pustynia i także piękna. A do tego świetny kraj i ludzie. Nikt nie mówił, że będzie łatwo. Jest trochę papierologii z wizą i CDP , ale to do przebrnięcia. Trzeba wpłacić kaucję ok. 15000zł na konto PZM, ale to chyba solidna instytucja, więc powinni oddać Z dostępnych informacji wynika, że nie da się do Iranu wjechać pojazdem produkcji amerykańskiej… ani motocyklem o pojemności większej niż 250cm3. Stosowna informacja wisi nawet w ambasadzie Iranu w Warszawie. Ponoć obowiązuje u nich taki przepis, że to z uwagi na zagrożenie terrorystyczne, jest zakaz poruszania się po tym kraju większymi motocyklami. Na szczęście nie respektują go w odniesieniu do turystów. Zatem, zabieram się za przygotowania i planowanie! Im bliżej wyjazdu, tym trudności zaczynają się coraz bardziej piętrzyć – coś ugryzło Irańczyków w d… i od wiosny nie wpuszczają motocykli o większej pojemności niż 250ccm i koniec! Co teraz? Udało mi się skontaktować z dziewczyną, która mimo zakazu, wjechała do Iranu sama na GS 800. Może w takim razie wpuszczą jednego malutkiego… Road Kinga? Bo Harleyem to nasz sprzęt zaraz nie będzie… 1.jpg Aby szczęściu trochę dopomóc, nie będzie na nim znaczka Harley – Davidson. Zostanie za to i będzie dodatkowo wyeksponowane oznaczenie pojemności – 103. Przecież to zdecydowanie mniej niż 250 I mały akcent polski: flaga i napis: Lachistan. Pięknie nasz kraj nazywa się po persku Specjalnie na tę okazję mamy też koszulki z napisem po persku: 15.000km. Przyjechaliśmy, by was poznać. 2.JPG Na kilka dni przed wyjazdem łapie mnie przeziębienie! Przeziębienie – w wakacje ! Lecę szybko do lekarza, który przepisuje mi antybiotyk, jednak mam zacząć go jeść dopiero, gdybym gorzej się poczuł. Na razie apapik i tym podobne. Ale żeby nie było za różowo – w dzień wyjazdu nie mogę prawie otworzyć oka. Leci z niego paskudna ropa. Jakaś infekcja. I tym oto sposobem, wyjazd opóźnia się o dzień. Z okiem trochę lepiej, a infekcję wyleczymy po drodze Więc lecimy. Tranzyt bez zbędnego ociągania się. Słowacja, Węgry. Nocleg w hotelu Sport w Debrecenie. Pokonaliśmy 708km. Rano wyraźnie czuć, że jesteśmy na wakacjach – temperatura o 6:00 to 30 stopni. Jest pięknie! W sklepie kupujemy ciposz kolbasz (ostrą kiełbasę z papryką), Niedźwiedzia (lokalny serek), kefif i bułki. Śniadanie zjemy po drodze w pięknych okolicznościach przyrody. Jedziemy przez małe wioski, drogi dziurawe, widać tradycyjne, węgierskie domki. Węgrzy nadal jeżdżą jak pierdoły Na granicy z Rumunią kontrola. Trochę na sztukę sprawdzają bagaże. Pani celnik dziwi się, że jedziemy motocyklem do Turcji. Dobrze, że nie powiedzieliśmy jej, że tak naprawdę to do Iranu Rumunia. Tu stajemy na specjalność kuchni… węgierskiej: czyli langosza. Cena 3,5 leia. Kawa rozpustnik 2 leie. Zagadał do nas gość na motocyklu, który był w Mongolii. Zazdrościmy, ale to poza naszym zasięgiem… Starsza babinka życzy nam wszystkiego najlepszego i szczęśliwej podróży. Droga idzie opornie. Do Cluj – Napoca duży ruch, ciągłe ograniczenia, nie bardzo idzie podgonić. Średnia wychodzi raptem z 50 km/h. Przynajmniej Rumuni jeżdżą bardziej po ludzku, a nie jakby im cojones poobcinali 3.jpg 4.jpg 5.jpg Widoki ładne, wszędzie zielono. Dość wysokie góry; na niektórych szczytach leży śnieg. Mijamy także romskie pałace. 6.jpg 7.jpg Granicę z Bułgarią przekraczamy prawie o zmroku. Objeżdżamy kolejkę bokiem i jakoś się udaje. Przejazd mostem nadal darmowy dla motocykli. Najwyższy czas szukać hotelu. Lądujemy w Ruse Hotel za 62 lewy. Tego dnia zrobiliśmy 770km. Wieczór przyjemny – 27 stopni. Następnego dnia mijamy zwykłe bułgarskie obrazki z prowincji, czyli mówiąc obrazowo: biedę. 8.jpg 9.jpg 10.jpg 11.jpg Turcja. Przeprawa graniczna poszła sprawnie – może pół godziny. Wreszcie w krajobrazie zaczynają pojawiać się okrągłe wieże minaretów. Oboje lubimy ten kraj i jego ludzi. Czujemy się tu naprawdę świetnie – to nasza trzecia wizyta w Turcji, ale jako jedyna planowana jest wyłącznie jako tranzyt. Jakieś 6 km od granicy stajemy doładować kartę do opłat na autostrady. Dla motocykli są one dość tanie, świetnej jakości i jest ich dużo. Za 2 dni jazdy nimi zapłaciliśmy około 25 Lir. Jeśli ktoś nie chce, nie trzeba nimi jeździć, bo drogi krajowe w Turcji to z reguły dwupasmówki. 12.jpg Niedawno oddano do użytku most przez Bosfor i zamierzamy nim przejechać. Nigdy nie pchaliśmy się do Stambułu – w tamtejszym ruchu Harley z racji chłodzenia powietrzem wymagałby częstych postojów. Korek zaczyna się jednak na długo przed Stambułem (a dokładnie 22km). Ale cóż się dziwić - w końcu to ponad 15 milionów mieszkańców… Dobrze, że jest specjalny pas dla motocykli. Jadąc nim mijamy uśmiechniętego policjanta na GS-ie. W Polsce, zwłaszcza w dzisiejszych realiach, mogłoby nie być tak miło… Teraz da się ominąć Stambuł piękną autostradą. Garmin nie ma jeszcze tej drogi, więc jedziemy trochę na czuja, trochę po mapie googla, która też średnio sobie radzi. Natomiast droga robi naprawdę super wrażenie. Nieraz zdarza się, że autostrada jest na 5 poziomach. Do mostu przez Bosfor prowadzi 17 pomniejszych wiaduktów. Za przejazd nim trzeba zapłacić 35 TL. 13.jpg 14.jpg 15.jpg 16.jpg 17.jpg Gdy tylko znaleźliśmy się w Azji szukamy noclegu. Dostał nam się całkiem ciekawy w hoteliku wyglądającym na jakiś weselny przybytek. W każdym razie pokój duży, jest czysto i miło. Obok knajpka, więc jest ok. Lahmacun i sałatka – super! Śniadanie było dopiero od 9, ale zrobili dla nas wyjątek i dostaliśmy o 7:00. Za to mieliśmy dodatkową gębę do wykarmienia. Jest 21 stopni, więc temperatura do jazdy idealna. 18.jpg 19.jpg 20.jpg 21.jpg 22.jpg Drogi w Turcji są super. Jedzie się bardzo komfortowo, a i jest na co popatrzeć po drodze. 23.jpg 24.jpg Z racji prędkości jaką jestem utrzymać motocyklem (ok. 120km/h) nie możemy się ociągać. Przemy naprzód, do miasteczka zjeżdżając jedynie na jedzenie. Po drodze widać także całkiem ciekawe sprzęty Krajobrazy też niczego sobie. Wiosek mało, dominują górki. 25.jpg 26.jpg 27.jpg 28.jpg 29.jpg 30.jpg 31.jpg |
18.02.2022, 15:19 | #2 |
Fazi przez Zet
Zarejestrowany: Mar 2009
Miasto: Berlin
Posty: 6,285
Motocykl: RD07
Przebieg: ∞
Galeria: Zdjęcia
Online: 9 miesiące 1 tydzień 3 dni 1 godz 3 min 46 s
|
Dredd!! Ten wyjazd to moje ulubione szaleństwo. Polecę klasykiem: jakie opony na wschód?
__________________
Za dwadzieścia lat bardziej będziesz żałował tego czego nie zrobiłeś, niż tego co zrobiłeś. |
18.02.2022, 17:45 | #3 |
Fpytke Zdzisia!
__________________
'Przestań naprawiać kiedy zaczynasz psuć' - Ojciec matjasa |
|
18.02.2022, 19:37 | #4 |
Zarejestrowany: Aug 2010
Miasto: Łódź
Posty: 1,855
Motocykl: TA,RD04
Online: 2 miesiące 1 tydzień 6 dni 22 godz 58 min 34 s
|
Fajnie się czyta.
Czekamy |
18.02.2022, 20:03 | #5 |
Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 18 godz 2 min 36 s
|
Nie byłem w ciekawszej krainie niż Iran. Z przyjemnością poczytam CF
__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie. https://www.facebook.com/CFact1/ |
19.02.2022, 12:28 | #6 | |
Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: Warszawa
Posty: 345
Motocykl: Tenere 700
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 4 godz 21 min 29 s
|
Cytat:
Ja lubię wiatr we włosach (póki jeszcze trochę włosów ). A mówiąc serio, na tym modelu Road Kinga da się utrzymywać 120 km/h. Chyba ta ogromna lampa rozbija pęd powietrza i idzie żyć. Oczywiście, jakieś podmuchy docierają, ale przecież chyba o to chodzi! Dopiero powyżej tej prędkości zaczyna się czuć napór: do 140 jeszcze idzie jakiś czas wytrzymać, a powyżej tego to raczej walka z wiatrem. Między innymi Twoja relacja była inspiracją dla tej podróży. Właście to jest najlepsze w relacjach: można dać impuls następnemu. Pisanie własnej traktuję też po trosze jako spłatę zaciągniętego długu. Cieszę się, że jest zainteresowanie. Obawiam się tylko, czy jestem w stanie sprostać oczekiwaniom! Postaram się pisać w ramach możliwości. Mogę jedynie zapewnić, że będą przygody i niespodziewane zwroty akcji |
|
19.02.2022, 12:34 | #7 |
Zarejestrowany: Feb 2013
Miasto: Lubelskie
Posty: 523
Motocykl: CRF1000
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 1 dzień 19 godz 36 min 45 s
|
Fakt, że nie pojechałeś Królową, KTMem czy GSem, robi robotę i zachęca do lektury !!!
|
25.02.2022, 20:17 | #8 |
Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: Warszawa
Posty: 345
Motocykl: Tenere 700
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 4 godz 21 min 29 s
|
Odcinek 2
Jedzie się przyjemnie, choć czuję przez skórę, że coś jest nie tak. Coś mi tu nie gra. To niby ta sama Turcja, którą pamiętamy, ale nie taka sama. Myślę i myślę, ale nie umiem zdefiniować co mi tu nie pasuje. Nagle następuje olśnienie! Wiem! Od naszej ostatniej wizyty, zauważalnie zmienił się styl jazdy na drogach. Jeśli na jezdni są 3 pasy, startuje tylko 3 samochody obok siebie! Wszyscy stoją na czerwonym, pomimo, że nic nie jedzie z przeciwnego kierunku! Coś niesamowitego! Pamiętam do dziś, w jakie osłupienie przed laty wprawiła mnie ciężarówka jadąca pod prąd pasem awaryjnym ekspresówki. Dobrze, że w miastach ruch jest bardziej „tradycyjny” Nie po to tu przyjechaliśmy, żeby zobaczyć świat poukładany jak w Europie. Zaczyna się zmierzchać. Trzeba zatankować. Na stacji benzynowej zostajemy poczęstowani herbatą i gadamy chwilę z chłopakiem z obsługi. Przychodzi przywitać się z nami także jego starszy już ojciec. Około 21 zrobiło się zimno, nie jedzie się już komfortowo. Temperatura oraz samochody jeżdżące bez świateł pomimo zmroku powodują, że zwalniamy. Tego dnia pokonaliśmy 1000km. Nocleg wypada w Refahiye w pierwszym napotkanym przy drodze hotelu – Altun za cenę 140 TL. Oglądamy pokoje. Folklor jest: albo nie działa zamek w drzwiach, albo w pokoju jedzie tak fajami, że nie da się wytrzymać. Trochę powybrzydzaliśmy i finalnie jest ok: w naszym pokoju prysznic nie ma słuchawki Za oknem mamy meczet. Temperatura spadła poniżej 20 stopni, co jest dla nas sporym zaskoczeniem. Klimatyzacja okazuje się niepotrzebna. Śpi się dobrze. Allahu akbar, allahu abkar… Tym wezwaniem muezina rozpoczynamy kolejny dzień. Szkoda, że to dopiero 4 rano Na szczęście udaje się jeszcze zasnąć i wstajemy ciut później. Okazuje się, że dzień jest pochmurny i o 7:00 tylko 16 stopni. Jemy skromne, ale pyszne śniadanie. Po raz pierwszy mieliśmy okazję skosztować miodu w plastrach. W pewnym momencie zauważam na gps-ie, że jesteśmy na wysokości ponad 2000 metrów nad poziomem morza. Krajobrazy zaczynają zaś wskazywać, że to może być prawda. Wyjaśniła się przyczyna niskich temperatur. Kilometry mijają, my tymczasem niepostrzeżenie przekraczamy Eufrat. Jak to brzmi! Magiczne, mityczne nazwy rodem z podręczników historii czy biblii. Takie rzeczy tylko tutaj – w końcu wjeżdżamy na obszar będący kolebką naszej cywilizacji. 32.jpg 33.jpg 34.jpg 35.jpg 36.jpg 37.jpg 40.jpg Widząc takie napisy zastanawiam się czy tu chodzi o patriotyzm, czy – tak jak w naszym kraju – o pusty nacjonalizm, który zamiast łączyć – dzieli nawet sam naród. 38.jpg Nas natomiast zatrzymuje do rutynowej kontroli policja. Zostaliśmy sprawdzeni w bazie: figurujemy. Uśmiechy i życzenia dobrej drogi. Skręcamy na boczną drogę w kierunku Igdiru. Zbudowana jest w technologii kamyków zalanych smołą. We wschodniej Turcji jest to dość powszechny typ, zwłaszcza bocznych dróg. Natomiast krajobrazy super. Stajemy na herbatę w przydrożnej herbaciarni, prowadzonej przez dwóch chłopców. Przygotowują czaj tradycyjnie w dwukomorowym czajniczku grzanym na piecu na węgiel drzewny. Ileż to wypiliśmy tej herbaty już w Turcji? Ten napój łączy ludzi, zaciera wszelkie granice. Od kierowcy ciężarówki dostajemy krakersy. Na parkingu jest źródełko z górską wodą pitną, wokół którego toczy się życie: mycie nóg, głów, rąk i garów. 39.jpg 41.jpg 42.jpg 43.jpg 44.jpg Ledwo ruszyliśmy – znowu kontrola policji. Tym razem raczej z powodu przekroczenia prędkości. Jednak po pokazaniu skąd jesteśmy, pokazano nam na migi, żeby jechać wolniej i puszczono. Tu może pomagać nasza znajomość tureckiego: „turkcze bilmijorum” – nie rozumiem po turecku i „turkije czok guzel” - Turcja jest piękna!, których to sformułowań nie omieszkam użyć Zmienia się droga, zmieniają się zabudowania, pojawia się „opał” suszący się na słońcu, który jeszcze do niedawna był zwykłym gównem. Wjeżdżamy do wschodniej Turcji. Jak się później okaże, Turcji B, albo nawet C. Niedoinwestowanej, biednej. Turcji, która kiedyś nosiła inną nazwę. Ale równie serdecznej. Od razu przypomina mi się przeczytana niedawno świetna książka: A.Brzezieckiego i M. Nocuń „ Armenia. Karawany śmierci”. 45.jpg 46.jpg 47.jpg Dojechaliśmy do Igdiru. Tu trzeba zająć się wymianą oleju. Dobrze, że w H-D oddzielnie wymienia się go w silniku, sprzęgle i skrzyni i wszędzie jest inny interwał. Dzięki temu trzeba było wieźć tylko 4 litry i wymienić olej jedynie w silniku. Udaje się to w pierwszym napotkanym warsztacie. Chłopaki bardzo chcieli pomóc, ale ja wolę zrobić to samodzielnie. Przy okazji napiliśmy się herbaty i chwilę pogadali, na ile pozwalała bariera językowa. Z czystej formalności tylko wspomnę, że o zapłacie nie było mowy… 48.jpg Wieczorem zadekowaliśmy się w hotelu i uderzyliśmy na miasto coś zjeść. Po raz kolejny sprawdziła się zasada: gdzie dużo ludzi i brak menu w języku angielskim lub żadnego menu, tan najlepiej karmią. W lokancie świetne jedzenie i wyrabiany na miejscu ayran. 49.jpg Z hotelowego okna mieliśmy okazję popatrzeć na budzące się do życia miasteczko i jego mieszkańców. 50.jpg Napotkany zaś po drodze dość wymowny symbol wskazywał, że widoczny w oddali ośnieżony szczyt to musi być Ararat. 51.jpg 52.jpg Kierujemy się na przejście graniczne z Iranem w Gurbulak/Bazargan. W pierwszym okienku pani mówi, żeby jechać dalej, a w następnym celnik bez pieczątki nie chce nas przepuścić dalej. Wracamy. Granica nie robi generalnie dobrego wrażenia: przepychanki, tłum, wrzaski. Do kolejnego stanowiska prowadzi korytarz – klatka z rur, przywołująca na myśl ubojnię bydła. Funkcjonariusze siedzą za kratami. Zostajemy rozdzieleni z Anią, ja zostaję z motocyklem, a ona przekracza granicę jako piesza. Musi pokonać ten korytarz z krat, w którym tłoczy się kilkudziesięciu chłopa. Na końcu korytarza zaś żołnierz okłada towarzystwo. Gdy Ania pojawiła się na końcu korytarza ktoś krzyknął: madame! Nagle ludzie zaczęli się rozstępować, by mogła swobodnie przejść. Jeśli ktoś z uwagi na hałas nie usłyszał i nie zareagował, dostawał kuksańca od sąsiada. Jeszcze tylko sprawdzenie paszportu i moja małżonka jest już w Iranie. W oczekiwaniu na mnie przysiada na murku, okalającym słup. Po jego drugiej stronie siedzi starsze małżeństwo. Nagle zza słupa pojawia się przesunięty w jej kierunku kubek z herbatą, a w ślad za nim pojawia się właściciel herbaty. Pokazał, żeby – Irańskim zwyczajem – pić herbatę trzymając w zębach kostkę cukru i sączyć „przez nią” herbatę. Ania poparzyła sobie usta, ale udało się napić Nastąpiła tradycyjna rozmowa: skąd jest, gdzie jedzie, itd. Od żony owego pana, Ania dostaje herbatniki i całą garść dziwnych kulek. Widząc, że nie wie co z owymi kulkami zrobić, kobieta pokazuje, że to są owoce i można je zjeść. Po tym Ania dostaje zapisaną po persku kartkę z adresem. Inny facet z kolejki napisał poniżej adres w alfabecie łacińskim i wytłumaczył, iż jest to zaproszenie. Jak będziemy w Iranie, zapraszają nas do siebie na 5 dni. Pojawia się ich autobus, małżeństwo ściska się serdecznie z moją żoną i odjeżdża. Od każdej osoby, która była w Iranie, wiemy, że spotkamy się tam z niebywałą serdecznością, ale nie spodziewaliśmy się, że nastąpi to aż tak szybko W międzyczasie ja posunąłem się kawałek motocyklem. Sprawdzili bagaże i znowu jesteśmy razem z żoną. Dobrze, bo trwało to wszystko bardzo długo, a ona została bez wody i jedzenia. Jak na razie idzie dobrze. Powoli, ale do przodu. Niestety zjawia się młody celnik, który twierdzi, że z racji pojemności motocykla, nie możemy nim przekroczyć granicy. Na nic się zdają tłumaczenia, że to tylko 103, jak widać na samym motocyklu. Trudno – zawracamy. Jednak dalej realizujemy plan dostania się do Iranu: spróbujemy na malutkim przejściu granicznym, którego nie widzi google, zaś jest zaznaczone na papierowej mapie. Nasz motocykl wiele zamkniętych drzwi już otworzył; może otworzy także graniczny szlaban do Iranu? Liczę na to, że na maleńkim przejściu granicznym towarzystwo będzie miało mało roboty i nie będzie robić specjalnych trudności. Ostrzelane znaki drogowe wskazują, że należy mieć się na baczności. My tymczasem możemy z innej perspektywy podziwiać Ararat. Na drogach co jakiś czas blokady policyjne lub wojskowe z worków z piaskiem lub betonowych zapór. Przy każdej blokadzie tankietka lub pojazd opancerzony. Służby także jeżdżą takimi pojazdami po drogach. Przy drodze często widać wieżyczki strażnicze. Co drugie pole ogrodzone płotem i drutem kolczastym, pomimo że wkoło same ugory i kamienie. Nie mamy raczej zdjęć takich rzeczy, żeby nie było z tego powodu problemów. 53.jpg 54.jpg Ze znalezieniem naszego przejścia granicznego nie jest łatwo. Teoretycznie wystarczy skręcić w prawo i jechać drogą do końca. Praktycznie zaś tam, gdzie miał być skręt, nie ma żadnej drogi. Kolejna odnoga w prawo okazuje się drogą do jednostki wojskowej. Na posterunku przed bramą młodzi chłopcy w wieku może 16 lat, którzy ni w ząb nie znają żadnego innego języka poza ojczystym, a z mapą także sobie nie bardzo radzą. Po chwili przychodzi chłopak starszy rangą, bo wartownicy strzelają przed nim obcasami i salutują. To także może 18 - latek. Napięty niesamowicie, rozmowę rozpoczynamy od kontroli naszych dokumentów. Od niego także nie udaje się niczego dowiedzieć… Zmarnowaliśmy tylko pół godziny. Zawracamy i skręcamy w kolejną odnogę. Za jakiś czas znowu stajemy przed szlabanem: szlag by to trafił! Szczęście, że okazał się on wjazdem do jakiegoś większego przedsiębiorstwa. Tu spotykamy bardzo miłych chłopaków, gadamy z nimi przy pomocy translatora, pijemy herbatę i zyskujemy radę, żeby pojechać przez Nachcziwan – autonomiczny obszar republiki Azerbejdżanu. Wstyd się przyznać, ale nawet nie miałem pojęcia o takim tworze… To niedaleko – kilkanaście kilometrów. Trzeba mieć wizę, ale ponoć da się ją otrzymać na granicy i kosztuje ok. 11 $. Próbujemy zatem. 55.jpg |
02.03.2022, 10:04 | #9 | |
Moderator
|
Cytat:
Faktycznie, byłem w Armenii, ale też nie wiedziałem. |
|
18.02.2022, 21:08 | #10 |
Zarejestrowany: Dec 2019
Miasto: Warszawa
Posty: 160
Motocykl: Huska 701E '21
Online: 2 tygodni 5 dni 15 godz 6 min 18 s
|
I ja się wciągnąłem.
|
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Iran 2019 | rumpel | Trochę dalej | 154 | 06.11.2023 00:03 |
Ostatnia taka podróż, czyli zima w Andaluzji [marzec 2020] | jagna | Trochę dalej | 61 | 22.12.2021 13:11 |
Kirgistany czyli podróż puszką za motkami. [sierpień 2019] | Emek | Trochę dalej | 68 | 13.11.2019 00:07 |
Coś na deszcz czyli mała, długa podroż z Krakowa nad morze | Dunia | Kwestie różne, ale podróżne. | 12 | 15.05.2013 07:19 |
Zobaczyć Iran - czyli 4 dni w Armenii. [Czerwiec 2012] | majek | Trochę dalej | 104 | 26.02.2013 15:33 |