|
07.05.2012, 23:23 | #1 |
Zarejestrowany: Aug 2011
Posty: 25
Motocykl: RD03
Online: 1 dzień 23 godz 39 min 15 s
|
Białoruś 2012 czyli obalamy mity ciąg dalszy...
Byłem, widziałem, wróciłem, coś na pewno napiszę
Większe szczegóły pewnie wrzucę na swoją stronę (www.podrozenawschod.pl), a tutaj będą pojawiać się skróty, żeby nie zamęczyć Na zachętę kilka zdjęć. Potem będzie więcej :smile: okolice Dywina Pińsk widok na rzekę Pina (w Pińsku oczywiście) wieś Kaczanowicze w korycie Prypeci i Jasiołdy, ze względu na położenie "żywy skansen" cmentarz w Makowie, jedno z niewielu miejsc gdzie można zobaczyć prykłady - tradycyjne poleskie nagrobki z drewna kaplica cmentarna w okolicach Kosowa Poleskiego Pałac Sapiehów w Różanie |
08.05.2012, 14:27 | #2 |
Zarejestrowany: Oct 2010
Miasto: Reykjavik
Posty: 685
Motocykl: tyż Honda ale mała siostra królowej
Przebieg: jest
Online: 1 miesiąc 3 dni 3 godz 35 min 20 s
|
Piękne zdjęcia, zachęcają do wybrania się w te okolice, poproszę wiecej
|
14.05.2012, 23:52 | #3 |
Zarejestrowany: Aug 2011
Posty: 25
Motocykl: RD03
Online: 1 dzień 23 godz 39 min 15 s
|
DZIEŃ 1
Plany jak to plany: powinny być ambitne, ale zwykle i tak zostają tylko na papierze Tym razem nie było inaczej. Na zwiedzanie białoruskiego Polesia chcieliśmy przeznaczyć całą majówkę czyli 9 dni. Trasa opracowana była w szczegółach, planowaliśmy przebiegi rzędu 350 km dziennie. Trochę wiosek, trochę szutrów, trochę oglądania zabytków związanych z polskością tych ziem. Niespecjalnie się to udało. Najpierw okazało się, że nie uda się ruszyć w sobotę. Jak już postanowiliśmy, że ruszamy w niedzielę skoro świt, to najpierw zaspaliśmy, a później kilka godzin zajęło nam pakowanie motocykli tak, żeby ciężar się dobrze rozkładał, a motocykl dawał się prowadzić. W końcu była to nasz pierwsza tak daleka wyprawa motocyklowa więc uczyliśmy się na własnych błędach. Nie po raz ostatni zresztą na tym wyjeździe Wreszcie około południa ruszyliśmy. Dość szybko okazało się, że przy 30 stopniach na plusie najprzyjemniejszym elementem jazdy są postoje na chłodne napoje Pierwszy postój w Siedlcach. Dalej trasa wiodła krajową "dwójką" na Terespol więc nic specjalnego się nie działo. Postój w przydrożnej knajpie na obiad był największą atrakcją Postanowiliśmy ominąć przejście w Terespolu obawiając się kolejek. Tym razem szczęście nam sprzyjało, bo na pobliskiej granicy w Domaczewie nie było prawie nikogo i odprawa poszła bardzo sprawnie. Około 19.00 byliśmy już po białoruskiej stronie. Upał i jazda trochę nas zmęczyła więc w pierwszym możliwym miejscu postanowiliśmy zanocować. Pierwszy dzień nie przyniósł wielu emocji, ale miało się to następnego dnia zmienić Na koniec kolacja i spać DZIEŃ 2 Noc minęła nam szybko i nim się zorientowaliśmy trzeba było wstawać Jak na początek maja było wyjątkowo ciepło. Poprzedniego dnia wypiliśmy resztki wody więc o myciu zębów, herbacie czy śniadaniu nie było mowy Zwinęliśmy szybko obóz i ruszyliśmy na poszukiwania kantoru i jakiegoś sklepu. Najbliższa sbierkasa trafiła się w Małoricie. Potem przyszedł czas na zatankowanie motocykli, bo znając ceny benzyny na Białorusi nie przyjechaliśmy do tego kraju z pełnymi bakami i powoli motory oddychały oparami. Co prawda najlepsza benzyna miała tylko 92 oktany, ale nasze Trampki specjalnie tego nie odczuły. Za to nasze portfele były zachwycone - 2,5zł za litr Miłym zaskoczeniem było również, że Trampek, mimo 2 osób na pokładzie, trzech kufrów i sakw na gmolach spalił zaledwie 5,5l. Straszono mnie większym spalaniem przy takim obciążeniu Jeszcze w Małoricie postanowiliśmy wreszcie zjeść śniadanie... ... i zrelaksowani oraz rozleniwieni nie sprawdziliśmy trasy na najbliższe kilometry i zaufaliśmy Autosputnikowi. Miał nas poprowadzić do odległego o kilka kilometrów Dywina, a następnie do Pińska. Początkowo nic nie zapowiadało problemów. Dość szybko zaczęły się szutry, ale ponieważ znałem Białoruś, to specjalnie mnie to nie zdziwiło. Większość mniejszych wiosek na Białorusi połączona jest kocimi łbami lub tzw. grawijką więc nic nie wzmogło mojej czyjności W pewnym momencie, chociaż nawigacja cały czas pokazywała, że jedziemy po głównej drodze, ewidentnie zaczynał się coraz większy piach. Motor, który przecież wiózł dwie osoby i do tego nie mały ciężar, zaczął myszkować i miałem wrażenie, że zaraz zaliczymy jakąś glebę. Dodać trzeba, że nie mam żadnego doświadczenie w jeździe off więc coraz gorsza droga nie wywoływała we mnie ekscytacji, ale lekkie przerażenie Nie wiem dlaczego nie zdecydowaliśmy się zawrócić, ale pojechaliśmy dalej, a droga coraz bardziej przypominała kopalnię żwiru. W pewnym momencie zupełnie się skończyła, a nawigacja prowadziła nas przez las na azymut. Plecaczek raz na jakiś czas musiał zsiadać, bo Trampek całkowicie się zakopywał i nie miał siły jechać dalej, Mniej więcej po godzinie takiej walki, oprócz tego, że upał dawał się we znaki, zmęczył się motor, który całkowicie odmówił współpracy. Puszczałem sprzęgło i dodawałem gazu, a motor stał, tak jakby nie miał siły jechać. Pierwsza myśl - wlałem kiepską benzynę, a do tego 92 oktany, bo lepszej mieszanki na stacji akurat nie było. Ale potem chwilę pomyślałem i objawy jednak nie pasowały do chrzczonej benzyny. Telefon do Warszawy do Maćka z Wesołej wskazywał, że problem leży w sprzęgle, co nie wróżyło nic dobrego. Na szczęście, trochę na ślepo, odkręciłem linkę sprzęgła z obu stron, poruszałem nią i motor po kolejnym odpaleniu ruszył. Prawdopodobnie linka gdzieś się przycięła. Odetchnąłem z ulgą, bo kilka godzin pchania motoru po piachu do najbliższej wsi, a potem kilka dni czekania na części jakoś mi się nie uśmiechało. Potwierdziło się, że Trampki się nie psują, a jedynie czasami mają inne plany niż kierowca Przejazd przez las zajął nam ponad 4 godziny. Jak sprawdziłem w nawigacji, w tym czasie przejechaliśmy niecałe 5km 400 kg to jednak za ciężko, żeby pchać się w las. Od tej pory nie ufaliśmy nawigacji i szukaliśmy raczej głównych dróg, które zresztą na Białorusi są świetnej jakości i do tego niespecjalnie zatłoczone. Po wyjechaniu w lasu udaliśmy się do najbliższego sklepu w Dywinie, żeby czegoś się napić, bo woda skończyła się w środku lasu. Tu dygresja praktyczna. W krajach byłego ZSRR woda mineralna czyli minerałka jest straszliwie słona i nie nadaje się ani do picia (paskudny smak), ani tym bardziej do gotowania herbaty. Jedyna woda "bez smaku" to tzw. pitewaja - mało popularna, ale w większych miejscowościach do kupienia. Najczęściej pod marką Bonaqua. Tyle dygresji, bo wody nie zdążyłem kupić i przybiegła żona, że chce ze mną porozmawiać miejscowa milicja Okazało się, że przez las nie wolno było jechać i powinniśmy zostać ukarani mandatem. Na szczęście przydała się znajomość rosyjskiego i po chwili nie było już mowy o mandacie, a jedynie luźna rozmowa jak nam się podoba na Białorusi Panowie byli bardzo mili, pokazali nawet jak najkrótszą drogą dojechać do Pińska i w dobrych humorach się rozstaliśmy. Tym samym prysnął kolejny mit Białorusi, jako kraju, w którym milicja szuka tylko pretekstu, żeby zrobić na złość Polakowi Oczywiście nie jest to żaden pean na cześć miejscowych władz, ale warto na każdym kroku podkreślać, że milicja nie robi turystom krzywdy i nie trzeba się jej obawiać. Zupełnie odwrotnie niż policji ukraińskiej, ale Ukraina i Białoruś to zupełnie inne bajki W każdym razie w końcu udało mi się kupić wodę i po krótkim odpoczynku ruszyliśmy dalej. Byliśmy tak wykończeni kilkugodzinną walką z piachem i upałem, że chcieliśmy najkrótszą drogą dojechać do Pińska i tam znaleźć jakiś hotelik z prysznicem. Po drodze minęliśmy Drohiczyn, o którym Grzegorz Rąkowski napisał w "Czarze Polesia", że "jest miejscowością nieciekawą, zupełnie pozbawioną zabytków czy innych ciekawych miejsc". I trudno się z autorem nie zgodzić Do Pińska dotarliśmy ok. 22. Odszukaliśmy hotelik, w którym mieszkałem z żoną w czasie poprzedniego wyjazdu na Białoruś autem. Motory schowaliśmy dzięki uprzejmości właściciela do pobliskiego garażu, zjedliśmy szybką kolację i tyle z tego dnia pamiętamy Sen przyszedł błyskawicznie Następny dzień miał być spokojniejszy. Do południa zaplanowaliśmy sobie czas na zwiedzanie Pińska, ruszyć dalej chcieliśmy dopiero po obiedzie. |
15.05.2012, 00:27 | #4 |
Zarejestrowany: Aug 2010
Miasto: Warszawa
Posty: 532
Motocykl: RD07a
Online: 1 miesiąc 2 dni 9 godz 34 min 32 s
|
Piękna "droga" przez las. Szacunek za jej pokonanie tak objuczonym sprzętem
Co do spotkania z przedstawicielami władzy: na Białorusi nie byłem (jeszcze), ale widzę, że potwierdza się zasada z krajów bywszego sojuza, w myśl której jeśli obcokrajowiec zna rosyjski, to jest na dużym plusie. Pan pisze dalej |
15.05.2012, 20:28 | #5 |
Zarejestrowany: Aug 2011
Posty: 25
Motocykl: RD03
Online: 1 dzień 23 godz 39 min 15 s
|
Nie wiem dlaczego, ale z każdą kolejną wizytą Pińsk sprawia na mniej coraz gorsze wrażenie. Największe wywarł za pierwszym razem, gdy odwiedzałem go zimą dwa lata temu. Być może in plus działał śnieg, który przykrywał szarzyznę postsowieckiego miasta. Pamiętam, że doszukałem się wtedy wielu polskich śladów, zwłaszcza wzdłuż głównej ulicy miasta czyli Lenina. Ostatnio polskie napisy zniknęły - zostały zamalowane pod pozorem odrestaurowywania fasad budynków. Pałac Butrymowiczów został odnowiony, ale w taki sposób, że zupełnie nie przypomina budowli 18-wiecznej, całkowicie stracił swój charakter, obecnie znajduje się tam pałac ślubów.
Oczywiście będąc na Polesiu trzeba odwiedzić Pińsk, który jest przecież stolicą Polesia Zachodniego, ale nie sposób już tam znaleźć atmosfery, która musiała w mieście panować w dwudziestoleciu. Na rynku, wokół którego koncentrowało się życie polskiego Pińska, straszy teraz jedynie pomnik Lenina. Kościół jezuitów, który stał na rynku i był najwartościowszym zabytkiem Pińska, został wyburzony przez Sowietów w latach 50-tych. Poniżej dom, w którym urodził się i spędził dzieciństwo Ryszard Kapuściński. Ponieważ Pińsk nie robił na nas większego wrażenia, postanowiliśmy sobie poprawić humor obiadem. Knajpka wyglądała przyzwoicie, zresztą kiedyś już tam coś jadłem i nie było tak źle. Zresztą nic innego nie było otwarte (1 maja). Postawiliśmy na białoruski standard: placki ziemniaczane ze śmietaną (tzw. draniki) i nieśmiertelną soljankę. Niestety szczęście nam nie sprzyjało. Soljanka zamiast na mięsie była ugotowana na skórach z kurczaka, a placki, chociaż smaczne, były nieakceptowalnie tłuste W związku z tym Pińska mieliśmy powoli dość i postanowiliśmy go jak najszybciej opuścić. Ruszyliśmy do oddalonej o kilka kilometrów wsi Kudrycze, o której w kilku miejscach przeczytałem, że ze względu na swoje unikalne położenie (pomiędzy rzekami Pina i Jasiołda) przez lata była dość dobrze wyizolowana od świata i dziś przypomina żywy skansen. Popatrzcie zresztą sami. Spacer po Kudryczach trochę nas wciągnął i zaczynało się robić późno. Postanowiliśmy szukać noclegu, który znaleźliśmy koło pobliskiego Pleszewa - ostatniej miejscowości przy grawijce, która prowadziła tu od Pińska. Dalej była już tylko Prypeć, a żeby wrócić do cywilizacji trzeba było zawrócić. Tego dnia przejechaliśmy zawrotne 35 km, ale przecież nie o dystans tu chodzi :tongue: |
16.05.2012, 00:30 | #6 |
Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Wroclaw
Posty: 2,392
Motocykl: RD04
Przebieg: 40.000
Online: 3 miesiące 2 dni 40 min 31 s
|
Ale czad dawać dalej!
|
17.05.2012, 23:15 | #7 |
Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Gdańsk
Posty: 23
Motocykl: była rd04
Online: 3 dni 1 godz 43 min 58 s
|
Fajne ,fajne!!
|
22.05.2012, 20:33 | #8 |
Zarejestrowany: Aug 2011
Posty: 25
Motocykl: RD03
Online: 1 dzień 23 godz 39 min 15 s
|
DZIEŃ 5
Dzień zapowiadał się gorący, do tego miejsc na biwak okazało się bardzo malownicze. Postanowiliśmy trochę pozajmować się lenistwem i do 12.00 opalaliśmy się nad jeziorem Wreszcie był czas my umyć zaschnięte menażki i samych siebie Jak już ruszyliśmy, to pojechaliśmy główną drogą do Luninca, a potem na północ. Cel? Cmentarz w Makowie, na którym zachowały się tzw. prikłady. Charakterystyczne dla Polesia drewniane nagrobki, z krzyżem wbitym w pień drzewa. Niestety cmentarz okazał się być w bardzo kiepskim stanie, jedyne prikłady zachowały się na nagrobkach dziecięcych. Docelowo zmierzaliśmy w stronę jeziora Laktyszy, ale pojechaliśmy nieco okrężną drogą, chcąc zobaczyć jeden z niewielu na Polesiu drewnianych dworów, który dotrwał do dnia dzisiejszego w jako takim stanie. Wszystko dzięki temu, że w budynku dworu od wielu lat znajduje się lokalne przedszkole. W przeciwnym razie dwór dawno popadł by w ruinę, jak to miało miejsce z wieloma innymi zabytkami Polesia. A na koniec dnia zasłużony odpoczynek, jak zwykle nad jeziorem, do którego nie było dobrego zejścia Tego dnia "pękło" 200km |
27.05.2012, 18:01 | #9 |
Zarejestrowany: Aug 2011
Posty: 25
Motocykl: RD03
Online: 1 dzień 23 godz 39 min 15 s
|
DZIEŃ 6
Wstaliśmy wcześnie, bo poprzedniego dnia, ze względu na wszechobecne komary, dość szybko zgasiliśmy ognisko i położyliśmy się do namiotów. Ponieważ narastał bunt załogi, że od kilku dniach jeździmy po wsiach, w których nic nie ma, postanowiłem zaproponować szybki przelot w bardziej cywilizowane tereny Celem był Kosów Poleski, a właściwie pobliska Mereszowszczyzna, w której kilka lat temu, staraniem ambasady USA i PL, zbudowano na nowo drewniany dwór, w miejscu gdzie kiedyś mieszkała rodzina Kościuszków i przyszedł na świat przywódca powstania z 1794 roku. Zanim jednak dotarliśmy na miejsce, naszą uwagę zwrócił stary cmentarz położony tuż przed wjazdem do Kosowa, po prawej stronie drogi. Uwagę przykuwała oryginalna, kamienna kaplica cmentarna. Po chwili spaceru okazało się, że mocno zaniedbany i zarośnięty cmentarz kryje również inne niespodzianki. Za ścianą z traw skrywała się w całkiem dobrym stanie mogiła powstańców styczniowych. W 1928 r. przy mogile wystawiono pomnik, na którym wyryto napis: "11 LISTOPADA 1928 R. • W ROCZNICĘ 10-CIO LECIA • NIEPODLEGŁOŚCI • POWSTAŃCOM POLSKIM • POLEGŁYM W 1863 R. • W POWIECIE • KOSOWSKIM – MIESZKAŃCY POWIATU". Chwilę później natknęliśmy się również na mogiłę poległych w wojnie polsko bolszewickiej w 1920 roku. Zaskoczyło nas, że tak dużo nagrobków (również współczesnych) ma napisy w języku polskim. Widać, że miejscowi, chociaż język znają słabo (liczne błędy ortograficzne na mogiłach), to pamiętają o swoich korzeniach. Z cmentarza ruszyliśmy w stronę Kosowa, w którym warto zobaczyć Kościół katolicki pod wezwaniem Przenajświętszej Trójcy wybudowany w stylu neoromańskim - tu został w 1748 ochrzczony Tadeusz Kościuszko. Niestety kościół był szczelnie zamknięty. Minęliśmy go zatem i skierowaliśmy się już do samej Mereszowszczyzny. Dworek Kościuszków odbudowany został ze smakiem, z zachowaniem charakteru czasów, kiedy mieszkał tu Tadeusz Kościuszko. W środku znajduje się skromne muzeum, ale będąc już na miejscu na pewno warto tam zajrzeć. Bilety bardzo tanie, jak do większości muzeów na Białorusi. Stojąc na wprost dworku wystarczy odwrócić się w lewo, by dojrzeć w oddali pałac Pusłowskich - zbudowany w 1838 r. przez Wandalina, neogotycki budynek o imponującej fasadzie usytuowany na wzgórzu. W okresie międzywojennym był siedzibą starostwa kosowskiego. W 1942 r. został spalony przez partyzantów radzieckich i doszczętnie zdewastowany, a rozległy otaczający go park wycięty (teraz rośnie bór sosnowy). Pałac był do niedawna dobrze zachowaną trwałą ruiną robiąca ciągle jednak duże wrażenie. Od kilku lat jest odrestaurowywany, a efekty mamy poznać ok. 2014 roku. Niestety w pałacu ma powstać hotel i centrum konferencyjne i można przypuszczać, że budynek zostanie dość znacznie przebudowany i straci swój zabytkowy charakter. Po zwiedzaniu nastał czas obiadu i w tym miejscu możemy polecić położoną obok dworku Kościuszków Restaurację "U Tadeusza" - zresztą jedyną w okolicy Tego dnia pogoda wreszcie odpuściła, upał zelżał do 22-23 stopni i zwiedzanie wreszcie zaczęło być przyjemnością. Skierowaliśmy się do odległych o 65 km Różanej - kiedyś gniazda rodowego jednej z linii rodu Sapiehów. Sama miejscowość, ale przede wszystkim rodowy pałac Sapiehów ma bardzo burzliwą historię. Po powstaniu listopadowym, w którym udział wziął Eustachy Kajetan Sapieha, Różana została skonfiskowana przez władze carskie. Wspaniałe obrazy, bogata biblioteka i obszerne archiwum z pałacu zostały wywiezione przez Rosjan do Petersburga, skąd już, jak większość zrabowanego Polsce dziedzictwa kultury, nigdy nie powróciły do Ojczyzny. W styczniu 1919 roku Różanę zajęli bolszewicy. 29 stycznia 1919 roku, po zwycięskiej potyczce, miejscowość została zdobyta przez Wileński Oddział Wojska Polskiego.Różana do rąk rodu Sapiehów powróciła na krótko w roku 1933. Za II Rzeczypospolitej miejscowość była siedzibą wiejskiej gminy Różana. W okresie tym kolejny raz podejmowano próby odrestaurowania pałacu, jednak uniemożliwił to wybuch II wojny światowej. Obecnie pałac pozostaje w ruinie. Władze białoruskie zdecydowały się jednak na gruntowny remont fasady, gdzie znajduje się małe muzeum - niestety jest czynne bardzo krótko i o 16.00 jak się pojawiliśmy było już zamknięte. Mimo fatalnego stanu pałac robi ogromne wrażenie, oddaje skalę potęgi rodu Sapiehów. Wielkość i przepych czuje się do dnia dzisiejszego... W tym momencie skończyła się bateria w aparacie, ale moment był chyba właściwy Pojechaliśmy bowiem obejrzeć jeszcze pałac w Prużanach, ale nie zrobił on na nas wrażenia. Ot po prostu zaniedbany budyneczek w środku miejskiego parku. Za radą miejscowych bikerów zdecydowaliśmy się na nocleg nad miejskim jeziorem. Miejsce było ładne, ale długo się nim nie cieszyliśmy, bo pierwszy raz na wyjeździe spadł deszcze i do tego na tyle intensywny, że nie było sensu wychodzić z namiotu. Kolację zjedliśmy zatem w namiocie, a na następny dzień zaplanowaliśmy trasę po białoruskiej części Puszczy Białowieskiej. Dziś 250km |
27.05.2012, 20:59 | #10 | |
Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Garwolin
Posty: 1,641
Motocykl: RD07A
Galeria: Zdjęcia
Online: 6 miesiące 1 tydzień 5 dni 11 godz 22 min 52 s
|
Cytat:
My cieszyliśmy się nim jeszcze krócej. Najpierw próbowaliśmy od strony pomostu. Pijane typy dosłownie obsiadły motocykle i choć nie stronię od miejscowych, to wymiękłem. Czekaliśmy, aż się troszku rozluźni, ale co i rusz dobijali nowi z taką samą u wszystkich zawartością plastykowych taszek. Była sobota Objechałem jeziorko z różnych stron i jako takie miejsce było po przeciwnej stronie, od strony szlabanu. Wjechaliśmy, znaleźliśmy miejsce... a za nami van wyładowany miejscowymi łbami, którzy już na parkingu stali i obserwowali nas, nie wysiadając z auta. Stoją, nie wysiadają, długimi światłami nam przyświecają ... Dalej wjechać się nie dało, bo teren podmokły... Gdy dodatkowo zobaczyliśmy kilkanaście metrów od nas, w gęstych krzakach rozpalone ognisko i wytaczających się trunkowych, zatrąbiliśmy odwrót. Rozsądek zwyciężył. Aż tak bardzo spać nam się nie chciało i jak powiada kolega Wolly- mamy światła w motorze Jak pisałem w swojej relacji, zamknęliśmy wtedy dzień spokojnie, nad Różanką. Dawaj dalej! |
|
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Białoruś - obalamy mity | Darek Palmowski | Kwestie różne, ale podróżne. | 13 | 16.12.2012 20:54 |