|
|
Narzędzia wątku | Wygląd |
|
10.09.2012, 01:09 | #1 |
Zarejestrowany: Nov 2010
Miasto: Z.Góra
Posty: 1,783
Motocykl: BMW F700GS, DR 350
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 1 dzień 17 godz 9 min 57 s
|
Góry Przeklęte dla początkujących, czyli jak bardzo można poobijać się w tydzień… [2012]
Zeszłoroczny wyjazd z Afrykanerami (Raf, Rychu72 oraz Bliźniak) do Rumunii zaowocował u nie-Afrykanerów (czyli Jagny) kupnem kostek oraz coraz większą frajdą z jazdy poza asfaltem.
A gdzieś przy piwku, wykiełkował pomysł wyjazdu albańskiego. Raf i Rychu się wykruszyli, pozostała silna ekipa w postaci Jagny i Bliźniaka. Padła propozycja wyjazdu w piątek trzynastego lipca oraz ewentualnego dokoptowania jeszcze ze dwóch uczestników. Ani jednego, ani drugiego jednak zrealizować się nie udało Gdzieś na początku lipca ustalamy szczegóły logistyczne (czytaj: Bliźniak bierze namiot i kuchenkę, bo ma w końcu większy motocykl). Zawożę Jagnięcinę (BMW F650 GS) na regulację zaworów do Szparaga i można zacząć się pakować. Mam plan jechać na Tourancach, bo szkoda kostek na dojazd, a offu za dużo nie planujemy. Wieczór przed wyjazdem wpada do mojego garażu Oskar_Z podzielić się swoimi planami na Albanię i krytycznie wypowiada się o stanie moich opon. Oraz straszy albańskim offem (Oskar, dzięki raz jeszcze ) Wpadam w lekką panikę i dzwonię po wszystkich znajomych próbując ustalić co zrobić … w końcu postanawiam jednak zmienić koła… Bladym świtem wyjeżdżam z Zielonej Góry, u Szparaga spotykam Bliźniaka, luzuję łańcuch (nie ma jak zmienianie kół w środku nocy), szybka zmiana filtra powietrza, kobiece przeczucia każą mi przypomnieć Bliźniakowi o pożyczeniu łyżki do opon i w końcu ruszamy dalej. Kolejny przystanek u Wilczycy w Katowicach, gdzie Bliźniak uświadamia sobie kompletny brak dokumentów od Afri… Na szczęście ma zalaminowane ksero, które bardzo ładnie będzie udawać oryginał Zieloną kartę wypisuje gdzieś po drodze. Tym sposobem zrobiło się popołudnie, a my ciągle w PL… Postanawiamy jechać jak długo damy radę, jedziemy mniej głównymi drogami prosto na Serbię. Drogi kręte i malownicze, w Słowacji dopada nas deszcz i zapada ciemność, więc lądujemy w przyjemnym pensjonacie, wyciągamy mapy i planujemy dalszy ciąg podróży pijąc Bliźniakową cytrynówkę oraz miejscową Kofolę. Następny dzień to upalny przelot przez Węgry i Serbię (chyba najbardziej pusta autostrada w Europie to ta między Suboticą a Novim Sadem). 750 km przelotu… Mogłaby być ta Albania nieco bliżej… Za obwodnicą Belgradu zjeżdżamy na boczniejsze drogi, tu wzdłuż Dunaju: Robi się ciemno, pensjonatów brak, więc rozglądamy się za przyjemnym miejscem na nocleg. Widzimy jakiś opuszczony dom, za nim ogromną łąkę, to jest to! Poznajemy właścicieli działki, którzy witają nas rozpalając ognisko nieopodal. Postanawiamy się przywitać i tym sposobem zdobywamy butelkę czystej wody Rano Bliźniak narzeka na inwazję mrówek na AT (ciekawe, że bmw nie oblazły), zresztą pół dnia będzie się wiercił w siodle z ich powodu Śniadanie, toaleta za pomocą 1,5 l butelki z wodą i ruszamy. Dziś musimy już dotrzeć do Albanii! Południowo-zachodnia Serbia okazała się całkiem przyjemna (góry, zakręty), w szczególności droga 22 Kraljevo do Novi Pazar. O mało co zaliczam na pełnej prędkości czołówkę z Kangoo (zabrakło jakieś 10 cm), które postanowiło skręcić w lewo prosto na mnie. Gdyby nie odbicie auta w ostatnim momencie oraz abs w bmw (którym uciekłam na pobocze) właśnie tam zakończyłaby się moja podróż… Kolejne przejście graniczne, do Czarnogóry. Pani celniczka, słysząc gdzie jedziemy, życzy nam powodzenia w Albanii, prawie się przy tym żegnając krzyżem. Ach te stereotypy… Zabiją, zgwałcą i okradną… Przez Czarnogórę mamy coś koło 100 km. Jedziemy na przejście graniczne, którego nie ma na mojej mapie (ale ta pochodzi z 2008, czyli z ostatniego mojego pobytu w Albanii). Ale podobno istnieje… Dojeżdżamy do Gusinje i nie bardzo wiadomo, gdzie to przejście, na szczęście miejscowi od razu wiedzą , czego szukamy. No to mamy koniec asfaltu: po kilku km szutru dojeżdżamy do granicy MNE-AL., gdzie znów pojawia się asfalt: idealnie na środku przejścia kałuża Granica jak za starych dobrych czasów, ręcznie wpisują nas do kajecika, trochę to trwa: Na nasze pytanie: ile średnio aut przejeżdża tym przejściem dziennie – słyszymy odpowiedź: „no.. codziennie jakieś przejeżdża…” Piękny nowy asfalt prowadzi do Vermosh, ale my chcemy na SH 20 do Hani i Hotit. Widzimy drogowskaz na Shkodër, który pokazuje na jakąś kamienną ścieżynę pod górę… No cóż, tego podobno sama chciałam… Ścieżynka dostaje nagle głębokich kolein wypełnionych kamieniami i jadę jedną z nich. Bliźniak hen , hen z przodu , a z naprzeciwka powolutku zsuwa się ciężarówka z dłużycą… No , jak mam się z nią minąć, to muszę z tej koleiny się wydostać… ale jednak nie tym razem. No i zaliczam pierwszą glebę. Na lewo. No pięknie. Nawet nie kilometr ujechany, a ja już leżę… Kierowca pomaga się podnieść oraz wyjechać z tej koleiny, uspakajam nerwy i jadę dalej. Kamienie i skały, skały i kamienie. No pięknie. Czy ja naprawdę tego chciałam? Dobijam do Bliźniaka, który właśnie zbierał się do nawrotki i suniemy dalej po tych kamieniach. W zasadzie chyba cały czas jadę na pierwszym biegu… Na szczęście po jakiś 10 km kończą się duże kamienie i zaczyna przyzwoity szuter. Mijamy jakieś pojedyncze domy, zastanawiając się, jak ci ludzie tu funkcjonują… zupełnie nieświadomi, że będziemy się mieli okazje o tym przekonać jeszcze tego wieczoru... Robi się wieczór, przejechaliśmy jakieś 30 km i zaczynamy rozglądać się za miejscem na namiot. Jedziemy osobno z powodu kurzu. Trafia się wioseczka, wymijam kury, prosiaki i owce, koniec wsi, dodaję gazu, widzę podłużny uskok na drodze ale już go nie zdążę ominąć, tylne koło zeskakuje, moto momentalnie kładzie się na prawo, a ja zaliczam piękny ślizg po szutrze… cdn...
__________________
Grzeczne dziewczynki idą do nieba, niegrzeczne idą tam, gdzie chcą Ostatnio edytowane przez JARU : 28.12.2012 o 18:12 Powód: dodaję termin wyjazdu |
10.09.2012, 01:20 | #2 |
Zarejestrowany: Nov 2011
Posty: 1,343
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 1 dzień 22 godz 57 min 46 s
|
jeee! zaczyna się!
|
10.09.2012, 04:32 | #3 |
Zarejestrowany: Jun 2009
Miasto: Nysa/Reykjavik
Posty: 405
Motocykl: CRF1000
Online: 3 miesiące 1 tydzień 10 godz 11 min 21 s
|
No to będzie się działo-piękna to trasa-jechałem ale w przeciwną stronę i też na jedynce i czasem na dwójce
|
10.09.2012, 13:51 | #4 |
Zarejestrowany: Mar 2009
Miasto: Warszawa
Posty: 404
Motocykl: KTM 640 advR
Przebieg: rosnący
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 3 dni 3 godz 53 min 20 s
|
__________________
|
10.09.2012, 20:10 | #5 |
Zarejestrowany: May 2010
Miasto: Kędzierzyn-Koźle
Posty: 636
Motocykl: PD06 prawie Africa
Przebieg: 68000
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 4 dni 10 godz 58 min 24 s
|
Dawaj Jaguś dalej.
Być może to mój następny kierunek.
__________________
Wlóczęga: człowiek, który nazwałby się turystą, gdyby miał pieniądze.. [ Julian Tuwim ] |
10.09.2012, 20:21 | #6 |
Zarejestrowany: Jul 2011
Miasto: Wrocław
Posty: 194
Motocykl: RD07a
Przebieg: 59000
Online: 6 dni 17 godz 6 min 23 s
|
hehe... a ja jechałem na dwójce... czasami na jedynce. Może dlatego, ze ukradli mi z 10kg bagażu :P:P. Wróciłem w sobotę i własnie porządkuje fotki. Tez coś naskrobie
|
10.09.2012, 21:32 | #7 |
wolny strzelec
|
Wydaje mi sie ze kolejnosc nie ta,ale moge sie mylic
__________________
Bo do niektorych rzeczy trzeba dorosnac,a do innych jest sie juz po prostu za starym. |
11.09.2012, 10:50 | #9 |
Zarejestrowany: Nov 2010
Miasto: Z.Góra
Posty: 1,783
Motocykl: BMW F700GS, DR 350
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 1 dzień 17 godz 9 min 57 s
|
Ląduję niedaleko motocykla, ten na szczęście pozostał na drodze, a nie zsunął się po zboczu w dół… Tym razem dostała prawa strona. Ciuchy dały radę, skończyło się na siniakach i starciu skóry na dłoni. Robi się małe zbiegowisko, bo nie dość, że motocykl (rzecz tu równie częsta, co ufo prawie), to jeszcze kobieta (to już ufo bez „prawie”).
Wstaję, podnoszę Jagnięcinę za pomocą miejscowej ludności i szacuję straty. Dostał kufer i gmol. Nie jest źle jak na taki ślizg. Wyciągam narzędzia i zabieram się do naprawy…a Bliźniaka ani widu ani słychu…Poszło mocowanie kufra, potrzebne są trytytki, które są w jego kufrach. W końcu pojawia się na horyzoncie. Publikę mam coraz lepszą, ale oczywiście nikt nie mówi w żadnym innym języku niż albański Zauważam mały wyciek oleju po karterze, umyje się później (i to był błąd… ).W asyście widowni Bliźniak wyczarowuje rejli mocowanie kufra i Jagnięcina nadaje się do dalszej jazdy. Ta jednak nie jest nam dana, bo koniec końców dostajemy zaproszenie na piwo. Nie wahamy się ani chwili Podjeżdżamy do małego budynku, który okazje się być lokalnym sklepem i po chwili siedzimy nad piwem, cytrynówką oraz rakiją, rozmawiając głównie na migi. Ci młodsi przymierzają się do Afryki: Ze mnie powoli schodzi ciśnienie, choć jestem zła, że gleba trafiła się na jednym z łatwiejszych odcinków (i to mi niestety wejdzie w krew ) Dostajemy zaproszenie na nocleg i przemieszczamy się do domu naszych gospodarzy. Ciekawi nas, jak się żyje na takim odludziu Wychodzi, że tak jak u nas, tylko nieco biedniej. Choć w zimie są pewnie odcięci od świata… I jakie widoki z ogrodu: Bliźniak wypróbowuje tutejszy prysznic, który jest po prostu sedesem (takim podłogowym, do kucania) ze szlauchem zainstalowanym w betonowej komórce. Do tego metr dalej stoi wiadro, gdzie mleko fermentuje na ser, wydzielając charakterystyczny aromat… Dostajemy dla siebie sypialnię gospodarzy (nie było mowy o rozbiciu namiotu w ogrodzie), a ci szykują ucztę. Gościnność odbiera nam mowę… …po czym rakija ją przywraca Zostajemy usadzeni w „salonie”, dostajemy espresso, najlepsze jakie w życiu piłam. Niech się włoskie chowa po kątach… W TV leci przedziwna mieszanka amerykańskich klipów z półnagimi blondynkami oraz tradycyjnych pieśni albańskich, brzmiących mocno z arabska… Rozmawiamy za pomocą słowniczka polsko – albańskiego znajdującego się w przewodniku (raz się na coś przydał) oraz na migi. Jesteśmy co prawda w katolickim domu (połowa Albańczyków to muzułmanie) ale tradycje mocno konserwatywne. Gospodyni po podaniu jedzenia znika w kuchni, nie ma zwyczaju, by kobieta siedziała przy stole…Do tego pada sakramentalne w Albanii pytanie „a gdzie wasze obrączki?”. Nieświadomi, jakie faux pas popełniamy, tłumaczymy, że po prostu jesteśmy przyjaciółmi od motocykli, którzy sobie razem jadą. Wzrok naszych gospodarzy trudno opisać… Coś pomiędzy „wyrzucić tych bezbożników od razu czy dać im najpierw zjeść?” a „boże, widzisz i nie grzmisz”. Udało nam się jednak uniknąć deportacji w nocy omawiamy strategię, jak wręczyć naszym gospodarzom jakieś pieniądze, żeby ich nie urazić… Rano znów fantastyczne espresso, od rakiji (tu obowiązkowej na poranny rozruch) udaje nam się wyłgać i wracamy na nasz offroad. Zostało nam jakieś 40 km do asfaltu. Pięknie wschodzi słońce w Górach Przeklętych: cdn.
__________________
Grzeczne dziewczynki idą do nieba, niegrzeczne idą tam, gdzie chcą |
11.09.2012, 13:17 | #10 |
Zarejestrowany: Jul 2011
Miasto: Wrocław
Posty: 194
Motocykl: RD07a
Przebieg: 59000
Online: 6 dni 17 godz 6 min 23 s
|
Jak ja byłem w Albanii to było mnóstwo pożarów... w każdej dolinie pełno było dymu. Z resztą pożary były i w MNE i w CRO, które mijałem wcześniej. Zazdroszczę wam takich "czystych" widoków. Ja muszę tam pojechać jeszcze raz, wcześniej.
|
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
[RO'2013] Weekend w Tokaju czyli tydzień w Transylwanii | sowizdrzal | Trochę dalej | 21 | 05.08.2013 11:43 |
Bardzo Bliski Wschód 2012 (Roztocze i Bieszczady) | kamilltee | Polska | 10 | 20.06.2012 17:30 |
Góry Przeklęte - Albania 2010 | paku | Trochę dalej | 30 | 17.06.2010 13:01 |
Startujemy w Góry Przeklęte - Albania 2010 | paku | Kwestie różne, ale podróżne. | 12 | 18.05.2010 00:36 |