Wróć   Africa Twin Forum - POLAND > Podróże. Całkiem małe, średnie i duże. > Relacje z podróży > Trochę dalej

Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25.02.2016, 00:37   #1
sambor1965
 
sambor1965's Avatar


Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Warszawa
Posty: 3,668
Motocykl: RD04
Galeria: Zdjęcia
sambor1965 jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 3 tygodni 2 dni 5 godz 18 min 56 s
Domyślnie Od Pacyfiku do Uturuncu czyli Ameryka na poziomie...







To był dobra zima. Temperatura minimalna -5 stopni. Maksymalna +55 stopni. Różnica wzniesień 6008 metrów. Zrobiliśmy 5500 km, w zdecydowanej większości poza asfaltem. Miejsce akcji to Ameryka Południowa. Motocykle Suzuki DRZ400 i Honda XR650R. Czas: styczeń 2016. Wjechaliśmy motocyklami na 5790 metrów, przejechaliśmy Drogę Śmierci, a co najważniejsze wróciliśmy cało do domu. A motocykle powinny dotrzeć do Europy za 2 tygodnie.
Od czasu wypadu z Pastorem i Szparagiem na Elefantentreffen odkryłem przyjemność podróżowania motocyklem w zimie. Tyle, że oni ruszyli później w lutym do Murmańska, a ja wolę jednak południową półkulę.
Przygotowania nie trwały zbyt długo, to nie nasza pierwsza Ameryka na motocyklach, a za sobą mamy motocyklowe wycieczki po Pamirze, Karakorum, Hindukuszu, Tien Szaniu i Himalajach. W ubiegłym roku jeździliśmy tu dwoma deerzetkami, ale zachciało mi się na nowo hondy. Do naszej ekipy na pierwsze 2 tygodnie dołącza Jacek na KTM 400 EXC. Ola zna hiszpański, Jacek zna mechanikę, a ja... znam i Olę i Jacka. Dobra ekipa.





Motocykle oddajemy w połowie listopada, lądujemy w Santiago między świętami a Nowym Rokiem. Wita nas pełnia lata, jest ze 30 stopni, a stragany są pełne świeżych owoców.
Zmykamy do Valparaiso, gdzie stoją nasze kontenery z motocyklami. To zaledwie 120 km z lotniska.
zmontowanie. Clenie to dość skomplikowana procedura i tysiące papierów. Jak nie znacie hiszpańskiego to nie polecam...
Akurat przypada Sylwester. Miasto szaleje do rana, to podobno jedno z najlepszych powitań Nowego Roku na całym świecie. Cała zatoka, od Valparaiso do Con Con rozbłyska o północy ogniem, kontynent opada tu stromo do Pacyfiku i wszystkie wzgórza po 3 minutach spowite są dymem.
Codziennie ktoś przylatuje, odbiera swój sprzęt i wyrusza w swoją stronę. Ostatnie przybywają Humbaki, mocna ekipa z Pomorza. Namawiają nas na wspólne łajdaczenie wieczorem i znów lądujemy na marisco w naszej ulubionej knajpie Porto Viejo.





Ale następnego dnia ruszamy o 7 rano, tak jak się umówiliśmy. Celem jest Ovalle, tam mieszka Carlos, lokales jeżdżący na yamaszce, który obiecał pokazać nam fajną traskę w swojej okolicy. Do Con Con jedziemy nad oceanem. Ulice, zazwyczaj bardzo zatłoczone o 7 rano świecą pustkami. W niecałą godzinę odbijamy od nadmorskiej drogi i jedziemy w stronę Ruta 5, czyli głównej autostrady chilijskiej wiodącej z północy na południe. A jak ktoś bardzo chce to i na odwrót.
Sznur ciężarówek, które postanawiamy wyprzedzić ma około 2 kilometrów, na jego końcu oczywiście stoi chilijski żandarm, którzy każe nam zjechać na bok.
Chilijscy motocykliści różne nam rzeczy doradzali w takim momencie, ale najbardziej przestrzegali nas przed próba wręczania łapówki. Co lepsze? Ani słowa po hiszpańsku czy wprost przeciwnie?Tłumaczy się Ola, bo i zna hiszpański i prowadziła naszą skromną grupkę. Trochę to trwało, ale puszcza nas na jej piękne oczy.



Dodam, że był to początek wyjazdu i z zainteresowaniem przyglądałem się mojej w silnik kopanej xrce. Procedura uruchomienia reaktora w tym pojeździe przypomina start wahadłowca z przylądka Canaveral. Pominięcie któregokolwiek z elementów prowadzi na manowce. Silnik ani zakaszlał. Tydzień później byłem już ekspertem od kopania xrki i teraz chyba potrafię zapalić ją nawet ręką, ale początki są trudne i niechętnie gaszę silnik na postoju świadom, że za chwilę znów będę obijał piszczel o podnóżek.
Kolejne kilometry idą jednak gładko, przecinamy Piątkę i wynalezionym przez Olę trackiem tniemy w stronę Combarbala. Droga ładna, przez suche jak pieprz Andy. Zakręt za zakrętem. Przyglądam się jak pracują opony. Tym razem z przodu T63, a z tyłu MT21. To był dobry wybór.
Cały czas jesteśmy powyżej 1000 metrów. Na drodze niemal nie ma nikogo. Przejeżdżamy przez kilka tuneli, wąsko ciemno, z dziurami... Światło w DRZ świeci jak zawsze słabo, ale my z Jackiem mamy nowoczesne LEDy i jakoś wspomagając się nawzajem dajemy radę. Nawet w Tunel Curvo.



https://lh3.googleusercontent.com/-4...2/IMG_0503.JPG





Za Combarbala logujemy się na asfalt i bez przygód dojeżdżamy do celu.
Ovalle jest mały miasteczkiem. Logujemy się w jakimś podrzędnym hoteliku. Carlos nie może jechać z nami na dłużej, ale jutro podwiezie nas aż na granicę z Argentyną. Tym razem przekraczać ją będziemy na przełęczy Agua Negra, około 4700 m npm.
A tymczasem winko, steczek (taki mały stek) i spać. Rano wyjazd o 8.
__________________
Jeśli sądzisz, że potrafisz to masz rację. Jeśli sądzisz, że nie potrafisz – również masz rację.

Ostatnio edytowane przez sambor1965 : 25.02.2016 o 00:46
sambor1965 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 25.02.2016, 03:55   #2
motoMAUROxrv
 
motoMAUROxrv's Avatar


Zarejestrowany: Aug 2011
Miasto: OOL-OPOLSKIE
Posty: 377
Motocykl: RD07
motoMAUROxrv jest na dystyngowanej drodze
Online: 4 miesiące 2 tygodni 18 godz 37 min 32 s
Domyślnie

-Pięęęęknie.. eeeeeehhh..
-co mnie podkusiło żeby tu w nocy zaglądać! -Teraz to już w ogóle nie zasnę..

-Z niecierpliwością czekam na kolejną "wieczorynkę"
Pozdrawiam
__________________
-szerokości, przyczepności i powodzonka!... MAURO
motoMAUROxrv jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 25.02.2016, 09:53   #3
Nynek
 
Nynek's Avatar


Zarejestrowany: Dec 2014
Miasto: Myślenice
Posty: 601
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Nynek jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 3 tygodni 4 dni 8 godz 30 min 8 s
Domyślnie

Ooooo super Dawać dalej
Nynek jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 25.02.2016, 10:24   #4
ex1
 
ex1's Avatar


Zarejestrowany: Jul 2009
Miasto: Szczecin
Posty: 2,996
Motocykl: CRF1100
ex1 jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 4 dni 8 godz 58 min 2 s
Domyślnie

nooo i bedzie duzooo pieknych fotek ..
__________________
Super Lekkie Enduro (950 SE), do tego ROGAL i już jest fajnie..
ex1 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 25.02.2016, 10:46   #5
matjas
 
matjas's Avatar

Zapłaciłem składkę :) Dział PiD

Zarejestrowany: May 2008
Miasto: Brzezia Łąka
Posty: 14,060
Motocykl: nie mam AT jeszcze
matjas will become famous soon enough
Online: 4 miesiące 1 tydzień 2 dni 17 godz 43 min 15 s
Domyślnie

Ola la

dawaaaaaj!!
__________________
'Przestań naprawiać kiedy zaczynasz psuć' - Ojciec matjasa
matjas jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 25.02.2016, 12:02   #6
borys609
 
borys609's Avatar


Zarejestrowany: Feb 2010
Miasto: podwrocławskie zadupie
Posty: 835
Motocykl: '12 LC4 690 Enduro R
borys609 jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 3 dni 21 godz 32 min 45 s
Domyślnie Od Pacyfiku do Uturuncu czyli Ameryka na poziomie...

Jeszcze!



Wysłane z ajfona..
borys609 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 25.02.2016, 14:15   #7
sambor1965
 
sambor1965's Avatar


Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Warszawa
Posty: 3,668
Motocykl: RD04
Galeria: Zdjęcia
sambor1965 jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 3 tygodni 2 dni 5 godz 18 min 56 s
Domyślnie



Wyjazd o 8 się nie udał. W silnik kopana xrka odmówiła współpracy. Była kopana zgodnie z procedurą, niezgodnie z procedurą, na ssaniu, na pólssaniu, bez ssania, z odkręconym gazem, z zamkniętym gazem. W kasku, bez kasku, w kurtce, bez kurtki, bez zbroi etc. Robiło się coraz cieplej, w oczach Jacka, a szczególnie Oli widziałem irytację i zniecierpliwienie. Honda ani kaszlnęła. Ja też traciłem cierpliwość, z której zresztą nie jestem zbyt słynny.
Poddałem się. Tzn tylko z kopaniem. Po chwili na chodniku wylądowało siedzenie i zbiornik. Nie ma tu przecież żadnej tajemnicy, paliwo jest, powietrze jest, iskra? Iskry nie ma. Zmiana świecy trwała moment. Tym razem miałem wszystko równiutko poukładane w narzędziówce od Evila. Stara świeca okazała się być pęknięta. Nic dziwnego, że xrka odpalała niechętnie od kilku dni. Może dobrze, że zastrajkowała akurat dzisiaj.



Jeszcze stacja benzynowa, wszyscy do pełna. Ola ma 21 litrów, Jacek i ja po 24, z zasięgiem nie powinno być kłopotów, chociaż z poprzedniego roku wiemy, że bywało różnie pomimo że miałem 28 litrów na ramie. Benzyna po ok. 700 peso, czyli za dolara - do przeżycia.









Prowadzi Carlos, ja z Jackiem zamykamy. Po kilkunastu kilometrach zjeżdżamy z asfaltu i ładną szutrówką pomykamy w góry. Jest bardzo sucho, kurzy się jak diabli i musimy jechać w sporych odstępach, czekamy na siebie na skrzyżowaniach i nie ma problemów z gubieniem się. Jest ładnie, ale już trochę przywykłem do krajobrazów i nie zachwycają mnie tak jak za pierwszym razem. Atacama zaczyna się tuż przy morzu. U nas zazwyczaj okolice morza to ujścia wielu rzek i roślinność kwitnie, podobnie zresztą w Azji. Tu rzeka czyli rio jest rzadkością, a już bardzo rzadko jest tak, by w rzece płynęła woda. Kontynent jest mało przyjazny, zaczyna się często stromym brzegiem, a zaraz za nim pojawia się niegościnna, spalona słońcem ziemia. Atacama to najbardziej sucha pustynia na naszej planecie, są miejsca gdzie nie padało od stu lat. Ocean zresztą też do ciepłych nie należy. Prąd Humboldta przynosi od południa zimne wody z Antarktydy, dopiero w okolicach Iquique da się kąpać bez wspomnień z Bałtyku.






Droga wije się wśród wzgórz, mijamy po lewej wielką odkrywkową kopalnię złota. Kolorowe jeziora wskazują, że nie żałują tu chemii i środowisko zapewne nieźle cierpi. Robi się gorąco, sięgam po wężyk camelbaga i wpadam w koleinę, zanim zdążyłem złapać kierę dwoma rękoma było za późno. Już podróżujemy osobno, ja sobie, motocykl sobie. Zdziwiony patrze jak daszek wygina się waląc o drogę. Jaki obciach... Wstaję zanim nadjeżdża Jacek. Nie, nic się nie stało, ucierpiała tylko duma. Jacek w międzyczasie zgubił GPS. 60 Garmina potrafi się wysmknąć z każdego uchwyty, dlatego należy ją zabezpieczać trytką. O dziwo po 10 minutach Jacek wraca z navi. Taki to ma szczęście.
Po kolejnej godzinie siedzimy już w malowniczej Vicunii na obiedzie. To małe miasteczko, ale bardzo mi się spodobało już w ubiegłym roku. Jeśli będziecie w Chile odwiedźcie koniecznie. Artystyczny klimat, dużo cienia i dobre żarcie. Znów paliwo do pełna i heja w stronę granicy. Jest asfalt, ale tylko do chilijskiego posterunku. Droga prowadzi coraz wyżej. Jakieś 3 godziny przed zmierzchem jesteśmy na przejściu granicznym. Ruch zerowy, formalności idą gładko, żegnamy się z Carlosem. Gracias amigo. Fajna była ta Twoja droga. Hasta luego.

Chilijczycy dzwonią do Argentyńczyków informując, że będziemy jechali. Po nas już nikogo nie wpuszczają. Posterunki oddalone są od siebie, bagatela, o 150 km. Po drodze jest przełęcz na wysokości 4700 metrów. Xrka znów kuleje, nie ma średnich obrotów, nie ma i niskich. Ciągnie jak wariat tylko powyżej 5000 obrotów. Ciężko tak jechać, w dodatku z każdym kilometrem jest gorzej. Wiem co to znaczy – cały czas jesteśmy wyżej i wyżej, powietrza mniej, a paliwa tyle samo.



Stajemy nad jakimś jeziorkiem, jest niecałe 3000 metrów – nie wjadę na 4700. W gaźniku mam dyszę 175, przed wyjazdem kupiłem jeszcze 165 i 155. Miały być do użytku na naprawdę dużej wysokości. Szlag mnie trochę trafia, bo DRZ i KTM jadą jakby nigdy nic. Dysze schowałem gdzieś głęboko. Małe to i łatwo zgubić, więc schowałem dobrze. Tak dobrze, że znajdę je dopiero ostatniego dnia wyprawy. Siedemnastką odkręcam korek w gaźniku i po chwili mam w ręku dyszę. Duża. Dużo za duża. Do środka wkładam sześć drucików z przewodu elektrycznego, podwijam i skręcam. Operacja trwała mniej niż 5 minut. Mam niskie, średnie i wysokie obroty. Brawo.













Z każdym metrem robi się coraz zimniej, na przełęczy jest zaledwie 4 stopnie, słońce już nisko i kiedy zjeżdżamy na argentyńską stronę zaczyna się naprawdę zimno. Wzdłuż drogi jest jeszcze sporo śniegu uformowanego przez wiatry w przedziwne formacje. Nie ma ochoty na fotki, zmiatamy.









Do Argentyńczyków jeszcze 70 km, droga się prostuje z każdym kilometrem. Odprawa przebiega szybko i bez problemów. Już ciemno, a do Rodeo jeszcze z 15 kilometrów. Wspomagamy Olę ledami i dojeżdżamy. Wiemy, że gdzieś tu są chłopaki z Torunia. Nie było łatwo, ale zew wina i asado łączy nas z nimi wkrótce. Miły wieczór, dzielimy się wrażeniami z ostatnich dwóch dni, a butelka pęka za butelką.

__________________
Jeśli sądzisz, że potrafisz to masz rację. Jeśli sądzisz, że nie potrafisz – również masz rację.

Ostatnio edytowane przez sambor1965 : 25.02.2016 o 14:26
sambor1965 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 26.02.2016, 21:15   #8
sluza
 
sluza's Avatar


Zarejestrowany: Nov 2010
Miasto: Bialystok I Akalice
Posty: 1,729
Motocykl: AT RD07a; XR600R
sluza jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 1 tydzień 5 dni 11 godz 31 min 26 s
Domyślnie

[QUOTE=sambor1965;471402]












:diz zy:
sluza jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 26.02.2016, 22:02   #9
Ola
wondering soul
 
Ola's Avatar


Zarejestrowany: May 2008
Miasto: Warszawa
Posty: 2,364
Motocykl: KTM 690 enduro, Sherco 300i
Galeria: Zdjęcia
Ola jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 23 godz 11 min 8 s
Domyślnie

Ta relacja będzie trochę nietypowa. Postanowiliśmy, że każde z nas doda do niej „swoje trzy grosze” i w ten sposób powstanie wspólne działo. Zaczął Sambor, teraz moja kolej. Od razu uspokajam fanów „samborowego pisania” – on ma jeszcze dużo do opowiedzenia, także pojawi się z powrotem niebawem.

No to jedziemy…

Na ten dzień czekałam długo. Przez cały rok. Odkąd wróciliśmy z poprzedniej podróży po Ameryce Południowej, nęciły mnie groźnie wyglądające góry w okolicach miasteczka o wdzięcznej nazwie - San Jose de Jachal. Znalazłam tracki dakarowe z tych okolic z 2010 roku. Nie było wyjścia: przy pierwszej możliwej okazji trzeba było się z nimi zmierzyć. Okazja była idealna: świetna pogoda, grupka trzech osób na lekkich motocyklach, wszyscy fani dziczenia enduro. Nikogo nie trzeba było namawiać.

Staramy się wyjechać jak najwcześniej: nie wiadomo co szykują nam góry. Zbieramy się na paluszkach, żeby nie pobudzić biesiadujących długo w noc kolegów z Torunia. Mamy trochę dojazdówki asfaltem, ale to nas specjalnie nie martwi: widoki na bajkowo-księżycowy zalew Embalse Cuesta del Viento i pokręcona jak wąż droga rekompensują asfaltową nawierzchnię. W San Jose de Jachal mamy spędzić tylko chwilę – tankowanie. Ale… okazuje się, że realia argentyńskie, które teoretycznie wróciły do normy, w praktyce mają do niej jeszcze daleko. O co chodzi? O dolary. Jeszcze do niedawna w Argentynie funkcjonowały dwa kursy wymiany walut: oficjalny (czyli niekorzystny) i tzw. dolar blue (czarno-wolnorynkowy, korzystniejszy). Wiadomo było, że pieniędzy nie ma co wymieniać w kantorach, ani wyciągać z bankomatów. W grudniu nowy prezydent Argentyny podjął próbę unormowania tej chorej sytuacji. Ale tak naprawdę niewiele się zmieniło. Kurs jest jeden, ale pieniędzy w bankomatach nie ma, a kantory nie bardzo działają. Zmieniło się tylko to, że trudniej jest wymienić pieniądze „na lewo”. Przestało się to Argentyńczykom opłacać. Utknęliśmy więc w San Jose de Jachal bez lokalnej waluty. Sporo naganialiśmy się po mieście, różnych sklepikach, piekarniach, mięsnych i spożywczakach zanim udało się ją zdobyć. Potem dopiero stacja… A i tak w sumie mieliśmy szczęście, bo akurat było na niej paliwo: to też nie jest takie oczywiste w Argentynie.



Zaopatrzeni w paliwo, wodę i jedzenie ruszamy w góry. Początek trasy – bez większych niespodzianek. Droga, a raczej wyjeżdżona ścieżka, wśród pampy. Góry gdzieś tam w tle. Co jakiś czas spotykamy prawdziwych gaucho na swoich pięknych rumakach. Patrzą na nas raczej dziwnie, tak jakby chcieli powiedzieć: co Wy tutaj robicie, przecież ta trasa prowadzi do „nikąd”. Ale jakoś nie mówią tego głośno, a my przekonani o słuszności wyboru dakarowej drogi przemy ile fabryka dała. Po kilkunastu kilometrach ścieżka zaczyna się piąć w góry. Robi się coraz węższa i bardziej kręta.







Dalej track prowadzi w dół do doliny, gdzie ścieżki już nie ma. Jest za to koryto rzeki, w którym widać wyjeżdżone ślady. Ślady są, znaczy ktoś tędy jeździ. Więc jedziemy i my. Dobrze, że akurat od kilku dni nie padało i koryto jest suche. Tutaj rzeki potrafią zmienić się w rwące, wściekłe rzeczyska w kilkanaście godzin. Wystarczy jeden większy deszcz w górach. A wtedy nie ma gdzie uciec. Dodatkowo w tym roku wszyscy straszą efektem El Nino. Ma padać, padać i padać. Ale na razie korzystamy z faktu, że przepowiednie się nie sprawdzają.





Koryto rzeki z każdym kilometrem zarasta coraz bardziej kolczastymi krzakami. Jeszcze trochę i utkniemy. I tu niespodzianka: ślady nagle skręcają w góry, na najbliższą grań.









Okolica robi się coraz piękniejsza. Wszyscy mamy „banany na twarzach”: radość z samej jazdy uzupełniają FANTASTYCZNE widoki. Wjeżdżamy na płaskowyż na 3000 m npm. Dookoła widać ośnieżone szczyty. Góry mają tutaj od 4000 nawet do 6000. Poza nami nie ma nikogo. Nawet gaucho zniknęli. Tylko nasza trójka i te wielkie przestrzenie. Co jakiś czas przemknie zgrabnie wigonia (vicuna). Każdy kontempluje okolice po swojemu. Od czasu do czasu stajemy i wymieniamy się „achami i ochami”. Na razie wszystko idzie jak po sznurku: jest pięknie, jak miało być, a nawet bardziej, teren idealny: nie za trudny, nie za łatwy, świeci słońce, ale nie jest gorąco. Po prostu bajka.







Po 50 km, zupełnie niespodziewanie, pojawia się na naszej drodze dom. Widać, że ktoś tu na co dzień miesza. I rzeczywiście: po chwili wychodzi do nas zdziwiony Argentyńczyk. Miło go widzieć, ale gdzie się podziały ślady? Zjeździliśmy całą okolicę w ich poszukiwaniu i nic. Ponieważ tylko ja w ekipie mówię po hiszpańsku – a od razu dodam, że angielski jest w tych rejonach przydatny równie bardzo jak polski, zagaduję pana o drogę. Z tego co wiem, w 2010 roku jechał tędy rajd Dakar w kierunku Guadancol – zagaduję. Wie Pan którędy prowadzi ta trasa? „Oczywiście” mówi bez chwili zawahania: „musicie tutaj zjechać do rzeki, przejechać nią jakieś 15 km i za drugim opuszczonym domem znajdziecie ścieżkę prowadzącą w góry. Nią musicie jechać. To jedyna opcja przejechania na drugą stronę gór do Guandacol.” Jasne instrukcje: jedziemy.





Wszystkie ślady znikają. Poruszamy się po zwykłej rzece, na szczęście ze stosunkowo niskim stanem wody. Widać, że tędy już nic i nikt nie jeździ. Trochę to niepokojące… No ale posuwamy się na przód. Po około 15 km nietrudno zauważyć opuszczone domostwo, o którym wspominał Argentyńczyk. Szybko odnajdujemy też właściwą ścieżkę prowadzącą w góry. Niestety ścieżka szybko zamienia się w… „pozarastane nic”. Kluczymy między coraz większymi kamieniami, a kępami kolczastych krzaków. Pod kołami coraz głębszy piach. Nikt się nie przyznaje, że może to nie jest najlepszy pomysł brnąć dalej… Wiadomo – sami twardziele...









W końcu nasz szlak zaczyna wspinać się na grań. Początkowo wydaje się, że „nic” zmieniło się w coś na kształt drogi. Ale tak było tylko przez kilometr. Potem jest coraz gorzej. Półka skalna jest coraz bardziej zarośnięta i zasypana kamieniami. Robi się naprawdę trudno. To byłaby idealna trasa na wypad na lekkich enduro. I wiem, że może to zabrzmieć śmiesznie, ale nasze sprzęty – Suzuki, DRZ 400, KTM EXC 400, Honda XR 650 R, zapakowane rogalami, są na ten teren po prostu za ciężkie…











Wspólnymi siłami, pomagając sobie nawzajem dojeżdżamy w końcu na przełęcz. Po drodze kilka gleb. Zaczyna być gorąco: słońce wysoko nad nami. A my ewidentnie zaczynamy tracić siły. Widać przed nami kolejną głęboką dolinę. Nie wiadomo tylko co z drogąâ€Ś Teoretycznie jesteśmy na dakarowym tracku, ale od 2010 roku chyba nikt tędy nie przejechał. Do Guandacol – docelowego miasteczka, jest zaledwie 15 km… Tylko 15 km! Próbujemy dalej.





Ostrożnie zjeżdżamy w dół. A raczej przetaczamy się przez zalegające na drodze kamieniska. Nie jest dobrze. Ustalamy, że Jacek – stary wyjadacz terenowy, na najbardziej en durowym motocyklu, pojedzie przodem zobaczyć jak wygląda sytuacja. My powoli walczymy ze zjazdem. Jacek wraca zdyszany. Pot leje się z niego strumieniami. Ręce mu drżą. Widać, że ten kawałek dał mu nieźle popalić. „Dalej są już tylko głazy, takie na triala, a potem nie widać nic” – mówi. Nie wiadomo czy da się przejechać. Ale wiadomo, że ledwo wrócił. Jeśli zjedziemy i okaże się, że jednak dalej nie ma opcji przejazdu, to już nie wrócimy… Sambor też wygląda na wyczerpanego. Ma dosyć walki z najcięższą z całego zestawu Hondą, która w takim terenie nie bardzo się sprawdza. Dobrze wiemy, że w takich sytuacjach nie ma żartów. Nikt nam tu nie pomoże. Krótka narada i jednak zarządzamy odwrót… Trochę szkoda, ale są sytuacje, w których trzeba wiedzieć kiedy się wycofać. Argentyna vs. my 1:0. Trochę mam wyrzuty sumienia – ta trasa to mój pomysł i znaleziony przeze mnie track. Sprawdzałam go na najlepszych według mnie mapach. Ale jak się okazuje: w Ameryce Południowe nie można wierzyć żadnym mapom. No może poza głównymi drogami. Przekonaliśmy się o tym z resztą kilka razy. Aktualne warunki czy coś jest przejezdne, czy nie znają tylko lokalesi. I to nie zawsze…











Przed ruszeniem w drogę powrotną robimy przerwę. W ruch idzie kuchenka i liofilizaty. Trzeba złapać trochę energii. Poza tym mamy jeszcze jeden „mały problem”: Honda stroi fochy. Nie odpala i już. Nie wiadomo o co chodzi. Wszystko rozebraliśmy i teoretycznie wszystko gra. Powinna działać. Ale nie działa! Nikt już nie ma siły walczyć ze ściąganiem i zakładaniem wielkiego baku i bagażu. Na razie jemy i próbujemy odzyskać energię. W duchu zaczęłam denerwować się nie na żarty. A jeśli nie odpali, to co? Nie wciągniemy jej nigdzie. Nie zaholujemy do drogi. To niemożliwe w tym terenie. Nie pojedziemy też w dwie osoby na jednym motocyklu po pomoc. Z resztą jaką pomoc: tu nikogo nie ma i nic nie byłoby w stanie dojechać… Jedyne rozwiązanie jakie przychodzi mi do głowy, to wrócić do „zamieszkałego domostwa” przy rzece i przyjechać tu z końmi. Rozebrać Hondę „na czynniki pierwsze” i wywieźć ją stąd na koniach. Dzielę się z chłopakami moimi złotymi myślami. Jakoś nie widzę zbytniego optymizmu na ich twarzach... No ale mam jednak nadzieję, że Hondziawka będzie chciała współpracować. Ponad 1,5 godziny postoju. Odsapnęliśmy. Motocykle też. Czas na test Hondy: kopniak, drugi, trzeci (cholerna kopka – dobrze, że to nie ja muszę kopać) i…. jeeeest! Odpaliła. Uff… Akcja „koń” idzie w zapomnienie. Ruszamy.







Powrót na przełęcz oczywiście jest dużo trudniejszy niż wcześniejszy zjazd. Zajmuje nam sporo czasu. Robi się szaro. A my jesteśmy cały czas wysoko. Z przełęczy powinno być już „z górki” - myślę. Za bardzo się ucieszyliśmy, że najgorsze już za nami. Tracimy na chwilę czujność, a Jacek skręca w złą odnogę wyschniętego koryta, którym przyjechaliśmy. Szybko się orientujemy, że coś jest nie tak, ale liczymy, że tędy też dojedziemy do naszej „upragnionej rzeki”, która z perspektywy całego dnia wydaje się dziecinnie prostą drogą. Po 5 km okazuje się, że nic z tego: 2 metrowy wodospad… Znowu odwrót. Na resztkach sił przeciskamy się przez kamienie. Teraz mnie dopada kryzys. Zaczynam się przewracać nawet jak stoję. Trasa wydaje mi się coraz trudniejsza, zamiast coraz łatwiejsza. Zaczyna się ściemniać, a ja nie mam światła… Byle do rzeki przed nocą – powtarzam sobie w duchu jak mantrę.







Gwiazdy już świecą na czarnym niebie kiedy wjeżdżamy do upragnionej rzeki. Udało się! Szybko znajdujemy jakieś miejsce na nocleg. Podwórko przy opuszczonym domu idealnie się do tego nadaje. Otuchy dodaje nam wiśnióweczka z Polski. Jesteśmy tak zmęczeni, że nie mamy siły jeść. Każdy marzy tylko o śpiworze i spaniu. Przez cały dzień zrobiliśmy 70 km, z czego 15 km po rzece i 10 km po naprawdę ciężkim terenie. Jak na 3 dzień wyprawy trochę przesadziliśmy. No ale w sumie te wakacje spędzamy pod hasłem:„Przerost ambicji 2016”…Możemy uznać, że cel został już zrealizowany. Jak się pewnie domyślacie później mogliśmy to powiedzieć jeszcze kilka razy. Ten dzień zapamiętamy na długo. A traskę polecamy wszystkim fanom wypraw w stylu "czym gorzej tym lepiej".





Dobranoc. C.d.n.
__________________
Ola

Ostatnio edytowane przez Ola : 27.02.2016 o 11:43
Ola jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 25.02.2016, 16:35   #10
graphia
 
graphia's Avatar


Zarejestrowany: Oct 2008
Miasto: Gdynia teraz
Posty: 3,429
Motocykl: kryzys.
Przebieg: 48 lat
Galeria: Zdjęcia
graphia jest na dystyngowanej drodze
Online: 3 miesiące 2 tygodni 8 godz 55 min 8 s
Domyślnie

Wkurzasz mnie!
Wkurza mnie moja zazdrość w stosunku do Twojego pisania. Ja gdybym przejechał takie krajobrazy, takie widoki, takie trasy pewnie jedyne co mógłbym o nich powiedzieć to "było zajebiście". Nie potrafię pisać ani przelewać swoich wrażeń na papier.....
Ale proszę Cię.... wkurzaj mnie dalej! dam się ostro wkurzyć... serio... tylko pisz i daj mi do tego powody
graphia jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz


Zasady Postowania
You may not post new threads
You may not post replies
You may not post attachments
You may not edit your posts

BB code is Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wł.

Skocz do forum

Podobne wątki
Wątek Autor wątku Forum Odpowiedzi Ostatni Post / Autor
Ameryka Poludniowa 2016 Mirmil Umawianie i propozycje wyjazdów 17 04.04.2016 11:28
Ameryka Południowa juri bmw adv Przygotowania do wyjazdów 15 27.02.2013 18:45
Ameryka Łacińska - odyseja [2011] Zazigi Trochę dalej 173 12.01.2012 11:50
motoamerica.pl (Ameryka pd. 2010) Big_Brother Przygotowania do wyjazdów 10 13.11.2009 11:39
Ameryka Południowa 2010 Pretor Umawianie i propozycje wyjazdów 10 31.03.2009 18:02


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:49.


Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.