23.12.2011, 09:27 | #11 |
Zarejestrowany: Oct 2009
Miasto: Wa-wa
Posty: 21
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Online: 1 dzień 16 min 9 s
|
Czwarty tydzień w drodze, Bajkał i czułe pożegnanie z asfaltem
Góry, droga lepszej i gorszej jakości i piękne widoki. Szybkie mycie, bo kąpielą tego nazwać nie można, w raczej chłodnych, to delikatne określenie wrażenia jakie robi ta lodowata czystość, wodach Bajkału i można jechać dalej. Droga na Władywostok to obecnie doskonałej jakości asfalt. Czwarty tydzień w drodze. To już kawał drogi od Polski. Chwilowo robi się też chłodniej i mży. Rośnie natomiast coś co można nazwać ekscytacją i oczekiwaniem nieznanego. Już niedługo trzeba będzie zjechać z przyjaznego czarnego i zmierzyć się z tysiącami kilometrów grawiejek. Życie pokaże, że tęsknota za tym czego właśnie w danej chwili nie ma to potężna siła, radosne oczekiwanie na szutry, w drodze powrotnej będzie, dla odmiany oczekiwaniem na, niemal błogosławioną czerń asfaltu, Ale po kolei. W końcu jest, mijam Skoworodino i skręcam w lewo, na Jakuck. W tym miejscu, zanim skręcimy z drogi głównej, warto pojechać kawałek za skrzyżowanie by zatankować. Następna stacja będzie spory kawałek dalej, już na górskich serpentynach dróg gruntowych. Po kilkuset metrach od drogi głównej kończy się asfalt i zaczyna bardzo słabej jakości szuter. Duży ruch ciężarówek powoduje znaczną degradację drogi. Co jakiś czas pojawia się jeszcze lepszej i gorszej jakości asfalt, ale ogólnie jednak od tego miejsca grawiejka „rządzi”. Ta nagła zmiana jakości drogi z początku budzi ogromne zdziwienie, które przechodzi w irytację. To ile czasu zajmie ta jazda, jak tu 30km/h jest za szybko, naiwne pytanie kołacze się w głowie leszcza, który mierzy się z samym nieledwie początkiem trasy. Od spotkanego człowieka, dowiaduję się, że przodem jedzie para motocyklistów z Niemiec. Okazuje się przy tym, że mój rozmówca to dość ciekawa postać. Obecnie na rencie, wcześniej pracował jako kierowca ciężarówek. Opowiada przy tym wiele ciekawych historii z syberyjskich tras[1]. W związku z tym, że tu droga prowadzi w jedno tylko miejsce, mam nadzieję, że uda mi się dogonić niemiecką parę i pojechać dalej razem z nimi. Byłoby super. Jeszcze tego samego dnia pojawiają się z przodu dwa motocykle. Krótka wymiana zdań i okazuje się, że „tak, jadą do Magadanu”. Dalej jedziemy razem. [1] Tu można znaleźć jego przejazd przez rzekę Uralem (początek filmiku) http://www.youtube.com/watch?v=dzEaPwIa9og&feature=related Ostatnio edytowane przez lukasz809b : 23.12.2011 o 09:33 |
23.12.2011, 09:32 | #12 |
Zarejestrowany: Oct 2009
Miasto: Wa-wa
Posty: 21
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Online: 1 dzień 16 min 9 s
|
Okolice Jakucka – grawijeką w towarzystwie Niemców
Tuż przed Jakuckiem zmieniam w motocyklu opony i zębatki. Na tyle ląduje 47 zębów, zamiast standardowych 45. Przednia opona ląduje na śmietniku, w sumie ma najechane ponad 20tys.km, to i tak przyzwoity wynik, na jej miejsce wskakuje nowiutkie TKC. Tylną zdejmuję, oczywiście zabieram na powrót a zamieniam również, na nowiutkiego Continentala. Tenera jest teraz wolniejsza, ale zdecydowanie lepiej jedzie się po tych trudnych drogach. Już po chwili okazuje się, że zmiana opon to był bardzo dobry pomysł, jazda w tym deszczu, strugach błota, po świeżo remontowanych drogach, z łysym przodem byłaby nie lada wyzwaniem. W tych okolicach trudno nam również znaleźć miejsce na nocleg. Ściana lasu i górzysty krajobraz sprawiają sporo kłopotów w poszukiwaniu. Obozujemy na porzuconej drodze do kamieniołomu. Jest sporo błota, które skutecznie oblepia opony, buty a potem oczywiście namioty, ale na jedną noc daje radę. Grawiej chwilami jest doskonalej jakości i pozwala jechać nawet 70km/h. W większości to jednak pełna dziur, błota, piachu i kamieni pozostałość po drodze, która potrafi trząść tak, że zęby stukają o siebie, a zegary wibrują przed oczami (po czym okazuje się, że są urwane w mocowaniu). To wymagająca część drogi. Pojawia się też czasem rodzaj tarki, która potrafi również być wzbogacona o koleiny i kopny piach… całość po prostu wymaga koncentracji i nieco zacięcia. Myśli uciekają od trudów zimnego, deszczowego dnia i pokrzepiają wyobrażeniem ciepłej, domowej kąpieli. Padający deszcz, podnosi nieco trudność jazdy, ale pozwala na pokonywanie drogi bez kurzu, który stanowi tu ogromną przeszkodę. Jest niemal niemożliwym by, bez narażania siebie, wyprzedzić ciężarówkę. Tuman kurzu szczelnie zasłania obraz przed jadącym. W takich warunkach, do oddychania konieczna jest też osłona twarzy i ust. Warto również zadbać o motocykl. Chusteczki założone na wlot powietrza zatrzymują część pyłu. Piękne widoki rekompensują jednak wszelkie trudności. Krajobraz, który z gęsto zalesionego przemienił się w urzekający obraz pagórków, gór z rzadka pokrytych tylko drzewami zapiera dech w piersiach. Surowość otoczenia i dziewicze piękno przybliżają do natury. Do rzeczywistości przywracają, trwające i tu remonty dróg. Są obietnicą przyszłego komfortu, obecnie jednak oferują raczej dodatkową i to sporą dawkę adrenaliny. Luźne kamienie, błoto, czy na poczekaniu robiony spycharką przejazd są wyzwaniem, dla raczej przyciężkich na taki teren motocykli. Szczęśliwie obywa się bez upadków. Pod wieczór, oblepieni błotem zatrzymuje się na drugi, wspólny z Niemcami nocleg na ślicznej polanie. Do komarów można się przyzwyczaić, ale tu wieczór i poranek urozmaicają również malutkie muszki. Są ich miliony. Na chwilę pozostawiony otwarty namiot i przez najbliższe 30 minut mamy zajęcie z doprowadzeniem go do stanu używalności. Poranne ubieranie się i zakładana na zewnątrz getra, również gwarantuje dostanie się muszek pod tę część garderoby. Wieczorem b. bolesne doświadczenie tego, że część muszek przetrwała i zdążyła się pożywić. Później od miejscowych dowiemy się, że w czasach dawniejszych, gdy chciano się kogoś „pozbyć”, nacinano jego skórę i pozostawiano w lesie. Podobno po 2 godz. pracy muszek, pozostawały same, białe kości… Późnym popołudniem dojeżdżamy do przeprawy promowej przez Lenę. Czekamy razem z kilkoma samochodami. Urozmaicamy sobie czas oczekiwania na prom kąpielą w rzece. Krótka wymiana zdań z dwojgiem Rosjan, których spotykamy przy brzegu. Młodzi chłopcy wracają z pracy. Pracowali za papierosy i jedzenie. Do domu mają jeszcze kilka ładnych tys. km. Od czterech dni czekają na okazję. Od czterech dni nie jedli. Od czterech dni piją wodę z rzeki… Zostawiamy im to co mieliśmy ze sobą do jedzenia, a chwilę później z przyjemnością obserwujemy jak w końcu, ktoś zabiera chłopaków w drogę do domu. Ot Rosja. Pozostanie bez zapasów, w tym miejscu jest o tyle mało radosne, że jeśli dziś prom nie przypłynie, to najbliższy sklep po naszej stronie został jakieś 70km trudnej drogi za nami. Szczęście jednak sprzyja, 2 godz. czekania i płyniemy. Pod prąd zajmuje to około 2 godz. Drugi brzeg osiągamy w ciemnościach, nocleg, bez kolacji wypada więc tuż przy rzece. Dalej standardowo grawiejka (tu o asfalt jest już bardzo trudno..). Liczba samochodów spada do kilkunastu dziennie. Piękno otaczającej przyrody zdumiewa i tworzy szczególny nastrój intymnej relacji człowieka i natury. Na kolejną noc zostajemy w korycie, obecnie suchej rzeki. W tym miejscu warto już uważać na niedźwiedzie. Posiłki zjada się poza obozem, a na noc jedzenie też lepiej jest wynieść poza namiot. Ognisko pozwala poczuć się trochę lepiej. A sami Niemcy. On około pięćdziesięcioletni globtroter, autor książek podróżniczych, relacji prasowych. Ona, jego żona, pracuje w księgarni i obecnie towarzyszy mężowi, jako kompan podróży oraz wdzięczny obiekt katalogowych fotografii. Jemu dośc często zdarza się powtarzac, że wszystko mają nowe. BMW zaopatrzyło ich we wszystko, co w takiej trasie może być potrzebne, z motocyklami z pełnym wyposażeniem Touratecha włącznie. Dysponują nie tylko telefonem satelitarnym, ale urządzeniem, które wysyła sygnał do satelity, który w internecie zaznacza miejsca, gdzie się aktualnie znajdują. Zapewnia to program, w którym uczestniczą. W razie katastrofy mogą alarmować i doczekają się pomocy[1]. Ja bez nich mogę korzystać jedynie z SMSów… [1] Adres do bloga Niemców http://www.tourenfahrer-blog.de/ |
23.12.2011, 09:38 | #13 |
Zarejestrowany: Oct 2009
Miasto: Wa-wa
Posty: 21
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Online: 1 dzień 16 min 9 s
|
Początek drogi na kościach – do ekipy dołączyli Szwedzi
Remonty dróg, szczególnie w górach, to miejsce na osobną opowieść. Błoto, kamienie na tych stromiznach zdecydowanie przyspieszają bicie serca. Jest wymagająco, tak technicznie, jak fizycznie i mentalnie. Czasem czekamy dłuższą chwilę, czy cofamy się umożliwiając przejazd sprzętom budowlanym. Szczęśliwie pozostaje nieco sił na zachwyt nad pięknem otoczenia, tu już najprawdziwszych gór. Jest nadal bardzo ciepło i kojarzące się z chłodem hasło Syberia ma w tej chwili niewielkie zastosowanie. Rzeki tylko przeciskają się setki metrów niżej, potęgują wrażenie ogromnych przestrzeni i stwarzają piękno tego odległego miejsca. Jest prześlicznie i w tym słońcu na powrót dość kurzowo. Chwila na postój. Moczymy stopy w rzece, gadamy. Podjeżdża Toyota Land Cruiser. Okazuje się, że to Szwedzi. Są w drodze dookoła świata, w tej chwili również kierują się na Magadan[1]. Decydujemy się na wspólną jazdę i pojawia się pierwsza nieśmiała myśl, że z taką ekipą można będzie pokusić się o przejazd starą drogą, zwaną również „drogą na kościach”. Nazwę swą zawdzięcza, ponurym praktykom grzebania umierających z zimna i wyczerpania więźniów, którzy budowali drogę, bezpośrednio w niej samej. Stąd „droga na kościach”. „To jedna wielka mogiła” mówi Szwed. Czy będzie nam dane przejechać tym traktem - zobaczymy. Dużo zależy od pogody. Przekonamy się już wkrótce, którą drogę szykuje nam los. Warto nadmienić, że obecnie do Magadanu prowadzi dość dobra, szeroka droga, zwana przez samych Rosjan, po prostu Kołymą. Stara droga we względnie dobrej jakości utrzymywana jest do miasta Tomtor. Dalej, za miastem jest rzeka, na rzece podstarzały most, a na moście ustawiono znak, zakaz wjazdu. Od tego miejsca droga nie jest już nikomu oficjalnie potrzebna i dalej, do samego skrzyżowania z Kołymą, przez ponad 250km nie ma tam nic, co miałoby wpływ na władze by zajmowały się jej remontem. Wjazd na ten 250 kilometrowy odcinek warto poprzedzić chwilą refleksji. Obecnie jednak jesteśmy nadal na Kołymie i cieszymy się remontowaną grawiejką. Wspólnie dojeżdżamy do Kiubeme gdzie tankujemy i skręcamy w prawo na Tomtor, by zaraz natknąć się na rzekę. To największa przeszkoda wodna, z tych które są na starej drodze. Jest na samym jej początku, a to i dobrze i nie. Dobrze, bo wiadomo, że dalej gorzej, niż tu już nie będzie. Słabiej, bo jak zacznie padać nie będzie można zawrócić. Sporym zakolem, miejscami gdzie głębokość jest nie większa niż koło udaje mi się przejechać rzekę. BMW niemieckich podróżników przeprowadzamy we dwóch, na pracującym silniku w linii prostej. Woda sięga ponad kolana, zakrywa koła i silny prąd mocno znosi. Kufry stawiają silny opór płynącej wodzie, co sprawia że motocykl jest dość trudny do prowadzenia. Ciężka fizyczna robota. Na środku rzeki stoi też niewielka ciężarówka. Utknęła 2 dni temu. Kierowca kompletnie pijany, ale jego dwóch pasażerów szuka pomocy. Szwedzi Toyotą próbują pomóc wyciągnąć ciężarówkę, ale sami nie dają rady. Sprawę komplikuje to, że w ciężarówce nie pracuje rozrusznik, tym samym brak silnika i napędu… Dopiero przy pomocy innej napotkanej ciężarówki udaje się Toyocie wyciągnąć „utkniętych”. Ehh, Rosja. Akcja ratunkowa trwa kilka godzin i wymusza nocleg tuż przy rzece. [1] Adres do bloga Szwedów: http://tosiberiaandbeyond.wordpress.com/2011/08/08/road-of-bones/ |
23.12.2011, 09:44 | #14 |
Zarejestrowany: Oct 2009
Miasto: Wa-wa
Posty: 21
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Online: 1 dzień 16 min 9 s
|
Okolice TOMTORu ponad trzy tygodnie i dobre 11tys.km w drodze … a tu trzeba własnoręcznie remontować drogę.
Rankiem jazda w kierunku Tomtor-u. Dla rozgrzewki porannej, w piachu zakupuje się jedno z BMW, ale w 3 osoby dajemy radę je wypchnąć. Dalej trasa to szeroka na kilka metrów, w naszym rozumieniu raczej ścieżka leśna niż droga. Widać jednak troskę o nią, bo jedziemy po wyraźnych śladach równiarki. Z Tomtor, warto skręcić w lewo by po około 40km odwiedzić Ojmiakon. Miejsce, które faktycznie odnotowało, widniejącą w podręcznikach temp. -71,2. Tomtor, o czym wspomniano wyżej, to również dobre miejsce na chwilę zastanowienia. Jeśli decydujemy się jechać dalej, „drogą na kościach” warto sprawdzić co z pogodą i może zdobyć prognozę. Jeśli pada… zdecydowanie sprawę trzeba dobrze rozważyć, przemyśleć czy nie będzie lepiej zawrócić i przeprosić się z Kołymą. Jeśli jedziemy dalej, konieczne będą zapasy paliwa, do następnej stacji jest ponad 350km b. ciężkich warunków (i tu nie ufamy mapie, na której stacja, jest na skrzyżowaniu drogi starej i nowej), i jedzenia – na co najmniej tydzień. Z wodą… problem będzie raczej z jej nadmiarem, nawet jeśli nie padało miesiąc wcześniej… Po chwili rozmowy decydujemy się na kontynuowanie jazdy. Początek drogi jest spokojny. Dla motocykli do przeprawy przez rzeki wystarczają te rozlatujące się mosty. Szwedzi w Toyocie radzą sobie albo brodami, albo z drżeniem serc korzystają jednak z konstrukcji jeszcze radzieckiej myśli technicznej, które czas świetności mają bardzo dawno za sobą. Stopniowo droga przechodzi w ścieżkę, szerokości na jedno auto, pomiędzy śladami kół na drodze beztrosko rośnie trawa, tym samym mówi o tym jak często z drogi się korzysta... Wieloletni brak jakichkolwiek remontów odbija się na stanie szlaku. Pojawiają się pierwsze „kałuże”. Kałuża - określenie trywialnej, w naszym rozumieniu przeszkody wodnej - tam to rozlewisko, które zajmuje całą szerokość drogi, o długości co najmniej kilku, w porywach do kilkunastu metrów. Niektóre z nich można przejechać, inne trzeba próbować objechać, czasem nawet kilkadziesiąt metrów w głąb lądu. Oba rozwiązania są równie często stosowane. Całość wygląda następująco, dojeżdżamy do kolejnej kałuży, pozostawiając poprzednią … kilkadziesiąt metrów za sobą... Gasimy moto i osobiście pchamy się z butami w brudną breję. Jeśli woda jest pod kolana, to oczywiście przy krawędzi kałuży, bo na jej środku regularnie jest głębiej, i brak jest spektakularnych kolein pod wodą, przejeżdżamy. Wskazane jest uczynienie tego przy asyście minimum jednej osoby. Jeśli jest głębiej, albo w kałuży znajduje się błoto, które niemal wciąga szukającego przejazdu to szukamy objazdu przez okolice. Warto nadmienić, że okolica potrafi zaskoczyć mile twardym podłożem, ale też może stanowić kolejne ogromne wyzwanie, do którego pokonania angażuje się 3 osoby jako pomoc przy pchaniu, wyciąganiu z bagna, czy podnoszeniu po położeniu maszyny. Jest ciężko, asysta komarów i much również stanowi nieodłączny element tej techniki jazdy. Po kilku, czasem po kilkudziesięciu minutach walki z jedną kałużą jesteśmy gotowi, by na sucho pokonać kolejne metry do następnej. Potem stop, spacer w breję i jazda prosto albo poszukiwanie przeprawy obok. W jeden z najcięższych dni, przy wspólnej, wytężonej pracy i wysiłku pięciu osób, niemal na granicy możliwości, z udziałem samochodu i bez deszczowej pogody pokonaliśmy dystans 80km. Warto podkreślić, że to wszystko spotkamy na drodze, wtedy gdy nie padało od około miesiąca… Mocno zmęczeni kolejnym dniem walki, popołudniem dojeżdżamy do wyrwy w drodze. Sama droga to kilka metrów płaskiej powierzchni wyrwanej stromemu stokowi ogromnym wysiłkiem budujących tę drogę więźniów. Wyrwę spowodowała woda. Motocykle przejadą, ale samochód nijak się nie przeciśnie. Poszukujemy rezerw sił i powstaje plan by jeszcze dziś przeszkodę pokonać. Najpierw siekierą i łopatą wcinamy się na około metr w stok błota i korzeni. Ścinamy cztery pokaźne drzewa, ogołacamy z gałęzi i układamy nad wyrwą. Jedna osoba prowadzi samochód, druga pokazuje jak jechać, trzecia dba o linę wyciągarki, by ta nie zaplątała się pod koła auta. Szczęśliwie, po kilku godzinach jesteśmy na drugiej stronie. Oddychamy z ulgą. Dalej kolejna wyrwa, tym razem już niemal zasypana kolejnymi warstwami ścinanych przez naszych poprzedników drzew. Nie musimy budować kolejnej przeprawy. Po tygodniu prawdziwej walki docieramy do nowej drogi – Kołymy. I tu również kolejna chwila refleksji. Jak można zauważyć, droga od Tomtor do skrzyżowania z Kołymą jest obecnie prawie nie używana. Ruch odbywa się dookoła, przez nową drogę. Przez cały ten odcinek spotkaliśmy tylko dwóch Szwedów (co oni tak jeżdżą?) na motocyklach, nowe Tenerki oraz pieszego Rosjanina (?) i już blisko skrzyżowania dwa rosyjskie samochody terenowe. Nasuwa się pytanie czy za lat kilka, te rozlatujące się mosty nad rzekami, bliższymi rozmiarem raczej Wiśle, nie zapadną się w rzeki, grzebiąc tym samym szansę na przejechanie tą drogą? O remontach w tej części drogi nie ma mowy. |
23.12.2011, 09:46 | #15 |
Zarejestrowany: Oct 2009
Miasto: Wa-wa
Posty: 21
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Online: 1 dzień 16 min 9 s
|
W końcu, po czterech tygodniach Magadan
Wreszcie będzie można wysuszyć buty. Po tylu dniach ciągłego moczenia zaczynają żyć własną biologią. Grawiejka jawi się jak najbardziej luksusowa autostrada. Zapasy jedzenia okazały się nie wystarczające i tu dużą pomoc okazali nam Szwedzi z Toyoty, częstując tym co mieli w aucie, m.in. polskimi produktami kupionymi w mongolskich sklepach - flaczki po warszawsku nigdy tak nie smakowały w Warszawie jak tam. Inaczej pozostałyby jagody i woda z rzek. Krótka wizyta w opuszczonym mieście, które zostało wysiedlone, po tym jak w zimie awarii uległo centralne ogrzewanie. Chodzą słuchy, że część osób tam pozostała, a niektóre z nich zamarzły. Dalej już prosto na Magadan. Jest niewielkie miasto i wreszcie zakupy, tym samym wieczorem można będzie najeść się do syta J W sprawie pogody warto nadmienić, że całą drogę można było pokonać w koszulce, było naprawdę b. ciepło. Przed samym Magadanem jest kilkadziesiąt kilometrów asfaltu. Ogromną przyjemność stanowi jazda po jego gładkiej powierzchni i chwila wytchnienia od kurzu. Magadan jest miastem położonym w górach i bezpośrednio nad brzegiem morza. Nie rzuca na kolana urodą, jest raczej pomnikiem minionej epoki. Miasto zostało wzniesione w latach 30. ubiegłego wieku przez zesłańców,- brama do osławionych GUŁAG-ów. Miasto z fabrykami i port były potrzebne dla przerobu i transportu surowców, w które obfituje Syberia. Obecnie największy ośrodek miejski na Kołymie, port morski, centrum przemysłu przetwórczego[1]. Poszukiwania noclegu i hotel Okean staje się naszym domem na dwie noce. Właściciel hotelu to niewysoki facet z wąsem, przy czym wielki sympatyk Polski, organizator rajdów samochodowych z Polski do Magadanu. Poza hotelem jest również skromnym właścicielem 120tyś.ha pięknej rosyjskiej ziemi i fanem kultury Syberii. Pierwszy wieczór spędzamy na szaszłyku - ceny dość wysokie i za porcję wychodzi jak za dobry obiad w Polsce. Do nocy w towarzystwie naszego gospodarza na przemiłych rozmowach i oglądaniu fotografii. Mamy pomysł aby spróbować popłynąć promem do Władywostoku. Drugi dzień to poszukiwanie transportu dla ludzi i motocykli. Daje się to zrobić, ale jest po prostu drogie i czasochłonne. Niemcy są na „tak”, u mnie, szybka decyzja - powrót w pojedynkę, tym razem w całości nową drogą – Kołymą. Przygotowuję się, między innymi na odległości niemal 400km pomiędzy stacjami benzynowymi. Przygotowania objęły znalezienie pojemnika po 4 litrach oleju i jego wymycie. Wyposażony w zapas jedzenia i odrobinę determinacji opuszczam Magadan. [1]http://pl.wikipedia.org/wiki/Magadan#Klimat_i_geografia |
23.12.2011, 09:51 | #16 |
Zarejestrowany: Oct 2009
Miasto: Wa-wa
Posty: 21
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Online: 1 dzień 16 min 9 s
|
Samotnie przez Kołymę
Nowa część drogi, miejscami zaskakuje jakością. Na liczniku potrafi pojawić się 90km/h z pełnym poczuciem bezpieczeństwa. Minimalny ruch i fakt, że droga ma dopiero kilka lat sprawiają, że jest w doskonałej kondycji. Brak jest też brodów, no może jeden (akurat padało). W pojedynkę nieco wyraźniej zaznacza się zagadnienie niebezpieczeństwa ze strony niedźwiedzi. Wieczorne robienie hałasu i palenie ogniska pozwalają mi na minimalne poczucie bezpieczeństwa. Jest lato, daje to nadzieję, że misie są najedzone i nie będą atakować… Tak wynika przynajmniej z rozmów z miejscowymi. Mimo tych zabiegów sen mam raczej płytki i częste budzenie się w nocy nie sprzyja wypoczynkowi. Poranne przymrozki też są wymagającym elementem drogi. Mimo tego, niezapomniane są chwile tak silnego, wręcz atawistycznego obcowania z przyrodą. Wieczorna cisza, ogień, kolacja tuż przed zanurzeniem się przyjemnie ciepły śpiwór sprawiają, że chwile te pozostają na bardzo długo w pamięci. Zapach lasu, herbata z igieł pozwalają na chwilę porzucić samotność i poczuć się prawdziwie częścią tego świata natury. Poranek to również chwile emocji związane z motocyklem, zapali w tym chłodzie czy nie, starczy baterii…? W górach mocniej trzeba się również postarać o to, by znaleźć miejsce na nocleg. Jedna z nocy przerywana zostaje dźwiękami silnika Uaza. To inni podróżni szukający miejsca na sen zdecydowali się na nocleg na niewielkim płaskim fragmencie krajobrazu. Rankiem krótka rozmowa z nocnymi sąsiadami, to Jakuci. Chodzą po górach, a z obawy przed niedźwiedziami karabin zabierają nawet jak idą do lasu na poranną toaletę… Humor nieco mi się pogarsza. Gaz pieprzowy to wszystko, co mam. No i nóż, ale chyba tylko po to by niedźwiedź „nie zeżarł żywcem”. Kolejne dni upływają na samotnej jeździe. Znowu remonty. W tej chwili również pada i robi się naprawdę bardzo zimno. Uderzanie o uda pomaga przywrócić krążenie w dłoniach. Deszcz, poza tym, że wspaniale wychładza tworzy również śliskie, nieprzewidywalne i dość głębokie błoto. Ta część drogi jest technicznie wymagająca. Trafia się również wieczorny korek! Na remontowany most wjechała ciężarówka i nijak nie może zjechać, a do przodu po prostu się nie mieści. Wielokrotnie cofa i ..pogrąża się coraz bardziej. Godziny mijają. Robi się ciemno i lekko pada. W końcu kierowcy, do końca naczepy podpinają kolejnego TIR-a i w ten sposób również wielokrotnie cofając próbują wydostać ciężarówkę z przeszkody. Robi się akurat tyle miejsca, że motocykl może przejechać. Jeszcze tylko chwila emocji z gaźnikiem, oczywiście akurat wtedy musiał zacząć lać „jak dziki”, i już na drodze… tylko jak w tym deszczu, w nocy, jechać a później znaleźć miejsce na nocleg… Udaje się znaleźć jakąś małą drogę, rankiem okaże się do rzeki i tam zanocować. W sumie bardzo fajny nocleg. Poranek to piękne widoki świeżo ośnieżonych szczytów, trochę szronu na namiocie i ogólnie nieco rześko. Widoki piękne, przestrzenie, powietrze, przyroda. A w tyle głowy przebłyski myśli - a co będzie przy poważnej glebie? Co, gdy w motocyklu popsuje się coś, czego nie da się na miejscu naprawić? Takie rozważania podnoszą nieco poziom koncentracji i wymuszają jak największą ostrożność. Prom przez Lenę. Tym razem 40 minut i już po właściwej stronie rzeki. Kolejne dni to na powrót gorszej i lepszej jakości grawiejka. Pojawia się też mały kryzys, już mam dość trzęsienia, kurzu i jazdy z prędkością 20km/h. Krzyk wydobywający się z kasku pomaga i jakoś tak robi się lżej… Szczęśliwie piękne noclegi podnoszą morale. Widok ślicznej doliny na noc przynosi prawdziwą ulgę, tylko po to by poranek zmienić, za sprawą maleńkich muszek, w prawdziwy, tak dla odmiany, koszmar. Pogryziony, przemarznięty, wytrzęsiony osiągam w końcu wyczekiwany, najcudowniejszy asfalt drogi na Władywostok. Jednak za końcem pewnego etapu łza się w oku kręci. Powoli dociera, że zakończyło się coś jedynego i niepowtarzalnego. Danego, być może raz w życiu. Coś co pozostaje w pamięci, tu jeszcze bardzo świeżej i niemal bolesnej, na swój sposób jednak już pokrywanej nalotem zapomnienia i poruszanej nutą tęsknoty. Bez nadmiernego oglądania się trzeba jednak jechać dalej. Muszę tylko zmienić tylną zębatkę, z większą na tym doskonałym asfalcie jest za wolno. Dość szybko nadarza się ku temu okazja, gdy okazuje się, że na tylnym kole jest kapeć. Osoby czekające na przystanku pomagają przy zmianie dętki i można jechać. Małe zakupy i sprzedawczyni jako gratis daje mi kaszę z mięsem w puszcze. Ludzie w drodze są zdecydowanie najważniejsi. Będzie pyszna kolacja. Wieczorem poszukiwanie miejsca na nocleg, zjazd z drogi, stosy śmieci i jakieś rozsypujące się zabudowania. To nie jest dobre miejsce, trzeba stąd uciekać. Wyjazd przez kawałek łąki, coś zaczepia o but, chwila szarpania, nie puszcza… trzeba zobaczyć, co to jest? Trudno opisać wrażenie jakiego doznaje się, po tylu przejechanych km, tygodniach walki na drodze, dość jednak daleko od domu, a po wjechaniu w zwoje drutu kolczastego. Łzy niemocy i wściekłości same cisną się do oczu i ściekają po policzkach. W tym krótkim momencie oczyma wyobraźni widzę porozrywane dętki i opony. Trzeba wziąć się w garść i ostrożnie zejść z moto. Drut jest wszędzie, pomiędzy kołami, za tylnym, przed przednim, pod przednim kołem… jego zwoje oplatają motocykl. Na kolanach da się wyrwać jego części z ziemi, ostrożnie wyciągnąć spod przedniego koła i powoli oczyścić teren. Dalej na czworakach trzeba wyznaczyć kurs, którym motocykl będzie przepchnięty do bezpiecznej, polnej drogi. Na tej kilku metrowej „trasie” znalazłem kolejny zwój drutu, który też trzeba usunąć. Ręce mam całe, choć drżą nieco… A opony i dętki? To niewiarygodne, żadnej dziury! Aby jak najdalej od tego miejsca. Kilkanaście km dalej znajduję bezpieczną przystań w małym zagajniku, na wzgórzu wśród łąk. Piękne miejsce i w końcu pyszna kolacja. Regulacja luzu zaworowego. |
23.12.2011, 09:56 | #17 |
Zarejestrowany: Oct 2009
Miasto: Wa-wa
Posty: 21
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Online: 1 dzień 16 min 9 s
|
Mongolia w towarzystwie Rosjan
Kolejne dzień jazdy i w końcu Ułan Ude. Zmęczeni wygrywa i podjęta zostaje szybka decyzja - Mongolia poczeka na lepsze czasy, a teraz do Polski. Kawałek za miastem jednak trafia się grupa motocyklistów z Rosji. Chwila rozmowy i okazuje się, że to prawosławni, którzy w hołdzie Newskiemu są w trasie i wybierają się, by podobnie jak on przejechać przez kraj Czyngis Khana. Ojciec Dimitr, szef wyjazdu, zgadza się bym do nich dołączył. Tym samym ich wypad, na 10 motocykli i samochód serwisowy – GAZ-ela, powinno być raczej samochód do serwisowania…, nabiera międzynarodowego charakteru. Później dołączy do grupy również Jura z Ukrainy. Uroczysty przejazd przez miasto, połączony z blokowaniem skrzyżowań, dostarcza niezapomnianych wrażeń. Noc w pomieszczeniach tuż przy cerkwi, pyszna kolacja, rozmowy i bania. Znaczna poprawa w stosunku do wczorajszej walki z zasiekami Drugi dzień to dojazd do granicy Rosja-Mongolia, a tam kolejna cerkiew i smakowite jedzenie. Mogę się również umyć. Kolejny dzień to już Uan Bator, również cerkiew, dzień odpoczynku i zwiedzania. Z ciekawostek, grupę dogania jeszcze jeden jej uczestnik Andriej. W swoim BMW, jeszcze w Rosji miał przygodę z pękniętym wałem. Remont w rosyjskim stylu i jedzie dalej na spawanym! W kolejnych dniach jazda w tak dużej grupie się nie klei. Na GAZ-eli jest moja opona, postanawiam więc trzymać się przy samochodzie. Wyjeżdżamy razem ze stolicy i jako pierwsi opuszczamy miasto. Kolejny punkt trasy to Karakorum. Wieczorem dojazd do miasta, w międzyczasie potężna burza urywa wycieraczkę w samochodzie. Ale gdzie są pozostali…? Trzeba coś zjeść, będzie się łatwiej myślało. Pada cały czas, a w międzyczasie jeszcze się ściemnia, a reszty grupy jak nie było, tak nie ma. Telefonów również brak… W nocy się nie jeździ po nieznanym, ale kierowca samochodu nie daje się przekonać i powstaje plan aby zatankować i jechać z powrotem. GAZ-ela rusza spod baru pierwsza, motocykl potrzebuje się chwilę pogrzać..dojeżdżam na stację, a GAZ-eli tam nie ma… Nie wiadomo tylko, czy jeszcze jej nie ma - niemożliwe, albo już jej tam nie ma - również niemożliwe… to GDZIE JEST Powrót pod bar nie rozwiązuje sprawy, tam też auta nie ma. To spory problem ponieważ na samochodzie obecnie są również inne moje rzeczy, które w międzyczasie wrzuciliśmy na auto aby moto było lżejsze. Powrót na stację, GAZ-eli nadal „nieto”. Deszcz, noc… można wyobrazić sobie lepszą sytuację. Szczęśliwie na motocyklu jest namiot i to, co potrzebne do spędzenia nocy. W strugach deszczu i chłodzie rozbijam namiotu przy stacji benzynowej. Zaraz zrobi się ciepło i sucho. Rano będzie czas by pomyśleć, co robić dalej. Poranek również deszczowy, wyjście z namiotu i …GAZ-ela tuż obok…!? Ale jak, skąd? Okazało się, że kierowca z rozpędu, po wyjechaniu na drogę główną skręcił w prawo… a powinien w lewo. Po 40 km i dojechaniu do wioski, zerknął na mapę i zorientował się w pomyłce. Zawrócił i .. rano się objawił. Krótka rozmowa, śniadanie i ruszamy w „odłożony” na dziś, a planowany na wczoraj powrót po resztę grupy. Trafiamy na nich niedaleko za miastem. Nie dojechali bo, szukali GAZ-eli, bo był deszcz - ta ulewa, która stała się poprzedniego naszym udziałem, bo coś tam… Zawrotka i znowu do Karakorum. Po tym dniu z innymi dwoma motocyklistami decydujemy się na indywidualną jazdę i oddzielamy się od grupy. Wymiana opon u Rosjan, a i na tyle XTZ znowu pojawia się większa zębatka. Kończy się mongolski asfalt a zaczynają stepy. Drogi Mongolii to czasami pojawiająca się na stepie grawiejka, chwilami asfalt, w większości to jednak wyjeżdżone na stepie ślady. Mocno wieje, jest ciepło co sprawia, że jazda to prawdziwa radość. Pod wieczór, z wiatrem w plecy potrafi być tak gorąco, że w motocyklach włączają się wiatraki. Noc na stepie pogodna i dość ciepła. Niebo pełne gwiazd. Korzystamy również z hoteli, ceny w granicach 20zł i możliwość korzystania z łazienki sprawiają, że decydujemy się na taką rozpustę. Co rano start i znowu w drogę. Popołudniem dojeżdżamy do sporej rzeki. Jedna Afryka przejeżdża ją niemal z marszu. Jest dość głęboko, ale do zrobienia. Najgorsze jest to, że w mętnej wodzie nie widać dna. Na jednym z dużych kamieni przednie koła podbija i walę z motocyklem w mętną wodę. Silnik gaśnie natychmiast. Sasza rzuca się do wody i pomaga wypchnąć moto. Rozrusznik nie kręci - woda w cylindrze? Otwarcie air boxa powoduje wodospad… o ładnie! Rozrusznik nadal nie kręci. Przepchanie motocykla na biegu i w cylindrze już nie ma wody. Rozrusznik kręci, ale moto nie pali. Holujemy go kilkadziesiąt metrów i moto gada. Ciut prycha, trochę strzela, ale pali. A jak olej? Na pracującym silniku odkręcenie korka wlewu ujawnia, że olej to obecnie biała emulsja… natychmiast stop. Trzeba zmienić tę maź. Szczęśliwe tuż obok jest stacja i jest olej, jest też przywieziony z Polski nowy filtr oleju. Płukanie olejem i zalanie nowym. Pełna klarowność, uff. Słabiej, bo w światłach jest akwarium, nie ma tym samym oświetlenia. Mamy plan aby jeszcze dziś dojechać do Khovd, a powoli zbiera się ku wieczorowi. Ruszamy i w drodze robi się zupełnie ciemno. Szlak wije się po górach i w dzień byłoby niełatwo. A tu jazda przy innym motocyklu, w jego światłach wymaga koncentracji i uwagi. Stwarza też rodzaj szczególnej więzi, że jest obok ktoś, że pomaga. Szczęśliwie osiągamy Khovd i spędzamy noc w hotelu. Dobra kolacja i można spać. Poranek i dalej w drogę. |
23.12.2011, 10:01 | #18 |
Zarejestrowany: Oct 2009
Miasto: Wa-wa
Posty: 21
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Online: 1 dzień 16 min 9 s
|
Przez mateczkę Rosję do domu
Droga, doskonałej jakość szutrówka, wije się na wysokości ponad 2600m. Jest zimno, wiatr dodatkowo wychładza, ale piękno dzikiego otoczenia sprawia, że te drobne niedogodności umykają. Pod wieczór lądujemy szczęśliwie przy granicy rosyjskiej. Trzeba poczekać na następny dzień, granica otwarta jest od 9 do 17, a w weekend w ogóle nieczynne. Rano b. wcześnie pobudka, by jak najwcześniej być przy przejściu. Godziny czekania, potem otwarcie i wypełnianie papierków. 2 godz. później opuszczamy Mongolię. Na granicy spotykamy też dwójkę Szwedów. Są w drodze już 3. miesiąc. Styl jazdy raczej sportowy, przyjechali przez Koreę, Gobi. Chwila postoju na pasie ziemi niczyjej na złapaną gumę w jednej z Afryk. Czas ten wykorzystuję na zmianę zębatki na mniejszą i opony na tyle, ponownie na bardziej szosową. Z założonej przed Jakuckiem, czyli jakieś 11tys.km wcześniej TKC zostało coś pod 1mm bieżnika. Droga do granicy rosyjskiej to obecnie asfalt. Kolejne kilkadziesiąt minut i Rosja wita. Chwile formalności i Oni już są u siebie… a do Polski jeszcze kawałek, do Szwecji zresztą też... Jazda, chyba jedno z najpiękniejszych miejsc na ziemi – góry Ałtaj. Rosjanie decydują się na noc w hotelu, straszą pijanymi tubylcami, którzy zabijają po pijaku niemal bez powodu. Ze Szwedami wybieramy jednak naturę i niebo nad namiotami. Nocleg przy małej rzeczce, jest okazja by się umyć. Rano bardzo wcześnie pobudka. Żegnany przez nieco zaspanych towarzyszy a witany wschodzącym słońcem, wyruszam w drogę do domu. Popołudniu zaczyna padać, a tu trzeba przejechać przez Nowosybirsk - w deszczu ciut słabo. Trochę się gubię, osoby pytane o drogę pokazują przeciwne kierunki. Pomocny okazuje się też milicjant, po którego wskazówkach, wracam dokładnie tam skąd ruszyłem, tylko że jego już tam nie ma. Hmm, to oznacza, że czas na chwilę odpoczynku Przy okazji deszcz ustaje i warto zrzucić ubrania. To też dobry czas na pyszne naleśniki z serem. Rozmowa z gośćmi baru i okazuje się, że „autobus 35 jedzie tam, gdzie chcesz”. Cierpliwe oczekiwanie na przystanku i jest, teraz tylko za nim i wolność! Na wszelki wypadek krótka rozmowa z szoferem, który mówi, że da znać kiedy, gdzie i jak dalej. Po 30 minutach jazdy z przystanku na przystanek, autobus staje na poboczu, z ludźmi w środku oczywiście i kierowca w żołnierskich słowach tłumaczy jak dalej. Ogromne podziękowanie, bo droga naprawdę niełatwa i zdecydowanie pomoc była potrzebna. Miejsce na nocleg tuż za miastem. Pierwsza dobrze rokująca droga w las. Trochę błota, chwilę poszukiwań i … są już tam dwa namioty i… dwa motocykle. No, spore zdziwienie. Okazało się, że są to koledzy tych Szwedów, z zeszłego wieczora. Krótkie rozmowy z szyciem rozdartej sakwy w tle. Rozdarcie to wynik omijania korka chodnikiem, między słupkami ogrodzenia - nie był to najlepszy pomysł. Później już tylko spokojny sen. Wcześnie rano pobudka, by o wschodzie słońca być już po śniadaniu. Robi się widno i można jechać. Spory dzienny przebieg, pod 900km. Zmęczenie daje o sobie znać i przed zmrokiem trzeba wyszukać nowe miejsce na szmaciany dom. Pod laskiem z brzózek jest idealnie. Tradycyjna, dla drogi powrotnej, pobudka o świcie. Poranny przymrozek wyraźnie informuje o tym, że lato chyli się ku końcowi, ale sen bardzo dobry. Zanim wsiądzie się na motocykl warto skruszyć lód z siedzenia i można jechać. Droga dobra i też spory dzienny dystans. Dziś nocleg na skoszonej łące, daleko od drogi z pięknymi widokami – dobre miejsce. Kolejna noc z poszukiwaniem miejsca i bez szaleństw, ale z zamkniętego namiotu te wszystkie miejsca wyglądają podobnie. Na śniadanie zupka chińska, żółty topiony ser i kawałek ryby z puszki. Szybko, łatwo, smacznie i pożywnie – posiłek idealny. Energia się przyda, szczególnie, że para bucha z ust jak w dobrą zimę. Jest raczej rześko. Po kilkudziesięciu km stop na ubranie się… tym bardziej, że na horyzoncie jakby ciemniej, a to oznacza tylko jedno, będzie mokro. Ubranie przeciwdeszczowe w takiej temp. ratuje skórę i w tej ulewie zapewnia ochronę przed wodą. Tylko dłonie nie doceniają podwójnych rękawic i marzną w najlepsze. W miarę przybywania dnia, no w końcu jazda na zachód, zdecydowanie lepiej. Wieczór wynagradza wszystkie wysiłki dnia. Nocleg na wzgórzu wśród łanów zboża, dla takich chwil warto jest jechać. Pobudka jeszcze w ciemności, szybkie gotowanie niemal po omacku i ze wchodem słońca start. |
23.12.2011, 10:02 | #19 |
Zarejestrowany: Oct 2009
Miasto: Wa-wa
Posty: 21
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Online: 1 dzień 16 min 9 s
|
8 tygodni i 26 tys. km. poźniej - Ukraina – w domu
Spory dzienny przebieg i udaje się wjechać na Ukrainę. Granica w trybie ekspresowym. Ruch minimalny, trzeba tylko celnika obudzić i chwilę potem Ukraina wita. Na sercu jakby lżej, bo tu i wiz już nie trzeba i jakby jedna bariera do domu mniej. Mimo, że zbliża się wieczór, krótkie rozważanie zakończone jest odważną decyzją – dziś trzeba przejechać za Kijów! Podejście o tyle karkołomne, że poprzednie dwie wizyty tam odbyły się strugach deszczu i zdecydowanie ze zgubieniem drogi. Doświadczenie jednak czegoś uczy i przy tankowaniu zasięgam języka, a jak, a którędy itp. W sumie prosto obwodnicą… tylko, że ta ma ponad 70km. Jazda. Sporo stresu bo ruch ogromny, ale udaje się. Kijów za plecami, teraz tylko miejsce na sen. Blisko dużego miasta poszukiwanie noclegu należy do czynności, zgoła nie do polecenia. Dużo ludzi, domów, małych wiosek itp. W końcu jest, skręt w prawo i jazda… e tu to raczej nie, widać będzie namiot ze wszystkich stron, a poza tym pod lasem domy. Odwrót... a zegar tyka i powoli się ściemnia. W końcu jest kolejna dróżka, ta wydaje się lepsza. Jeszcze dla tradycji trzeba ugrzęznąć w polu, wycofać się trochę poobjeżdżać, by wrócić w okolice drogi i tam na polu kukurydzy rozbić namiot. Śpi się całkiem, całkiem, dość ciepło, nad ranem nic nie zamarzło. I ta myśl, że może dziś uda się wjechać do kraju... tylko ta granica. Początek kolejki do przejścia należy ominąć, nawet nie patrząc w tamtym kierunku. Następnie, tam gdzie ciaśniej warto jeszcze się trochę poprzepychać, by zostać zatrzymanym przez niezwykłej, blond urody celniczkę. Wymiana uśmiechów i gadka, że to już dwa miesiące, że niedźwiedzie i że Magadan... tak, tam i że w ogóle. Tym sposobem zostaje się niemal dyplomatą i zaszczyca nas obecność w kolejce dla „tych co przejadą szybciej”. 40 minut i Ukraina zostaje z tyłu. Na granicy Polski grzecznie przyjmuję pouczenie, bo normalnie to 300zł za niedostosowanie się do linii ciągłej… eee tam nie było widać, a w ogóle to tam powinien być stop... I wreszcie kraj, ojczysty język i jakby oddycha się nawet inaczej. Można zadzwonić w normalnej cenie i w sklepie po naszemu się dogadać. Napięcie powoli opada, choć polskie drogi też specjalnie nie rozpieszczają, szczególnie, że natężenie ruchu znaczne. Popołudnie… i pod blokiem. Chwila na zadumę, że to już koniec, że dziś już ciepłe łóżko, woda w kranie, toaleta…, że po wszystkim. Że nie trzeba walczyć z komarami o chwilę wytchnienia, że sen nie będzie przerywany nerwowym budzeniem się i nasłuchiwaniem niedźwiedzi i, że nie trzeba będzie zrzucać szronu z namiotu i, że może buty w końcu wyschną na dobre i deszcz, nie będzie powodował nerwowych reakcji i epitetów rzucanych w kask. Taki prosty powrót do życia tego, które zostało porzucone dwa miesiące wcześniej. Ciut trudno odnaleźć się w nowej-starej rzeczywistości. W mieszkaniu dostaje się duszności i ciągle brak powietrza, wanna to jakiś zupełnie niepotrzebny luksus, a tym litrem wody to można umyć siebie i pół motocykla. Szczęśliwe jeszcze kilka dni, zanim trzeba będzie wrócić tu całym sobą. Choć część mnie na pewno zostanie tam, w tych pięknych i surowych widokach gór przyprószonych świeżym śniegiem, przymrozkach i wieczornych ogniskach ze śpiewem, by „niedźwiedzie wiedziały” i samotnych tysiącach kilometrów drogi... która, sama w sobie jest celem. Ostatnio edytowane przez lukasz809b : 23.12.2011 o 11:09 |
23.12.2011, 10:42 | #20 |
Zarejestrowany: Mar 2009
Miasto: Gwe/Warszawa
Posty: 3,502
Motocykl: CRF1000, RD04
Online: 5 miesiące 1 tydzień 4 dni 8 godz 6 min 2 s
|
Ale, ale...to już koniec Tak szybko? To się nazywa ekspresowa relacja i to z 8tyg.
Fajna wyprawa, tylko czemu tak krótko opisana? |
Narzędzia wątku | |
Wygląd | |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Dont know Expedition tu de africa | Misza | Trochę dalej | 79 | 22.02.2016 12:30 |
Warsaw Szuter Expedition - Warszawa 28.09.2013 | golw | Imprezy forum AT i zloty ogólne | 14 | 05.10.2013 00:08 |