09.09.2012, 00:52 | #51 |
Zarejestrowany: Jan 2012
Miasto: Gliwice
Posty: 32
Motocykl: Honda Dominator
Galeria: Zdjęcia
Online: 5 dni 11 godz 20 s
|
Rewelacja to za mało powiedziane. Wspaniała wyprawa Czekam na dalszy ciąg!
__________________
"Ludzie od czasu do czasu potykają się o prawdę, ale większość z nich podnosi się i pędzi, jakby nic się nie stało." Winston Churchill
|
10.09.2012, 10:22 | #52 |
Zarejestrowany: Oct 2009
Miasto: Warszawa
Posty: 206
Motocykl: skuter CRF 1000
Online: 1 tydzień 3 dni 8 godz 28 min 0
|
dzień 12
2012-06-12 kamienny krąg i Tatev AM km 410 Śpimy. Coś nas budzi w środku nocy. Słyszę głosy - może będę się leczyć... Motocykle śpią - pilnują wejścia. Jest 5:30 według czasu w Warszawie. Między nimi rozwiesiliśmy linki, z rozwieszonymi różnościami, które miały dzwonić jakby dzik chciał sforsować wejście. Podobno wyglądaliśmy na zdziwionych. Okazuje się, że przyjechała wycieczka. Zwiedzają. I że wcale nie trzeba przestawiać motocykli. I że im nie przeszkadzamy. I że już jadą. I pojechali. Wyciągamy motocykle na słońce. Oglądamy jeszcze raz zabytkowy zabytek. Żeby się nie pomylić - podpisujemy motocykle - są takie podobne... Jemy śniadanie. Jedziemy dalej. Instrukcja mówi, że jedziemy do prehistorycznego obserwatorium astronomicznego. Taki stonehange w Armenii. Zorats Karer. http://en.wikipedia.org/wiki/Zorats_Karer No ja gwiazd nie widziałem. Może za mało tej płynnej substancji? (Ale zapowiadając kolejne odcinki - nadrobimy to..) Według instrukcji mamy obejrzeć http://en.wikipedia.org/wiki/Wings_of_Tatev - kolejkę linową. Dojeżdżamy. Parkujemy. Z buta idziemy do wagoników. Linka wydaje się całkiem solidna. Jedziemy. Właściwie to chyba lecimy. Docieramy do strasznie ważnego kościoła. Tatev. http://en.wikipedia.org/wiki/Tatev Jakby kogoś suszyło.. No ładnie jest.. Mieszkają tu nawet święcone jaszczurki.. Kupiliśmy obowiązkowe pamiątki (znów za dolary bo przecież miejscowych nie mamy..) A wagonik wyglądał tak. Teraz nasz szlak ma prowadzić na południe. Do celu. Ale po co asfaltem, skoro GPS mówi, że możemy skrócić drogę jadąc bokami. No to próbujemy. I po 20 km serpentyn z prędkością 15-25 - droga się kończy. Patrząc na mapę - brakuje nam 500 m. W linii prostej jest trochę więcej - bo od drogi do której chcemy dojechać oddziela nas dolina. Kolejne 300 m w dół a potem w górę.. Wracamy. Asfaltem już napiermy w stronę południa. Jedziemy górskimi wąskimi drogami. Dobrej jakości asfalt, ale za to - TIRy. Jest ciężko. One pod górę tylko na jedynce. I kopcą jak lokomotywy. Beniec gubi handbara. Ale na szczęscie odnajdujemy wszystkie elementy i mocujemy toto z powrotem podklejając loctite'm obficie. No i jest. Dojeżdżamy do granicy IRANU. Granica biegnie po rzece. Po naszej stronie rzeki - jakieś krzaki są. Po drugiej - nic. Pustynne arabskie góry. I powiew powietrza znad pustyni. Bezcenne. Wychodzi na to, że możemy wracać. Więc wracamy. Po ciemku orientuję się że beniec nie ma świateł stopu. Całkiem po ciemku docieramy do miasteczka, wynajdujemy hotel. Pytamy gdzie możemy bezpiecznie zostawić motocykle - w holu - zapraszamy (potem okazało się, że trzeba do holu zjechać po schodach - ale daliśmy radę.) Wybieramy pokój. Korzystamy z wanny. Wypijamy miejscowego browara. I suszymy przemoczony sprzęt. A... bo nie pisałem że lało..
__________________
majek-zagończyk dwa litry Yamahy |
11.09.2012, 01:30 | #53 |
sandtrooper
Zarejestrowany: Mar 2010
Miasto: Wawa
Posty: 39
Motocykl: XT660Z & WR250F
Online: 3 dni 18 godz 41 min 4 s
|
Dzień 12 wg benca:
nieeee, no majek w ogóle źle rozłożył akcenty w tym dniu. Tatev-sratew, krąg-.. ee..pstrąg? No nie ważne - po kolei. Ci turyści co nas o poranku obudzili swoją wizytą, to super byli. U nas od razu by ryja darli, że jako to blokują im wejście motory, jak to spać w zabytku, ja tu policję wezwę! A ci tutaj - luzik No zupełny - ot dodatkowa atrakcja: zabytek i kosmici śpiący w zabytku. A w zabytku chłodno - wyszliśmy się grzać na słonku i łyknąć coś na rozruszanie dnia. A potem zjechaliśmy z tych gór o jakieś 1500m w dół, robi się coraz cieplej, O, zjeżdamy: ...zrobiło się gorąco, więc łyk czegoś w sklepie. Potem do Yeghegandzor i kawał na wschód, trochę błądzimy i 'stonehange' O, a taki jest dojazd do tego zabytku: można się rozpędzić I potem dalej na wschód I znów, jak to pisał majki, jeździmy po tapecie łindołsa, tylko tu położyli asfalt: Aż dojeżdżamy do kolejki linowej na Tatev: Ta kolejka jest fajna, bo ona nie jedzie pod górę, tylko łączy 3 pasma gór. Stacja jest na pierwszym, potem dolina, słup na następnym paśmie gór, dolina i meta koło cerkiewki. Więc nie jedzie się tam naście, czy dziesiąt metrów, tylko fchj wysoko! I widoki piękne. O, ten ładny: pani w białej koszulce to kierowca wagonika. naciska guziczki i otwiera drzwi. Naprawdę urocza A widoki na zewnątrz: Potem zwiedzamy Tatev - majek już foty zapodał, nie ma co dublować, wracamy też kolejką do motocykli i ruszamy SKRÓTEM. Skrót był fajny, bo dzięki niemu chociaż cokolwiek pojeździliśmy dziś poza asfaltem. Szkoda, że prowadził do nikąd, ale o tym zaraz. Na początku było nieźle: asfalcik, widoczki - kulturka! O, i tu widzimy dolinę, w którą chcemy zjechać. Tam na sam dół. Droga się pogarsza, ale co to dla nas Niestety GPS mówi nam, że nie jedziemy już skrótem, tylko w zupełnie złym kierunku Zawracamy. Okazuje się, że nasz kierunek i nasz 'skrót' są tam: Troszku zmyło drogę. Po prostu jej nie ma, jest za to urwisko. Cudnie. Ale nie poddajemy się - na pewno jakoś da się zjechać. Po drodze mijaliśmy dróżki odchodzące na boki. Sprawdzamy je, tracąc mnóstwo czasu. We wszystkich przypadkach jest tak samo: jest droga całkiem fajna: ale się zwęża zmienia w ścieżkę i znika! Po kilku takich próbach jesteśmy zniechęceni. To są dojazdówki do lokalnych pól i sadów. Ale nie spotykamy ludzi, żeby się popytać. Musimy wracać kawał pod górę do asfaltu. I asfaltem docieramy do Goris, wyciągamy kasę z bankomatu, bo mieliśmy zero i ruszamy na południe w stronę Iranu. To była długa droga przez góry. I to takie góry-góry, nie jakieś popierdułki. Droga była znośna i miała mnóstwo winkli, no do wyrzygania! I tiry jadąca z Iranu i do Iranu. Dużo tirów: O, i teraz są te winkle, o których wspominałem. Tyle ich, że naprawdę mogą obrzydnąć. Dodatkową atrakcją oprócz winkli i tirów, są remonty drogi. Ale sprytni Ormianie nie robią ich tak bez sensu, oni je robią planowo i generalnie. Na przestrzeni paru kilometrów znajdujemy wycięte dzióry, gotowe do zalania asfaltem. Majek pogiął przednią felgę, ja tylną. Nie ma regóły na której częśći drogi mistrzowie je wyrzeźbią: O, tu na przykład wyprzedzałem na zakręcie i taki tetris mnie z przeciwka zaskoczył: a ci wiercą dalej: I żeby to jedna ekipa robiła, to byśmy nawet o tym nie pamiętali, ale takich pułapek było kilka na naszej trasie. Na szczęście widywaliśmy też ekipy zalewające pułapki asfaltem. Potem dla odmiany zaczęło padać. Akurat dojechaliśmy do miejscowości Kajaran, już naprawdę blisko granicy. Jako że ostatni posiłek to był lawasz z piwem przy karawanseraju, postanawiamy zajrzeć do knajpy na podwieczorek. W środku wystrój z lat 70tych ub. stulecia, miła pani kelnerka, która później pomoże nam znaleźć nocleg (po lewej) oraz dwie ultra brzydkie ruskie raczej dziwki (przy stoliku z prawej). Miasto w ogóle wydaje się prosperować na ruchu przygranicznym, a wiadomo - w Iranie lekko nie jest, tańca na rurce nie pooglądasz bezkarnie, gorzałki się nie napijesz, więc tu, tuż za granicą ci biedni Persowie mogą się rozerwać. Pani kelnerka pyta, czy chcemy isc na striptiz może, ale odmawiamy. wieeeem, pedały! Po prostu byliśmy głodni. Po jedzeniu ruszamy dalej na południe. Pada. Już więcej w życiu nie pojadę w góry! I zaczynamy zjeżdżać do granicy z Iranem! Jak trochę zjeżdżamy z gór, nagle jakby ktoś otworzył piekarnik wali w nas ciepłym powietrzem, a krajobraz zmienia się w ciągu ok. 10km z mokrych gór pokrytych roślinnością, w pustynne, skaliste i łyse góry, jakie widzieliśmy wcześniej na południu Jordanii, czy na półwyspie Synaj. Przejeżdżamy przez miasteczko, dojeżdżamy do rzeki. Przed rzeką płot, za płotem - IRAN. Czad. Ruszamy wzdłuż płotu: Irańskie tiry - pełno ich mijaliśmy Iran po lewej: Lansik: beniec na tle Iranu Po prawej widać przejście graniczne. Oto i ono: I ta zawrotka... to najważniejszy punkt dzisiejszego dnia! Wracamy dalej nie jedziemy. Mamy jeszcze kawał drogi przed sobą, ale od teraz to już w stronę domu. Jesteśmy padnięci, nie bardzo w tym momencie skupiamy się na kontemplacji doniosłości chwili. Planujemy wracać aż do Kajaran (taaa, na striptiz!!!). Tutaj jest tak przygranicznie - handlarsko-przemytniczo-mafijnie. Nie to, że z kałachami chodzą, ale takie jakieś mamy obaj odczucie i postanawiamy się ewakuować. majkowi bardzo się chce dalej jechac Wracamy. Teraz Iran po prawej I po zmroku już z minimalnym deszczem i bez świateł stopu mkniemy do Kajaran. Uwielbiam wschodnich kierowców pozdrawiających mnie długimi po zmroku. Wspaniali ludzie! Docieramy do Kajaran już po zmroku, w barze, w którym jedliśmy podwieczorek pytamy o nocleg, tani hotel jest tuż niedaleko, logujemy się tam, motocykle do holu, my do pokoju, dziś nasi grają na Euro z Rosją. Jest jeden-jeden, rano szefu hotelu mówi nam, że się lali kibole po meczu, ale nie wie, którzy kibole wygrali. Suszymy się, kąpiemy i spać. I ślad: Ostatnio edytowane przez beniec : 11.09.2012 o 01:36 |
11.09.2012, 15:29 | #54 |
Zarejestrowany: Oct 2009
Miasto: Warszawa
Posty: 206
Motocykl: skuter CRF 1000
Online: 1 tydzień 3 dni 8 godz 28 min 0
|
Dzień 13
2012-06-13 Koniak / Karabach / Norawang AM - NKR - AM km 465 Pobudka w hotelu. Na dworze deszcz. Motocykle w holu. Próbuję namówić beńca żeby przeczekać. Jest nieugięty. Pakujemy się, wbijamy w mokre ciuchy. Deszcz przestał padać. Pakujemy motocykle. Klatka schodowa kunsztownie wykończona betonem. Wychodzimy na zewnątrz i oglądamy nasz hotel. Obok pomnik. I okazuje się, że wieczorny zjazd po schodkach to był pikuś. Bo dziś trzeba zjechać po innych. Z zakrętem w trakcie zjazdu. Siadam, podjeżdżam na krawędź schodów... Patrzę w dół. Ja w dół patrzę! I oddaję motocykl beńcowi. W końcu po coś te dłuższe nóżki ma. Zjechał jednym i drugim hucułem. Zuch! (Może wstawi filmik z tego zjazdu..) Jedziemy na stację benzynową. Tankujemy. Pada standardowy zestaw pytań - ile kubików - ile kosztuje - ile żriot... Wymieniamy bezpiecznik.. Który pada za chwilę. Pogodziliśmy się z tym. Beniec już do końca jedzie bez klaksonu i bez stopów. W pewnym momencie podchodzi elegancki i zadbany mężczyzna w dresie Lacosta. Z sygnetami na dłoniach. Wymieniamy grzeczności i gościu - zaprasza nas na wódkę. Próbujemy się bronić - w końcu jest 8 rano! Ale jak zaatakował z nienacka propozycją: "Jesteście w Armenii - to chociaż napijcie się ze mną ormiańskiego koniaku" - wygrał. Otwiera drzwi obskrobanej rudery. Wchodzimy do eleganckiego wnętrza. Fotele kapią złotem. Telewizor ma ze 70 cali. A w narożniku stoi fontanna... No w sam raz dla nas - objazdowych brudasów.. Siadamy na kanapie. Gościu przynosi kielonki i rozlewa koniak. Potem bierze jednego snickersa i scyzoryk. Kroi snickersa na trzy części - podaje. Wypijamy toast za WSTRIETIU i zagryzamy snikersem. No bardzo rodzinnie. Robimy pamiątkowe zdjęcie. A gospodarz sięga za kanapę i wyciąga..... Kałacha. Z lunetą. Jak pozbieraliśmy kopary z podłogi - dajemy mu w podziękowaniu za gościnę dyżurną żołądkową. Broni się teraz on, ale w końcu wymięka. No i .. Znika za rogiem i wraca z .... Bimbrem brzoskwiniowym. Który dostajemy na pamiątkę. Jedziemy zakrętami. Potem zakrętami. Widzimy jakieś auto na poboczu - i gościa co rzyga przez barierkę.. Może też jechali zakrętami? Gdzieś po drodze podejmujemy wspólne postanowienie. To znaczy beniec postanawia a ja grzecznie nie śmiem się sprzeciwiać. A było mniej więcej tak: b: Od dziś co rano będziemy walić bombę koniaku m: Boco? b: Jadę za Tobą jak zwykle. Nie nadążam. Zakręty łamię na kwadratowo. No jestem dupa jak zwykle. ALE dziś... Nic się tym nie przejmuję.. I tak powstała świecka tradycja porannej lufy koniaku zagryzanej snickersem. Dojeżdżamy do granicy Górskiego Karabachu. Na granicy - paszporty i informacja że MUSIMY zameldować się w konsulacie i dostać tam wizy - bo inaczej nas nie wypuszczą. Jedziemy. Piękna droga. Można sportami zamykać opony. I podnóżki. I wydechy. Aż tu nagle.... Koniec drogi. Szutruweczka. I maszyny co asfalt rozwijają i robotnicy uwijający się mocno. Wjeżdżamy do Suszi. Takie miasto stare. Objeżdżamy. Zamawiamy obiadek. Zjadamy pyszne gołąbeczki. Jedziemy do stolicy. Trafiamy do konsulatu - załatwiamy wizę za 6 tysięcy. Wracamy tą samą drogą. Po drodze fotografujemy jakąś studnio-fontannę. Namaczam zaschnięte od gorąca usta... Jeszcze oglądamy kościół przydrożny. Odciskamy swoje dłonie na murze. I widoczki wokół niego. I pomniczki wokół niego. Na granicy oddajemy wizę i jedziemy dalej. Tą samą drogą co wcześniej. Niestety. Dojeżdżamy do kościoła Norawang. http://en.wikipedia.org/wiki/Noravank Piękna kilkukilometrowa dolina. Do tego skąpana w słońcu co właśnie zachodziło. No cukierkowo. Motocykle na dole grzecznie czekają. A my oglądamy dalej. Tu człowiek na krawędzi. Tu jakiś turysta wkradł się w kadr. A tu mur jak piksele uroczo wygląda. Cały czas łaził za nami jakiś gość na szczudłach. A na drzwiach mieli wydrapane deski. Kończymy oglądanie i napieramy dalej. Kupujemy w przydrożnych kramach wino. Które pani zasysa z baniaka i przelewa do dwulitróweczki po coli. I wódę truskawkową. Na drodze widać auta ze znakami UN i Red Cross. A przydrożne miejscowości ładne są. Więc zaglądamy za barierki. Jak zaczyna się zmierzchać - zjeżdżamy w pole i w dolince urządzamy piknik.
__________________
majek-zagończyk dwa litry Yamahy |
11.09.2012, 17:07 | #55 |
Autobanned.
|
Kuźwa coraz bardziej mnie zarażacie Yamahą . Normalnie klasa Pany
__________________
Chromolę Afrykę wolę ...Hobbysta Afrykański.
|
11.09.2012, 20:42 | #56 |
Zarejestrowany: Sep 2011
Miasto: Błażowa
Posty: 1,314
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Online: 2 miesiące 3 tygodni 5 dni 13 godz 26 min 58 s
|
Super relacja, moze i ja, kiedyś,,,,,
|
11.09.2012, 23:44 | #57 |
sandtrooper
Zarejestrowany: Mar 2010
Miasto: Wawa
Posty: 39
Motocykl: XT660Z & WR250F
Online: 3 dni 18 godz 41 min 4 s
|
Oj, nie zdążę teraz wrzucić mojej wersji dnia, ale na szybko małe dementi, bo tu majek pojechał z licencją poetiką
Koniaczek o poranku - świetna rzecz, ale aż tak krytycznie o swojej jeździe to bym się nie wypowiadał owszem, mogłem coś tam wspomnieć, ze odczuwam niewielki dyskomfort w związku z nowym motocyklem, kostkami i winklami ale że dupa? że nie nadążam? sama jesteś dupa! a wódka od baby była malinowa, a nie truskawkowa - sami widzicie - on wszystko zmyśla!!! cmok! |
14.09.2012, 16:01 | #58 |
Zarejestrowany: Oct 2009
Miasto: Warszawa
Posty: 206
Motocykl: skuter CRF 1000
Online: 1 tydzień 3 dni 8 godz 28 min 0
|
wrruuummmm
a to jest jakaś różnica?
__________________
majek-zagończyk dwa litry Yamahy |
19.09.2012, 21:09 | #59 |
Zarejestrowany: Mar 2011
Miasto: ? nie Wieś kole Bełchatowa
Posty: 511
Motocykl: RD07a
Przebieg: 50500
Online: 2 miesiące 2 dni 7 godz 56 min 6 s
|
O to to ... Pięknie Pany czekamy na więcej a jak jeszcze dopiszecie jak się motongi
sprawowały tzn. co ony na "wschodnie" paliwko itepe to będę(dziemy) silnowato wdzięczni |
19.09.2012, 21:11 | #60 |
Zarejestrowany: Mar 2011
Miasto: ? nie Wieś kole Bełchatowa
Posty: 511
Motocykl: RD07a
Przebieg: 50500
Online: 2 miesiące 2 dni 7 godz 56 min 6 s
|
|
Narzędzia wątku | |
Wygląd | |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Rodopy offem. Długa relacja z krótkiego wypadu. [Czerwiec, 2012] | Louis | Trochę dalej | 60 | 24.08.2014 15:22 |
Solówa z Kazachstanem, Czerwiec 2012 | JARU | Trochę dalej | 117 | 29.10.2012 09:17 |
Gryf Party 22-24 czerwiec 2012 | KML | Imprezy forum AT i zloty ogólne | 21 | 28.06.2012 23:02 |
IV Weekend z koniem w tle - 16-17 czerwiec 2012 | Cynciu | Imprezy forum AT i zloty ogólne | 76 | 21.06.2012 19:19 |
Kawkaz - czerwiec/lipiec 2012 | Sub | Przygotowania do wyjazdów | 17 | 22.05.2012 10:29 |