02.12.2012, 21:15 | #1 |
Zarejestrowany: Jul 2011
Miasto: Wrocław
Posty: 194
Motocykl: RD07a
Przebieg: 59000
Online: 6 dni 17 godz 6 min 23 s
|
Wkoło Adriatyku 2012
Pomysł na tę wyprawę powstał w szkolnej ławce kiedy jeszcze siedziałem w gimnazjum. Miałem wtedy może 15 lat, jeździłem namiętnie motorowerkiem Honda NS-1 i marzyłem o wielkiej podróży. Razem z kumplem ustaliliśmy wtedy cel i środki: Grecja i motocyklem. Czas? W rok po studiach, na liczniku będziemy wtedy mieć 26 lat. Doskonały czas żeby coś klawego zmajstrować zanim przyjdzie dzieci bawić.
Przez następne lata wiele się działo. Były wyjazdy różnej maści, podróże mniejsze i większe, studia i inne tym podobne, życiowe ścieżki. Kumpel poszedł trochę w inną stronę ale ja tematu nie odpuściłem. Po drodze zmieniały się też pomysły na przebieg podróży. Na czytałem się i naoglądałem sporo o Chorwacji, Czarnogórze, Albanii. W pewnym momencie pozbyłem się również motocykla, mojej poczciwej małej Tenerki. Byłem jakiś czas bez moto. Czas zaczął sobie jaja robić i szalenie wszystko przyspieszyło. W lipcu 2011 znalazłem do kupienia Hondę Africa Twin, przez którą nie mogłem spać. Piękna, młoda i w TYM! malowaniu. Wisiała trochę na allegro, nawet sobie fotkę w telefonie nosiłem... potem cena spadła o tysiąc. Pomyślałem sobie - musi być moja! Zapożyczę się a wezmę. I jak powiedziałem tak zrobiłem. Nowy motocykl przywołał na nowo i ze zdwojoną siłą plany o pierwszej większej podróży. Zaczęło się planowanie na dobre. W międzyczasie padło kilka tysięcy kilometrów na zapoznanie z nowym motocyklem ( po części jest to przedmiot tego bloga ). Było też mnóstwo pracy i uwagi poświęconej na dopieszczenie i przygotowanie motocykla do podróży pod względem technicznym. Wymiany, serwisy, części zamienne, sposoby mocowania bagażu, wszystko to zajmowało mi każdą wolną chwilę na kilka tygodni przed wyjazdem. Chciałem żeby nie było ani jednego słabego punktu. Motocykl ma mi służyć przez ponad 6000 km i dwa tygodnie codziennej wyrypy. Pod koniec września 2012 wyruszyłem sam w podróż dookoła Adriatyku. Grecja przestała być celem samym w sobie. Celem stała się podróż przez Bałkany i powrót przez Alpy. Tak prezentuje się zaplanowana. Plan był taki aby możliwie jak najczęściej jechać przez góry, z dala od wielkich miast. DZIEŃ 1 - MASA KILOMETRÓW I DUPA W CEGŁĘ Jest sobota rano. Dzień nie zapowiada się słonecznie. W garażu pakuje ostatnie graty, smaruję łańcuch, przypinam klapki i parę innych pierdół. Krótkie pożegnanie i pierwsze 200m na stację benzynową. Wacha chlupie pod korkiem, zapinam pierwszy bieg i ruszam. Mijając jak co dzień te same skrzyżowania, nie dociera do mnie, że jeszcze dziś będę w Chorwacji. Z Wrocławia wyjeżdżam koło 8.00 rano i powolutku i spokojnie toczę się w kierunku Kłodzka. Obciążony motocykl inaczej się prowadzi, inaczej przyspiesza i hamuje. Trzeba kilkudziesięciu spokojnych kilometrów żeby się przestawić. Przed Boboszowem, zajeżdżam na stację benzynową. Dla pewności sprawdzam wszystkie troki i cały bagaż. Nie mam przecież pewności czy przyjęta przeze mnie opcja załadunku poradzi sobie z jakością dróg w Polsce. Obok stacji benzynowej jest kanciapa z kantorem i winietami. Kupuję na wszelki wypadek parę set czeskich koron ale winiety na Austrię odpuszczam bo wydają się być ciut za drogie. Czechów uwielbiam za to, że jednoślady nie muszą mieć winiet na autostradach . Tankowanie olewam bo jest straszna kolejka puszek a z nieba zaczyna się sączyć deszczyk. Przeciwdeszczówka zostaje w kufrze w nadziei, że to przelotne opady. Ruszam dalej. W Czechach przestaje padać ale asfalt jest cały czas mokry. Poruszam się wcześniej ustaloną trasą po lokalnych drogach i tu świetnie sprawdza się Locus Pro na moim telefonie. Wspaniała i tania ręczna nawigacja. Trzeba co prawda zaglądać wzrokiem i kontrolować pozycję ale ma to swoje zalety. Po pierwsze trasy nie wyznacza bezmyślnie jakiś system, w związku z czym nie wywiezie mnie w pole, a po drugie mam większą świadomość mijanych miejsc, muszę kontrolować miejscowości i kierunki jakie wybieram. Jadę tak kilkadziesiąt kilometrów, mijam piwny Litovel i w Olomoucu odbijam już na dwupasmową ekspresówkę na Brno. Robi się co raz bardziej nudno :P. Po następnych klikudziesięciu kilometrach zaczyna się już autostrada. Mimo nudnej charakterystyki jazdy uśmiech zagościł na mojej gębie na stałe. Jadę szybko, bez korków, płacić nie muszę, nic się nie psuje, spalanie niskie i z każdą minutą dalej od domu. Ku przygodzie! W Brnie kieruje się na południe, gdzie za następne chyba prawię 200km będę wjeżdżał do Austrii za miejscowością Mikulov. Pędzę trzema pasami, nudy jak cholera, dupa zaczyna stękać a temperatura powietrza skoczyła powyżej 30 stopni. Zatrzymuje się przed granicą, kupuję bez problemu i taniej jak u nas siedmiodniową winietę dla motocykli. Moja Afryka dostaję piękną wlepę na czachę i grzejemy dalej do Austrii. Jak do tej pory zero problemów, spalanie przy 110-120 na autostradzie wynosi 5,2 l na sto km. Austrię przejeżdżam migiem. Mijając Wiedeń trochę mnie korciło, żeby zajrzeć do centrum ale jak przywołałem obrazy Durmitoru widziane w internecie to jakoś mi szybko przeszło. Na południe od Grazu robię pierwszy dłuższy przystanek. Tyłek mocno już oberwał. Leże sobie na drewnianej ławeczce, pije wodę i wcinam żelki. Dokoła mnie sami wakacyjni podróżni w puszkach i kamperach. Tuż za granicą Słoweńską zjeżdżam z autostrady, bo nie chcę płacić za winietę. Miałem to zrobić przed granicą ale poplątałem zjazdy. W efekcie jadę kawałek drogą płatną do Sentilj i tam odbijam na wschód na drogę nr 438. Tempo jazdy wyraźnie spada ale za to jazda przestaje mnie nużyć. Niebo nade mną jest nieskazitelnie czyste, powietrze ani drgnie a termometr od RAFWRO jarzy się okrągłą liczbą 35. Jest mega gorąco. Po kilkudziesięciu kilometrach docieram do drogi 433 i jadę na południe. Toczę się spokojnie 80-90km/h. Za miejscowością Lenart wjeżdżam na drogę 229 i lecę do Ptuj. Dopiero za tą mieściną wpinam się do międzynarodowej E59, która do Chorwacji nie jest płatna. Zaczynają się wzniesienia, drobne górki, robi się chłodniej. Do tej pory Słowenia minęła mi jak czysta kartka papieru. Nie pamiętam żadnego obrazu z tej krainy. Po prostu nuda. Zgrzany jak pies docieram do granicy chorwackiej. Zrzucam ciuchy, smaruję łańcuch i odpoczywam chwilę. Dalej już tylko odprawa paszportowa i w drogę. O końcu sezony daje o sobie znać ogromna kolejka samochodów i autokarów czekająca na odprawę na przeciwległym pasie. Ja po 5 minutach jestem już w Chorwacji. Jadę oczywiście opłotkami. Wolniej ale ciekawiej i nic nie kosztuje. Po kilku kolejnych godzinach i paru nie trafionych drogach w końcu dojeżdżam do masywu Medvednica. To miał być pierwszy górski punkt całej wycieczki. Spory masyw górski, u podnóża którego znajduje się Zagrzeb, stolica Chorwacji. Nie spodziewałem się tylko, że jest tu tyle dróg i wszędzie można wjechać, ze szczytem włącznie. Na szczycie krótka przerwa i spacerek na rozprostowanie tyłka i kości. Temperatura na szczycie jest wreszcie przyjemna i akceptowalna. Czuję, ze jestem już mocno zmęczony. Zjeżdżam serpentynami do Zagrzebia. Tu ponownie robi się gorąco. Jestem w centrum ale jakoś nie bawi mnie perspektywa samotnego wieczoru w Zagrzebiu więc decyduje się jeszcze dzisiaj jechać w stronę Plitvickich Jezior. Ze stolicy pognałem kawałek autostradą. Po drodze zrobiło się ciemno. Przy bramkach znów widze korek na przeciwległym pasie, prawie 2km. Ja biorę bilecik w 5 sekund i grzeję dalej aż do Karlovac. Tu odbijam na jedynkę i jadę dalej. Myślałem, ze dojadę aż do Plitvickich Jezior ale zmęczenie zrobiło swoje. Od ponad dwóch godzin jechałem po zmroku, krętą, zwykłą drogą. Mam za sobą 930km. Na wysokości Bakovac przydrożny hotelik z kamperami na parkingu jest dzisiaj metą. Zatrzymałem motocykl i zwlekam się z niego. Idę do ludzi, którzy stoją przy wielkim zamkniętym palenisku, w którym piecze się kawał świniaka. Zagaduję po angielsku a oni nic. Z tyłów restauracji wychodzi starszy jegomość i coś do mnie mówi. Ja swoje on swoje. W końcu na migi i ze słowami klucz w postaci "zelt" i "duszzz" udało mi się nawiązać kontakt. Facet odpala małego chińskiego pierdzipęda i każe jechać za nim. Wjechaliśmy na tył knajpy a tam wielkie pole z dużym zagłębieniem. Gość do mnie że gdzie się położę tam moje. Ja ciągnę dalej temat "duszzz". Na polu były też 3 eleganckie domki drewniane z łazienkami. Wszystkie już puste. Dostałem więc do jednego klucz i miałem swoją prywatną toaletę. Przy meldunku zanabyłem pierwsze chorwackie piwko Ożujsko i wróciłem rozbijać moje małe królestwo. Aha, zapomniałbym, nocleg za 5eur. Ostatnio edytowane przez grabbie : 14.01.2013 o 14:02 |
03.12.2012, 10:28 | #3 |
Ciśnienie rośnie ;)
Zarejestrowany: Oct 2012
Miasto: Opole
Posty: 636
Motocykl: RD07a była... :(
Przebieg: 58000
Galeria: Zdjęcia
Online: 2 tygodni 6 dni 13 godz 4 min 28 s
|
A liczyłem, że na strzała poleci wszystko ze 1 razem a tu cierpliwość trza ćwiczyć. Fotki super , pomysł super, i widzę ze wykonanie tez pierwsza klasa. Czekam na następne rozdziały.
__________________
Lepiej przeżyć małą przygodę, niż siedziec w domu i czytać o dużej. |
03.12.2012, 14:57 | #4 |
Zarejestrowany: Oct 2010
Miasto: TYCHY
Posty: 428
Motocykl: SD02
Przebieg: 000000
Online: 2 miesiące 10 godz 24 min 16 s
|
Tego to już za dużo Nie dość że afra w moich wymarzonych barwach to jeszcze do Chorwacji jedzie Dawaj chłopie więcej. W Cro byłem trzy razy puszką, naprawdę widoki z Jadrańskiej Magistrali nr-8 są zajebiaszcze, mam plana kiedyś pojechać tam na dwóch kołach I tym marzeniem żyje.
__________________
Kiedyś Tygrysek |
04.12.2012, 14:49 | #5 |
Zarejestrowany: Jul 2011
Miasto: Wrocław
Posty: 194
Motocykl: RD07a
Przebieg: 59000
Online: 6 dni 17 godz 6 min 23 s
|
DZIEŃ 2 - CHORWACJA TO NIE TYLKO MORZE
Wstaję wcześnie. Zawsze mam ten problem. Jak jestem w domu i trzeba do roboty chadzać to się zwlec z łóżka nie można. Jak się kima w terenie i pod namiotem to nagle człowiek o 6 sam się budzi, a dzień wcześniej na pysk padł przed 23 przecież. Słońca jeszcze nie ma, jest przyjemny, ostry chłód. Łażę tak w samych gaciach i robię zdjęcia. Słoneczko zaczyna się wychylać. Krajobrazy dookoła nie są nadzwyczajne ale po roślinności da się poznać, że to nie Polska. Zbieram graty, oddaję klucze i butelkę, żegnam się z gospodarzem i ruszam w drogę. Odgłos pracującego silnika na krętej drodze, promienie słońca rozgrzewające chłodzone porannym wiatrem ciało i kolejne kilometry na południe napawają mnie szczęściem. Powoli i spokojnie, delektując się jazdą we wschodzącym słońcu, docieram do Plitvitkich Jezior. Sporo o tym miejscu słyszałem. Jedni polecają, drudzy odradzają. Zatrzymałem się przy jednym z wejść i czytam sobie, że to jest kilka tras, że to tyle kosztuje, że tyle trwa itd. Trzy godziny bez moto? :P. Motocykl zostawić mogę tylko na strzeżonym parkingu za tyle a tyle eur itp itd. Pojechałem dalej drogą w nadziei, że uda się trochę tych jezior liznąć z jakiegoś punku widokowego. Nie ma co się jednak łudzić. Cały ten biznes jest tak pomyślany, że jak nie zapłacisz to nic nie widzisz. Nawet namiastki. Ja jednak nie dałem za wygraną. Znalazłem na mapie i googlach drogę dziką, którą dałoby się objechać to wszystko i dotrzeć do ostatniego jeziora od strony południowej. Szybka lokalizacja odpowiedniej drogi i już poczułem adwenczer . Wynalazłem piękną ścieżkę przez lasy, wzgórki i łąki. Po drodze wioska może z 5 domów, do których dojeżdża ta gruntowa droga. Jadę dalej. W sumie ponad 20 km pięknej, dzikiej trasy przez naturę. Droga później dołączyła do cudownego strumienia. Potoku wody tak krystalicznie czystego jakiego moje oczy jeszcze nie widziały. Udało się, myślę sobie. Dojechałem do południowego jeziora od południa. Już widzę szlaban, przed którym stoi jakieś małe endurko. Wcześniej poza miejscowymi w wiosce nie spotkałem nikogo. Gaszę silnik, w okół cisza. Żadnych samochodów, żadnego traktora, ludzi, po prostu cisza. Wyciągam aparat z tankbaga, odwracam się w kierunku zejścia do jeziora a na drodze stoi pani w uniformie. Patrzy na rejestrację i pyta czy ja po angielsku tego. Ja mówię, że tego i dzień dobry i w ogóle z uśmiechem. Ona również z uśmiechem, że tu nie powinieniem być, bo wcześniej jest zakaz i że tu jest park narodowy i że trzeba zapłacić żeby wejść. A ja jej, że ja tylko foto i zmykam. Nie, nie, żeby zrobić foto też trzeba zapłacić. No to ja do niej z uśmiechem, że mnie już w tej chwili tu nie ma i w zasadzie niech będzie, że mnie tu nie było w ogóle. Ona uśmiecha się i jest ok . Zawijam z powrotem i gdzieś przy opuszczonej szopie smaruję łańcuch i odpoczywam. Dobrze, że nie chciała mandatu wlepiać. Nie wracam tą samą drogą. Dojechałem do wiochy Plitvicki Ljeskowac i jadę dalej doliną, wzdłuż potoku aż do drogi nr 52. Następnie przesuwam się na południowy wschód z powrotem do drogi nr 1 i do miejscowości Korenica. Droga jest cudowna. Dookoła rozpościerają się niewysokie, zakrzewione pagóry. Po horyzont nie widać śladów cywilizacji. Nie spodziewałem się, że gdzieś w głębi Chorwacji może być tak pusto. Za Korenicą wybieram drogę nr 25 i jadę w kierunku Gospić. Po drodze, przy podjeździe na przełęcz, na jednym z nawrotów upierdzieliła mnie osa. Kiepskie doświadczenie, zwłaszcza, że jeszcze długo nie będzie większej miejscowości a ponadto nie wiem czy to była "tylko" osa. Trochę zmartwiony bólem szyi jadę dalej. Po drodze ponownie puste ogromne przestrzenie i malownicze krajobrazy. Do Gospić nie dojeżdżam. Odbijam wcześniej w prawo i jadę w kierunku jeziora Kruscica. Widziałem to jezioro wcześniej tylko na googlach ale zaciekawiło mnie. Okazało się, że było warto . Dojście do brzegu z reguły kamieniste, bardzo strome. Zdarzały się odbicia dróg, a raczej ścieżek, które być może prowadziły na jakieś wygodne wybrzeże. Ja jednak byłem w drodze do Durmitoru a jezioro było tylko przejazdem. Szutrowa dróżka objeżdża jezioro od południa, zachodu i północy. W pewnym momencie wspina się naprawdę wysoko stromym i niebezpiecznym podjazdem a z góry widać zaporę na jeziorze. Mijam najwyższy punkt i droga zaczyna prowadzić w dół. Po prawej stronie, w dole mijam zaporę i droga skręca w kierunku północno-zachodnim. W ten sposób, po kilku ładnych kilometrach szutrowego, stromego zjazdu docieram do asfaltowej drogi na dnie doliny. Skręcam w lewo. Wiem, że za kilkanaście kilometrów wjeżdżam do Durmitoru. Jadąc równomiernie pod górę, rozglądam się po objętych pożarem zboczach dolin. Miejscami jadę w gęstej zasłonie dymnej. Po kliku ładnych kilometrach szutrowego podjazdu docieram do drogi asfaltowej. Tu lekkie zdziwienie, bo nie spodziewałem się, że tak wysoko pozwalają tu jeździć czymkolwiek. Szuter wpina się w asfalt dokładnie na nawrocie jednej z serpentyn. Tu mapa trochę już głupieje, nie widzę tych dróg. Pojechałem najpierw w prawo - fotki, ochy i achy, potem zawróciłem i jechałem na czuja. Zastanawiało mnie dlaczego od jakichś 15 minut nie ma słońca. W pewnym momencie słyszę grzmot między chmurami, zaczyna padać. Miałem kolejny dowód na to jak szybko pogoda w górach potrafi się obrócić o 180 stopni. Do tej pory miałem lato w pełni i upał 30 stopni. Na postoju szybko zakładam przeciwdeszczówkę, chowam gpsa i ubrany toczę się dalej. Temperatura spadła do 18 stopni. Dalej było już tylko gorzej. Jechałem w chmurze z marną widocznością a pioruny waliły w drzewa gdzieś obok mnie. Temperatura spadła do 10 stopni. Jak w lipcu nad polskim morzem :P. Ulewa była straszna. Nigdy nie jechałem jeszcze w takim deszczu motocyklem. Ze względu na targający mną wiatr, deszcz i wodę na drodze jechałem maksymalnie 20km/h. Po pewnym czasie droga zaczęła prowadzić wyraźnie w dół. Minąłem jakąś chatkę, która wyglądała na schronisko, przejechałem przez otwarty szlaban i byłem już na asfalcie. Z mapy wynikało, że zjeżdżam już w stronę morza. Powoli zaczęło się przecierać. Po drodze minąłem niemców w Dacii Logan, którzy chyba czekali na poboczu aż przestanie lać. Nie spodziewali się, że z naprzeciwka wyjedzie im w tej aurze Afryczka . Ich miny długo jeszcze miałem w głowie :P. Teraz jestem już pewien. Zjeżdżam do drogi nr 8, nad samym wybrzeżem. W miarę jak chmury się podnoszą, przestaje padać a moim oczom ukazuje się piękny, surowy i dziki skalisty krajobraz wybrzeża. Tego jeszcze w swoim życiu nie widziałem. Jadę ze szczęką otwartą powoli w dół, co chwilę zatrzymując się i chłonąc oczyma ten cudowny krajobraz. Jest piękne. Dojeżdżam do ósemki i jadę wybrzeżem na południe. Droga wije się jak żmija wzdłuż skalistego wybrzeża. Zakręty, jak w Wąchocku - można swoją własną rejestrację przeczytać. Dojeżdżam tak do Karlobag i odbijam w lewo na drogę nr 25. Tędy wspinam się na przełęcz z ładnym punktem widokowym. Chwila odpoczynku. Jadę dalej drogą 25, ponownie w kierunku Gospić. Jedak nie mam zamiaru jechać do miasta. Według mojej mapy gdzieś po drodze powinno być odbicie na drogę prowadzącą wgłąb gór. Udaje mi się znaleźć właściwą drogę i powoli jadę wzwyż. Dalej nie mam mapy, mam tylko kierunek, w którym powinienem się przesuwać. Jadę na nosa. Droga zaczyna wić się stromo i co raz wyżej serpentynami. Pojawiają się znaki o minach i zakazie łażenia na dziko po lesie. Pogoda ponownie zaczyn się psuć. Deszcz powrócił, tak samo jak mgła. Pierwsza próba po 25km leśnych duktów skończyła się w miejscu zrywki drzew. Jest naprawdę pusto i dziko. Ślepa uliczka, dalej się już nie da. Wcześniej był jeszcze inny zjazd. Wracam się do krzyżówki i próbuję jechać w innym kierunku. Po kolejnych kilkunastu kilometrach leśnych szutrowych serpentyn dojeżdżam znowu do ślepego placyku. Stąd prowadzi już pieszy szlak na jeden z wyższych w okolicy szczytów. Sądząc po piktogramach startuje się stamtąd też na paralotniach. Niestety dalej się nie da jechać. Pogoda nie rozpieszcza, na dodatek dzień chyli się ku końcowi. Paliwo mi się kończy powoli więc kolejne próby eksploracji mogą się skończyć zbyt zabawnie. Miałem plan dojechać przez te góry aż do masywu Paklenicy i wg niektórych mapek, ba! nawet wg mojej papierowej drogowej mapy Chorwacji dałoby się to zrobić! Niestety zarządzam odwrót do asfaltu, który trwał prawie godzinę i pochłonął chyba ze 35 km. W drodze powrotnej rozpogadza się. Tak jakby pogoda dawała znak, że decyzja o odwrocie była słuszna . Asfaltem ponownie wracam do Karlobag nad samym morzem. Częściowo zawiedziony jadę dalej ósemką na południe i rozglądam się za miejscem na nocleg. Jest już późno a słońce pięknie chowa się za horyzont oświetlając żywą czerwienią skaliste wybrzeże. Po drodze zatrzymuje się w jednej z mieścinek. Na parkingu stoi duży GS na niemieckich blachach. Witam się z gościem, parę słówek i idziemy w swoją stronę. Czekolada idzie w ruch a ja czuję, że mój tył odpoczywa. Podchodzi do mnie miejscowy gość, trochę po pięćdziesiątce i pyta skąd jadę i dokąd. Zaczyna opowiadać o okolicy, o Chorwacji, o elektrowni wodnej Tesli i parku Krka. Mówi też, że lato się kończy i jutro będzie Bura - bardzo silny wiatr wiejący z gór do morza. Podobno nawet ósemka bywała zamknięta dla ciężarówek bo wiatr potrafił je przewracać. Dzisiaj też było wietrznie... ale prawdziwy wiatr jeszcze przyjdzie mi poczuć . Kilkadziesiąt kilometrów szalonych zakrętów sprawia, że jestem mocno zmęczony. Mocno boli mnie też tyłek. Zaraz za miejscowością Tribanj znajduję malutkie pole namiotowe z trzema kamperami. Miejscówka znajduje się nad samą wodą. Niewiele myśląc instaluje się tutaj. Starszy pan, który to prowadzi wskazuje mi miejsce i inkasuje zawrotną kwotę 7eur. Jest prysznic, prąd, pełna kultura. Tak jak stałem, tak rozebrałem się do rosołu i rzuciłem na krótką kąpiel do zimnego morza. Cudownie było po pływać po całym dniu jazdy. Rozbijam namiot i robię zdjęcia burzy, która szaleje nad tym samym wybrzeżem tylko jakieś 100 km na północ. Obok mnie stacjonuje kamper małżeństwa z Niemiec. Akurat robiłem zdjęcia przy ich samochodzie. Kobieta pyta mnie czy rozmawiam po angielsku. Następne pytanie brzmiało: "Czy napijesz się piwa? tyko, że mamy tylko niemieckie". Nie śmiałem odmówić. Siedzieliśmy tak i gadaliśmy przeszło dwie godziny gapiąc się w blask burzy w oddali i gwiazdy czystego nieba nad nami. |
04.12.2012, 15:36 | #6 |
Swojego czasu jak zwiedzałem Plitvickie Jeziera to nie było nikogo tylko paru kolegów. Wejście było za darmo, bo nikt tego nie pilnował.
|
|
04.12.2012, 16:02 | #7 |
Ciśnienie rośnie ;)
Zarejestrowany: Oct 2012
Miasto: Opole
Posty: 636
Motocykl: RD07a była... :(
Przebieg: 58000
Galeria: Zdjęcia
Online: 2 tygodni 6 dni 13 godz 4 min 28 s
|
Oj to ty Rysieńku jakieś starodawne historyje opowiadasz.
A kolejny odcinek elegancki dobrze ze mam dwa monitory to se na drugim podgląd mapy robię.
__________________
Lepiej przeżyć małą przygodę, niż siedziec w domu i czytać o dużej. |
04.12.2012, 16:06 | #8 |
Zarejestrowany: Jul 2011
Miasto: Wrocław
Posty: 194
Motocykl: RD07a
Przebieg: 59000
Online: 6 dni 17 godz 6 min 23 s
|
a mapka trochę się zmodyfikowała w trakcie wyprawy ;P Staram się jednak tak pisać żeby w razie czego jakieś ciekawe miejscówki dało się odnaleźć.
|
04.12.2012, 16:51 | #9 |
Zarejestrowany: Aug 2011
Miasto: OOL-OPOLSKIE
Posty: 377
Motocykl: RD07
Online: 4 miesiące 2 tygodni 18 godz 37 min 32 s
|
Kurczę... Jak się przegląda TAKIE relacje i foty to.. ..eeech, -brakuje mi słów i nie nadążam z przełykaniem śliny ! NIE-SA-MO-WI-TE !!! Głęboki ukłon!..
__________________
-szerokości, przyczepności i powodzonka!... MAURO |
04.12.2012, 17:41 | #10 |
|
|
Narzędzia wątku | |
Wygląd | |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Wkoło adriatyku 2012 | grabbie | Trochę dalej | 27 | 16.09.2012 11:56 |
bike island days 28.06.2012-1.07.2012-Lubieszewo kolo Drawska Pom-zachodniopomorskie | kuras | Imprezy forum AT i zloty ogólne | 9 | 10.06.2012 22:33 |