19.12.2008, 10:33 | #351 |
Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Warszawa
Posty: 3,668
Motocykl: RD04
Galeria: Zdjęcia
Online: 2 miesiące 3 tygodni 2 dni 5 godz 18 min 56 s
|
http://panomoto.blogspot.com/2008/11...ay-part-2.html
Something I wasn’t sure about when preparing for this trip is fuel availability in the Pamirs. There’s certainly no petrol stations around, and if anything, fuel is sold from local homes. As I’m taking a stroll around town, I encounter a group of motorcyclists from Poland who also need to fill up. They’ve been in this area a few times before and they speak Russian. One of the guys introduces himself as Sambor – and suddenly that rings a bell. Whilst researching fuel availability through one of the web forums back in England, I had been in touch with Sambor. And now we actually meet in person & he shows me where to get fuel… what a small world! As expected, the fuel comes straight from the bucket and by the sound of the bike engine it probably WAS 80 octane fuel – before someone diluted it with water & a good dose of yak-piss. Maly jest ten swiat... |
25.12.2008, 15:57 | #352 |
Zarejestrowany: Jan 2005
Miasto: Kraków
Posty: 3,988
Motocykl: RD07a
Galeria: Zdjęcia
Online: 3 tygodni 6 dni 14 godz 28 min 34 s
|
Tadżykistan
22 sierpnia Zimna nocka wygnała nas z namiotów bladym świtem, po szóstej. Świat wkoło, okoliczne góry i łąka u naszych stóp okryta była białym szronem. Podobnie jak motocykl i płachta tropiku namiotu. Szron kanapa.jpgSzron namiot.jpg Nasz plan na dzisiaj to ok. 250km do miejscowości Murgab leżącej nad rzeką o tej samej nazwie, gdzie rozwidla się szlak w kierunku na Chiny i Uzbekistan i Afganistan Mapa dnia Murghab.jpg Przed nami wspinaczka na przełęcz graniczną z postem tadżyckim, raptem kilkanaście kilometrów ale do pokonania przełęcz Kizyl Art pass, bagatela, 4280m npm. I to wszystko w temperaturze ujemnej. Mamy nadzieję, iż wraz ze wschodem słońca, nieco się ociepli. Na razie wkładamy wszystko, co mamy na siebie i po kawie zagryzionej chlebem zdobytym w Sary Tash wjeżdżamy z powrotem na główną drogę. To oczywiście bita szutrówka pnąca się zakosami pod górę. Podkizilart1.jpgPodkizilart2.jpg Podkizilart3.jpgPodkizilart4.jpg Ta trudny teren, nękany ciągłymi trzęsieniami ziemi – stąd osuwiska i lawiny to zjawisko częste tutaj. Po naszej drodze tez cos zjechało, ale coś ma szczęście przejechało i wyrównało przed nami. Podkizilart_Osuwisko.jpg Cały czas jedziemy w cieniu gór – więc temperatura się nie podnosi, w stopy zimno, dłonie, mimo grzanych manetek, też z wierzchu zziębnięte. Nie ma się co dziwić, lód cienką warstwą skuwa kałuże. Podkizilart_lód.jpgPodkizilart_cień.jpg W końcu na tle wchodzącego słońca wynurzamy się z cienia i wjeżdżamy na spektakularną przełęcz wyraźnie już oznaczającą gdzie jesteśmy – przed nami w dole rozciąga się wypełniona porannym słońcem dolina wjazdowa do Tadżykistanu. Czerwone skały, kontrastują z czerwonymi i szarymi – kolory z jednej strony żywe, z drugiej jednak podkreślające surowość krajobrazu. Szczyt przełęczy wieńczy słup Tadżykistan napisany cyrylicą, wraz z obrysem kształtu kraju i zdaje się jego symbolem – pomnikiem górskiego kozła – Marco Polo. Oczywiście nie możemy się powstrzymać i nasz rodzimy alpinista Marcin, zalicza ten atrakcyjny punkt przełęczy. Kizilart1.jpgKizilart2.jpg Kizilart3.jpgKizilart4.jpgKizilart5.jpg Odpoczywamy chwilę, zawsze to cieplej nie jechać niż jechać. Spędzamy tu kilka miłych chwil, czekając aż okolica odtaje… Kizilart6.jpgKizilart7.jpg Kizilart8.jpgKizilart9.jpg Kilkaset metrów w dół drogę zamyka zamknięty na kłódkę szlaban i widać kilka dziwacznych budynków przejścia granicznego. Pogranicznicy akurat dokonują porannej ablucji za budą wyspawaną ogromnej beczki, w której mieści się między innymi punkt odpraw. Tadżykom za bardzo się do nas nie śpieszy więcej i my nieśpieszno grzejemy się w porannym słoneczku. Przejscie1.jpg Formalności nie trwają bardzo długo, ale są trzy stopniowe. Najpierw kontrola paszportowa, potem celna i na końcu antynarkotykowa. Tadżykistan, nieposiadający wielu złóż ani innych bogactw naturalnych słynie oprócz produkcji bawełny również z produkcji narkotyków. Dlatego trzecia z kolei buda, to bardziej szczegółowa kontrola i rozmowy z faciem, byłym żołnierzem Specnazu, na okoliczność a poco, a dlaczego. Faceci z „antynarkotykowej” podobno, są na liście płac Unii Europejskiej , która finansuje ten trzeci post by zablokować ten uczęszczany szlak przemytniczy z Afganistanu i Tadżykistanu. Mają tu taka suczkę cocker spaniela, co tylko w zeszłym roku wykryła łącznie ponad 2 tys. kg narkotyków. Działanie suczki zademonstrował chowając paczuszkę z narkotykiem za zderzak. Znalazła. Tak czy inaczej ich buda nie różniła się bardzo od pozostałych, wiec UE chyba oszczędza… Przejscie2.jpg Turystów się zbytnio ni czepiają, czas upływa na pogawędce, są to rozmowy ciekawe i humorystyczne. Im imponuje fakt, że ciekawi nas ich kraj, którego urody chyba nie są do końca świadomi, na tyle, że przyjechaliśmy tu z dalekiej Polski, na motocyklach. I jeszcze ciągamy ze sobą kobiety, niewątpliwej urody. Takiej oto rozmowy byłem świadkiem. -Odkuda wy prijechali? - Iz Polszy, - A kuda jedziote? - W Tadżykistan i nazad. - A za cziom? Nie nada wam było na kanikuły w Turcju pajechat? Da. Nada, nada. Ale jakoś woleliśmy wybić sobie zęby na wertepach Tadżykistanu niż taplać się w ciepłym morzu śródziemnym i zdaje się, nie byliśmy jedyni. Zamarznięte ślady terenowych kostek są aż nazbyt dobrze widoczne. Te np. Magnusa sprzed tygodnia… Slad Magnusa.jpg Po godzince z okładem jesteśmy po drugiej stronie szlabanów przed nami region GBAO - Autonomiczna prowincja Gorno-Badakhshanu – jedna z 4 składających się na Tadżykistan. GBAO zamieszkują „Pamircy”. I choć należą do grupy etnicznej Tadżyków mocno różnią się pod względem językowym I kulturowym od pozostałych mieszkańców Tadżykistanu. Chociażby są wyznawcami Ismaili a nie jak większość tadżyków odłamu sunnickiego a w dodatku mówią językami bliższymi wschodnio irańskich niż tadżyckich. My rozpoczynamy długi zjazd przełęczy w głąb skalistego pustkowia. Jesteśmy przecież na słynnej PAMIR Highway PAMIR Highway1.jpgPAMIR Highway2.jpg Pamir Highway ta odnoga Jedwabnego Szlaku łącząca afgański Mazar-e Sarif z tadżyckim Duszanbe i przez góry Pamiru, Murgab i kończąca się w kirgiskim Osh. Uznawana jest za drugą najwyżej położona drogę międzynarodową na świecie, gdyż przebiega przełęczą Ak-Batal na wysokości 4665m npm. Pamir highway mapa .jpg Oczywiście jest autostradą tylko z nazwy, to ordynarny szuter, przeplatany krótkimi odcinakami asfaltu, z dziurami zdolnymi schować autobus. Niejednokrotnie droga bywa zniszczone przez rzekę, czy leży przysypana osuniętym zboczem. Klasyczna „pralka” jest niestety częstym widokiem. PH pralka.jpgPHwidok1.jpg PHwidok2.jpgPHwidok3.jpg Na szczęście surowe widoki rekompensują straty w sprzęcie i plombach w zębach, zatrzymujemy się podziwiając widoki i zastanawiając się nad sensem utrzymywania post sowieckiego wynalazku zwanego „Sistema” – płotu z drutem kolczastym i zaoranego pola oddzielającego Chiny od niegdysiejszego Związku Radzieckiego. PHsistema.jpgdoKarakol1.jpg doKarakol2.jpgdoKarakol3.jpg Po godzinie jazdy i jednym zajebiście ostrym hamowaniu przed zaczajoną na końcu usypiająco długiego asfaltowego odcinka dziurą, wyjechaliśmy na skraj zbocza oddzielającego górskie jezioro Karakol dokarakol_z przeleczy.jpgKarakol satelita.jpg Karakul – to słone, bezodpływowe jezioro, będące największym jeziorem Tadżykistanu. Zajmuje powierzchnię 380 km², przy głębokości ok. 250 m. Lustro wód jeziora położone jest na wysokości 3914 m n.p.m. Znad jego brzegów widoczny jest w pogodny dzień położony nieopodal (30 km na północo-zachód), jeden z wyższych szczytów Pamiru -Pik Lenina. (Wikipedia) Ten sam, który dzień wcześniej atakowaliśmy od południa. Karakol1.jpgKarakol2.jpg cdn.
__________________
pozdrawiam, podos AT2003, RD07A ------------------ Moje dogmaty 0. O chorobach Afryki: (klik) 1. O Mikuni: Wywal to. 2. O zębatce: Wypustem na zewnątrz!!! 3. O goretexie: Tylko GORE-TEX 4. O podróżach: Jak solo to bez kufrów 5. O łańcuszkach rozrządu: nie zabieram głosu. 6. Lista im. podoska Załącznik 10655 7. O BMW: nie miałem, nie znam się, nie interesuję się, zarobiony jestem. 8. O KN: Wywal to. 9. O nowej Afripedii: (klik) Ostatnio edytowane przez podos : 25.12.2008 o 16:01 |
25.12.2008, 16:52 | #353 |
Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Warszawa
Posty: 687
Motocykl: RD07a
Online: 12 godz 42 min 27 s
|
prawie jak pod choinkę
|
25.12.2008, 22:31 | #355 |
Zarejestrowany: Jan 2005
Miasto: Kraków
Posty: 3,988
Motocykl: RD07a
Galeria: Zdjęcia
Online: 3 tygodni 6 dni 14 godz 28 min 34 s
|
Tadżykistan cd
22 sierpnia cd. Czterech wspaniałych.jpg Objazd jeziora zajmuje nam kilkadziesiąt minut – jest ono ogromne! Jego brzegi otaczają piaszczyste pustynie, wystarczająco twarde i stabilne, żeby zdecydować się na odrobinę szaleństwa, daleko od domu. Dziczenie po piachu1.jpgDziczenie po piachu2.jpg Dziczenie po piachu3.jpgDziczenie po piachu4.jpg Po chwili dojeżdżamy do jedynej miejscowości na brzegu tego jeziora – miejscowości o swojsko brzmiącej nazwie Karakol. Miejsce to robi na nas piorunujące wrażenie swoją prostotą. Białe, niskie lepianki na klepisku, kilkadziesiąt zabudowań, stawiają pytanie o sensie istnienia tej miejscowości w tym miejscu świata. Karakol_wies1.jpgKarakol_wies2.jpg Karakol_wies3.jpgKarakol_wies4.jpg Zatrzymujemy się w poszukiwaniu lokalnego jedzenia, Sambor szuka jakiegoś znajomego nauczyciela, co go spotkał tu dwa lata wcześniej, nauczyciela nie ma, ale jest malutka gastinica dla turystów i zrobią nam lagman – znany już nam z Osh, ujgurskie spaghetti. Zamawiamy go, ale ponieważ jest nas 10 osób mamy wolna godzinkę w czasie, gdy będzie przygotowywany. W czasie jak znikliśmy między budynkami droga przeleciał niezauważony Kajman i samotnie pomknął zdobywać Pamir. My zaś przechadzamy się po wsi, zaglądamy w różne dziury, aż dziw, że można, wieść takie surowe życie. Nadkarakol1.jpgNadkarakol2.jpg Nadkarakol3.jpgNadkarakol4.jpg Schodzimy tez nad jezioro, kilkaset metrów, wyciszamy się. Karakoljez1.jpgKarakoljez2.jpg Wnętrze chatynki naszej gospodyni, jest czyste i przyjemne, tradycyjny niziutki stół stoi na czymś jakby podwyższeniu, a goście siedzą po turecku lub polegują przy stole. Bardzo przyjemna forma spędzania posiłku w ciągu dnia. Wsuwamy podany lagman. Żeby było śmieszniej – jest tez cennik – po angielsku!!! Ceny wysokie jak na środek niczego, oczywiście w porównaniu do cen, do których przywykliśmy w Kirgizji, bo to ciągle śmieszne pieniądze. Karakol0biad1.jpgKarakol0biad2.jpg Karakol0biad3.jpgKarakol0biad4.jpg Palimy maszyny i mkniemy dalej zostawiając jezioro za nami. Opuszczamy kotlinę, w której zamknięte jest jezioro i podążamy pamirskim traktem dalej na południe. Droga powolutku pnie się w górę. W końcu musi kiedyś osiągnąć swój najwyższy punkt na trasie, dzięki któremu jest drugą najwyższą drogą międzynarodową. O zbliżaniu się do przełęczy informuje tablica, pod którą ma zdjęcie chyba każdy nią jadący. Mamy i my. Przelecz akbajtal_tab.jpgPrzelecz akbajtal_gps.jpg Qśma posiada model Nissana Patrola z wymarzonym przez większość posiadaczy silnikiem 4.2L bez turbo. Słynie on z niezawodności i kultury pracy, nie wspominając oczywiście o potwornym momencie obrotowym. Pieszczotliwie, Qśma nazywa swego Patrola, Bizonem Qsma.jpg Pozostałe Patrole to 2.8L doładowane turbiną. Okazuje się iż takie silniki dużo lepiej spisują się na dużych wysokościach niż taki wielkiego smoka 4.2L. Ten zaś kopcił niemiłosiernie pod każdym podjazdem, męczył się okrutnie, tracąc połowę lub więcej mocy powyżej 3500 m. Qśma bardzo był zmartwiony dotychczasowymi osiągami swojego Bizona i podjazd pod AK- Bajtał spędzał mu sen z powiek od wjazdu do Tadżykistanu. Okazało się, że zupełnie niepotrzebnie. Podjazd pod tą przełęcz to bułka z masłem. Przewyższenie rozciąga się na wielu kilometrach, by na końcu jednym długim i łagodnym trawersem osiągnąć przełęcz na wysokości ok. 4650 m, będącą najwyższym punktem Pamir Highway. AKB_Podjazd od północy.jpgAKBSzczyt1.jpg AKBSzczyt3.jpgAKBSzczyt4.jpg Co ciekawe, znowu spotykamy zwariowanych rowerzystów, tych dwoje to szwajcarskie dziadki na emeryturze, n-ty miesiąc w podróży. Nieźli hardkorowcy, nie ma co… A ten drugi, co mu owacje na stojąco zgotowaliśmy w momencie wjazdu na przełęcz to Bułgar. AKBSzwajcarzy.jpgAKBBulgar.jpg Od szczytu zaczynamy się martwić z Samborem o paliwo. Przekręciliśmy właśnie na rezerwę a po przygodach z kapciami przed Sary Tash drugi raz już nie tankowaliśmy. Przed nami około 60km do Murgab, spalanie na 4 tysiącach różni się diametralnie od tego na nizinach. Mamy duże szanse nie dojechać. Kajman z baniakami na dachu daleko przed nami… Doimy Waldka Afrykę po litrze, tradycyjnie do butelki od kuchenki i postanawiamy oszczędzać. Przed nami głównie zjazdy z przełęczy do doliny rzeki Murgab, będziemy jechać na luzie ile się da. AKB na południe1.jpgAKB na południe2.jpg Rozpędzam się, wyrzucam na luz i gaszę silnik. Kładę się na baku i chowam się za szybę. Toczę się aż Afryka zwalnia na tyle, że można odpalić wyrównać obroty i wrzucić dwójkę bez szlifowania zębów w skrzyni. Sambor podglądam, ma inną technikę. Gazuje na czwórce, wciska sprzęgło a silnika nie gasi. Nie wiem, która metoda była oszczędniejsza dość, że po godzinie takich kombinacji, kiedy już się wypłaszczyło, i trzeba było jechać po ludzku, zobaczyliśmy napis Мургаб i byliśmy wystarczająco szczęśliwi. Udało się! Murgab.jpg Jaki.jpg Murgab (Мурғоб (tadżycki), Мургаб (rosyjski) a po persku مرغاب znaczy Ptasia Rzeka. Mieszka tu około 4000 ludzi, a miasto położone na wysokości 3,650m jest najwyżej położonym miastem Tadżykistanu. Stąd odchodzi droga do znanego nam już z KKH chińskiego Tashkurgan a dalej prowadzi do Khorogu w Tadżykistanie. Lub odbija do korytarza Wakhańskiego – do Afganistanu. Oba te kierunki są w centrum naszego zainteresowania. Ale to dopiero jutro. Na dziś, oczywiście tankujemy z beczek benzynę o dziwo, dziewięćdziesiątkę trójkę, którą ludzie mają tu po domach i tak sobie dorabiają. Stacji nie ma ani jednej a benzyna tutaj była najdroższa na całej dotychczasowej trasie, ale i tak po przeliczeniu jej cena zabrzmiałaby wystarczająco śmiesznie by jej tu nie przytaczać. Wybraliśmy się na targ. Miał ze 150 m. Na klepisku w dwóch rzędach, stały wyspawane z blachy kontenery-sklepy. W środku na pólkach towary pierwszej potrzeby, większość chińska, nic niemówiące nam marki, znane zachodnie koncerny nie dotarły tu jeszcze w takim stopniu, wiec cola czy Snikers nie są towarem łatwo osiągalnym. Kupujemy jeszcze ciepły chleb – klasyczna lepioszka, zdzierają ze mnie za wodę drożej niż za benzynę, jakoś mnie zaćmiło. Koleś zaryzykował, łoś z Polski zapłacił, i od razu przestałęm lubić Tadżyków. Murghab Targ.jpg Sambor został też bohaterem, bo spotkał dwóch, kolesi co im na necie tłumaczył gdzie jest benzyna w Pamirze. Goście nie mówili ani słowa po rosyjsku i tak się szwędali po Murgabie i nie potrafili nawet siana kupić… W dodatku padł im amortyzator w Be-eM-We i czekali na nowy, wysłany z UK do Osh. Zresztą na koniec wyszło, że wcześniej zaopiekowały się nimi Magnusy, i przejechali z nimi kawał Tadżykistanu. Mały ten świat. Lars1.jpgLars2.jpg Najbardziej na wyjazdach lubię wynajdywać fajne miejscówki na biwak. Oczyma wyobraźni ustawiam sobie biwak po jakąś spektakularną skałą, albo w meandrze rzeki czy potoku. I wyobrażam sobie jak to wszystko będzie wyglądało jak zacznie zachodzić słońce. Tym razem rzeka Murgab – wijąca się dnem zieloniutkiej doliny - dawała obietnicę znalezienia jakiegoś fajnego miejsca. W trzy motocykle wyruszyliśmy w kierunku na Chiny i po około 15 km zaczęliśmy szukać czegoś fajnego. W końcu zdecydowaliśmy się na piaszczysto trawiastą łąkę nad samą rzeką, osłonięte o wiatru wysokim brzegiem i z ciekawą w kształcie górą w tle. Miejsce spodobało nam się, więc zostaliśmy. Fakt, trochę gryzły komary, ale na szczęście krótko. Wkrótce zjechało się całe towarzystwo i powoli, spokojnie, nie na zapalenie płuc, nie po ciemku w chłodzie i mrozie, tylko w popołudniowym słońcu, przyjemnie i bez ciśnienia założyliśmy bazę, ugotowaliśmy zupę, umyliśmy się w rzece. Z wódeczką lub zimnym piwkiem w ręce oddaliśmy się kontemplacji zachodu słońca. Murgabzachod1.jpgMurgabzachod2.jpg Murgabzachod3.jpgMurgabzachod4.jpg Murgabzachod5.jpgMurgabzachod6.jpg Murgabzachod7.jpg
__________________
pozdrawiam, podos AT2003, RD07A ------------------ Moje dogmaty 0. O chorobach Afryki: (klik) 1. O Mikuni: Wywal to. 2. O zębatce: Wypustem na zewnątrz!!! 3. O goretexie: Tylko GORE-TEX 4. O podróżach: Jak solo to bez kufrów 5. O łańcuszkach rozrządu: nie zabieram głosu. 6. Lista im. podoska Załącznik 10655 7. O BMW: nie miałem, nie znam się, nie interesuję się, zarobiony jestem. 8. O KN: Wywal to. 9. O nowej Afripedii: (klik) |
25.12.2008, 23:46 | #356 |
Common Rejli
Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Warszawa
Posty: 3,736
Motocykl: R650GS Adventure & LC6 750 Adventure
Przebieg: dupa
Online: 1 miesiąc 3 tygodni 1 dzień 5 godz 39 min 17 s
|
Super .
__________________
BRW 1991 I tak wszyscy skończymy na mineralnym. | Powroty są do dupy. | Trzy furie afrykańskie: pompa, moduł, regulator. Czy jakoś tak... | Pieprzyć owiewki . I stelaże. NIE SPRZEDAM! |
26.12.2008, 00:51 | #357 |
Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Warszawa
Posty: 687
Motocykl: RD07a
Online: 12 godz 42 min 27 s
|
ooooo kumulacja
ogromne dzięki Podos za zajebistą relację i super foty |
26.12.2008, 14:09 | #358 |
Zarejestrowany: Jan 2005
Miasto: Kraków
Posty: 3,988
Motocykl: RD07a
Galeria: Zdjęcia
Online: 3 tygodni 6 dni 14 godz 28 min 34 s
|
Tadżykistan
23 sierpnia. Długie wieczorne dysputy zaowocowały aż trzema różnymi planami w trzech podgrupach. Samochodami, Kajman z Gosią i Martą oraz Gizmo z Przemkiem, jako, że mogą jechać również po ciemku, wybrali najdłuższy wariant trasy – w stronę Afganistanu i korytarza wakhańskiego. wariant kajmana.jpg Trzy motocykle – Sambor Waldek i Marcin oraz pasażerowie Kuba oraz Kasia – Zasuwają w stronę pogranicza chińskiego i z powrotem. Jak się uda spotykają się z trzecią grupą nad jeziorami Rangkul, około 30 kilometrów w bok od Murgab. wariant sambora.jpg Trzecia grupa, Qśma z Kasią i ja z Irmą, bez pośpiechu przeprowadzamy się nad jeziorko Rangkul. Mamy zamiar solidnie odpocząć, ponieważ z tego właśnie miejsca niechybnie rozpoczynamy odwrót, na który mamy trzy dni i 1320 km, z czego 413 km po wertepach do Osh. wariant podoska.JPG A zatem zapraszam na trzy odrębne relacje z ostatniego dnia poprzedzający Wielki Odwrót. Oto wariant wakhański - Kajmana, chiński - Sambora i mój - wypoczynkowy.
__________________
pozdrawiam, podos AT2003, RD07A ------------------ Moje dogmaty 0. O chorobach Afryki: (klik) 1. O Mikuni: Wywal to. 2. O zębatce: Wypustem na zewnątrz!!! 3. O goretexie: Tylko GORE-TEX 4. O podróżach: Jak solo to bez kufrów 5. O łańcuszkach rozrządu: nie zabieram głosu. 6. Lista im. podoska Załącznik 10655 7. O BMW: nie miałem, nie znam się, nie interesuję się, zarobiony jestem. 8. O KN: Wywal to. 9. O nowej Afripedii: (klik) Ostatnio edytowane przez podos : 28.01.2009 o 14:03 |
26.12.2008, 18:10 | #359 |
Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: SinCity
Posty: 449
Motocykl: już nie AT :( jest TT955i
Online: 3 miesiące 3 tygodni 10 godz 25 min 56 s
|
eeeeh
__________________
|
05.01.2009, 00:07 | #360 |
Zarejestrowany: Sep 2008
Posty: 539
Motocykl: RD03
Online: 1 tydzień 6 dni 3 godz 21 min 39 s
|
Tak na dobry początek po powrocie do pracy po dłuższym leniuchowaniu
Tak jak pisał Podos, wieczorem została podjęta decyzja że jedziemy w stronę Afganistanu. Jeszcze konsultacje z Samborem który był tam dwa lata temu gdzie można spodziewać się najładniejszych widoków. Postanawiamy dojechać do Lyangar, przenocować w okolicy i następnego dnia powrót do Sary Tash. Do północy musieliśmy wyjechać z Tadżykistanu aby uniknąć obowiązku meldunku – wiąże się to z wysupłaniem trochę dolarów. Rano pobudka, zwijanie maneli, Przemek jak zwykle jeszcze chrapie gdy my już jesteśmy spakowani. Wreszcie koło 10 a.m. jesteśmy z powrotem w Murgab, aby zatankować samochody. Liczymy ile nam potrzeba – według mapy to jest ok. 250 km w jedną stronę czyli 500 w obie. Po drodze nie ma co liczyć na stację. Zakładamy jakieś 100 km rezerwy i przy spalaniu miejscami 15 l na 100 km to wychodzi nam po ok. 90 litrów ropy na samochód. Tankowanie oczywiście pod domem jednego z miejscowych. Podjeżdżamy, pytam – że potrzebujemy solarku pakupit, tolko mnogo – ok. 200 litrów (mam pewne obawy bo dotychczas sprzedaż odbywała się z butelek i czy gość będzie miał na tyle ropy). Okazało się że „now problem” – i wytacza 200-tu litrową beczkę. W stary tradycyjny sposób zaciąga węża i odmierzając butelką tankuje nasze wygłodniałe samochody. Trochę to zajmuje czasu. I tak koło godz. 12:00 miejscowego czasu wyjeżdżamy w drogę. Ale okazuje się, że nie tak szybko – zaraz za Murgabem jest bramka – i tłumaczenie gdzie, po co. Gościu uparł się że nie mamy meldunku. Tłumaczymy że do 3 dni nie potrzeba, ale jakoś nie trafia to do niego. Jacek z Przemkiem biorą go do samochodu i jada z powrotem do miasta na posterunek – ale tak naprawdę, chyba chodziło mu o podwiezienie do miasta. Ja w tym czasie korzystam i zjeżdżam na pobocze, rozkładam się ze swoim prysznicem i nareszcie myję się porządnie od trzech dni – od dnia wyjazdu z Kaszgaru. Prysznic – jest to czarny worek 20 litrowy z wężykiem zakończony końcówka prysznicową. Leży on na dachu w kole zapasowym. Czarny jak wiadomo pochłania bardziej promienie słoneczne – w ciągu dnia nieźle się nagrzewa. Następnie wiesz się go za haczyk na bagażniku samochodu i stojąc z boku można spokojnie się wykapać. Po chwili wracają chłopaki – okazuje się że wszystko w porządku i możemy jechać dalej. Początkowo jest to dosyć znośny asfalt. Ale jak to w czasie całego tego wyjazdy nie można być pewnym co będzie za zakrętem albo za 200 m. Trzeba być cały czas czujny jak grzechotnik aby nie narobić sobie kłopotów przez wpadnięcie w niewyobrażalnie wielką dziurę. Czasami trafiają się ciężarówki, które przed przystąpieniem do wyprzedzania trzeba dobrze obtrąbić co by obudzić zasypiającego kierowcę. Droga wiedzie dosyć wysoko i mimo pustynnego krajobrazu nie jest aż tak bardzo gorąco. Ciekawostka taka – jak będzie ktoś jechał niech zwróci uwagę na znaki oznaczające nośność mostów – wszystkie mają 60-70 t. Jak wiadomo droga służyła do zaopatrywania wojsk walczących w Afganistanie a czołgi trochę ważą. Dokładnie tak jak opisał Sambor po kilkudziesięciu km jest zjazd na drogę która odbija od M41 i wiedzie w stronę granicy z Afganistanem . Kończy się asfalt a zaczyna pylasta droga, która wiedzie czasami między ostrymi kamieniami – trzeba uważać aby nie rozciąć opony. Krajobraz staje się coraz piękniejszy (jak dla mnie) i wjeżdżamy na przełęcz Khargush 4344 m.n.p.m. Potem w dół do granicy Afgańskiej. Po dojechaniu do rzeki Pamir jest post – sprawdzanie paszportów, spisywanie itd. – standard. Niedaleko widać zabudowania starej bazy rosyjskiej. Draga jest wspaniała – aż nie można się powstrzymać aby pocisnąć do deski. Niestety trzeba pamiętać i całą siłą woli się powstrzymywać – bo po 1-2 km równiutkiej nawierzchni nagle trafiają się wyj..y, a zapewniam że jak je już człowiek zauważy to na pewno nie zdąży wyhamować - szczególnie tych 2,5 t masy. Krajobraz bajka – rzeka zaczyna zagłębiać się coraz niżej w kanionie, my jedziemy cały czas wzdłuż rzeki, po drugiej stronie Afganistan. Po pewnym czasie góry stają się wyższe, a ich struktura, powierzchnia jest taka jakby ktoś je okrył płótnem jedwabnym. Coś pięknego. Droga –brak jakichkolwiek śladów na tym pyle – widocznie dawno nikt nie jechał tędy. Momentami wąsko. Dojeżdżamy do Lyangar – droga schodzi w dół do zielonej doliny gdzie Pamir łączy się z rzeką Wakhan. Serpentynami zjeżdżamy do wioski. Droga pokryta jest pyłem, jest wąsko, domy odgrodzone murkami z kamienia, a tam gdzie nie ma murku rosną drzewka. Skutkuje to tym że jadąc za Jackiem muszę przyhamować i trzymać odległość prawie 2-3 km, ponieważ nie ma ruchu powietrza w tych korytarzach i pył opada dosyć długo. Gdybym jechał zaraz za poprzedzającym samochodem to nie dość że nic bym nie widział (gorzej niż we mgle) to jeszcze szkoda zapchać filtr powietrza. Wyjeżdżamy za miasteczko i rozglądamy się za jakimś noclegiem bo jest koło 6 p.m. lokalnego czasu. Ale jak się tu rozbić, po lewej rzeka i Afganistan, po prawej zbocze, wszędzie tylko kamienie i pył. Ani to za przyjemne, ani chociaż trochę osłonięci od wiatru czy ciekawskich oczy. Zatrzymujemy się za miasteczkiem. Narada – Jacek z Przemkiem jada kawałek jeszcze sprawdzić czy nie ma jakiegoś ciekawszego miejsca, ja z dziewczynami czekamy. Po ok. 15-20 min Jacek wraca – nic, krajobraz taki sam. Postanawiamy wrócić, przejechać Lyangar i rozbić się za nim. I znowu przejazd przez miasteczko, widać dużo ludzi pracujących na polach, tych fragmentach ziemi nawodnionych z pobliskich rzek. Jedynie tam coś rośnie, poza tym to jałowa ziemia. Wszyscy nas pozdrawiają, machają. Dojeżdżamy do końca wsi/miasteczka – ciężko to zakwalifikować – mimo oddalenia od poprzedzającego samochodu zapylenie wzrasta. Po chwili wszystko się wyjaśnia – Przemek mówi przez CB abym podjechał bo znaleźli nocleg. Podjeżdżam – chłopaki stoją przed jednym z domów. Okazuje się że zatrzymał ich miejscowy, i taki dialog: - czy podwieźli by mnie panowie do Murgab? - nie ma sprawy , ale jest już późno i szukamy noclegu albo miejsca gdzie by można było się rozbić - to zapraszam do siebie, spędzicie u mnie noc, zjecie coś a rano pojedziemy razem. Wiecie Panowie – dwa dni już czekam na okazję Parkujemy pod murkiem okalającym domek, trochę mamy obawę czy aby rano coś nie zniknie z rzeczy na zewnętrznych bagażnikach, ale gospodarz zapewnia że nie, a poza tym on śpi na zewnątrz i są psy spuszczane. Dom to tradycyjny budynek z tego rejonu. Położony do tego na zboczy skąd mamy wspaniały widok na dolinę i rozlewający się w dole szerokim korytem Pamir. Udostępnione nam jest główne pomieszczenie domu, gdzie zaraz niski stół – czy raczej rodzaj ławy – zostaje zastawiony kolacją. Nie jest to nic wyszukanego ale smaczne. Przemek wydobywa ze swoich bagaży Goldwaser i wręcza ją gospodarzowi pytając czy przyjmie taki prezent – mówiąc że zdajemy sobie sprawę że są wyznania muzułmańskiego. Zresztą obrazy wiszące na ścianach nie dawały złudzeń co do tego. Uśmiech gospodarza mówi nam wiele. Wyciągamy coś aby przepić kolację – gospodarz wypija ze trzy kielichy z nami, mówiąc że kilka dla zdrowia to nie grzech i Allach wybaczy. A zdrowie to szwankuje Jackowi – Gosia wzięła i na faszerowała go jakimiś tam lekami. Pacjent po jednym kielichu padł w kąciku pod kilkoma kocami i zasnął. Pewnie zmogły go te skoki temperatur, wysokości i ogólne zmęczenie. Mamy okazję porozmawiać też z gospodarzem. Trochę dowiedzieliśmy się jak było w czasach wojny afgańskiej, jak im się żyje. Jedna wypowiedź mi się strasznie spodobała. Pytaliśmy czy ludzie milej wspominają czasy komuny czy teraz lepiej im się żyje. Powiedział coś takiego – cóż z tego że dawniej może i wszyscy mieli po równo jak człowiek nie mógł się ruszyć ze swojej miejscowości i jechać w odwiedziny do sąsiedniej doliny. Mówili wtedy, że wszyscy jesteśmy braćmi. Teraz to ludzie bardziej są braćmi, poznają się – wy możecie do nas przyjechać, córkę mogę do Duszanbe posłać na studia. Teraz ludzie się łączą. Może jest ciężej bo jest mniej pracy, ciężej o pieniądze. Przedtem były pieniądze ale nie za bardzo było co z nimi zrobić. Tak, że raczej z tęsknotą nie spoglądają wstecz Rano budzimy się wcześnie. Dzisiaj na wieczór musimy dotrzeć do Sary Tash – to jest 450 km dodatkowo granica (tak z 2 godziny). Wyjeżdżamy o 7:30 miejscowego czasu. Gospodarz żegna się z rodziną i usadawia się u Jacka. Droga powrotna przebiega szybciej niż wczoraj, chociaż również stajemy co jakiś czas na zdjęcie, słońce wstaje i jest niezłe światło. Meldujemy się na punkcie kontrolnym koło Khargush. Spisywanie z paszportów trochę schodzi – jest czas na zrobienie kilku fajnych fotek z postu szczególnie że komendant nie ma nic przeciwko temu. Po ok. pół godziny ruszamy dalej żegnając się z pograniczem afgańskim. Nasz pasażer nie jedzie z nami do samego Murgabu tylko trochę wcześniej zatrzymujemy się przy jednym z domów – okazuje się że to jego siostra – przy okazji zostajemy zaproszeni na następny poczęstunek. On tu złapie ciężarówkę które jeżdżą do kopalni znajdującą się w górach. Spędzi tak 20 dni i znowu wróci do domu na tydzień Przed Murgabem Jacek jadący z przodu mówi przez CB abym za wzniesieniem skręcił w lewo w taką szutrową drogę. Okazuje się to zjazd ładnym kanionem w dół i po ok. 1-2 km wjeżdżamy do ładnej zielonej !! doliny w której płynie rzeka. Miejsce jest niesamowite szczególnie biorąc krajobraz jaki nam do tej pory towarzyszył – czyli kompletny brak roślinności. Wbijam sobie miejsce zjazdu do mózgownicy, ponieważ leży ono niedaleko Murgab, w ogóle nie widoczne z drogi, no po prostu świetne miejsce na biwak. Spotykamy tam miejscowych – na małym pikniku. I jak zwykle przywitanie, zaproszenie na poczęstunek, herbatę, rozmowa. Jeden z dziadków okazuje się że dawniej stacjonował w Legnicy jak był w sowieckim wojsku. Meldujemy się w Murgab - 02:30 p.m. – podjeżdżamy do tego samego gościa – zastanawiam się czy czasami jak ostatnio byliśmy u niego to nie wybraliśmy mu wszystkich zapasów. Obawy były bez podstawne – na pytanie, czy można zatankować tak ze 150 litrów – gość znowu wytacza beczkę 200 litrową. Ruszamy dalej – przed nami jeszcze kawałek drogi i granica na której pewnie trochę nam zejdzie. Jak dla mnie kolor gór jakie są między Murgabem a granicą są fantastyczne – wyglądają w słońcu jakby płonęły – mienią się różnymi kolorami. Dojeżdżamy do granicy – pytam przy okazji gościa od narkotyków czy dawno przed nami przejeżdżali motocykliści z Polski? On pyta – aa jechał z nimi taki Tadżyk – hmm myślę, pewnie chodzi o Sambora. Tak, tak – odpowiadam. Jechali jakieś 2-3 godziny temu. Wiemy jakie mamy w stosunku do nich spóźnienie. Przy okazji zaprezentował nam jak pies poszukuje narkotyków. Schował w błotniku Jacka Patrola saszetkę z narkotykiem i każe mu szukać. Ja kucnąłem przyglądając się co pies będzie robił. No a ta franca zamiast obszukiwać samochód przysiadła przede mną. Myślę z lekkim niepokojem – no tak, uznają że coś mam przy sobie bo pies siedzi przede mną i patrzy we mnie jak sroka w kość. Już widziałem oczami wyobraźni tą rewizję osobistą i zaglądanie w każde hmmm „zakamarki”. Na szczęście nie przyszło im to do głowy a pies po kilku ponagleniach zainteresował się samochodem. Odnalezienie saszetki zajęło mu może kilka sekund. Przy okazji pogadałem z tym gościem od narkotyków – pokazał mi na mapie gdzie można by było „bezpiecznie” pojechać do Afganistanu (oprócz korytarza Wakhańskiego). Dosyć ciekawa koncepcja – może będzie okazja zrealizować ją. Przy ruszaniu z posterunku granicznego są małe kłopoty, wysokość i kiepskie paliwo dają znać o sobie. Trzeba wrzucić reduktor aby ruszyć bez problemu. Po prostu silnik doładowany ma słaby „dół”. Posterunek Kirgiski przechodzimy bez problemowo, ale jak tu wszystko zajmuje trochę czasu. Jak wjeżdżamy do Kirgistanu słońce jest już bardzo nisko, co przy zmęczeniu całodniową jazdą (wstaliśmy o 7 rano) i fatalnym stanem asfaltu jest dosyć niebezpieczne. Dodatkowo, człowiek jak czuje, że już zbliża się do końca to podświadomie naciska mocniej na gaz. I tak jadąc nie zauważam w porę zagłębienia w asfalcie – samochód wylatuje w powietrze i na moment traci kontakt z podłożem. Na szczęście zawieszenie sprawuje się bez zarzutu, a i odpowiednie dobranie do obciążenia też robi swoje. Jedyne obawy wzbudza czy aby bagażnik dachowy i rzeczy tam zamocowane nie polecą własną drogą. Na szczęście wszystko siedzi na swoim miejscu – dziewczyny jedynie mało nie zrobiły wgnieceń w dachu J. Pytam Jacka jadącego z przodu czy zaliczył wyskok – potwierdza i informuje przy okazji abym uważał na dziurę z prawej. Faktycznie – dziura ma chyba ze średnicę 1,5-2 m, głęboka jak studzienka kanalizacyjna. Kurcza, jak bym wpadł w nią to chyba urwałbym zawieszenie. Zresztą cała droga z granicy do Sary Tash to jeden wielki slalom między dziurami. Do obozowiska dojeżdżamy już po zmierzchu, jestem zmęczony, głodny i jest cholernie zimno. Szybkie rozbicie namiotu, odgrzanie jedzenia (zostało z poprzedniego dnia – lodówka się przydaje) i spać. Jacek z Przemkiem decydują się jechać do Osh – Przemek musi wysłać relacje a i pewnie Jacek jeszcze nie do końca wykurował się i chce spędzić noc w hotelu. Ok. zdjęcia do oglądnięcia http://home.isk.net.pl/kajman/zdjecia/azja_08/index.html cdn – tzn powrót do Polski Ostatnio edytowane przez kajman : 05.01.2009 o 18:48 |
Narzędzia wątku | |
Wygląd | |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Dlaczego lubię KTM-a | puszek | KTM | 4121 | 27.10.2024 20:14 |
Dlaczego nie kupić DL-650 | Pils | Suzuki | 83 | 30.08.2021 23:14 |
DLACZEGO KIRGIZ SCHODZI Z KONIA? Czyli Leszcz Adventure Team w wielkiej wyprawie badawczej do Azji centralnej | czosnek | Trochę dalej | 230 | 08.11.2020 11:17 |