04.12.2014, 02:55 | #21 |
Zarejestrowany: Oct 2011
Miasto: Koszalin
Posty: 1,028
Motocykl: LC8 ADV była rd07
Przebieg: do uzgo
Online: 2 tygodni 2 dni 16 godz 17 min 51 s
|
Wstajemy rano i jak każdego dnia wita nas deszcz. Zwijamy namioty pakujemy bambetle i opuszczamy Włoski camping.
Dzisiejszym celem jest Chorwacja i generalny brak planu. Następnego dnia mamy się spotkać w pobliżu jezior Plitvickich w Chorwacji , z Justyną i Darkiem którzy na totalnym spontanie zrezygnowali z wycieczki po Polsce i postanowili dołączyć do nas. Spoglądamy na mapę i szukamy jakiegoś campingu. Jednogłośnie stwierdzamy ze można by wjechać przez duży most na wyspę w pobliżu miejscowości Rijeka w Chorwacji. Ruszamy. Przekraczamy granicę Włosko - Słoweńską. Robimy zakupy w jakimś przydrożnym sklepiku. Jedziemy dalej i zjeżdżamy na ładną polankę gdzie postanawiamy zjeść śniadanie. Świeże , chrupiące bagietki, słodkie pomidory i jakaś tuszena... Kudłaty to chodzący przewód pokarmowy ale tym razem było widać ze się chłop najadł... W końcu po raz pierwszy od dłuższego czasu wychodzi słońce i grzeje tak że musimy się porozbierać. Po śniadaniu ruszamy dalej w stronę Chorwacji. Granicę przekraczamy bez problemowo i suniemy w kierunku wyspy. Wjazd na wyspę przez most jest płatny jakieś 2 euro o ile dobrze pamiętam. Na wyspie jest lotnisko. Przejeżdżając przez most mamy widok na całą zatokę a uwagę Adama przykuwa wąska dróżka u zbocza prowadząca na dół do zatoki. Postanawiamy Zjechać na dół by zrobić sobie fotkę na tle mostu. Robi się coraz cieplej. Morze w końcu coś się zmieni z tą naszą pogodą. W zatoce robimy kilka fotek. Małe dzieci nurkują w wodzi z siateczkami i łapią krewetki i inne morskie stworzonka. Rozglądam się i widzę, że na trawie w zatoce opalają się Chorwaci. Wpadam na pomysł by tutaj rozbić namioty na noc. Na początku chyba tylko ja uważałem że to niezły pomysł. W końcu Adam stwierdza że musi być ten pierwszy raz... Pytam jak to pierwszy raz? Adam mówi że nigdy nie spali na dziko co bardzo mnie zdziwiło. Sam wychodzę z założenia ze na dziko możemy przeżyć najwięcej przygód a w końcu chyba o to chodzi. Jedziemy zrobić zakupu w pobliskim markecie i wracam do zatoki. Okazuje się ze miejsce jest całkiem spoko i mamy nawet do dyspozycji czystego i pachnącego toi toi-a. Kudłaty w kałuży błota kładzie swojego potężnego Gejesa. Na szczęście brak uszkodzeń. Rozbijamy namioty i zażywamy pierwszej kąpieli w strasznie słonym Adriatyku. Pogoda znowu zmienia się na gorsze. Zaczyna strasznie wiać i widać nadchodzącą burzę z piorunami. Chowamy się w namiotach przed ulewnym deszczem. Pogoda nie rozpieszcza nas. Otwieramy Chorwackie browarki w pet-ach. Po kilkunastu minutach ulewnego deszczu Widok z namiotu znowu zmienia się nie do poznania. Robimy jakąś paszę na kolację. Zaczyna się ściemniać. Robimy kilka fotek. W oddali w zatoce słychać muzykę niczym z dyskoteki. Na pomoście z drugiej strony zatoki kilka osób kręci pochodniami. Postanawiamy iść zobaczyć co się dzieje. Okazuje się ze jest tam mała Chorwacka knajpka do której miejscowa młodzież zjeżdża się wieczorami by popić potańczyć i pobawić się. Pijemy po kilka drinków z łychy i coli po 3 jurki. Fajny klimat, muzyczka miejscowe panienki.... Gość na poniższym zdjęciu siedział na stołku bo nie był w stanie ustać na nogach tak ył pieknie porobiony po czym wsiadł na ścigacza i posunął do domu... Grubo Do późnych godzin nocnych siedzimy na pomoście popijając łychę z colą... To jedna z rzeczy nie planowanych które nie zdarzają się na campingach... |
05.12.2014, 02:03 | #22 |
Zarejestrowany: Oct 2011
Miasto: Koszalin
Posty: 1,028
Motocykl: LC8 ADV była rd07
Przebieg: do uzgo
Online: 2 tygodni 2 dni 16 godz 17 min 51 s
|
Budzimy się rano z lekkim uczuciem sushi w ustach. To pewnie po tych browarach i wódzie na myszach z colą. Otwieramy namiot i naszym oczom ukazuje się widok o którym marzyłem przez większość trasy w Austrii gdzie deszcz nie dawał nam spokoju. Aż miło było jeszcze chwile poleżeć z takim widokiem przed oczami.
Nigdzie się dzisiaj nie śpieszymy. Musimy dojechać w okolice jezior Plitvickich gdzie umówiliśmy się z Justyna i Darkiem którzy mają do nas dołączyć. Robimy śniadanie. Tutaj bardzo przydają się kufry od Gejesa z których mamy wygodne taborety i stolik. Idę sie przejść zobaczyć Knajpkę za dnia. Po drodze zrywam dojrzałe smaczne figi. Razem z Adamem obieramy trasę. Idziemy przejść się kawałek wzdłuż zatoki i robimy kilka fotek na pamiątkę. Wyjeżdżamy z dzikiego pola namiotowego. Tym razem Beemka Przeskoczyła w pionie przez kałużę błota. Teraz wygląda jak prawdziwe enduro z prawdziwym błotem na sobie a nie z tym w spray-u z Touratech-a. Jedziemy trasą wzdłuż wybrzeża mijając malownicze zatoczki, przystanie jachtowe i skaliste klify. Trasa nadmorska jest strasznie zakorkowana w sezonie. Początkowo stoimy za samochodami ale kiedy zapala się kolejna kreska temperatury na wskaźniku kata postanawiam omijać korek. Korek ciągnie się grubo ponad 20 kilometrów. Czasem zaczęliśmy już przeginać z prędkościami jadać w korku z kuframi i sakwami. W pewnym momencie widzę w lusterku radiowóz na sygnale który za nami omija korek. Zrobiło mi się ciepło. Wyprzedził nas i jedzie przed nami. - Zaraz nas zatrzyma - pomyślałem sobie... Pojechał dalej do przodu. - Pewnie pojechał dalej postawić auto i zatrzyma nas za pomocą lizaka jak to przystało na niebieskie władze. Jedziemy dalej i widzę radiowóz na poboczu z włączonymi kogutami. Wysiada z niego policjant ale niema nic w rekach i idzie w naszą stronę - no to mamy przechlapane, zrobiło mi się ciepło mimo że słońce i tak nieźle przygrzewało... Policjant dosłownie 2 metry przede mną zawrócił do radiowozu... - pewnie nie wziął lizaka w tym pośpiechu... Milion myśli na minutę. A może nie zdążył i wraca do radiowozu zgłosić żeby zatrzymali nas kawałek dalej... Mijamy radiowóz i jedziemy już spokojnie. Po chwili widzę przeciskający się radiowóz środkiem na sygnale z naprzeciwka. - No to teraz już na pewno nam się nie upiecze... Kamień z serca mi spada kiedy radiowóz mija nas i jedzie sobie dalej. Od razu nabieramy troszkę pokory co by nie wydać pieniędzy przeznaczonych na wycieczkę , na policję chorwacką. Postanawiamy zjeść coś na ciepło i zatrzymujemy się na parkingu przy morzu nieopodal pizzerii. Na parkingu był parkomat lecz nie było informacji czy za motocykle też się płaci no i przede wszystkim nie mamy bilonu. Decydujemy się by postawić motocykle na poboczu drogi tuż przy dwóch zaparkowanych tam armaturach (czyt. Harljejach). Siadamy wygodnie i zamawiamy pizzę. Korzystając z wi-fi w knajpie dzielimy się zdjęciami ze znajomymi którzy śledzili naszą wycieczkę w internecie. Jemy pyszną pizzę , jak się później okazało najdroższą pizzę w naszym życiu. Wychodzimy z knajpy i patrzymy a w motocykle powkładane mamy mandaty. Pierwsze stały dwa Harljeje z mandatami, następnie Ktm z mandatem , Kawasaki z mandatem i BMW bez mandatu.... Co jest grane? - Kudłaty, szukaj kartki. Wszyscy mają więc Ty też musisz mieć. Może gdzieś wypadło... - Ty no nić niema - Pewnie policjant jak zobaczył tak obładowanego Tira z walizami to pomyślał ze wyjdzie zaraz jakiś dwumetrowy wytatuowany Pudzian, wystraszył się i Ci nie dał a tu wychodzi nieco ponad 60-cio kilogramowy toffik... Kupa śmiechu. Robimy sobie zdjęcia z mandatami. Próbujemy rozszyfrować za co to. Coś tam 5 metrów coś tam coś tam. Co teraz? olać to czy podejść do komisariatu który był jak się później okazało obok pizzerii. Zatrzymujemy jadący radiowóz. Okazuje się ze policjant czekał na nas. Pewnie obawiał się ze sobie pojedziemy. Podchodzimy z uśmiechami na twarzy i mandatami w ręku. Policjant bierze mój mandat i zaczyna gestykulować i tłumaczyć - Zibra... 5 meter zibra - no parking... Policjant kiwa dłonią cmoka i mówi : - Be Em We.... csy csy csy ( zmoka przez zęby)... Ktm , Kałasaki - płoblem... Okazuje się ze Bmw stało więcej niż 5 metrów od przejścia dla pieszych. Wsiada do radiowozu , bierze notes długopis i pisze - 300 kuna / persona. Skreśla to i pisze 150 kuna - jak płace na miejscu - zaznacza 50 %. Mówię do niego... - 100 kuna - no , no papieren... - pokazuje na mandaty - Papiren niet - odpowiadam policjantowi Spojrzał na mnie bardzo wymownie i widzę że się chłop zagotował... - O!!! NO!! NO !!! NO!!! - DOKUMENTE!!! - mówi do mnie kiwając palcem. Daję mu dowód rejestracyjny i prawo jazdy. - Kuna ma Pyta policjant. - Mam. Niestety nic więcej nie udało się wynegocjować. Policjant wypisuje mandaty mi i Adamowi a ja podaję kudłatemu aparat co by zrobił pamiątkową fotkę. Płacimy mandaty na miejscu i jesteśmy lżejsi o jakieś 100 pln na głowę. Kudłatemu się upiekło. Generalnie bardzo zabawna sytuacja którą później często wspominamy przy każdej okazji.... Jedziemy dalej strzelając jeszcze kilka fotek nad brzegiem morza. Wjeżdżamy bardziej w głąb lądu. teren robi się nieco bardziej płaski. okazuje się że Chorwacja to nie tylko skały. Dalej mijamy malownicze malutkie wioski i pola z uprawami. Dojeżdżamy do małej miejscowości gdzie zatrzymujemy się pod marketem na zakupy. Mija nas parada motocyklowa w której lecą na kole jakieś crossy skuter i inne sprzęty do stunt-u. Narobili troszkę hałasu. Robimy zakupy na wieczór i śniadanie. Jedziemy dalej. Kilkadziesiąt kilometrów przed jeziorami Plitvickimi wjeżdżamy na mega gładki świeżo położony asfalt z profilowanymi zakrętami. Coś cudownego dla maniaków zakrętów. Zatrzymujemy się przy ambonie która stała przy zakręcie. wchodzę na górę. Z góry mam piękny widok na dolinę z jakimiś bajorkami. Dla takich dróg warto wspomóc Chorwacki rząd mandatem za parkowanie. Proponuję żeby rozbić się na tej łące na dziko. Niestety moja propozycja zostaje odrzucona i jedziemy dalej. Parę kilometrów przed celem dzisiejszego dnia zaczynamy szukać noclegu. Zatrzymujemy się na drodze i widzimy napis na domu Zimmer frei... Idę z kudłatym zapytać czy są miejsca i jaka cena. Podchodzimy do domu i widzimy kobietę o cygańskiej urodzie wychylającą się z okna na piętrze. - Rooms? , zimmer fre 6 persone? - 2 rooms ,4 persone = 8 persone... Jakaś zaporowa cena Po chwili wychodzi facet i mówi po chorwacku do babki ze włąśnie ktoś przez telefon zarezerwował oba pokoje razem na 8 osób. - no rooms - odpowiada staruszka. Składam dłonie w daszek , pokazuje babce i pytam - szatore namioty na trawie? szatore grass....? - Polaki? .. - pyta staruszka - Tak yes - odpowiadamy - Aaaa..... momente... Staruszka schodzi na dół. Mówię do Kudłątego: - pewnie zaraz babka wyskoczy z jakimś kałąchem albo widłami jak usłyszała ze my Polaki. Babka zeszła na dół i powtarza: - no rooms , no grass, problem... no szatore... - odsyła nas do sąsiada.... Zaczyna padać deszcz. Troszkę jestem zdenerwowany bo mogliśmy już siedzieć sobie w namiotach na pięknej polanie z super widokami sącząc sobie jakiegoś drina a teraz w deszczu musimy szukać jakiegoś noclegu za zaporową sumę. W końcu jesteśmy nieopodal miejsca które jest rajem na ziemi i które rocznie zwiedzają miliony ludzi... Adam szuka na mapie jakiejś bocznej drogi gdzie można by zjechać i rozbić się na dziko. Wracamy kilka kilometrów i zjeżdżamy w taka polną drogę. Niestety kilka metrów od głównej stoją znaki zakazu wjazdu. upoważnieni tylko mieszkańcy. Pewnie nie my pierwsi szukamy miejsca na namiot na dziko w okolicy wiec i mieszkańcy się przed nami zabezpieczają. Obok tej drogi stoi małe gospodarstwo rolne. Adam postanawia iśc zapytać. Po chwili wraca i mówi że możemy rozbić się na podwórku. Właściciele nic nie chcą w zamian. Lubią polaków. Z nieba wali żabami... Właściciele pokazują nam garaż gdzie możemy schować maszyny żeby nie zmokły... odmawiamy i dziękujemy. miejsce w małym sadzie przy domu na namiot to wszystko czego było nam trzeba. Rozbijamy namioty. Mały kotek pomaga nam rozbić namiot szarpiąc za każdy sznurek jaki zobaczył. Super się trafiło. Po podwórku biega kilku letni chłopczyk - synek właścicieli. Wyciągam z torby dużą czekoladę kupioną w markecie i daję małemu... Mały z wielkim uśmiechem i niedowierzaniem biegnie do domu krzycząc... - Papa, Papa.... motoristy dali mi szokolada.... To było coś cudownego. Wychodzi do nas właścicielka z butelczyną domowej śliwowicy i kieliszkiem. Smmmmakowy truneczek którego kilka kieliszków rozgrzewa nasze przełyki i brzuszki. W kilka minut znika cała flaszka... Bardzo miłe przywitanie turystów z Polszy... Gotujemy jakąś chińszczyznę z Radomia co by nakarmić tasiemce. Wyciągamy butelczynę wódy na myszach. Kontaktuje się z nami Justyna z Darkiem. mówią zę są już nie daleko ale zlało ich i są cali mokrzy. Justyna pyta o nocleg.. Ktoś przez telefon próbuje załatwić im nocleg i mówi: - Mam tu dwa motoristy, a tu kicha z nieba leciiii.... Niestety nic nie udaje się im załatwić. Namawiamy Ich zęby dojechali do nas. Mamy miejsce na namioty. Justyna się upiera że chce pokój bo zmarzła i zmokła. Udaje się nam ją przekonać mówiąc ze właśnie rozpoczęliśmy flaszkę smakowej wódy na myszach. Po kilku nastu minutach dojeżdżają do nas. Witamy ich słowami: - Polisz Kondoms everywhere... Kudłaty pomaga Darkowi szybko rozstawić M4 a my próbujemy rozgrzać Justynę... Pijemy łychę w garażu a z nami wszędobylski Tygrys bengalski. Troszkę dziwny wyraz twarzy zrobił jak zobaczył co się dzieje z Justyną.. Justa była tak wymęczona trasą ze po kilku chwilach widać efekty pisia łychy... Justa pokazuje nam jak się składać na kolano... Jesteśmy dość głośno , śmiejemy się... W końcu super ekipa w komplecie. Od razu zrobiło się weselej... Jutro rano pakujemy się i jedziemy na Jeziora Pltvickie.... Miejmy nadzieję że pogoda nam dopisze.... |
05.12.2014, 14:40 | #23 |
Zarejestrowany: Jan 2014
Miasto: Rz-ów
Posty: 649
Motocykl: RD07
Online: 3 tygodni 2 dni 14 godz 42 min 51 s
|
Ostatnie zdjęcie mistrzem ;] foty z ambony też...w realu musiało urywać cycki ;]
|
09.12.2014, 02:08 | #24 |
Zarejestrowany: Oct 2011
Miasto: Koszalin
Posty: 1,028
Motocykl: LC8 ADV była rd07
Przebieg: do uzgo
Online: 2 tygodni 2 dni 16 godz 17 min 51 s
|
Rano budzi nas słoneczko... Bardzo się przyda podczas podziwiania widoków na Jeziorach Plitvickich.
http://pl.wikipedia.org/wiki/Park_Na...or_Plitwickich Justyna dalej zwana matką prowadzącą bierze się za robienie śniadania razem z Izą. Faceci w tym czasie zajmują się zwijaniem obozu. Jest z nami również nasz wszędobylski tygrys bengalski. Wcinamy pyszne śniadanie. Po śniadaniu chwila treningu na świeżym powietrzu. Pakujemy bambetle na motory. Żartujemy sobie z właścicielami że zabieramy Tygrysa. Przywiązujemy go do Tira. Wszyscy uśmiechnięci i zadowoleni. Ostatecznie zostawiamy go na miejscu. Gospodarze nic od nas nie chcieli za nocleg. Dziękujemy grzecznie za gościną i zostawiamy symbolicznie 100 kun chorwackich i małą Żubrówkę. Tłumaczymy że to Polisz wotka. Do raju na ziemi mamy kilkanaście kilometrów. Mimo że jesteśmy dość wcześnie kolejki do kasy są dość okazałe. Zostawiamy motocykle na parkingu a ciuchy i buty pakujemy w kufry i worek. Justa próbuje miejscowego smakołyku jakim jest ciasto drożdżowe z różnymi nadzieniami do wyboru. Generalnie miejsce to warto choć raz w życiu zobaczyć. Jest tam po prostu pięknie. Widoki porażają a zdjęcia nie oddają całego klimatu. Jest to kompleks 16 jezior połączonych bardzo malowniczymi wodospadami, poprzeplatane drewnianymi pomostami ponad krystalicznie czystą wodą w której widać wszystko jak na dłoni. Ławice ryb robią naprawdę piorunujące wrażenie. Na pierwsze jezioro jedziemy Unimogiem z przyczepą bardzo krętą drogą. Jest kilka tras. Warto również przepłynąć się statkiem po jeziorze. Wszystko wliczone w cenę biletu. Ryby i kaczki już tak nauczone, że podpływają pod samą burtę statku w poszukiwaniu pokarmu. Niesamowite widoki. Wodospady zapierające dech w piersiach z których mgiełka wody cudownie chłodzi w upalny dzień. Co tu dużo gadać. Zrobiliśmy 12 Gb zdjęć i naprawdę ciężko wybrać coś co by ukazało piękno tego miejsca. To po prostu trzeba zobaczyć na własne oczy. Moje odczucie po kilku godzinach podziwiania natury było takie że pod koniec idzie się już tym wszystkim porzygać - tyle tego jest tam do zobaczenia. Warto zabrać ze sobą aparat wodoszczelny by zrobić kilka zdjęć pod wodą. To zdjęcie robi nam na prośbę Justyny z wyglądu typowy Włoch. W trakcie robienia zdjęcia Włoch robi się strasznie czerwony kiedy Justyna zaczyna i razem śpiewamy mu O mamamia... hi`s Italiano.... Kupa śmiechu... Kupujemy troszkę suvenirów w sklepiku na miejscu. Wybór przeogromny. W drodze powrotnej pożywiamy się miejscowymi smakołykami. Przebieramy się. Adam stwierdza, że niema krótkich świateł w Kawasaki. Próbuje usunąć usterkę. W końcu przekłada przewody w kostce by mieć krótkie światłą zamiast długich. Bezpieczniki w porządku. Ruszamy w stronę Trogiru. Wbijamy się na płatną autostradę by jeszcze za dnia dojechać na miejsce. Po drodze Tankujemy motocykle. Na miejscu w Trogirze robimy zakupy na kolację i jutrzejsze śniadanie. Do tego wóda na myszach na dobre zakończenie dnia. Pakujemy Wszystko na Tira. Teraz najlepiej widać proporcje maszyny i kierowcy Pełen podziw. Wąskimi uliczkami jedziemy szukać campingu. Na pierwszym Campingu brak miejsc. Jedziemy dalej na drógi camping wg nawigacji. Tam również brak miejsc, lecz miła pani informuje nas że być może jeden kamper będzie wyjeżdżał za godzinę i będzie dla nas miejsce. Postanawiamy poczekać. Udaje się . Rozbijamy namioty. Rozpalamy wieczornego grilla i pijemy wódę na myszach. Dzień zdecydowanie można zaliczyć do udanych. Pogoda w końcu zaczęła nas rozpieszczać... |
15.12.2014, 11:26 | #25 |
Zarejestrowany: Oct 2010
Miasto: TYCHY
Posty: 428
Motocykl: SD02
Przebieg: 000000
Online: 2 miesiące 10 godz 25 min 2 s
|
A co tu tak cicho?
__________________
Kiedyś Tygrysek |
15.12.2014, 18:01 | #26 |
No właśnie ,to nie ładnie kończyć w środku opowieści.
|
|
15.12.2014, 21:55 | #27 |
Zarejestrowany: Oct 2011
Miasto: Koszalin
Posty: 1,028
Motocykl: LC8 ADV była rd07
Przebieg: do uzgo
Online: 2 tygodni 2 dni 16 godz 17 min 51 s
|
Już nadrabiam na opisanie jednego dnia musze poswiecic ok 3h zeby dało sie to czytac a czasu mało... obiecuje poprawe
|
16.12.2014, 00:49 | #28 |
Zarejestrowany: Oct 2011
Miasto: Koszalin
Posty: 1,028
Motocykl: LC8 ADV była rd07
Przebieg: do uzgo
Online: 2 tygodni 2 dni 16 godz 17 min 51 s
|
W nocy strasznie słychać świerszczenie w koronach drzew. Coś jak miliony świerszczy grających całą dobę. Mimo to po tak udanym dniu i lekko zakrapianym wieczorze zasypiamy bez problemu.
Rano budzi nas słońce rozgrzewające nasze namioty do czerwoności. Jest pięknie. Robimy poranne drobne naprawy. Adam próbuje na spokojnie naprawić światła mijania a ja zastępuje kawałkiem drutu zgubioną zawleczkę od kranika odcinającego dopływ paliwa z prawego zbiornika. Generalnie pierdoły z którymi można było dalej jechać. Kudłaty zgrywa zdjęcia z kart pamięci na pendrive za pomocą laptopa. Wiem wiem BMW ma wszystko ale laptop pożyczony od poznanych na kempingu Polaków. Korzystając z pięknej pogody idziemy zażyć kąpieli w cieplutkim strasznie słonym morzu. Plaża na kempingu jest po prostu piękna. Widoki zapierają dech w piersiach. To nie to co polskie szare ponure morze. Wygłupiamy się troszeczkę. Po kąpielach morskich bierzemy prysznic w słodkiej wodzie i zwijamy powoli nasze obozowisko... Oddajemy klucze od pryszniców i toalet i powoli wyjeżdżamy z obozowiska. Przed samym wyjazdem razem z Justyną idę jeszcze skorzystać z toalety. Niestety klucze już oddaliśmy. Ale cóż to? Toaleta dla inwalidów jest otwarta. Bez chwili zawahania zrobiłem co trzeba i zwolniłem miejsca Justynie. Stoję na czatach i pilnuje drzwi od toalety by ktoś jej tam nie wlazł. Podchodzi do mnie miejscowa klozetowa ze szmatą w dłoni i zaczyna się coś do mnie pruć po chorwacku a ja ni w ząb jej nie rozumiem. Coś jej sie nie spodobało ze korzystamy z toalety dla inwalidów.... grzecznie wysłuchuje jej co sie do mnie produkuje.... po kilku chwilach wysłuchiwania ... odpowiadam jej... JA NI PANIMAJU!!!! Babka robi wielkie oczy a ja z Justyna w jednej chwili w śmiech... Dobrze ze Justa akurat siedziała na toalecie bo na pewno na sucho się nie obeszło.... Wyjeżdżamy z kempingu i jedziemy zwiedzić stare miasto w Trogirze. Po mieście kręci się masa skuterów wszelkiej maści które są tam najsprawniejszym środkiem transportu. Piękne jachty świetnie prezentują się na tle starego miasta. [img]Idziemy pochodzić po wąskich uliczkach przy których aż roi się od bajecznie kolorowych w różnym stylu knajpek. [/img] Darek w tym czasie reguluje naciąg łańcucha w ścigaczach czyt. fazerach. Co ciekawe łańcuchy świecą się jak psu jajca. Jak się później okazało, w pośpiechu wzięli spray do czyszczenia łańcucha zamiast do jego smarowania. Jedno było pewne... łańcuchy lśniły na fazerach niczym ten złoty na szyi u Jey-a Z. Siadamy w cieniu parasoli i schładzamy się lodami. W pewnej chwili widzimy grupę emerytów i rencistów - ogólnie pielgrzymka jakaś chyba z Polską flagą na czele... Justa zrywa się i razem śpiewamy im: Nic się nie stało.... Polacy nic się nie stało.... Nic się nie stałoooooo , Polacy nic się nie stałooooo.... Jakoś żaden z nich nawet głowy nie obrócił a my nie potrafiliśmy przestać się śmiać... To chwile których brakuje w samotnych podróżach. Dobra ekipa to podstawa. Jeszcze kilka fotek na starym mieście.. Kudłaty robi sweterek na drutach.... To chyba miejsce dla cieniasów co nie jeżdżą zimą.... Już latem mogą siąść i potrenować... a zimą trzeba im postawić piec kaflowy żeby mieli o co się oprzeć plecami, druty w ręce motek włóczki i jazda..... Na wyjeździe z Trogiru tankujemy się na stacji paliw gdzie spotykamy ekipę na dwóch Katach z Grecji... To znowu kupa śmiechu gdy pokazuje im na 3 Ktm-y i mówię: - Three condoms together.... Zegnam ich kilkoma strzałami z wydechu czego nie mogą zrobić swoimi kondonami na wtrysku. Niech żyją gaźniki.... Drugim celem dzisiejszego dnia jest wjazd na górę świętego Jerzego. Jest to wzniesienie ponad 1700 m.n.p.m. z którego przy dobrej pogodzie widać Włochy. Na szczyt prowadzi wąska asfaltowa serpentyna o długości dwudziestu kilku kilometrów z licznymi nawrotkami i niesamowitymi widokami. Justyna nie jest do końca przekonana czy tam jechać. Chce poczekać na dole. Namawiamy ją by jechała z nami. Przekonuje ją bileter który mówi że da radę.... Nie do końca przekonana decyduje się powoli jechać. Pierwsze kilka kilometrów prowadzi serpentynami przez las. później robi się znacznie ciekawiej i piękniej.... Uwielbiam takie traski wiec Kata kręciłem tam ostro... Co kawałek wyprzedzałem kolumnę by nakręcić kilka ujęć za pomocą kamerki. Podjazd trwa około godziny a na górze jest naprawdę pięknie... To chyba najpiękniejsze miejsce w Chorwacji jak dla mnie. Coś nie samowitego i wg mnie jest to obowiązkowy punkt do zwiedzenia na mapie Chorwacji Justyna na kolanach odprawia modły i dziękuje Bogu za to żę pomógł jej tam wjechać. - Justyna to Jedyny fazer z Koszalina który zajechał tak daleko Strzelamy kilka fotek na górze. Część z nas zwiedza malutką kapliczkę na samym szczycie. A teraz jeszcze trzeba jakoś zjechać. Powolutku na biegu bez hamowania zjeżdżamy w dół. Jest tak wolno i mozolnie ze dzik robi się jakiś nie cierpliwy... Gdzieś na zboczu zauważam szutrową drogę prowadzącą do jakiejś kapliczki. Postanawiam zjechać z drogi by zobaczyć co tam jest. Niestety szlaban na drodze uniemożliwia dalszą jazdę. Muszę zawrócić. Zjeżdżamy z góry o zachodzie słońca. Na samym dole robi się szarówka... Po ciemku jedziemy szukać gdzieś noclegu. wbijamy się w głębie lądu wąskimi drogami wijącymi się pośród skał. Jest ciemno. Znajdujemy na pozór opuszczony budynek. Idziemy obejrzeć miejscówkę na nocleg. Jest fajne miejsce na dachu parterowego budynku. Miejsce to niestety wygląda jak by ktoś tu pracował w dzień. Porozrzucane narzędzia , piła tarczowa oraz stojąca obok ciężarówka. Decydujemy się nie ryzykować i jedziemy szukać dalej. Jedziemy dalej i po kilkunastu kilometrach zauważamy dom przy drodze w którym pali się światło. Zatrzymujemy się by zapytać o kawałek trawnika na nocleg. W pewnej chwili podjeżdża jakieś auto. Wysiada z niego facet i pyta w czym może pomóc. Okazuje się ze dobrze mówi po niemiecku tak jak i nasza Justyna. Opowiada że pracował kiedyś w Polsce i że Polacy to bardzo dobre ludzie. Wskazuje nam miejsce przy opuszczonym domu kilka set metrów dalej. Mówi tylko byśmy zostawili po sobie porządek. Naprawdę przyjazny gość i bardzo pomocny. Miejsce na nocleg przypomina mi sceny z filmu pt: Wzgórza mają oczy. opuszczony dom ze starymi eksponatami w środku, betonowy stolik stare krzesło i kamienne murki robią niesamowity klimat w nocy. Rozbijamy namioty i robimy jakąś paszę na kolację.... Jutro kolejne przygody... wjeżdżamy do Bośni i Hercegowiny... Ostatnio edytowane przez Scorpi : 16.12.2014 o 01:03 |
16.12.2014, 08:56 | #29 |
Relacja w cipeczke
|
|
16.12.2014, 15:22 | #30 |
Gość
Posty: n/a
Online: 0
|
Super wyprawa! ekipa zgrana ,tylko życzyć dalszych wyjazdów
|
Narzędzia wątku | |
Wygląd | |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Rumunia w sierpniu na tydzień | stoner | Umawianie i propozycje wyjazdów | 7 | 20.08.2012 10:49 |
Ubranie na +40 stopni | robinson | Ciuch Afrykańczyka | 7 | 08.06.2010 10:49 |
Festiwal 360 Stopni - Człowiek na krawędzi | endurance | Imprezy forum AT i zloty ogólne | 1 | 03.03.2009 21:08 |