Wróć   Africa Twin Forum - POLAND > Podróże. Całkiem małe, średnie i duże. > Relacje z podróży > Trochę dalej

Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22.02.2016, 20:50   #31
Navaja

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Jun 2010
Miasto: Halinów
Posty: 963
Motocykl: BMW R 100 S, R 1200 GSA
Navaja jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 3 tygodni 3 dni 6 godz 39 min 45 s
Domyślnie

Foty nie banglają.
Miałem na myśli z ostatniego wpisu ale ten właśnie zniknął.
Navaja jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 22.02.2016, 20:55   #32
chemik
 
chemik's Avatar


Zarejestrowany: Nov 2010
Miasto: Wrocław
Posty: 1,425
Motocykl: Husqvarna 701 Enduro
chemik jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 4 tygodni 15 godz 23 min 25 s
Domyślnie Dzień drugi (część trzecia)...

Wioskowa starszyzna, spadłszy z ławeczki, zaczęła wstawać i gramolić się w naszym kierunku... Uśmiech na gębach i ekscytacja w oczach utwierdzają nas w przekonaniu, że nie mają złych zamiarów... Coś próbują szwargotać w hindi, my po angielsku – nikt nic nie rozumie, ale i tak jest nić porozumienia... Wchodzimy na teren świątyni machając na pożegnanie...
Świątynia to kolejne miejsce, które ma jakiegoś właściciela, ktoś zbiera opłaty za bilety, ktoś inny sprząta – słowem niehinduski porządek...

01.JPG

02.JPG

03.JPG

04.JPG

05.JPG

06.JPG

07.JPG

08.JPG

09.JPG

09-1.JPG

W jednym z zakamarków światki, na zewnątrz, znajdujemy gniazdo os... Osy wielkości naszych szerszeni...

10.JPG

Po około godzinie wracamy do motocykla... Wioskowa starszyzna, a jakże, na ławeczce... Po drugiej stronie placyku, również na ławeczce, wylegują się kozy...

11.JPG

Siadam na motocykl, Szynszyla za mną i w tym momencie wioskowa starszyzna zaczyna krzyczeć i pokazywać na nas palcami... Zrywają się i biegną w naszym kierunku... Uprzedzenia zrobiły swoje, w głowie tysiąc negatywnych myśli, a oni tylko chcieli aby to Szynszyla poprowadziła motocykl... Szwargoczą coś w hindi, pokazują wyciągniętymi palcami to na Szynszylę, to na motocykl... Ja się tu nie liczę, jestem tylko tłem... Placyk jest dość mały, wyjazd z niego przez ciasny prawy zakręt – Szynszyla sobie tu nie poradzi... Wkraczam do akcji i stanowczo kręcę głową na „nie”... Staruszkowie ten gest rozumieją... Rozumieją też, że jesteśmy w kręgu kultury muzułmańskiej – tu facet rządzi kobietą, więc moja decyzja jest ostateczna... Odpuszczają zasmuceni... Mimo to nie daje się odczuć wrogości, co najwyżej zawód...My białasy z bogatej części świata gapimy się w telewizję... Ich na to nie stać, więc cały dzień gapią się na ulicę, podwórko, placyk w oczekiwaniu, aż stanie się coś ciekawego, coś, co choć na chwilę zburzy monotonię upływającego czasu... Machamy sobie na do widzenia...
Jedziemy dalej... Znów wiatr we włosach, asfalt pod kołami, a dookoła piach i żwir i gdzieniegdzie kępki roślinności pośród której widzimy dachy jakiś lepianek... Szybka decyzja i już jesteśmy w centrum wioski... Piechotą, jak zwierzęta... Motocykl zostawiamy na poboczu, gdyż nie wypatrzyliśmy drogo dojazdowej, choćby ścieżki... Jak się okazało była troszkę dalej...
Wioska sprawia wrażenie wymarłej... Nikogo nie widać, choć ślady świadczą, że ktoś tu mieszka...

12.JPG

13.JPG

14.jpg

15.jpg

Szybka sesja i znów pędzimy przed siebie... Naszym celem ma być kolejny punkt na mapie Ala, jakieś ruiny jakiegoś zapomnianego fortu... Al wyrysował na mapie odległości między kolejnymi skrzyżowaniami dróg/duktów/ścieżek... Co z tego, skoro ODO nie działa... Jadę na wyczucie... W dali zaczynają majaczyć jakieś fortyfikacje... Po chwili okazuje się, że to stylizowany współczesny hotel dla bogatych...

16 (1).JPG

16 (2).JPG

Robimy zwrot przez rufę... Na jakimś skrzyżowaniu, wyglądającym na właściwe skręcam w prawo... Jedziemy... Jedziemy... Jedziemy... Jedziemy... Żadnych pojazdów, żadnych ludzi, a w głowie powoli rodzi się myśl, że nie wiemy ile km ujechaliśmy (ODO nie działa) oraz ile paliwa pozostało (tak, wskaźnik też nie działa)... Na tym co pozostało na pewno dojedziemy do cywilizacji, ale czy zdołamy zrobić całą naszą trasę?
W pewnym momencie drogę przebiega nam jaszczurka wielkości małego dwuipółmetrowego krokodyla... Szynszyla jest zachwycona... Ja nawet nie zdążyłem klamki hamulca dotknąć... Na zdjęcia nie było szans – gad miał prędkość pierwszą kosmiczną...
Już wiemy, że się zgubiliśmy... Nie chcemy wracać tą samą drogą więc postanawiamy, ze na najbliższym skrzyżowaniu szlaków (bo drogami tego nazwać się nie dało) skręcimy w lewo i na kolejnym znów w lewo – w ten sposób zatoczymy pętlę wracając do drogi, z której zjechaliśmy... No, chyba, że spotkamy kogoś, kto mówi po angielsku i zna się na mapie (śmiech!)...
Dojeżdżamy do skrzyżowania szlaków, a tu starym zwyczajem znanym z bezdroży na cały świecie, stoi przydrożna knajpa... Standardy czystości podłe nawet jak na hinduskie warunki – wiadomo pustynia, wody brak, prądu brak, najbliższa inspekcja sanitarna oddalona o kilka dni drogi wielbłądem... W knajpie sami faceci: pasterze, kierowcy ciężarówek i kto ich tam wie jakie typy jeszcze... Budzimy sensację z trzech powodów:
- obcy
- royal enfield
- Szynszyla
W głowach pytane: okradną nas, zgwałcą, czy pomogą..

17 (1).JPG

17 (2).JPG

C.D.N.
chemik jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 22.02.2016, 20:59   #33
chemik
 
chemik's Avatar


Zarejestrowany: Nov 2010
Miasto: Wrocław
Posty: 1,425
Motocykl: Husqvarna 701 Enduro
chemik jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 4 tygodni 15 godz 23 min 25 s
Domyślnie

Cytat:
Foty nie banglają.
Miałem na myśli z ostatniego wpisu ale ten właśnie zniknął.
To nie foty... To Forum nie bangla... Musiałem usunąć wpis i dodać wszystko na nowo... Dobrze, że treść mam "na brudno" w innym miejscu...
chemik jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 23.02.2016, 20:57   #34
chemik
 
chemik's Avatar


Zarejestrowany: Nov 2010
Miasto: Wrocław
Posty: 1,425
Motocykl: Husqvarna 701 Enduro
chemik jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 4 tygodni 15 godz 23 min 25 s
Domyślnie

Szynszyla wciska się w kąt i stara się nie być... Ja zaczynam skracać dystans... Pytam co serwują, zaczynamy rozmowę na gesty... Zamawiam dwie herbaty (bo tylko to mają do picia)... Jakąś ociupinką wody myją szklanki dla nas – ufff, jest dobrze, znaczy się są gościnni - miejscowym tylko przecierają zwykłą szmatą... Wyciągam mapę, pokazuję palcem gdzie chcemy trafić... Zaczyna się jazgotliwa dyskusja lokalesów... Opinii było jakieś 30% więcej niż dyskutujących... Oni mają zajęcie, a my czas aby wypić herbatę... Po chwili są zgodni i gestami pokazują, że wyjechaliśmy poza mapę... Dopijamy herbatę, siadamy na motocykl i w drogę... Odprowadzają nas tęsknym wzrokiem pożądania...
Royal Enfield w Indiach to obiekt pożądania, coś jak u nas mercedes S-klasse... Każdy chciałby go mieć, tylko nielicznych stać... Podczas całego dnia, wszędzie gdzie się zatrzymujemy daje się to odczuć... Niestety rola burżujstwa zupełnie do nas nie pasuje... Czasami ciężko skrócić dystans z lokalesami i wejść z nimi w jakieś interakcje... Coś co dla nas stanowi niewielki koszt dla nich jest nieosiągalne tak bardzo, że nawet nie mają o tym siły marzyć...
Jedziemy... Zgodnie z planem ratunkowym ułożonym w głowie... Dojeżdżamy do przecięcia szlaków pośrodku pustyni, na którym, o dziwo, stoki kilkoro dzieci i jakiś dorosły... Zatrzymujemy się, dzieciarnia nas obskakuje... Pytamy dorosłego gdzie jesteśmy i jak dojechać do czwartego punktu na mapie Ala, owych wspomnianych ruin fortu... O dziwo lokales coś kuma po angielsku, ale nie do końca wie, gdzie poszukiwane przez nas miejsce się znajduje... Wspólnie się zastanawiamy... W tym czasie dzieciarnia obstąpiła nas i cos krzyczy... Dopiero po chwili rozumiemy sens: „Pen! Pen!”... Zwykłego długopisu chcieli... Lokales nam tłumaczy, że to miejsce jest przystankiem autobusowym, a dzieciarnia podąża do szkoły (lub z niej wraca – dokładnie nie zrozumieliśmy)... Trochę nam żal, że nie mamy przy sobie nic, co moglibyśmy im dać, żadnego długopisu... Choć z drugiej strony takie rozdawnictwo ich uczy od najmłodszych lat, że białasy są chodzącymi workami z pieniędzmi... Przez chwilę przemyka mi przez głowę myśl, aby dzieciaki przewieźć na motocyklu...
Pamiętam jak rok wcześniej w Laosie pośrodku dżungli spotkałem trójkę dzieciaków wracających z polowania na ryby (tak, polowania prymitywną kuszą z trójzębem) i ich poobwoziłem, jaką im to radość sprawiło...

1 (1).jpg

1 (2).JPG

1 (3).jpg

Niestety wspomnienie braku nadmiarowego zapasu paliwa szybko usunęło tę myśl z mej głowy...
Jedziemy dalej w kierunku, który wraz z lokalesem wydawał nam się najbardziej prawdopodobny... Po pewnym czasie widzimy przy trakcie dwie baszty...

2.JPG

Tak, to tu, trafiliśmy... baszty okazują się kasa biletową, a właściwe ruiny leżą 1,5km na prawo od drogi... Bilet wydaje nam się masakrycznie drogi... Kasjer proponuje darmową wersję demo – możemy wejść na jedną z baszt i zobaczyć ruiny z daleka... 1,5km to spora odległość z której niewiele widać... Pewnie liczył, że rozbudzi naszą ciekawość, jednak nie przewidział, że mam przy aparacie obiektyw z 70 mm ogniskowej... Nie jest to jakiś mega-zoom, nawet tele, ale wystarcza aby stwierdzić, że ruiny są mizerne i w porównaniu ze świetnie zachowanym i ogromnym Jaisalmer wyglądają nijak... Odpuszczamy...

3 (1).JPG

3 (2).JPG

Wiemy gdzie jesteśmy (na mapie Ala) więc znamy kierunek... Duktem docieramy do asfaltu, który zaprowadzi nas do wydmy Sam...
Wydma Sam to jedna z atrakcji turystycznych... Leży ona w piaszczystej części pustyni Thar i jest jedną z największych w okolicy, być może nawet na całej pustyni... Im bardziej się do niej zbliżamy tym bardziej krajobraz się zmienia – do tej pory pustynia była żwirowa z kępkami zieleni... Z każdym kilometrem zieleni mniej, a piachu więcej... Gdy jesteśmy prawie na miejscy drogę zagradza nam dwóch chłopaczków na skuterach... W łamanym angielskim mówią, że dalej nie można jechać bez przewodnika, że w ogóle dalsza jazda jest niemożliwa i niebezpieczna, gdyż to środek pustyni i łatwo się zgubić... Mówią bardzo przekonująco, z teatralnymi gestami i dramaturgia w głosie... Przemierzyłem pół Azji, nie tak łatwo mnie nabrać; Szynszyla pierwszy raz w tych stronach, ale zwyczaje naciągaczy już zdążyła w 80% poznać... W tym samym momencie buchamy śmiechem... Sprzęgło, jedynka, gaz i już gnamy w stronę zachodzącego słońca... Normalnie jak w amerykańskim filmie...
chemik jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 21.05.2016, 22:48   #35
chemik
 
chemik's Avatar


Zarejestrowany: Nov 2010
Miasto: Wrocław
Posty: 1,425
Motocykl: Husqvarna 701 Enduro
chemik jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 4 tygodni 15 godz 23 min 25 s
Domyślnie Dzień drugi (część piąta)…

Bohaterowie amerykańskich filmów nie zaprzątają sobie głów czynnościami dnia codziennego… My, czując głód, musieliśmy…
Wydma Sam leży na lewo od drogi… Im bliżej celu tym więcej naganiaczy… Krzyczą za nami, wymachują rękoma, próbują zatrzymać… Na wysokości wydmy dostają niemalże zbiorowego szału… A my spokojnie, majestatycznie suniemy naprzód… Mijamy wydmę i po kilku kilometrach dojeżdżamy do wioski Sam… Wchodzimy do pierwszej lepszej knajpy… Wystrój nieszczególny, żarcie też… Nie chcemy tracić czasu na szukanie czegoś innego, gdyż słońce już jest bardzo nisko, a my chcemy zobaczyć jego zachód z wydmy…

01 (1).JPG

W wiosce ruch – same białasy poupychane w busach podstawionych przez przewodników, opłacone horrendalną kwotą… Nie, taki spęd nie dla nas…
Szybko zjadamy, robimy zwrot przez rufę i już gnamy z powrotem w stronę wydmy… Po drodze pytam Szynszylę, czy chce poprowadzić – odpowiedzi innej niż pozytywna się nie spodziewałem… Droga jest zupełnie pusta, gdyż busy z białasami wyprzedziły nas o lata świetlne (przecież białasów jeszcze przy wydmie trzeba powsadzać na wielbłądy)… Robimy sobie sesję foto…

01 (2).JPG

Szynszyla najpierw niepewnie, z rozstawionymi nogami…

01 (3).JPG

01 (4).JPG

Potem jest lepiej…

01 (5).JPG

Dojeżdżamy do wydmy… O dziwo mamy względny spokój od naganiaczy, którzy pewnie nas pamiętają z poprzedniego przejazdu i wiedząc, że na wielbłądy nas nie naciągną swoją energię kierują w stronę innych grup białasów… Jedynie kilku próbuje coś ugrać, lecz jest tak późno, że muszą ruszyć ze swoimi powolnymi „karawanami” aby zdążyć przed zachodem…
Zostawiamy royala na poboczu i wspinamy się na wydmę…
Wydma Sam to nie pojedyncza kupa piachu, ale cały zespól wydm… Wiedzieliśmy, że to miejsce często odwiedzane przez turystów, ale nie sądziliśmy, że będzie aż tak komercyjne… Rozciąga się na wschód od drogi… Na zachodzie widać równiutkie rzędy namiotów… To owe namioty, które obiecywała każda agencja turystyczna w Jaisalmer… Są ich dziesiątki… Szynszyla bucha śmiechem… Teraz wiem, że Ona wie, iż dobrą powzięliśmy decyzję poprzedniego dnia…

01 (6).JPG

Lepszy widok jest z satelity: https://goo.gl/maps/8do9iyhZ1nR2

01 (7).JPG

01 (8).JPG

01 (9).JPG

01 (10).JPG

„Karawany” z turystami ruszają z północy i powoli się wspinają na najwyższy grzbiet… Nas dopadają naganiacze… Jedni proponują coś do picia (ceny wyśrubowane), inni oferują oglądanie tańca córki (może 10-cioletni chłopak nieudolnie przebrany za dziewuszkę)… Wszystko co się wokół dzieje, owe pseudo survivalowe pomieszkiwanie w klimatyzowanych namiotach, owe „karawany” przez pustynię, ów nieudolnie improwizowany lokalny folklor to niezbyt wyszukany teatrzyk dla turystów… Jakże smutne trzeba mieć życie, jakże ograniczone horyzonty myślowe, aby za to płacić i czerpać z tego radość…

01 (11).JPG

01 (12).JPG

01 (13).JPG

01 (14).JPG

Dodatkowo mocno zniesmaczają tony wszędobylskich śmieci…

01 (15).JPG

01 (16).JPG

Nie rozumiemy jak można tak zaniedbać i zniszczyć takie miejsce… Miejsce urokliwe, które dodatkowo przynosi zysk finansowy miejscowym… Za kilka lat będzie tam więcej śmieci niż piachu… O dziwo śmieci zostawiają miejscowi, nie turyści… Uciekamy stamtąd nieco dalej, tak aby zejść z głównego szlaku „karawan”… Tu już jest znacznie lepiej… Jesteśmy sami, śmieci brak… Możemy się powygłupiać…

01 (17).JPG

01 (18).JPG

01 (19).JPG

01 (20).JPG

01 (21).JPG

01 (22).JPG

01 (23).JPG

01 (24).JPG

01 (25).JPG

01 (26).JPG

Wracamy do motocykla… Po drodze spotykamy „smoka”… „Smoczka” w zasadzie… Ma ze 3cm i idealny kamuflaż, poza dwoma charakterystycznymi purpurowymi plamami na bokach szyi…

01 (27).JPG

01 (28).JPG

01 (29).JPG

Gdy wsiadamy na royala podchodzi do nas jeden z najbardziej namolnych naganiaczy proponując coś do picia… Nieśmiało wypytuje o royala… W końcu zdobywa się na odwagę i pyta, czy może się przejechać… Odpowiadam, że oczywiście (uśmiech w jego oczach i niewyobrażalna radość), ale jak zapłaci mi 100 rupii… Wzrok naganiacza gaśnie, a my odczuwamy wewnętrzną satysfakcję, że choć trochę odgryźliśmy się za nagabywanie…
Wsiadamy na motocykl i ruszamy w kierunku Jaisalmer… Po drodze tylko jeden postój, aby ze wzgórza zrobić zdjęcie wschodzącego księżyca…

01 (30).JPG

01 (31).JPG

Droga jest prosta i pusta… Nie jest już tak gorąco i jedzie się bardzo przyjemnie… Dekoncentrujemy się… Nagle tuz przed nami drogę przebiegają dwa dromadery… Dobrze, że to ja prowadzę, a nie Szynszyla… Nie byliśmy przygotowani na taką ewentualność… U nas wyskakują zające, tu niemalże tonowe zwierzaki… Ale to nie jest koniec zdarzenia… Po drugiej stronie drogi jest ogrodzenie z drutu kolczastego, więc dromadery biegną kawałek wzdłuż niego, po czym gwałtownie skręcają znów przecinając drogę tuż przed nami… Tym razem przewidziałem ich manewr i jestem na niego przygotowany… Szynszyli jeszcze długo wali serce…
W Jaisalmer podjeżdżamy na placyk, gdzie serwują świeży sok z lokalnych owoców… Znów takie samo przejęcie u właściciela, znów wycieranie siedzeń brudną szmatą… Miłe to… Nastrój psuje jednak policjant… Podchodzi do royala i pokazuje, że ten nie ma tablicy rejestracyjnej… Nie wiem, czy od początku jej nie było, czy zgubiliśmy ją po drodze… Policjant mówi łamaną angielszczyzną, więc da się z nim skomunikować… Mówię mu, że to pożyczony motocykl od Ala… Pokazuję kwit… Mundurowy jest nieugięty… Żąda mojego prawa jazdy… Wyciągam bloczek i pokazuję mu… On chce go wziąć, lecz ja cofam rękę… Postanawiam zagrać va banque i mówię, że prawa jazdy mu do ręki nie dam, bo mi zabierze i będzie chciał łapówkę… Widzę zbierającą w nim złość i czekam na rozwój wypadków… W końcu przez zęby warczy, że mamy minutę aby opuścić placyk… Nieśpiesznie dopijamy soki, siadamy na royala i jedziemy do Ala…
Stragan Ala jest po drugiej stronie miasta… Nie chce mi się objeżdżać go dokoła i wybieram drogę poprzez wąskie uliczki wychodząc z założenia, że skoro miejscowi jeżdżą tam skuterami to i my się zmieścimy… To była najbardziej ekstremalna jazda w moim życiu – jeszcze nigdy nie mijałem się z bodącymi krowami na grubość lakieru/sierści…
Dojeżdżamy do straganu… Ala nie ma w środku… Pomocnik mówi, że Al jest na imprezie, ale kazał nam zaczekać… Dzwoni po niego… Po kilku minutach przyjeżdża Al… Na skuterze… Natrzepany jak Hindus… Coś tłumaczy, że jest na jakiejś imprezie (wesele? pogrzeb? urodziny?)… Zaprasza… Gdyby nie to, że mamy kupione bilety na pociąg to rozważylibyśmy propozycję… Jednak mamy inne plany, dziękujemy… Wspólne foto… Zabieramy plecaki i idziemy na dworzec…

01 (32).jpg

Tu kończy się historia naszego jedynego motocyklowego dnia w Indiach… Historia, która jest częścią większej całości… Ale to już zupełnie inna Opowieść, której bez zgrzewki piwa ruszyć się nie da…

01 (33).JPG

KONIEC
chemik jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz

Narzędzia wątku
Wygląd

Zasady Postowania
You may not post new threads
You may not post replies
You may not post attachments
You may not edit your posts

BB code is Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wł.

Skocz do forum


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:22.


Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.