11.03.2016, 01:51 | #21 |
Zarejestrowany: Aug 2011
Posty: 338
Motocykl: XChallange
Online: 6 dni 2 godz 25 min 10 s
|
Trzy kontrole wizy w 24h.
ze zdjęciami: http://moto.elban.net/2015/08/20/trz...-w-24-godziny/ Obudziłem się na centralnym placu malutkiego miasteczka. Wygramoliłem się z namiotu i zacząłem zjadać resztki moich zapasów na śniadanie. Powoli gromadziło się koło mnie coraz więcej ludzi. Był szef strażaków, był nauczyciel angielskiego, był też miejscowy superman â tak mi go przedstawiono, a także kierowca i pasażer przejeżdżającej ciężarówki. Jadłem otrzymanie dzień wcześniej warzywa i owoce oraz chleb, popijałem wodą z camelbaga i tak sobie rozmawialiśmy o różnicach kulturowych, mojej podróży i motocyklach. Za chwilę dostałem od kogoś herbatę, perski różaniec, pełniący taka samą funkcję jak katolicki. Ponieważ na placyku znajdował się też komisariat policji wpadli też tajniacy obejrzeć moją wizę. Byli bardzo mili, zrobili sobie zdjęcie wizy i życzyli miłego pobytu. Dzień rozpoczynał się leniwie, wreszcie byłem wyspany i wypoczęty. Do tego, udostępniono mi prysznic, co było dla mnie zbawieniem. Mój organizm nie przystosował się jeszcze do temperatur powyżej 40 stopni i ciągłego chodzenia w długich spodniach, co jest wymogiem dla turystów podróżujących po Iranie. Przez ostatnie dni prowadziłem się jak prawdziwy bej, spiąć byle gdzie po kilka godzin, tak więc wykorzystałem skwapliwie okazje, żeby znów, na chwilę, przeistoczyć się w człowieka. Poprzedni dzień spędziłem na piknikach rodzinnych nad jeziorkiem, które obrałem sobie za cel noclegowy. Pojadłem pieczonych ziemniaków z ogniska, warzyw i chleba, popiłem herbatą. Jeszcze dostałem prowiant na śniadanie, co było o tyle fajne, że od samej granicy do tego miejsca nie widziałem ani żadnej knajpy, ani nawet sklepu spożywczego. Persowie uwielbiają pikniki. Gdy tylko mogą pakują się do samochodu z całym majdanem i ruszają gdzieś w ładne miejsce posiedzieć na kocu z cała rodziną. Jeżeli nie mogą, wyskoczą na trawnik przed blok w mieście. Nawet na pas zieleni rozdzielający dwa pasy ruchu. Byle było zielono i był cień. Do pełni szczęścia brakowało tylko kąpieli w jeziorze. Niestety, była niemożliwa, to po prostu piękne bagno. Można do niego wejść, ale raczej tylko raz. Ludzie, których tam spotkałem okazali się po prostu przemili, niemniej, jeszcze przed zapadnięciem zmroku musiałem ich pożegnać. Zmęczenie dawało o sobie znać â po chwili już spałem. Obudziło mnie warczenie nad uchem. Jakieś durne zwierze szczerzyło kły prosto mi nad uchem. Wyobraźnia zaczęła szaleć, więc wyskoczyłem z namiotu. Zwierzak uciekł, ale wyglądało to marnie. Oprócz mnie nikogo nie było. Bardzo chciałem się wyspać więc postanowiłem przenieść się bliżej ludzi, więc znalazłem pierwszą lepszą chatę, na podwórku, której ktoś siedział i próbowałem sobie załatwić nocleg w ich pobliżu. Gospodarze nie mogli zrozumieć o co mi chodzi, więc wybrali jakiś numer telefonu, phone-friend pomógł nam się dogadać, i nawet dwóch gości postanowiło pomóc mi przenieść majdan. Gdy pakowaliśmy graty do ich samochodu zatrzymał się jakiś biały pickup bez żadnych oznaczeń. Wysiadł z niego cywil i zażądał dokumentów. Z tyłu siedział jakiś gość w militarnej koszuli bez odznak, a obok niego leżał kałasznikow. Gospodarze ponownie wybrali jakiś numer i w słuchawce usłyszałem, żeby się nie martwić to tylko rutynowa kontrola dokumentów. Niestety jej wynikiem był prikaz przeniesienia noclegu do parku znajdującego się w najbliższym mieście. Wszystkie moje rzeczy wylądowały na pace pickupâa a ja miałem jechać za nim. Samochód ruszył w ciemną noc, pożegnałem się z gospodarzami i bez większego przekonania ruszyłem za białym pojazdem. W głowie miałem jedną myśl: â Jest ok, czy właśnie wpadłem w wielkie gówno? Użerałem się kiedyś z fałszywym milicjantem w Kirgistanie przez dwie godziny â jednak był dzień, byłem u kogoś na podwórku a gość był pijanym typem, którego spacyfikował bym dosyć łatwo. Dwóch trzeźwych z karabinem wydawało się być znacznie większą przeszkodą. Kierowca sygnalizował skręt w lewo na główną drogę, a ja zastanawiałem się, czy nie odbić w prawo i nie dać w długą. Dobrze zrobiłem, że wytrzymałem ciśnienie â to byli policjanci, choć nie widziałem żadnych ich dokumentów. Odstawili mnie na placyk, wybrali jakiś numer gdzie ktoś potwierdził mi, że będzie ok. Obok głośno bawiły się dzieci na placu zabaw â Nie przejmuj się, koło północy pójdą spać Dowiedziałem się też, że zawsze powinienem sobie szukać noclegu przy komisariacie to na pewno będę bezpieczny i nic mi nie zginie. Wbrew pozorom to dobra rada, korzystałem z niej na różne sposoby w następnych dniach. Policjanci zawsze byli dla mnie mili i nie stwarzali żadnych problemów. Dzięki tej sytuacji zyskałem pierwszego phone-frienda czyli człowieka, który zostawił mi swój numer telefonu i deklarował chęć tłumaczenia w razie jakichkolwiek problemów. Opuściłem mój placyk i dojechałem do Ahar gdzie miałem zamiar kupić kartę SIM z internetem. Trafiłem do pierwszego i ostatniego niemiłego Persa. Ten burak najpierw w ogóle nie chciał mi sprzedać karty, w sumie do wydania mi jej zmusili go inni ludzie, którzy jak zobaczyli jak mnie traktuje zaczęli na niego krzyczeć. Oprócz podpisu wziął sobie mój odcisk palca. Ponieważ sam nie mówił po angielsku to nie mając innego sposobu na odgryzanie się mu mówiłem ostentacyjnie âDziękujęâ na każdą jego obcesową zagrywkę. Koniec końców dał mi kartę, ale zamknął swój sklepik, pewnie tylko po to, żebym nie mógł w jego klimatyzowanym pomieszczeniu próbować ją uruchomić. Na zewnątrz zebrała się cała ekipa ludzi próbujących mi pomóc, aż wreszcie ktoś zaprosił mnie do urzędu miasta, gdzie jakiś nauczyciel angielskiego chciał się mną zając. Na miejscu dostałem wodę, po chwili przyszedł nauczyciel, który przedstawił mnie oficjelom â przybiłem nawet piątkę z samym burmistrzem. Była też kolejna kontrola dokumentów przez kolejnego cywila przedstawiającego się jako policja. Ponieważ wszyscy wokół mnie byli wyluzowani to i ja przestałem się przejmować robieniem zdjęć mojej wizy. Koniec końców przekazali mnie komuś odpowiedzialnemu za turystkę, kto pokazał mi kawałek miasta, zabrał na przepyszny obiad. Baakak okazał się fajnym rozmówcą. Oprócz turystyki w Ahar wykładał architekturę na uniwersytecie w Tabriz. Łączenie etatów to klucz do powodzenia, tak wynikało nie tylko z jego wypowiedzi. Jego żona, której nie poznałem, za to wykładała agrokulturę i miała bardzo dobre zdanie o polskich traktorach Ursus. Poszliśmy też uruchomić mojej kartę SIM do Pana Buraka, bo mimo prób pomocy w urzędzie miasta nie chciała działać. Ten stwierdził, że będzie aktywna dopiero wieczorem, dostałem też kartkę z kodami, które należy wpisać tak aby aktywować internet. Ponieważ Baakak uparł się, że zapłaci za te wszystkie pyszne rzeczy to obiecałem sobie, że następny posiłek kupię sobie sam. Do tej pory jedyną rzeczą, za którą zapłaciłem był batonik na granicy â zapłaciłem za jeden a dostałem trzy. Marusso - tego dnia wysłałem Ci też esa, tak jak się umawialiśmy na forum. Twój telefon był wyłączony a mój IranCell, który kupiłem tego dnia nigdy nie zadziałał. |
14.03.2016, 01:10 | #22 |
Zarejestrowany: Aug 2011
Posty: 338
Motocykl: XChallange
Online: 6 dni 2 godz 25 min 10 s
|
ze zdjęciami: http://moto.elban.net/2015/08/21/nad...jskiego-morza/
Próbowałem znaleźć sobie miejsce w Sarein, miejscowości, którą mi polecali miejscowi. Miało być ładnie, fajnie, źródła termalne i tym podobne atrakcje. Była masowa turystyka, nawet z szyldami po angielsku. Straciłem na dojazd tam kilka godzin, przez co do Astary, miasta na wybrzeżu morza kaspijskiego dotarłem po zmroku. Sam brak słońca nie był kłopotem, z Ardabil do Astary prowadzi kawałek autostrady i ekspresowej drogi górskiej – oba odcinki są na prawie całej długości oświetlone. Przed wyjazdem, ktoś napisał mi, że mój pomysł na Iran jest wykonalny, pod warunkiem, że wykaże się asertywnością. Już drugiego dnia wiedziałem, że to będzie bardzo trudne. Niby tylko tankujesz, a właściciel stacji zaprasza Cię na owoce i herbatę do budynku.W europie te budy przy dystrybutorach to są sklepy z hod-dogami i jakimś szajsem. W Iranie służą do picia herbaty z zaproszonymi gośćmi. Zamiast pięciu minut tankowanie trwa czterdzieści, ale trudno ten czas uznać za stracony. W Iranie jest masa motocykli, ale praktycznie nie ma motocyklistów. To po prostu pojazdy dla ludzi, których nie stać na samochód. Nikt nikogo nie pozdrawia, nie jeździ w kaskach nie mówiąc już o odzieży ochronnej. Występują w kilku typach, w większości są koszmarnie zaniedbane. Zatrzymałem się też pomóc jakiemuś gościowi, któremu rozsypał się motocykl. Jego 250 (większe są zabronione) w stylu enduro straciła sprężynę amortyzatora – po prostu wypadła. We dwóch podnieśliśmy kanapę, gość ją gdzieś włożył, nic nie dokręcił, usiadł na sprzęcie i gestami chciał uzyskać potwierdzenie, że taka prowizorka ma szanse powodzenia. Pokręciłem głową: – Bez szans Uśmiechnął się, odpalił maszynę i ruszył. Kilometr dalej łapał stopa. Jego łańcuch nigdy nie widział smaru, nigdy też nie był naciągnięty. Tu i ówdzie wisiał porwane wiązki instalacji elektrycznej. Tragedia. Duże motocykle to trudne i drogie hobby a legalnie można na nich jeździć w piątki (tłumacząc na europejski – w niedziele). Rejestracja, poza numerem, posiada zdjęcie osoby upoważnionej do jazdy. W pierwszych dniach podróży ruch drogowy był dla mnie pozytywnym zaskoczeniem. Wydawało mi się, że Persowie to tacy Słoweńcy. Czasem lekko narwani, ale ogólnie jeżdżący bardzo przepisowo i przewidywanie. Owszem, od czasu do czasu trafiałem na jakąś niespodziankę – na jednym ze zjazdów zatrzymał mnie spory korek. Długo nie mogłem zorientować się co się stało, aż wreszcie zauważyłem pozującą parę młodą. Orszak weselny zrobił sobie postój na fotki. Dopiero późniejsze dni pokazały mi jak bardzo się myliłem w ocenie miejscowych kierowców. Nocleg w Astarze znalazłem bardzo gładko, na pierwszym skrzyżowaniu w mieście powitał mnie znak z kierunkowskazem na kemping. Nawet mnie to ucieszyło, bo przeczytałem gdzieś, że na wybrzeżu atmosfera jest trochę bardziej luźna, młodzież przyjeżdża odpoczywać, tak więc liczyłem, że kemping w środku lata może być miejscem gdzie nawiąże jakieś znajomości. Sama miejscówka była pełna rodzin – Persowie uwielbiają rodzinne wypady za miasto – wszyscy mają takie same namioty, które ładują na dach swojego samochodu. Do kompletu dorzucają samowar lub czajnik na herbatę, kilka kocy, jedzenie i ruszają w jakieś ładne miejsce. Namiot można rozbić praktycznie wszędzie (czasem zdarzają się znaki zakazu rozbijania namiotów), samych kempingów jest raczej niewiele i nie oferują one nic za co było by warto zapłacić. Infrastruktura to co najwyżej ubikacje i zlew z zimną wodą. Nie wiem co skłania ludzi do przyjazdu do Astary na ten kemping. Ja nie znalazłem tam nic ciekawego, miasto jest raczej brzydkie, w okolicy nie ma nic. Naprawdę. Nic. Można sobie wypić herbatę z wielkiego samowaru albo wyskoczyć do miasta na mięso z grilla. Kolejne przyjazne gesty na każdym kroku upewniły mnie w przekonaniu, że kierunek podróży dobrze wybrałem. Gość, z którym przypadkowo zjadłem obiad przy jednym stoliku stargował dla mnie cenę posiłku. Ktoś zaprowadził mnie do lokalnego mistrza od kart SIM, który miał uruchomić mają feralną kartę – niestety – bez powodzenia. Dostałem masę owoców, kilka papierosów, herbatę, ktoś inny wysłał ze swojego konta maila do mojej dziewczyny. Między bajki natomiast można włożyć luźniejszą atmosferę – plaże są puste, nie ma na nich żadnych knajp, nie znalazłem żadnego miejsca, w którym mógłbym zjeść patrząc na morze lub chociaż wypić herbatę, straszą też znaki zakazu kąpieli. Trochę mnie to zawiodło, bo liczyłem na chillout nad morzem po kilku intensywnych dniach. Postanowiłem następnego dnia dać ostatnią szansę wybrzeżu… |
19.03.2016, 22:26 | #23 |
Zarejestrowany: Oct 2014
Miasto: Gdynia
Posty: 126
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Przebieg: 85000
Online: 1 dzień 19 godz 12 min 43 s
|
Nieźle, a czemu zakazy pływania ? Wiesz coś na ten temat ?
__________________
Jeszcze bez AT, zbieram doświadczenie Był by ktoś zainteresowany zamianą XJR za AT? https://www.youtube.com/user/MotoTravelPoland http://motovoyager.net/2016/01/zgubiony-towarzysz-i-popsute-sprzeglo-balkanskie-atrakcje-z-yamaha-xjr1300-wyprawa/ |
06.04.2016, 20:26 | #24 |
Zarejestrowany: Aug 2011
Posty: 338
Motocykl: XChallange
Online: 6 dni 2 godz 25 min 10 s
|
dokładnie nie wiem, ale zgaduje:
bo, to jest panie, nieobyczajne. i do tego jeszcze baby prawie nagie. i z facetami razem. wcześniej było "normalnie". Stoje sobie na balkonie z takim miejscowym, palimy fajkę i oglądamy morze. Puste plaże, knajpy nawet nie ma. I nagle on mówi: - 30 lat temu to była pełno ludzi i życia. A dziś sam widzisz. |
25.10.2016, 11:47 | #25 |
Zarejestrowany: Aug 2011
Posty: 338
Motocykl: XChallange
Online: 6 dni 2 godz 25 min 10 s
|
Przejechałem się jeszcze kawałek wzdłuż wybrzeża i zaczynałem trochę żałować, że pchałem się w te rejony. Pogoda była marna, samo morze niedostępne, architektura niezbyt atrakcyjna, krajobrazy fajne, ale ponieważ nastawiałem się na efekt âwielkiego wowâ byłem trochę zawiedzony. Spojrzałem na mapę i przypomniałem sobie o Masuleh, wiosce, o której przeczytałem, że wygląda âjak z pocztówkiâ. Dodatkowo wiodła tam jakaś biała droga przez góry.
Nim zrobiło się fajnie przejechałem przez kilka zupełnie nieciekawych miasteczek, a następnie wjechałem w góry. A raczej w wielką chmurę. Widoczność minimalna, nawet miejscowi kierowcy jeździli bardzo ostrożnie, niemniej, byli też użytkownicy motocykli, którzy w takich warunkach jeździli z pasażerem, bez kasków i świateł. Oczywiście wszystko ma swój koniec, po przejechaniu pierwszego pasma gór skończyły się chmury i wyszło słońce. Okazało się, że jest naprawdę prze-pięk-nie. Jeszcze fajniej było gdy zacząłem się zbliżać do chmury, która oblewała pobliskie szczyty. Z chmury wyjechał jakiś miejscowy kozak bez kasku, ale za to z pasażerem, więc nie spodziewałem się niczego stresującego. Aż wjechałem w tę chmuręâŚ. Akurat ten kawałek był w budowie, więc oprócz strachu, że się zgubię, spadnę w przepaść, wjadę w samochód bez świateł wkręciłem sobie jeszcze wjazd w jakiś lej czy koparkę. Prędkość spadła do 10 kilometrów na godzinę, zatrzymywałem też każdy napotkany samochód aby upewnić się, że jadę w dobrym kierunku. Po godzinie byłem na miejscu. Faktycznie, bardzo ładnie. Pozostało mi tylko znalezienie taniego noclegu, co początkowo szło mi opornie, do kompletu zaliczyłem paskudną parkingówkę, deszcz ciągle padał, ktoś chciał mnie naciągnąć parking i spanie w drewnianej budzie bez wstawionych drzwi i okien, aż wreszcie z opresji wybawił mnie Khabib. Khabib to biznesmen, na stałe mieszka w Dubaju, do Iranu wraca na wakacje, które spędza z kumplami i swoim bratem. Jeżdżą samochodem gdzie ich dusza poniesie i świetnie się bawią. Spotkałem ich kilka godzin wcześniej podczas jakiegoś postoju w górach. Teraz wpadliśmy na siebie drugi raz. Po pierwsze, zrozumiałem ile ma mnie kosztować parking i nocleg we wspomnianej budzie z drewna â od razu podziękowałem. Po drugie, mój kolega wytłumaczył żołnierzowi na stróżówce to czego ja nie byłem mu w stanie wyłuszczyć przez co zostałem odprawiony w kwitkiem. Mianowicie, motocykl zostaje przed ich okienkiem, a ja wrócę wieczorem po rzeczy i gdzieś rozbije namiot. Gdy usłyszeli to samo po persku, od razu się zgodzili, jeszcze wskazali mi gdzie mam ten namiot rozbić. Samo miasteczko to takie Zakopane. Pełno knajpek z żarciem i sklepików z pamiątkami. Dodatkową atrakcją byłem ja â ludzie robili mi zdjęcia, albo po prostu, robili sobie zdjęcia ze mną. Jedzenie tak pachniało, że po prostu zjadłem dwa obiady, w dwóch różnych knajpach, nakupowałem pamiątek do domu i pogadałem z synem właściciela jednej z knajp. W Masuleh, jeżeli ktoś nie je, albo nie kupuje jakiś pamiątek to na pewno robi sobie zdjęcie. Nocleg wskazany przez żołnierza (a może i policjanta) znajdował się na tarasie restauracji. Ktoś z obsługi skasował mnie za pobyt, długo musiałem się targować tak aby zapłacić trochę mniej niż cała perska rodzina. Po prostu, to miejsce, wieczorem, z jadłodajni zamieniało się w kemping czynny do 10 następnego dnia. Miałem też sposobność odbyć trochę krępującą rozmowę o polskich kobietach. Czy łatwe, czy ładne, a czy w ogóle, to nie znam jakieś dziewczyny, która by chciała wyjść za mąż za drobną opłatą. Mimo, iż cierpliwe tłumaczyłem procedury oraz to, że w sumie, dla kogokolwiek spoza strefy Schengen to nie jest takie łatwe mój rozmówca był coraz bardziej natarczywy. Rozmowa już dawno straciła swój sens, ale nie miałem odwagi sam jej skończyć. Pewnie dlatego, że tego samego dnia, ktoś na ulicy, w odpowiedzi na to, że jestem z Polski wykrzyczał mi twarz â Twój kraj odmówił mi wizy Gdy wreszcie wyczerpałem ciekawość zaczepiło mnie dwóch studentów. Byli to swoi ludzie â motocykliści. Na dwóch, kompletnie nieprzygotowanych (w sensie, bez żadnych akcesoriów) 250 wyskoczyli ze swojego miasta pojeździć przez weekend po górach. Jeździli tylko po szutrach, spakowani w jeden plecak, który zawierał: namiot, dwa koce, nóz, widelec, maszynkę gazową, czajnik do herbaty. I jeszcze kask. Powoli przyzwyczajałem się do picia herbaty. Piłem po kilka litrów dziennie, rozmawiając o różnych rzeczach. Czasem moi nowi znajomi mówili świetnym angielskim, czasem znali ledwo kilka słów. Zawsze mieli za to herbatę, z czajnika, z termosu, z samowaru. Zawsze byli bardzo sympatyczni. Znacznie więcej fotek (wklejanie ich na forum to kara) na blogu: http://moto.elban.net/2015/08/22/masuleh/ |
25.10.2016, 11:59 | #26 |
Zarejestrowany: Aug 2011
Posty: 338
Motocykl: XChallange
Online: 6 dni 2 godz 25 min 10 s
|
Dużo obrazków: http://moto.elban.net/2015/08/23/3921/
Poznani dzień wcześniej motocykliści pokazali mi kilka fajnych ścieżek w okolicy oraz zachwalali mi Ramsar i Chalus, miasta na wybrzeżu. O ile ścieżki były naprawdę fajne to miasteczka po prostu mnie zawiodły. Odcinek pomiędzy tymi dwoma punktami na mapie to jedno wielki centrum handlowe. Taka oaza zachodu, gdzie można kupić ciuchy Zary i Levisa oraz zjeść Subwaya. Ta "shopping area" ciągnąca się chyba przez dwadzieścia kilometrów to jedno z moich najgorszych przeżyć na motocyklu. Już chyba wole korek w Istambule. Było ciemno, mokro i zimno a miejscowi kierowcy dostali amoku. Do tej pory uważałem Persów za w miarę przewidywalnych za kółkiem, może przejazdy przez ronda były emocjonujące, bo na skrzyżowaniu tego typu nie obowiązują żadne znane mi zasady ruchu drogowego, ani nie dopatrzyłem się żadnej logiki w postępowaniu miejscowych. Po prostu, należy znaleźć wolne miejsce i je wykorzystać. Poza miastem podróż w Iranie przypominała mi raczej Słowenię: niby bałkańska gorąca krew, ale jednak bardzo przewidywanie i głównie zgodnie z przepisami. Jednak to co się działo w korku przed Chalus przebija i Tbilisi, i Tiranę, i nawet Istambuł. Wszyscy śpieszą się, wciskają,nikt się nikim nie przejmuje (a tym bardziej jakimś tam motocyklem) , mimo to, że wszyscy to ignorują to trąbią na siebie zawzięcie, mrugają światłami, nie ma mowy o żadnych pierwszeństwach przejazdu, sensownym używaniu kierunkowskazów. Nic. Oszaleć można. Nim tam dojechałem zdążyłem kilka razy zmoknąć i spróbować obejrzeć cześć z atrakcji, które mi polecono. Niestety, pogoda była beznadziejna, chmury były bardzo nisko, więc głównie, zamiast podziwiać widoki wjeżdżałem w biały smog. To co mnie zdumiewało w Iranie to zamiłowanie do szpecenia rond tandetnymi rzeźbami. Niektóre z nich są ogromne i przedstawiają bohaterów rewolucji, niemniej równie dobrze może to być bocian albo ogromny koszyk z warzywami. Nie wiem czy to wpływ braku napojów alkoholowych tak wpłynął na irańskich producentów napoi, niemniej, w Iranie występuje niesamowity wybór przepysznych soków. Trochę zawiedziony kręciłem się po górach próbując ułożyć w głowie jakiś plan, który mógłby uratować ten dzień sprawdziłem jak w tej okolicy prezentuje się morze Kaspijskie. No cóż słabo... I tak kręcąc się bez celu, nie mając żadnego pomysłu na siebie, zaliczając kolejne porażki, trafiam na Habiba i ekipę. Wspólnie stwierdzamy, że skoro trzeci raz na siebie wpadliśmy to widocznie jest to jakiś znak. Korzystam ich uprzejmości i wpadam małą domówkę do kwatery, którą sobie wynajęli w Chalus. Jemy pizzę, gadamy o życiu, ktoś w międzyczasie się modli, w tle leci Al Dzasira. Za siedemdziesięciometrowy, nowy, w pełni wyposażony apartament kilkadziesiąt metrów od morza chłopaki płacą jakieś 40 dolarów, mimo, że jest tam z dziesięć miejsc do spania wszyscy śpią na podłogach a rano, na śniadanie jemy ponoć typową perską potrawę. Jajecznicę, ale z miodem (z dużą ilością pieprzu - polecam). |
25.10.2016, 12:04 | #27 |
Zarejestrowany: Aug 2011
Posty: 338
Motocykl: XChallange
Online: 6 dni 2 godz 25 min 10 s
|
dużo obrazków tutaj: http://moto.elban.net/2015/08/24/dra...miana-klimatu/
Miałem serdecznie dosyć deszczu i chmur. Poprzedni dzień uratowała mi ekipa Habiba, ale kolejnego nie zamierzałem spędzać w ten sposób. W planie został mi wjazd na Chalus (szczyt nazywający się tak samo jak miasto) oraz przejazd spektakularną, często mi polecaną, drogą Chalus â Teheran. Niestety, tego dnia chmury znów były nisko, i szybko porzuciłem plany wjeżdżania na szczyt, cała droga do stolicy Iranu to deszcz, temperatury poniżej 10 stopni Celsjusza oraz korek ciągnący się aż do najwyższego punktu drogi. W pewnym momencie przejechałem tunel, temperatura skoczyła o jakieś 30 stopni. Znów było gorąco i pięknie. Zatrzymałem się w lokalu z pięknym widokiem, zjadłem przepyszny szaszłyk z kurczaka, obejrzałem mapę i zacząłem zastanawiać się co dalej. Iran był prawie taki jak sobie wyobrażałem. Piękny, z fantastycznymi ludźmi, świetnym jedzeniem, ale ciągle brakowało mi powalającej na kolana architektury. Miasta przez które przejechałem były po prostu mało interesujące. Z drugiej strony, obawiałem się temperatur. O ile 45 stopni w słońcu wydawało mi się do zniesienia, choć w takie dni wypijałem po cztery â pięć litrów, to 55 na południe od Teheranu, o których mi opowiadano, przerażało mnie. Między jedynym a drugim kęsem wpadłem na świetny pomysł â sprawdziłem ceny noclegów w Lonely Planet, policzyłem dwa razy pieniądze i okazało się, że mogę sobie pozwolić na 3-4 noclegi pod dachem. Pozwalało mi to zostawić gdzieś wszystkie ciuchy w bezpiecznym miejscu i w ciągu dnia zwiedzać miasto. Przemieszczać się w tej strefie postanowiłem dopiero po zapadnięciu zmroku, po autostradach. Plan był świetny, jeszcze tego samego dnia byłem w Kashan zaliczając pierwszy w życiu przejazd przez pustynię. Zjadłem najlepszego falafela w życiu i poszedłem spać w jednej z bardziej obskurnych nor, w których przyszło mi nocować (za 10 dolarów). Znalezienie taniego noclegu nie było łatwe, mimo posiadania adresu z Lonely Planet. Wypaliłem z kimś siszę, ktoś zaprowadził mnie do hotelu za jakieś 100 dolarów, aż wreszcie trafiłem do miłego irackiego Kurda prowadzącego tani hotel. |
25.10.2016, 16:42 | #28 |
Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 18 godz 2 min 36 s
|
Po to właśnie człowiek wymyślił motocykl i podróże. Gratulacje.
__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie. https://www.facebook.com/CFact1/ |
11.11.2016, 01:38 | #29 |
Zarejestrowany: Aug 2011
Posty: 338
Motocykl: XChallange
Online: 6 dni 2 godz 25 min 10 s
|
Zgodnie z umową zostawiłem wszystkie torby w hostelu, zabrałem jedynie camelbaga oraz arafatkę i ruszyłem na podbój Kashan. Szybko zorientowałem się, że najprzyjemniejszym miejscem do przeczekania największych upałów jest bazar. Po pierwsze, można na nim kupić wszystko, zapoznać się z najnowszymi trendami miejscowej mody, coś zjeść, wypić herbatę oraz skorzystać z darmowych dystrybutorów schłodzonej wody. Po drugie, bazar robi ogromne wrażenie, poprzez swoją skalę, masy ludzi przetaczających się przez niego, no i, oczywiście architekturę.
Następnie wybrałem się na zwiedzanie meczetu i dzielnicy historycznych domów. Agha Bozorg był pierwszym meczetem, który zrobił na mnie ogromne wrażenie, ale to i tak było nic przy nic przy domu Abbasi. Wejście tam kosztowało mnie więcej niż zazwyczaj płaciłem za obiad (czyli 15 00 tumanów, za obiad płaciłem około 1 000 tumanów, cena biletu wstępu do zabytków to równowartość baku benzyny mojej Super Tenery mieszczącego jakieś 24 litry â tyle, że to około 5 dolarów). Spędziłem w tej rezydencji ze dwie godziny, siedząc sobie w cieniu, popijając wodę i pisząc maile do Polski. Jakbym miał książkę to możliwe, że został bym tam do wieczora. W międzyczasie całe miasto wyludniło się. Wszystkie sklepy i herbaciarnie zostały zamknięte, Kashan wybierało się na sjestę. Napełniłem CamelBaga wodą, zwilżyłem arafatkę i rozpocząłem poszukiwania jakiegoś parku, w którym planowałem się przespać gdzieś w cieniu. Włóczyłem się po pustych ulicach, przeskakując z jednej strony ulicy na drugą w poszukiwania choćby skrawka cienia aż nagle usłyszałem głos: â Jak sie masz? Jesteś Polakiem? I tak poznałem Mohammada. Chłopak był w Polsce, bardzo mu się podobało, nawet postanowił się nauczyć polskiego. Umówiłem się z nim u niego w sklepie po 18, kiedy obaj się wyśpimy. O tej porze planowałem mieć już spakowany motocykl i powoli czekać na sprzyjające warunki pogodowe czyli spadek temperatury. Do przejechania miałem jakieś 300 kilometrów po autostradzie i adres jakiegoś hostelu w centrum Esfahan. Mohammad postanowił mi pomóc i załatwić mi nocleg w Esfahan. Wykonał kilka telefonów, do ręki wetknął mi papier z numerem telefonu zapewniając mnie, że jego kumpel mnie przenocuje. Świetnie! Naszą rozmowę przerywały co chwilę wypowiadane przez Mohammada polskie słowa, które akurat sobie przypomniał, tak więc w jego miejscu pracy co kilka minut rozbrzmiewały polskie frazy â Naprawiam drukarki â Pałac Kultury i Nauki Było to z jednej strony absurdalne a z drugiej niesamowite, ponieważ z każdą minutą tych fraz było coraz więcej i więcej. Słońce powoli zachodziło, więc musiałem jakoś wydostać się na autostradę. Na bramkach zatrzymała mnie policja mówiąc, że motocykle mają zakaz poruszania się po takich drogach. Następnie sami doszli do wniosku, że nie powinno to dotyczyć mnie, bo motocykl jest szybki. Sprawdzili wszystkie światła, migacze i pozwolili mi jechać dalej. Podobną postawę przyjmowali pracownicy na bramkach â nikt nie chciał ode mnie pobrać opłaty. Jedynym felerem były światła â noc była tak jasna, że prawie nie oświetlały mi drogi. Musiałem jechać dosyć wolno, jakieś 80 kilometrów na godzinę. Próbowałem dokonać jakieś regulacji, ale nie dałem rady poprawić tego, tak więc zacząłem sobie szukać pomocy w inny sposób. Przyklejałem się do jakiegoś samochodu, który jechał z odpowiednią dla mnie prędkością (110-120 kilometrów na godzinę) i zależności od jego gabarytów jechałem przed nim lub za nim wykorzystując fakt, iż jego reflektory doświetlają mi drogę. Dzięki âlight-friendsâ sprawnie dotarłem do Esfahan, pozostało mi odnaleźc Hassana, kumpla Mohammada. W dwumilionowym mieście, bez telefonu i GPS nie było to łatwe, ale już po czterdziestu minutach byłem u niego w domu. ze zdjęciami (jest dużo): http://moto.elban.net/2015/08/25/kashan/ |
Narzędzia wątku | |
Wygląd | |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Iran 2014 | CeloFan | Trochę dalej | 18 | 25.11.2015 09:54 |
Iran | ofca234 | Przygotowania do wyjazdów | 24 | 16.08.2015 09:21 |
IRAN - Lipiec 2014 | Maciek SRMC PL | Umawianie i propozycje wyjazdów | 23 | 24.08.2014 22:59 |
Iran - Kwiecień 2014 | skowron | Umawianie i propozycje wyjazdów | 23 | 10.06.2014 16:24 |