13.04.2020, 13:38 | #61 |
Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Krakuff
Posty: 4,763
Motocykl: RD07a
Online: 4 miesiące 3 tygodni 3 dni 5 godz 51 min 11 s
|
No nareszcie , juz myślalem ,ze zniknąłeś na dłuzej...Pisz więcej bo korona uciska nas tu i oddechu brakuje...
|
13.04.2020, 15:13 | #62 |
Zarejestrowany: Oct 2014
Miasto: Toruń
Posty: 13
Motocykl: Yamaha XTZ750 Ktm lc4 640 póławantura
Online: 6 dni 11 godz 35 min 2 s
|
tam że pali więcej to nic i oleju i paliwa to norma...ale rama nie pękła?hehe
|
18.04.2020, 23:56 | #63 |
Zarejestrowany: Oct 2015
Posty: 297
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Online: 2 tygodni 2 dni 6 godz 42 min 55 s
|
Motyla noga, niby wirus a czasu i tak mało!
Mido, ramy lubią pękać ale uprzedziłem los i wspawałem tenerze pajączka, coby się nie garbiła. Teraz można ją zrzucić z zeppelina, nic nie poczuje |
24.04.2020, 23:01 | #64 |
Zarejestrowany: Jan 2015
Miasto: Warszawa
Posty: 1,854
Motocykl: inne moto
Online: 2 tygodni 1 dzień 11 godz 52 min 0
|
Wojtek to juz koniec?
|
27.04.2020, 01:12 | #65 |
Zarejestrowany: Oct 2015
Posty: 297
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Online: 2 tygodni 2 dni 6 godz 42 min 55 s
|
Nie, nie! Jeszcze kawałek jechaliśmy, niebawem coś tam dopiszę
|
29.04.2020, 20:42 | #66 |
Zarejestrowany: Apr 2017
Miasto: Gorzów Wlkp
Posty: 191
Online: 2 tygodni 6 dni 13 godz 11 min 45 s
|
Się nie pisze a się czeka !
|
02.05.2020, 22:24 | #67 |
Zarejestrowany: Oct 2015
Posty: 297
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Online: 2 tygodni 2 dni 6 godz 42 min 55 s
|
Do dnia wczorajszego dodam wspomnienie kolejnego zapachu – mianowicie zapachu starego warsztatu śmierdzącego rozlewanym po podłodze od lat olejem.
Jadąc przez jakieś senegalskie miasteczko najpierw czujemy ten zapach oleju, po chwili widzimy warsztat – samochody stoją pod gołym niebem, nie dziwi to skoro mają tyle słonecznych dni w roku, ale co przykuwa naszą uwagę to tłusty i czarny od oleju piach, w którym po kostki, obuci w sandały, drepczą mechanicy. 17.01 Budzimy się już za widnego. Pakowanie, śniadanie. Jest Francuzka, którą już tu widziałem wcześniej z mulatkowym dzieciaczkiem. Teraz buziaczkuje się ze swoją funfelą, również Francuzką, która wróciła ze spaceru z psem i znika w sąsiednim budynku, wyglądającym również na hostel. Mój wniosek – obie prowadzą pensjonaty i wybrały życie w wymarzonej kolorowej Afryce. Moje spostrzeżenie – żadna nawet nie spojrzy w naszym kierunku, czyżby brakowało im pewności siebie? Albo bały się, że w moim spojrzeniu dostrzegą drwinę? st.JPG st1.JPG Wyruszamy, tenera ledwo zauważalnie, ale jakby kuleje na jeden cylinder. Zatrzymujemy się koło bankomatu po kasę na tankowanie. Podchodzą brudne dzieciaki z wiaderkami po farbie. Polskie małżeństwo dzień wcześniej uświadomiło nas, że to dzieci talibskie, czyli wykorzystywane przez tych jebniętych mułłów i przez nich indoktrynowane od małego. Czekają i coś tam mamroczą. Zakładam rękawicę, jeden z nich, z miną wkurzonego Rambo, widzi, że nic nie dostaną, wypowiada jakieś voodoo-mahometańskie klątwy w kierunku tenery, na szczęście tenera pochodzi z Japonii i po murzyńsku nie rozumie. Spadamy. Tankowanie na innej stacji, benzyna śmierdzi jeszcze bardziej. Na granicy jesteśmy punktualnie, jest i Bebea. Dostaje dokumenty i idzie załatwiać. gran2.jpg Ale widzimy że on i tak jest tu „młodym”. Widać że są goście w hierarchii wyżej od niego, którym on przekazuje dokumenty. O, hit wieczoru. Wizę do Mauretanii wyrabia się w odrębnym budyneczku. Nic w tym dziwnego, gdyby nie to że budyneczek wygląda jak kurnik. Nawet nie 2x2, mieści biurko i dwa krzesła po bokach. Przychodzi gość od wiz, tutaj ważna persona. Zadbane dłonie, elokwentny, uprzejmy, poważny, w średnim wieku, na bank po jakiejś europejskiej uczelni. W każdym okienku siedzi ktoś ważny, w kurniku, chlewiku, obórce. Przychodzi do płacenia, udaje się przekonać Bebea kredkami i mazakami (widziałem że na komórce miał zdjęcie dziecka) i jeszcze jakimiś gadżetami. Zamiast 110 płacimy 100 euro. I tak czujemy się wyrolowani ale jako białasy nie możemy liczyć na taryfę ulgową… Ale cykamy z nim zdjęcie, teraz już jesteśmy frendy, może się jeszcze kiedyś przydać. Już jesteśmy na wyjeździe i oto wjeżdża mocna drużyna! Włosi dwoma land cruiserami (nuda, znowu seria 80) ciągną lawetę, a wokół nich chmara gości na KTMach 450. Bebea już przechwytuje ich paszporty, ma ich całą garść. Witamy się, jeden z Włochów wniebowzięty tenerą, mówi że ma taką samą ale z pierwszego roku produkcji („Bella moto, primo anno produzione!”), opowiada jak z ekipą kilku Włochów, Hiszpanów i Francuzów robili jazdy testowe i promocyjne tenerami po Meksyku. „Ale wtedy miałem 25 lat i mi się chciało, dzisiaj już bym nie pojechał” I mu się nie dziwię. Teraz zajmuje się przeróbkami i budową motocykli. ital.jpg Oczywiście pamiątkowe zdjęcia, wymiana numerów i jedziemy każdy w swoją stroną. granica.JPG italia.jpg Znowu przez te bagna, idzie trochę lepiej, jesteśmy wypoczęci. Ale tenera coraz bardziej kuleje na cylinder, muszą trzymać ją na obrotach aby nie zgasła. Na przejeżdżaniu przez te cholerne dziury nie jest to łatwe. Znowu pan żandarm od opłat za przejazd przez park Bebea mówił, że opłata wynosi 200 oguya. No i tyle oferujemy strażnikowi. Ten nawet słówkiem nie oponuje, przyjmuje 500 od obu, przynosi resztę i znowu grzecznie „bonne route”. Mijamy gościa na starej Afryce! Siema siema, kciuk w górę. Nie zauważyliśmy z jakiego kraju. af1.png af2.png Samotnie, twardziel. A potem jeszcze ekipa 5-6 maszyn, różne, KTMy, BMW i coś tam jeszcze. Cały czas przed nami po lewej w oddali widać cholernie ciemną chmurę, jakby burzową, a na pewno deszczową. Jak łatwo zgadnąć, nie chcemy w nią wjechać, ale nasze chciejstwo mało tu znaczy. Ostatecznie udaje się ją zostawić z boku. Zjeżdżam na dolną drogę i pewien odcinek jedzie bardzo dobrze, za dobrze. Droga odbija w lewo i w jakimś lasku rozgałęzia się. Z rozpędu wjeżdżam na tę groblę, ale szybko hebel i stopuję Michała. Sam muszę się wycofać bo nie ma jak zawrócić. Wracamy na naszą drogę, ale idzie stado afrykańskiego rogatego bydła, ledwo zdążamy przejechać. Z powrotem te same rozjazdy, na głębokiej wydmie Michał odpycha się nogą i stopa zostaje mu pod sakwą. Myślę jak postawić moto i lecę do niego. Wyciągamy nogę. Zatrzymały się samochody po obu stronach, biegną jakieś chłopaki, pomagają nam podnieść afrykę. Trzymamy się blisko, aby w razie spotkania małoletnich terrorystów być w pobliżu jeden przy drugim. Ale dzieciaków nie ma. Męczymy się znowu na tych samych dziurach, ale mi już jedzie się lżej, bo mam świadomość, że najgorsza hu…nia, jaką spotkałem w życiu, została daleko za mną. Czekam na Nawakszut jak na zbawienie, teraz ta stolica, przez wielu uznawana za dzikie miasto, jawi mi się jako centrum cywilizacji, bezpieczna przystań z czystym paliwem, niezatrutym jedzeniem i życzliwymi ludźmi. Na drodze posterunek. Już wcześniej, w drodze na Senegal, młody żandarm widząc kamerkę podłączoną do powerbanka pytał czy mam „battery” albo „charger”, pokazując swój padły antyczny telefon. Nie miałem czasu mu tłumaczyć, pojechaliśmy dalej. Ale teraz się zatrzymujemy. Dajemy fiszki, mało go obchodzą, znowu pyta o „charger”. Czekaj, mówię. Trzymaj motor (bo stopka za długa na obciążoną tenerę) i z kufra wyjmuję nowiuśki powerbank ładowany słońcem i daję mu go. Chłopak i jego kumpel mają naprawdę głupie i zaskoczone miny, ale strasznie ich to cieszy! Może jako młodych wywalili ich na ten posterunek na środku pustyni, na cały tydzień z baniakiem wody, a teraz może będą mogli pogadać z rodzinami albo zamówić pizzę i piwo. Nie wiem ale niech im służy. Na przebudowach buntujemy się i zamiast piaszczystym objazdem jedziemy kawałek nowym asfaltem. Stajemy na przerwę. Przychodzi pan pilnujący terenu i maszyn budowlanych. Ale przychodzi z uśmiechem, zagaduje skąd my, gdzie i po co. Widać że ciekawy i chce pogadać. Idę do kuferka po polskiego pieniążka dla niego, wracam a on się pyta czy nie mam jakiegoś polskiego pieniążka na pamiątkę. A ja otwieram dłoń. Śmiejemy się. Pan życzy nam powodzenia i zmykamy. pieniaz.JPG Tenera gaśnie!!! Klątwa voodoo zadziałała! Nalewając z rotopaxa Michała obgryzam paznokcie ze strachu, aby to nie było nic poważniejszego niż paliwo. Odpala. Cały dzień trzymania na obrotach, zagnojone świece, kopcenie. Paliwo szło jak z wiadra. Gdy walczymy z tenerą obserwuje nas miejscowy chłopczyk. Nieśmiało nas ogląda z daleka, potem podchodzi. Michał go zagaduje, nazywa się Mohammed. Fajny, grzeczny chłopak. moham.JPG pust.JPG Stary asfalt to szorstka nawierzchnia z muszelek, sprawdziłby się w Skandynawii! asfa.jpg Znowu przejazd przez Nawakszut, jedziemy już jak u siebie. Na stacji gość z obsługi rozgania chmarę żebrzących gówniarzy i pyta skąd my. - Pologne. Poland. - Aaa, Lewandowski! Szlag. Wszyscy w Afryce znają Lewandowskiego. Sorry, piłka to nie moja bajka i jakoś nie czuję dumy, bo mamy bardziej zasłużonych rodaków. Jest nasza oberża! Ziemia obiecana! Jest i Mumu. Chce prezent za „pomoc”. Dostaje latarkę i niech sp..ala. Sklep! Mają tam bezalkoholową Bawarię, lepsze to niż nic. Do oberży przybywa Steve, pięćdziesięciolatek z Londynu. Postrzelony gość, radosny i rubaszny. Ma przy sobie koszulkę Lechii Gdańsk. Podróżuje po świecie, w sumie odwiedził już większość krajów. steve.jpg Właśnie przejechał się pociągiem SNIM w węglarce wespół z miejscowymi, (dla których jest to normalny środek transportu na tej trasie) 19 godzin, prawie od samej kopalni do Nawazibu i pokazuje zdjęcia i filmiki swojej umorusanej gęby po takiej podróży. ste.png W nocy zimno, trzęsło, nic nie spał, musiał sikać do wagonu, poza tym na czas modlitwy (muzułmanie modlą się pięć razy dziennie) maszynista zatrzymywał cały skład i wychodził na pustynię bić czołem w piasek, a potem znowu ruszał. Nikt nie liczy strat energii na wyhamowanie i ponowne ruszenie 2,65 km pociągu. Zazdroszczę Stevowi, ale mówi że nie ma czego, spróbował i nie poleca. - To tak jak ja z Dakarem! Śmiejemy się. Mówię mu że moto niedomaga, ale serwis jutro. - Chętnie bym ci pomógł gdybym coś umiał, ale nie znam się na mechanice. Ale gdyby trzeba było skoczyć po piwo to chętnie skoczę! Taki wesołek z niego. Przerzucamy się argumentami za dobroczynnym działaniem piwa. Chłodzi i dostarcza kalorii po ciężkim dniu, pomaga zawiązywać przyjaźnie, robota przy piwie lepiej idzie, nawadnia organizm. Kto jak kto, ale Londyńczyk mógłby się z tego doktoryzować. Steve rusza teraz do Bamako. Podróżuje komunikacją miejską, z miejscowymi. Tymi dalekobieżnymi autokarami, którym wybuchają opony. Rano wybywa o 5, więc się żegnamy i wymieniamy numerami. Postanawiamy z Michałem zrobić jutro dzień odpoczynku, oraz dzień serwisu motorków. Ostatnio edytowane przez zz44 : 03.05.2020 o 02:19 |
03.05.2020, 00:47 | #68 |
Zarejestrowany: Oct 2015
Posty: 297
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Online: 2 tygodni 2 dni 6 godz 42 min 55 s
|
18.01.
Śpimy długo….który to już raz? Leniwe (cienkie) śniadanie, kawka i herbatka na tarasie. Idziemy rozbierać tenerę. Na kratkę zebrałem po drodze jakiegoś bąka, łapy ma jak pszczoła, do noszenia pyłku, ale jest wiele większy. Nie chciałbym go złapać w kask albo za kołnierz... robak.jpg robak2.jpg Kto nie wie to tłumaczę, że aby dostać się do świec trzeba zdemontować chłodnicę, a aby dostać się do filtrów powietrza, trzeba zdemontować zbiornik paliwa i boczne owiewki. A w tym wszystkim przeszkadzają gmole, więc je zdejmujemy najpierw. podwórko.jpg No i są świece, czorne jak ślunski wungiel! swiece.jpg Wymiana. Filtry powietrza do przedmuchania, ale martwi mnie pył po czystej stronie filtrów. Musiał przejść gdzieś bokiem pod uszczelką. I pewnie potem do gaźników… filtr.jpg Filtry powietrza dmuchamy kompresorem na stacji, tam też zalewamy awaryjne baniaczki. filtry.jpg Skręcamy wszystko do kupy. Przychodzi Qmar. Miejscowy mechanik, rozmawiamy o motocyklach. Qmar nie chce od nas nic dostać, nic nam sprzedać, pyta po ile w Polsce chodzą KTMy 450. Pokazuję mu kilka ofert z OLX, trochę mu mina rzednie, bo drogo. Wrrummm! Motocykle za bramą! Dwie BMki, 1200 i 850, Hiszpanie! Ładują się do nas na podwórze, wymiana uprzejmości, zaraz pogadamy, niech się najpierw rozkulbaczą. (…) podworko hiszp.jpg Zmęczeni są dojazdem do Nawakszut, mieli taki sam wiatr i piach co my. A jadą do….Senegalu. Nie do Dakaru ale do jakiegoś parku na południu, już za Gambią. Mówimy, że pokażemy im filmiki z drogi, bo czujemy, że nie mają świadomości co ich czeka. Jadłodajnia zamknięta bo czas modlitwy, to w naszym sklepie kupujemy zimne bezalkoholowe Bawarie i oglądamy filmy i tłumaczymy im. Pedro, lat 60, ni w ząb po angielsku. Jego kumpel, lat 50, zna trzy słowa. Nasza znajomość hiszpańskiego ogranicza się „Buenos Aires Senior Siara”, ale…….dogadujemy się. Nieznajomość języka nie jest żadną przeszkodą, zwłaszcza jak na stół wjeżdża piwo. Hiszpanie są trochę strapieni tym piachem i drogą na Diama, ale lepiej aby wiedzieli co tam jest. Idziemy jeszcze razem naprzeciwko zjeść dobrą shawarmę wołową z sokiem z awokado. ulica.jpg ulica1.jpg ulica2.jpg Pedro, jako że jest już wolnym człowiekiem na emeryturze, może jeździć ile chce. Planuje w przyszłym roku Nordkapp przez Polskę, Pribałtikę i Finlandię. My już go zapraszamy do siebie, i myślę, że można potem ogłosić akcję goszczenia pogodnego Pedro w naszym kraju. nawak.jpg nawaksz.jpg przedszk.jpg przedszkole.jpg Wracamy do oberży, prosimy gościa w piżamo-sukience aby nam zrobił zdjęcie. Ten coś mamrocze, pieprzy jakieś głupoty i odchodzi. WTF. Prosimy kolejnego, ten zamiast robić zdjęcie mówi, że musimy jechać do centrum wykupić ubezpieczenie do Senegalu, on da nam kontakt. Czy znajdzie się ktoś kto nam zrobi to cholerne zdjęcie? hiszp.jpg Wracamy do naszej oberży, a przed nią jest inna, Auberge Sahara, i przez bramę dostrzegamy…TDMkę 900. Niezły gość musi być z kierownika, no ale nikogo nie widzimy więc idziemy dalej. W oberży Mumu przechwytuje Hiszpanów i sprzedaje swoje bajki. Powiedzieliśmy im o co chodzi, że i tak będą musieli znaleźć sobie frenda i zapłacić, i nie mamy lepszej alternatywy niż Bebea. Więc skubania białych gęsi ciąg dalszy. Do oberży przychodzi Tuareg sprzedający pamiątki. W ogóle tam wchodzi z ulicy kto chce i kto ma jakiś biznes. No ale ten gość naprawdę intrygujący, taki człowiek pustyni. Poza tym cwany, do nas po angielsku, do Hiszpanów po hiszpańsku. Ma jakieś błyskotki, mało mnie to zazwyczaj obchodzi, ale tu widzę, że to naprawdę ręczna robota, wszystko takie trochę koślawe, co w moich oczach dodaje wartości. Targuję z nim parę kolczyków. beduin.jpg Przychodzi Qmar, postanawiamy dać mu jeden klucz do świec. - O, dziękuję! A za ile? Już go lubię, pierwszy Arab, który był zdziwiony prezentem i nie oczekiwał, że za darmo. Ale przychodzi jeszcze pogadać o KTMie. Zostawia nam kontakt. Będziemy szukać mu KTMa. Może się trafi ktoś, kto będzie chciał pojechać w jedną stronę, pośmigać po wydmach a potem odsprzedać motorek Qmarowi? nawak no.jpg |
03.05.2020, 01:41 | #69 |
Zarejestrowany: Oct 2015
Posty: 297
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Online: 2 tygodni 2 dni 6 godz 42 min 55 s
|
19.01
Koniec laby. Śniadanie, pożegnanie z Hiszpanami. Wyjeżdżamy razem, tylko za brama oni w lewo a my w prawo. Ich wiedzie żądza przygody, jak również nas kilka dni temu. Tymczasem mnie aż wzdryga na samo wspomnienie trasy do Diama, granicy mauretańsko-senegalskiej i samego Senegalu. Tenera się uspokaja, zwłaszcza na wysokich obrotach, więc jadę ze spokojem. Poranek bezwietrzny, piękny acz chłodny, ale to dobrze. Upał w Senegalu był wyjątkowo męczący. Jadę objuczony paliwem jak prawdziwy adwenczer, jakbym się wybierał w poprzek Sahary, a nie z duszą na ramieniu liczył tylko na dojazd do odległego ledwie o 250 km Chami. W sumie mam zbiornik pod korek plus 14 litrów w bańkach. Na pustyni jednak po staremu wieje i zacina piachem. Pomimo pięknego słońca i temperatury około 17 stopni, wiatr przedostaje się w każdy zaułek stroju. Znowu mijamy hiluxa z wielbłądem na pace. Siedzi posłusznie przytroczony pasami i linami, a głowa mu się kolibie na boki. Dosłownie co kilkanaście-dwadzieścia kilometrów na poboczu bieleją kości potrąconych wielbłądów. W jaki sposób można wjechać w taką powolną kupę mięsa, na płaskiej pustyni, nie jest dla mnie zrozumiałe. No ale w pewnym momencie patrzymy, po prawej leży świeżo potrącony wielbłąd, kopytami do góry, a kilkanaście metrów przed nim hilux z wgniecioną maską. Kierowca już gdzieś dzwoni. Wokół płasko i widoczność na kilometr. Hm. Około 100 km za Nawakszut są dwie wioski z chałupkami zasypanymi do połowy piaskiem i biegającą wokół nich masą dzieciaków. wioska3.JPG Powiedziałem sobie, że jak będziemy wracać i jeszcze będę miał te kredki, zeszyty i mazaki, to tutaj się zatrzymam. Wolę dać dzieciakom z wioski niż talibańskim złodziejaszkom, którzy i tak utarg oddają mułłom. No więc wciąż mam kredki, zatrzymujemy się. W dwie sekundy pojawia się dwójka dzieciaków, w cztery – ośmioro. Znikąd. Po 10 sekundach mam wokół siebie całą armię. Otwieram kuferek i daję im te kredki. wioska 2.jpg Ale nie ma czekania. Tysiąc rączek sięga mi do kufra, któraś większa dziewczynka już coś dostała ale łapie jeszcze. wioska.JPG Na tyle ile potrafię tłumaczę, że to nie tylko dla niej ale dla całej wioski. Malutkie dzieciaczki są wypychane do tyłu i rzecz jasna beczą wniebogłosy. płacz.JPG płacz1.JPG Fanty rozeszły się same, gdybym nie zamknął kuferka to poszłyby również moje skarpetki, blokada, napój i czego ja tam jeszcze nie miałem. Ale niestety taka jest prawda, że biały = św. Mikołaj. I sami ich nauczyliśmy takich zachowań i wciąż ich w tym utwierdzamy. Ale i tak nawet gdybym przed wyjazdem wiedział jak to działa, zapakowałbym tych kredek i zeszytów pełen kuferek… wioska4.JPG wioska1.JPG Wciąż zacina piachem, ale droga w miarę dobra. Ludzi świecą nam światłami gdy zbliża się jakaś poważna dziura. A dziury zdarzają się naprawdę poważne, i tym bardziej niebezpieczne, że z nienacka. Jedziesz rozpędzony 80-90, a tu dziursko. Jedna dziura jest na samym szczycie wzniesienia, widać ją dopiero gdy w nią wpadasz. Mijamy kilka samochodów na poboczach, w sąsiedztwie takich dziur, z przetrąconymi kołami albo przebitymi oponami. Ciężarówki przepuszczają nas praktycznie zawsze, najpierw sygnał kierunkowskazami (bez różnicy którymi) a potem szofer pozdrawia ręka z kabiny. Policjanci i żandarmi na posterunkach uprzejmi i nastawieni przyjaźnie. Stoją w słonecznych okularach, twarze okutane w zielone turbany, bo cały dzień sypie piachem po oczach, chociaż już nie tak mocno jak na dojeździe do Nawakszut. Zatrzymujemy się na sesję fotograficzną. Zdjęcia potem wydrukujemy jako pocztówki i z prawdziwym znaczkiem wyślemy rodzinie i przyjaciołom. Tacy jesteśmy staroświeccy, retro i vintage. pocz.jpg ….brak paliwa. 20 km przed Chami. O to się modlę, bo wolę spalanie w granicach 10 litrów niż poważniejszą awarię. No tak, bak pusty, więc zalewam z baniaczka nr 1. pust 2.jpg Nadjeżdża motorek…..TDMka! Mówimy że wszystko w porządku, tenera więcej pije ale mamy zapas. Facet mówi że też ma piątkę i zaraz będzie Chami. Tak w ogóle to nazywa się Christian, jest Francuzem ze Strasburga i zamiast angielskiego woli niemiecki, więc odkurzam w pamięci kilka słów tego barbarzyńskiego języka, które pamiętam jeszcze z podstawówki. chris1.JPG W Chami jest kilka stacji, na pierwszej brak benzyny, na kolejnej też…. Ale jest benzynka na stacji, gdzie tankowaliśmy wcześniej. Szybka bułka, woda i ruszamy dalej, bo tutaj znowu wichura z piachem. Trochę się boję czy dojadę bez tankowania, ale teraz razem mamy około 29 litrów zapasu, więc jakoś się dokulamy. Jazda idzie gładko, po dobiciu do punktu, gdzie droga idzie równolegle z torami kolejowymi bezskutecznie wypatrujemy pociągu SNIM. Jest tylko lokomotywa, która przetacza wagony w lewo i prawo. Czyli pociągu już nie będzie… Następnym razem. wagony.JPG Skręt na granicę, teraz wszędzie pusto, dojeżdżamy tak szybko że sami jesteśmy zaskoczeni. Odpuszczamy Nawazibu, cmentarzysko statków i rojowisko łodzi rybackich w porcie, na ten trip wystarczy nam Mauretanii. Jest i Hamida. Dotrzymuje słowa, załatwia nas błyskawicznie i za darmo! Czyli te opłaty to tylko kwestia widzimisię poszczególnych frendów albo big bossa na granicy. Michał daje mu jakiś kempingowy garnek, dla nas to balast a jemu się przyda, więc wszyscy są szczęśliwi. granica ma ma.JPG granica maur.jpg No ale teraz przeprawa przez ziemię niczyją. Ruszamy powolutku, szukając na spokojnie dogodnej drogi. Czekamy trochę na TDM i…zaraz znajdujemy kawałek dzikiego asfaltu, na którym przeładowują się ciężarówki, i zaraz jesteśmy pod granicą. Nie było tak strasznie. Granica Maroka: jako że wracamy z dzikiego kraju, wrzucają nas na skaner. Serio, motorki zostawiamy w hali i skaner na ciężarówce szuka w naszych kufrach ukrytych kałachów. Milion dokumentów, pieczątek, okienek. Każdy musi skontrolować i zatwierdzić. Policjant w okienku gubi mój dowód rejestracyjny, zarzeka się że dał Michałowi. Michał ma tylko swój. Szukam po kieszeniach, nie ma. Trochę kiepska sytuacja bo przy okienku stało kilku kierowców ciężarówek, a dokumenty składa się na kupkę i tam leżą. Policjant rozkłada ręce, no skąd, on przecież oddał. Ale patrzy na podłogę, no i niespodzianka, mój dowód rejestracyjny. Oczywiście przeprasza w ukłonach, ale kurna kłamanie w żywe oczy to oni mają we krwi. Ogólnie, o dziwo, granica marokańska schodzi dłużej niż mauretańska. Zaraz ruszamy na Bir-Gandouz i hotel Barbas. Za pokój dwuosobowy 300 dirhamów, jeśli są dwie osoby. Jeśli jedna, jak Christian, płaci 200 MAD. Dolewka oleju, przepakowanie, tankowanie. Obiad, chociaż tadżin już nie taki smaczny jak poprzednio, większość z mięsa w glinianym naczyniu to kość wołowa i pokrojone kawałki tchawicy czy przełyku, których nie sposób pogryźć. Koty mają ucztę. Spotykam przed wejściem gościa ze stacji benzynowej, który chciał mnie okantować na ogujach. Grzecznie zagaduje - Monsieur, jaki kurs ouguiya w Mauretanii? No właśnie, coś mnie tknęło, przypominam sobie i pytam jaki on miał kurs. No i wychodzi, że miał taki sam kurs. A błędny kurs (stary) jest wciąż na jakimś internetowym serwisie walutowym, a ja, jak roszczeniowy europejski burak, wtłoczyłem gościa w szablon arabskiego kanciarza i z góry założyłem, że mnie oszukuje. Głupio mi strasznie, przepraszam go. On z uśmiechem mówi że „no problem”. W ramach rekompensaty wymieniam u niego trochę euro, mimo, że przed chwilą pobrałem dirhamy z bankomatu. Właśnie, obok hotelu Barbas jest bankomat. Dla mnie starczyło, ale Christian już nic nie dostał. Trochę skonfundowany sprawdzał stany konta i wydzwaniał do domu, okazało się że kasa jest ale w bankomacie zabrakło. |
03.05.2020, 02:26 | #70 |
Zarejestrowany: Oct 2015
Posty: 297
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Online: 2 tygodni 2 dni 6 godz 42 min 55 s
|
20.01
3.JPG Nic się nie dzieje, uprzejme kontrole w rejonie Dakhli, tankowania. Zimno. stacja.JPG stacja2.JPG Skręcamy na Portorico. Miałem informacje, że można tam w skałach znaleźć zęby rekinów, a na brzegu „róże pustyni” czyli cząsteczki kwarcu z piachu spieczone w takie jakby płatki. Podjeżdżamy tylko do stromego zjazdu i tam zostawiamy motorki. stromo2.jpg stromo1.jpg Christian zostaje na ochotnika, my schodzimy do oceanu. Kilka kamperów stoi na noclegu. kamper.JPG Rekinach zębów oczywiście nie ma, a róże pustyni takie jakby biedne. Oglądamy sobie skały. skaly.JPG skaly1.JPG skaly2.jpg Ale po skałach kica czarny kocur. Z jakiegoś kampera? Z wioski? W każdym razie za nic ma rozbryzgujące fale i łazi w te i we wte po mokrych kamieniach. kot.jpg kot2.jpg Dojazd do Boujdour, jest kemping (50 MAD za namiot), jest fifi. Podchodzi Czech z jakimś Niemcem z mulatkową córeczką. Czech podróżuje po Afryce czym popadnie, kilka dni temu wkleił się do niemieckiego kampera, w Dakarze chcieli go okraść ale udało mu się zatrzymać portfel. Mieszkał w Kanadzie ileś tam lat, mówi pięcioma językami. Bardzo ciekawy człowiek, fajnie się gada ale późno już, musimy się rozbić. czech.JPG Potem na miasto zjeść coś. I tu właśnie wychodzi przewaga znajomości języka. Christian podpytuje tu i tam i siadamy prawie na ulicy, przy małej knajpce. Dostajemy jakieś smażone kotleciki rybne z ostrym sosem i tym ich płaskim chlebkiem, kurcze, pyszne. Do tego cola, aby nie ryzykować z wodą. Przy coli Christian wyjawia, że…jego dziadek pochodzi spod Katowic. W 1947 wyjechał z Polski. I płacimy naprawdę grosze. To afrykańskie jedzenie to jest świetna sprawa, jak kto wie gdzie, to można jeść tanio, bezpiecznie i naprawdę smacznie. bouj.jpg bouj1.jpg boujd2.jpg Ale siedzimy sobie i podchodzi jakiś gość i mówi coś po hiszpańsku. Ja wychwytuję tylko „La policija”, ale Christian nam tłumaczy, że facet jest Sahrawi i pyta jaka jest policja wobec nas, bo wobec nich jako Saharyjczyków to „bardzo źle”, jak przetłumaczył Christian. Czyli wszyscy sobie jadą i zachwycają się Marokiem, górami, pustynią, oceanem i jedzeniem, a w tle dzieją się rzeczy, którymi władze nie są skłonne się chwalić. No ale świata nie naprawimy. Swoją drogą gość miał jaja, bo gdyby ktoś zobaczył czy usłyszał, to zaraz by dostał pokoik w ichniej Łubiance. yama.jpg yama1.jpg W rejonie Boujdour bardzo często spotykanym samochodem jest stary Nissan Patrol, ale nie GR60, tylko tzw. „hiszpan”, K160 albo K260, nie wiem dokładnie. W każdym razie jest zauważalna „regionalizacja” jeśli chodzi o popularność poszczególnych marek i modeli. kemping b.jpg |
Narzędzia wątku | |
Wygląd | |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Japonia 2020 przygotowania do wyjazdu | Grzechu2012 | Kwestie różne, ale podróżne. | 71 | 20.03.2021 15:58 |
Kobitki w Dakarze 2012 | Ola | Lejdis | 7 | 16.01.2012 13:33 |