21.04.2020, 00:07 | #41 |
Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Warszawa
Posty: 3,668
Motocykl: RD04
Galeria: Zdjęcia
Online: 2 miesiące 3 tygodni 2 dni 5 godz 18 min 56 s
|
Atyrau leży na granicy Azji i Europy, granicą jest rzeka Ural. przejechaliśmy mostem tam i z powrotem kilka razy, trochę by sobie to utrwalić w głowie, a trochę, by znaleźć coś rozsądnego do jedzenia. Trochę byliśmy wytrzęsieni drogą od granicy i należało nam się małe co nieco. Warunki jakie lokal musiał spełniać wg Alka:wifi, dobra toaleta, żarcie. Dokładnie w tej kolejności. Cóż mieszkaniec zgniłego zachodu, nie wysra się w krzakach. Zresztą krzaków też nie było przez kilka dni. Ciągnął mnie do KFC, ale namówiłem go na jakiś wypas lokalny.
Po zaspokojeniu wszystkich trzech potrzeb ruszyliśmy w stronę Uzbekistanu. Spodziewałem się najgorszego, ale te 500 km pokonaliśmy łatwiutko w niecałe 6 godzin. Zatrzymywać się nie było po co, Przelotowa stówka i gadanie. Proste drogi nie są bezpieczne, zwłaszcza te pozbawione dziur. Monotonia zabija, oczy się kleją i o wypadek nietrudno. Z Bejneu droga już była trochę gorsza, zaczęło się ściemniać, więc odbiłem w step i machnęliśmy się gdzieś między drogą, a linią kolejową. Znów były gwiazdy sypiące się na głowę, poczucie bliskości i dalekości zarazem. Byliśmy blisko tak jak może być blisko ojciec z synem i byliśmy tak blisko między innymi dlatego, że byliśmy dostatecznie daleko od wszystkiego co nas oddaliło. Wiecie jakie wielbłąd ma wielkie oczy? Chyba większe niż strach. Jeszcze świadomość mi nie zlokalizowała kontynentu w którym byłem, gdy nad sobą ujrzałem wielki wielbłądzi łeb. To nie było najmilsze przebudzenie, było jeszcze szaro, więc pognałem precz bydlaka. Spaliśmy znowu na hilu, spanie na stepie bywa groźne. Trochę tu jednak jest skorpionów i jadowitych węży z kobrą kaspijską na czele. Przez wszystkie moje lata środkowoazjatyckiej wędrówki miałem z nimi do czynienia kilka razy. Dwa razy były to skorpiony i kilka razy węże. Najbardziej przestraszyłem się pewnego ranka nad małym jeziorkiem w pobliżu Issyka. Namiot rozbijałem po ciemku, po wypiciu z towarzystwem kilku flaszek. Gdy składałem go rano znalazłem pod nim kilka syczących stworzeń. Nie wiem czy rozbiłem im się na gnieździe czy wpełzły, bo było tam w nocy cieplej. Za wężami przepadam jak Indiana Jones. Nie wiem i nie chcę wiedzieć czy były jadowite. Ale najgorsze są pająki. Wcale nie takie wielkie karakurty, są krewniakami czarnej wdowy i potrafią narobić niezłych problemów. W dawnej Sowiecji szpital jest w każdym miasteczku. Tutaj nie jest inaczej, ale najbliższe może oznaczać kilka godzin jazdy. Może zabraknąć czasu. Tak czy owak namioty zapinamy zaraz po rozbiciu, śpiwór rozkładamy tuż przez wejściem do niego, a buty wytrzepujemy każdego ranka. W ubiegłym roku zatłukłem skorpiona w hoteliku nad Toktogulem. Pewnie można go było wyrzucić, ale prościej było zabić. Użyłem do tego miotły, a w zasadzie trzonka, którym posłużyłem się jak kijem bilardowym. Po wschodzie słońca nie da się spać, słońce zaczyna piec i trzeba się szybko zbierać. Granica poszła gładko. Zostaliśmy przez pograniczników wyłowieni z tłumu lokalnych przemytników i przepuszczeni na czoło kolejki. Po uzbeckiej stronie było jeszcze łatwiej. Duża zmiana w stosunku do tego co pamiętam z przeszłości. Tak czy owak zeszło nam kawałek dnia na formalnościach z wriemiennym wwozem. Grzało niemożebnie, no ale w końcu szwendamy się gdzieś pomiędzy Kara kum a Kyzyl Kum. Sucho i gorąco, powyżej 40 stopni. Droga wygląda jak po bombardowaniu, ale nie jest to najgorsza droga którą jechałem. Mówimy oczywiście o drogach "głównych". Takich, którymi odbywa się normalny ruch tranzytowy. To zaszczytne miano najgorszej z dróg rezerwuję dla trasy, którą z roku 2009 roku. To droga z Aktobe do Aralska. Jechałem nią wcześniej i jechałem później, ale nigdy ta droga nie była w takim stanie jak wówczas. Asfalt był jak moskiewski Arbat z piosenki Okudżawy, tyle że bezpośrednio po nalocie Stukasów. Droga owszem istniała, ale nawierzchnia już absolutnie nie. Po prawej i lewej stronie istniały dziesiątki stepowych wariantów, którymi poruszały się samochody. Tam jest piaszczyście, ciężarówki podnosiły nieprawdopodobne ilości kurzu i trochę dawało się to nam we znaki, ale i tak było to lepsze niz deszcz, bo ten potrafił zatrzymać wszystkich na kilka dni. Jechaliśmy wówczas tamtędy z Izim i Krystkiem i zgubiliśmy się natychmiast. Odnaleźliśmy się po przejechaniu dobrych stu kilometrów. Tak więc na drogę do Nukusu nie narzekam, bo pamiętam gorsze. Poza tym jechałem autem, które miało i zawieszenie i duże opony, a w dodatku klimatyzację. Temperatura mocno przekraczała już 40 stopni, gdy na drodze spotkaliśmy dwa Simsony. Chłopaki z Holandii i Niemiec - jadą do Biszkeku. Trochę się zdziwili, że znałem ich imiona, ale po chwili zajarzyli, że prosili mnie o transport ich mopedów z powrotem do ojczyzny, Wszyscy, łącznie z właścicielami, mamy wątpliwości czy to ma szanse się udać. Chłopaki łatają dętkę po raz "nasty". Jest gorąco i co rusz klej puszcza i łatka odpada. Proponuję, że podrzucę ich do Nukusu na pace, ale odmawiają. Cóż, szczęśliwej drogi. Odbijamy w lewo, jedziemy do Mujnaku, nad jezioro, którego już nie ma. Dorzecza żadnej rzeki nie poznałem tak dobrze jak Amu darii. Powstaje daleko stąd w afgańskich górach. Rzeka Wachan schodzi się W Langarze z Pamirem i zaczyna się Piandż, do którego dobija Bartang. Wszystko to płynie dalej aż do Niżnego Piandżu gdzie dopływa Wachsz. To rzeka znana wszystkim, którzy byli w Sary Tasz. Tylko że tam ona nazywa się Kyzyl Su, Z Każdą z tych rzek mam wiele wspomnień, każdą widziałem gdzieś blisko jej początku, gdy była łatwa do przejścia czy przejechania. Wachan przechodziliśmy z Izim i Mirem na nogach, Pamir Deliką nielegalnie do Afganistanu z tadżyckimi pogranicznikami. Rzeka Murgab przed miastem Murgab nazywa się Aksu. Burgab za Sarezem to Bartang. Tam też trochę przygód było. Zawsze gdy siedzę w knajpie w Khorogu w miejscu, w którym Gunt wpada do Piandżu, tam obie rzeki płyną niezwykle szybko, łączą się i niosą ze sobą olbrzymie ilości wody, nie mogę uwierzyć, że to wszystko co płynie nie dopłynie tam, gdzie płynęło przez wieki. A teraz jadę właśnie do Mujanku, po prawej stronie powinna być delta Amu Darii, gdzie wszystkie krople rzek o których pisałem powinny znaleźć swoje ujście, ale nie ma tam żadnej wody. Trochę zieleni tylko. W Mujnaku trwa akurat remont generalny, remontują i budują dosłownie wszystko.. Ktoś tu postawił na turystów. Próbują zrobić atrakcję z morza, którego już tu nie ma, które jest stąd 200 kilometrów. Kilka rdzewiejących kadłubów stoi zaryte w piasku. Łazimy i podziwiamy człowiecze dzieło. To bynajmniej nie robota Sowietów, wszystko już się zaczęło za carskich czasów. Grąbczewski pisał, że już wtedy rzekę puszczono przez kanały Uzbekistanu i że coś przy tym spieprzono. Cóż czas na lekcję numer 2. Tym razem ze zmianą biegów i prawdziwym offroadem po dnie jeziora, którego nie ma. Ma chłopak dryg do jeżdżenia. Albo dobrego nauczyciela. Zazdroszczę mu tego, że będzie mógł powiedzieć, że uczył się jazdy z ojcem na plaży morza Kaspijskiego i dnie Jeziora Aralskiego. Mnie ojciec uczył UAZem. Nie umiał ani jeździć, ani uczyć. Ale nauczył. Chwała mu za to.
__________________
Jeśli sądzisz, że potrafisz to masz rację. Jeśli sądzisz, że nie potrafisz – również masz rację. Ostatnio edytowane przez sambor1965 : 21.04.2020 o 00:19 |
21.04.2020, 01:13 | #42 |
I CAN'T KEEP CALM I'M FROM POLAND KU_WA Słońce do 04.09.24
|
Powiem ci Sambor, że zabrać nastolatka w te rejony na kołach to świetny pomysł . Żałuję że na to nie wpadłem i nie pojachałem na kołach. To byłoby ciekawsze. 👍
|
21.04.2020, 12:59 | #43 |
Zarejestrowany: Oct 2008
Miasto: Gdynia teraz
Posty: 3,429
Motocykl: kryzys.
Przebieg: 48 lat
Galeria: Zdjęcia
Online: 3 miesiące 2 tygodni 8 godz 55 min 8 s
|
Oj czytam czytam. Masz Panie pióro. Człek taki jak ja chciałby mieć tysiąc talentów a nie ma ani jednego. Za to ma takich kolegów którzy mu to wynagradzają i na chwilę można zapomnieć o swoich małych i nikomu niepotrzebnych problemach. Ufff.... Chyba zrobię sobie z Twojej opowieści jakąś książeczkę i będę czytał ponownie i ponownie... mogę?
|
21.04.2020, 13:19 | #44 |
Się czyta. Ciekawe czy mi się uda kiedyś tak zabrać młodego. Planuję - zobaczymy.
__________________
'Przestań naprawiać kiedy zaczynasz psuć' - Ojciec matjasa |
|
21.04.2020, 13:25 | #45 |
Zarejestrowany: Nov 2015
Miasto: Bruksela
Posty: 14
Motocykl: CRF 1000
Online: 1 dzień 11 godz 21 min 20 s
|
Czyżby szykowała się nowa książka po 'Zjadłem Marco Polo'? Oby! Relacja z wyprawy do Indii jest rewelacyjna! Dziękuję i czekam na kolejne odcinki
|
22.04.2020, 12:08 | #46 |
Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Warszawa
Posty: 3,668
Motocykl: RD04
Galeria: Zdjęcia
Online: 2 miesiące 3 tygodni 2 dni 5 godz 18 min 56 s
|
Nukus jest ewidentną ludzką pomyłką, nikt zdrowo myślący nie zakładałby tu miasta. No ale powstał i już trwa, powstał z tego samego powodu co Murgaby i Narynie. Pojawiała się granica, której trzeba było strzec, więc postawał garnizon, pojawiali się oficerowie z rodzinami, dzieci, szkoły, sklepy, kolej, powstawało miasto. A teraz? Teraz Nukus to stolica Karakłpaków, ludu który sowieckim zrządzeniem losu znalazł się w Uzbekistanie, choć równie dobrze mógłby być przyłączony do Kazachstanu czy jeszcze lepiej (a może dla ludności gorzej) do Turkmenistanu.
W latach 20. przez chwilę nawet istniała Chorezmska Autonomiczna Republika Radziecka, ale to były czasy w których władza radziecka dopiero się ogarniała i nie miała czasu na szczegóły. Wówczas istniała też Turkiestańska Republika Radziecka (dzisiejszy Kirgistan, Tadżykistan i Uzbekistan). I żeby było śmieszniej to istniała też Kirgiska Autonomiczna Socjalistyczna Republika Radziecka, którą był obecny Kazachstan. Dzisiejsi Kirgizi byli zaś nazywani Kara Kirgizami (kara – czarny). No, ale towarzysz Stalin jako ludowy komisarz do spraw narodowościowych wszystko to wyrównał i teraz wszyscy są na swoich miejscach. Karakałpacy - tradycyjnie pasterze i rybacy i nie bardzo pasują do reszty Uzbekistanu, który ma tradycje rolnicze, rzemieślnicze i mocno kupieckie. Ale cóż, Karakałpakom przypadły ziemie podłe i pustynne. Kiedyś, w czasach starożytnego Chorezmu prawdopodobnie wszystko wyglądało tu inaczej, Amu daria była rzeką żeglowną dopływającą do Arala, a ziemia była żyzna. Po okolicy rozlokowano wiele twierdz, których szczątki wciąż można zobaczyć na wzgórzach. Trzeba się jednak spieszyć, bo ruiny znikają w oczach - Uzbekistan stawia na turystykę i… odbudowuje je jedna po drugiej, nie zważając na protesty historyków. No, ale wracajmy do Nukusu, obecnej stolicy Autonomii Karakałpackiej. Z nieba waliło nieprzytomnie słońce, dosłownie trudno się oddychało. Schowaliśmy się w przepastnym muzeum im. Sawickiego i spędziliśmy w nim dobre trzy godziny. Trochę na złość Młodemu, który był w stanie udawać zainteresowanie sztuką radziecką przez prawie godzinę, a trochę bo naprawdę mi się podobało. Sztuka alternatywna delikatnie nazywając nie pasowała Związkowi Radzieckiemu. Awangarda była burżuazyjna, dekadencka, a władza radziecka propagowała realizm socjalistyczny. No a tu taki obywatel Łysenko maluje niebieskiego byka. Przyznacie, że dostateczny to powód, by go zamknąć w psychuszce… Zbiorów muzeum pilnuje sztab cerberek, które ziewają na każdym piętrze. Na parterze jest Kofie, ale nie rabotajet. Muzeum szacowne, ale pomimo awangardowej zawartości jest bardzo radzieckie, przewymiarowane i nie pasujące do Nukusu co najmniej tak bardzo jak Nukus nie pasuje do otaczającej go pustyni. Ale co pasuje do tego miasta? Może najbardziej „nowiczok” radziecka broń chemiczna, nad którą pracowano w miejscowym instytucie. 2 gramy wystarczą, by zabić 500 osób. Brytyjczycy oskarżali niedawno Rosję o serię zamachów w UK przy użyciu tego środka. Tak, nowiczok pasuje do niegościnnej pustyni podobnie jak Wyspa Odrodzenia na jeziorze Aralskim, gdzie produkowano broń bakteriologiczną. Wyspy zresztą już nie ma, stała się już półwyspem. A wąglik podobno wciąż tam straszy, Muzeum jest ogromne, ale zwiedzających było pięcioro. Prócz nas pętały się jeszcze jakieś trzy Niemki, które poprzedniego dnia spotkaliśmy w Mujnaku. Karakałpakstan to pustynia i widać wszyscy podążają podobnymi ścieżkami. Tej pustyni przybywa, bo właśnie pojawia się nowa, pustynia Aralska, z każdym rokiem coraz większa i większa. Wysychające jezioro Aralskie podzieliło się na dwa mniejsze. W tym północnym, leżącym w Kazachstanie ostatnio nawet przybywa wody, ale dla południowej części nie ma ratunku. Południowa część należy do Uzbekistanu, a tu bawełna jest najważniejsza. Bawełna zaś potrzebuje wody, a woda jest w Amu Darii. Amen. Kolejne dni są podobne. Zwiedzamy Chiwę, Bucharę i Samarkandę. Trzy oazy na uzbeckiej pustyni. Chiwa i Buchara mocno odpacykowane, wyglądają jak z bajek Sindbada. Alek zachwycony, bo nie przypomina to niczego co zna z miast europejskich. Wszystko to na listach UNESCO, ale Uzbecy tak bardzo się przyłożyli do restaurowania tych zabytków, że podpadli tej organizacji, bo skala ingerencji była zbyt wielka. Wszystko to kolorowe, podświetlone, z przewodnikami i autokarami. W dodatku bez wiz dla „cywilizowanego” świata. Warto wciąż jednak jak diabli. Nam najbardziej spodobała się Chiwa. Buchara wydaje sie zbyt cukierkowa, a Samarkanda nie ma takiej starówki jak pozostałe dwa miasta. Perełki jak Registan, mauzoleum Bibi Chanum, grobowiec Timura otoczone są czystosowieckim architektonicznym badziewiem. Wymieniamy kasę, ma z pół kilo banknotów, winszuje sobie fotkę z milionami, którą wrzuca na Insta. Za Bucharą droga już lepsza, a za Samarkandą wręcz bardzo dobra. Jedziemy naprawdę sprawnie – nie poznaję tego kraju. W przeszłości zatrzymywany byłem co kilkanaście kilometrów, sprawdzano dokumenty, przetrząsano bagaże, konfiskowano pieniądze, których nie było w deklaracjach, a z komputerów wykasowywano co bardziej podpadające tytuły z Seksmisją na czele. Teraz wygląda na to, że zmieniono wszystko. Począwszy od granicy, gdzie obsłużono nas w najlepszy sposób znany na wschód od Bugu, przez tworzącą się infrastrukturę toaletowo-hotelowo-knajpianą. Wciąż jest obłędnie tanio, drogi w niepustynnej części są dobrej jakości a ludzie się uśmiechają. Oczywiście lato i Uzbekistan to poroniony pomysł, ze względu na temperaturę. Zatrzymujemy się i poimy rowerzystów, podajemy wodę motocyklistom, Alek sam zaczyna pilnować tych zakupów i zachęca mnie do zatrzymywania się przy turystach. Początkowo dziwił się i zżymał na moje przy nich przystanki. Teraz jest ciekaw mijanych ludzi, przydają się jego języki. Jest Irlandczyk w Prado, którego spotkamy później w Biszkeku, jest Czech co favoritką jedzie nie wiadomo dokąd. Anglik i Włoch na rowerach i wielu, wielu innych. Zaopatrzenie jest przyzwoite, stacji przy drodze bardzo dużo, ale cały ten kraj napędzany jest gazem. Soliarki niet, albo tylko po tałonam, dla państwowych maszyn. Oczywiście jestem Polakiem i znajduję sposób, ale to wciąż wkurzające. Niestety nie mamy już czasu na Shahrisabz ani na Penjikment, wjeżdżamy d Kirgistanu przez Andiżan. Byłem tu pierwszy raz w 1993 roku i przymknięto mnie wówczas w uzbeckim pierdlu. Były to dziwne czasy w tej drugiej połowie XX wieku. Byłem dziennikarzem, chyba poczatkującym, chociaż na pewno tak o sobie wówczas nie myślałem. Odłączyłem się od konwoju Janki Ochojskiej w Ałmaty i ruszyłem na podbój Azji Centralnej śladami Ryszarda Kapuścińskiego. Nie było wówczas jeszcze drogi z Dżalalabadu do Osz przez Urgencz i wszyscy jeździli na wprost przez Uzbekistan, jak za Sojuza. Była granica, ale nikt sobie głowy nią specjalnie nie zawracał. Pogranicznicy ledwie patrzyli na przejeżdżających. Dla pewności ukryto mnie jednak w bagażniku moskwicza, którym podróżowaliśmy. Poszło gładko i po godzinie byliśmy w Osz. Kilka dni później wyłowiono mnie w ANdiżanie, podpadałem krótkimi spodenkami. Mój paszport wzbudzał wątpliwości. Wizy nie miałem, a zamiast niej pieczątkę AB potwierdzającą wówczas służbowy charakter wyjazdu. To co działało przez tyle kilometrów w Uzbekistanie nie wystarczyło. I tak trafiłem do uzbeckiego pierdla. Ale teraz poszło gładko. Kirgistan, jak to Kirgistan – 660 kilometrów do Biszkeku machnęliśmy jednym ciurem. Młody cieszył się kirgiskim internetem, ja trochę widokami, choć bardziej mnie chyba już rajcuje droga z Olsztyna do Pisza niż objazd jeziora Toktogulskiego. Od Kara Bałty remont drogi, przykleiłem się do jakiegoś terenowego leksusa i naruszajem razem. W końcu trafia się policja, jego puszczają od razu, a ja muszę wykonać serię piruetów, by mnie puścili. W tym jestem jednak naprawdę fachowcem i po raz kolejny udaje mi się zdobyć uznanie syna. Odjeżdżamy po dwóch minutach nie płacąc. W Biszkeku pod hotelem Salut stoi ciężarówka z naszymi motocyklami, jesteśmy na czas. Do imprezy zostały jeszcze cztery dni, ale mam tu mnóstwo rzeczy do pozałatwiania, a tu jeszcze trzeba wysłać Młodego na zachód.
__________________
Jeśli sądzisz, że potrafisz to masz rację. Jeśli sądzisz, że nie potrafisz – również masz rację. |
23.04.2020, 10:06 | #47 |
Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Warszawa
Posty: 3,668
Motocykl: RD04
Galeria: Zdjęcia
Online: 2 miesiące 3 tygodni 2 dni 5 godz 18 min 56 s
|
Biszkek dobrze mi się kojarzy, to zawsze będzie miejsce, w którym spotykam znajomych, tych których spotykam co roku i takich co nie widziałem od lat. Jest Maja, pozytywna wariatka z Polski. Trochę się włóczyła lokalnymi motorkami po Indiach i Mongolii, aż wreszcie kupiła Deerkę i ruszyła w świat. Przez Maroko, Algierię, Włochy, Grecje, Turcje i inne Gruzje i Irany dobiła się w końcu do Kirgistanu. Wysypuje ze schowka wszystkie swoje narzędzia: kombinerki i jakieś dwa śrubokręty na krzyż.
- A po co mi więcej? I ta nie umiem nic nimi zrobić. W Tadżykistanie złapała swoją pierwszą w życiu gumę. Deerka zrobiła z nią ponad 40 tys. km. Chrisa spotkałem ostatnio w Chile w Valparaiso, trochę Anglik, trochę Niemiec. Moto zarejestrowane w USA, mieszka w Bułgarii. Skomplikowane trochę, ale mało tu ludzi całkiem normalnych. Przylatuje też Steven, Australijczyk, z którym mieszkam. Przyleciał właśnie z Islandii i poprowadzi naszą grupę po Tadżykistanie. Za tydzień będzie miał wypadek w Pamirze, złamie miednicę i kolejnych 8 miesięcy spędzi w łóżku. Znają się i lubią z Alkiem, chociaż Młody 8 lat temu niósł przez pół dnia po górach plecak dodatkowo obciążony przez Stevena znalezionym kamieniem. Są i moi kirgiskoruscy kumple. Denijar, który z oficera politycznego Armii Radzieckiej z czasem przeistoczył się w muzułmanina z aplikacją przypominającą o modlitwie. Jest Stas półkoreańczyk, w dodatku z polskimi korzeniami. Jest Liosza, którego bardzo lubię, nie tylko dlatego, że handluje lodami. Są i dziewczyny z recepcji ânaszegoâ hotelu, które są dla mnie bardzo miłe i mówią. Że świetnie wyglądam. Rok temu zapytany ile mam lat odpowiedziałem, że 64 i od tego czasu moja popularność wzrosła. Jest i stary znajomy Alij, mistrz sportu ZSRR w motokrosie, teraz najlepszy motomechanik w mieście. Są dziesiątki Włochów, Hiszpanów, Niemców. Z każdym trzeba zagadać i czasem wypić. Zjeżdżają się też uczestnicy mojej imprezy. Większość dobrze znam, kilku gości z którymi jeździłem po Ameryce Południowej, kilku ze mną było tu w Azji, a z niektórymi widzieliśmy się na mało dla mnie szczęśliwej Kubie. Wszyscy się przepakowujemy, szukamy czegoś w kufrach, to będzie chyba mój pierwszy wyjazd motocyklowy bez namiotu. Taki gieesowy bardzo. W Kirgistanie mamy tylko jeden nocleg, w Chinach trochę się pozmieniało od moich poprzednich wyjazdów i teraz campowanie jest zabronione. W Pakistanie i w Indiach z kolei jest tanio bardzo. Jedziemy bez namiotów, materacy, kuchenek etc. Dobrze się czuję w tym kraju. Pewnie. Idę wymienić kasę na bazarze do gościa, co zawsze mnie próbuje oszukać w ten sam sposób. Śmieję się głośno, gdy dwóch gości podchodzi, macha legitymacją i przedstawiając się jako policja chce sprawdzić czy nie mam narkotyków w portfelu, gdy taksówkarz rzuca mi chorą kwotę za przejazd. Poszli wy na tri bukvy. To jednak też i moje miasto. Nie jestem stąd, ale jestem trochę tutejszy. Nie płacę sztrafów i nie płacę frycowego. Przylatuje Wojtek z Markiem, którzy pojadą za nami hiluxem. Z Markiem jeździłem już po Maroku, Chinach, Boliwii. Wojtka znam od ponad 20 lat, ale nie byliśmy razem dalej niż w Myślenicach. Ale pamiętam, że pierwszy raz pod tyłkiem miałem Afrykę należącą do niego. Są i moi inastrańcy. Andrej ze Słowenii pojedzie na 701, David, rolnik spod Londynu, wraz z partnerką jada na dużym Triumphie, a Zanas z Atillją dostarczy nam wielu wrażeń. Zresztą zaczyna się już w Biszkeku. Moi hinduscy partnerzy, co mają pomóc w wysyłce motorków do Polski, proszą o przesłanie skanów karnetu CDP. - Jakiego karnetu? - żartuje Zanas. Nie kurwa, nie żartuje... Nie ma kurwa karnetu, jedziemy do Indii przez Pakistan, a gość nie ma karnetu! A jutro ruszamy! - Jak nie było w mailu jak wszyscy mają! Robi się nerwowo. Na Litwie nikt karnetów nie wystawia. Panie Ewa nie załatwi, Pzmot nie wystawia karnetów obcokrajowcom. W końcu w firmie Zanasa zajmą się tym. Wystawi niemieckie ADAC i wyślą nam skan. Oryginał do polskiej ambasady w Islamabadzie. Jakoś to będę musiał na granicy pakistańskiej wytłumaczyć. Okazało się później, że nie tylko to... Alka wsadzam do samolotu lecącego do Istambułu, leci z moimi znajomymi - Włochem i Francuzem. Na lotnisku odbierze go mama. To były moje najlepsze trzy tygodnie na kołach. Dzięki chłopaku! Ruszamy jakoś z rana, kiedyś droga na Torugart, graniczną przełęcz z Chinami, zabierała półtora dnia, droga była straszna, asfalt dziurawy, a w dodatku po drodze jeszcze gruba trzytysięczna przełęcz. Teraz jest droga gładka jak stół, wybudowana za chińskie pieniądze przez chińskie firmy. Umawiamy się na nocleg w jednym z obozów jurtowych pod Tasz Rabat. Nie ma sensu jechać rzem w grupie. Nigdy tak nie prowadzę grupy. Z przodu jedzie mój motocykl, a po godzinie rusza hilux. Jak ktoś chce to się mnie trzyma, jak nie to może sobie jechać sam, byle nie opóźniał samochodu. Nie robimy przedszkola i nie trzymamy się za ręce. Wieczorem biba na wysokości. Jest ponad 3000 metrów i niektórzy to czują. Dla wielu to pierwsza noc w jurcie, ale dla nikogo alkohol to nowość. Ostrzymy sobie zęby na te Chiny i Pakistan. Rano jedziemy na granicę.
__________________
Jeśli sądzisz, że potrafisz to masz rację. Jeśli sądzisz, że nie potrafisz – również masz rację. Ostatnio edytowane przez sambor1965 : 23.04.2020 o 10:17 |
23.04.2020, 10:49 | #48 |
Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Warszawa
Posty: 3,668
Motocykl: RD04
Galeria: Zdjęcia
Online: 2 miesiące 3 tygodni 2 dni 5 godz 18 min 56 s
|
Trochę fotek przedchińskich
__________________
Jeśli sądzisz, że potrafisz to masz rację. Jeśli sądzisz, że nie potrafisz – również masz rację. |
23.04.2020, 10:58 | #49 |
I CAN'T KEEP CALM I'M FROM POLAND KU_WA Słońce do 04.09.24
|
To chyba Chris z Alim? Fajne chłopaki. A co mu się w nogę stanęło? |
23.04.2020, 11:01 | #50 |
Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Warszawa
Posty: 3,668
Motocykl: RD04
Galeria: Zdjęcia
Online: 2 miesiące 3 tygodni 2 dni 5 godz 18 min 56 s
|
Tak, Chris chyba postanowił zaoszczędzić trochę grosza i dłubał sam przy swoim motorku. Miał przy czym dłubać, bo ruszył nim z USA i oddał mi go w Chile - przetransportowałem mu go do Kirgistanu - coś tam grzebał i moto spadło mu na nogę. Obdarł ją porządnie, a w butach słabo się goi. Chris skoncentrował się więc na piwie, a robotą zajął się Alij. Opatrunek przy pomocy taśmy izolacyjnej założył Steven.
__________________
Jeśli sądzisz, że potrafisz to masz rację. Jeśli sądzisz, że nie potrafisz – również masz rację. |
Narzędzia wątku | |
Wygląd | |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Górny Karabach by Trolik and Woytek (wrzesień- październik 2019) | trolik1 | Trochę dalej | 86 | 16.11.2020 09:54 |
Liberec, lipiec 2019 | ZmotocyklemnaTy | Trochę dalej | 24 | 10.12.2019 13:22 |
Bośniacki TET z plusem - wrzesień 2019 | fiecia | Trochę dalej | 3 | 10.11.2019 09:39 |
Gruzja 2019 wrzesień | Darek CRF | Umawianie i propozycje wyjazdów | 60 | 11.03.2019 18:47 |
Transport moto do Malagi wrzesień 2019 | Rychu72 | Umawianie i propozycje wyjazdów | 0 | 28.12.2018 08:34 |