14.03.2021, 16:28 | #91 |
Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Garwolin
Posty: 1,645
Motocykl: RD07A
Galeria: Zdjęcia
Online: 6 miesiące 1 tydzień 5 dni 16 godz 38 min 19 s
|
Być może niedokładnie doczytałem z początku, a może w ogóle nie pisałeś, ale czytam kolejne odsłony Twojej opowieści i fascynujące jest to, że nie znam celu Twojej wycieczki. Przez to jawi się jako prawdziwa podróż przed siebie. Duża ilość pięknych zdjęć pokazuje pustkę z racji odległości, nie stanu ducha. Unikasz ludzi, ale wciąż napotykasz cywilizację, którą trwa nieprzerwanie. Ja spotkałem się z nią w "Milczących psach" Waldemara Łysiaka i twierdza asysanów wydawała mi się wtedy na końcu świata.
|
15.03.2021, 14:47 | #92 |
Zarejestrowany: Dec 2017
Miasto: Poznań
Posty: 1,256
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 3 dni 16 godz 38 min 20 s
|
Bardzo dobrze opisane wszystko. Często po dobrych opisach wiem, że tam nie pojadę. Po tym opisie wiem, że tam pojadę :-) Krajobrazy w górach takie jakich jeszcze nigdy nie widziałem. Porównywalne do Karkonoszy jesienią :-)
|
15.03.2021, 19:33 | #93 |
Zarejestrowany: Mar 2017
Miasto: LPU
Posty: 1,190
Motocykl: RD07a
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 3 dni 6 godz 3 min 54 s
|
Czyta się. Siedzę jak za okupacji gotując nielegalną głowiznę na ognisku i popijam Perłę. Wokół ciemna noc. Super relacja. Jedziesz, jedziesz CeloFanie.
|
16.03.2021, 09:20 | #94 | |
Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 18 godz 2 min 36 s
|
Cytat:
CF
__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie. https://www.facebook.com/CFact1/ |
|
16.03.2021, 14:13 | #95 |
Zarejestrowany: Oct 2010
Miasto: Reszel
Posty: 691
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Online: 4 miesiące 4 dni 17 godz 15 min 27 s
|
Celofanie, nie do końca chodziło mi o szukanie prawdy obiektywnej.
Odnosiłem się polemicznie, wykorzystując wypowiedź przedmówcy, do tezy "podróże kształcą". Ty latasz raczej solo. Takie "wyrypy", parafrazując ATomka, są bardziej "podróżami przez siebie". Tak odczytuję sens Twojej relacji. |
20.03.2021, 13:21 | #96 |
Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 18 godz 2 min 36 s
|
22 dzień. 11 maja. 36.218990, 53.736372 lub N 36 13.145 E 53 44.182 – Tabas. Iran Licznik 99167–99958 791 km Jest już jasno, choć słońce jeszcze nie dotarło na tyle wysoko, żeby razić swoimi promieniami. Gruntowa droga wiedzie doliną między łagodnymi, zielonymi wzniesieniami. Jadąc pod światło, widać jak wilgoć nocy ulatuje, tworząc mgliste smugi na zielonych zboczach. Nie jest ani gorąco, ani zimno. Tylko wczesnym rankiem można cieszyć się takim luksusem. Skrupulatnie korzystają z tego pasterze i rolnicy. Jedynie kobieta siedząca na kamieniu przy nieuczęszczanej drodze, nie pasuje do otoczenia. Może czeka na męża? Jak bardzo może zachwycać jednego to, co dla innego jest codziennością, znojem i trudem życia. Małe, zielone poletka, tuż po wschodzie słońca, dla mnie są uroczym, niezapomnianym miejscem, mijanym po drodze. Dla rolnika, pasterza, kobiety siedzącej na kamieniu to zapewne stały, nużący obraz, który zmieniany jest tylko porami roku, wschodami i zachodami słońca. Niektórzy są tak przywiązani do swojego miejsca, że zapuszczają korzenie jak drzewo, nie podróżując dalej niż trzeba, żeby egzystować. Takim mi się zdaje człowiek, który zatrzymał mnie właśnie. Starzec mówi po swojemu. Może to nie starzec? To wiatr i słońce odcisnęły na jego skórze swoje piętno. Mówi do mnie, gestykuluje. Pokazuje coś wymownie, chyba pyta, wcale się nie uśmiecha przy tym. Mogę najwyżej wsłuchiwać się w melodyjny monolog, bo nic przecież nie rozumiem. Dwa słowa powtarzają się sporadycznie. Iran i Turkej. Dlaczego mnie zatrzymał? Co chce przekazać? Tego się nie dowiem. Na koniec, chyba życzył mi dobrej drogi. Takie spotkania zawsze trochę zasmucają. Ludzie mają tyle rzeczy do powiedzenia. Takich, o które sam nigdy bym nie zapytał. Nie znając języka, który jest odległy od każdego z języków słowiańskich, można być najwyżej biernym, nierozumiejącym słuchaczem. Ostatni kilometr to ścieżka strachu. Mogę sobie wyobrazić, jakie gwałtowne opady wydrążyły nierówności niepozwalające jechać w linii prostej. Omijam muldy, kamienie, wyrwy, doły. Wszystko na pierwszym biegu, najczęściej na półsprzęgle. Mimo to czuję, jak bagaż ciąży i chce mnie wespół z nierównościami pozbawić równowagi. Miejscowi ze stacji benzynowej, gdzie spałem, mówili na to miejsce tak, że brzmiało jak „sod”. Mieli na myśli Badab-e Surt*, tylko nie łączyłem wszystkich słów. Miejsce to jest położone tak jakoś nijak, że pierwsza rzecz, która mnie zaciekawiła, to wielka … mrówka. Spotkałem fotografa. Jest zawodowcem i jest tu od wczoraj, żeby zrobić nocne zdjęcia i timelapse ze wschodem słońca. Przyjechał aż z Teheranu. Właśnie zbierał się po sesji, ale widząc obcego, zaniechał wyjazdu. Oprowadził mnie po okolicy, pokazał gdzie najlepiej robić zdjęcia, gdzie można wejść, a gdzie trzeba uważać, żeby czegoś nie zniszczyć. Bezinteresownie poświęcił swój czas, podzielił się wiedzą, mimo że na pewno niedospany i może głodny, chciał wyruszyć do domu przed pierwszą falą upału. Dopiero uznawszy, że wszystkie informacje przyswoiłem, zostawił mnie samego i odjechał. No prawie samego. W pobliżu stoją jeszcze cztery namioty. Fotograf mówił, że to studenci na praktykach czy ktoś w tym rodzaju. Jeszcze śpią. W takim razie mogę sam napatrzeć się na złoto Iranu. Plejstocen i pliocen, piszą. Uogólniając, wtedy dwa różne źródła wody rozpoczęły tworzenie „złotych” tarasów, które teraz mam przed sobą. Według naukowców, w plejstocenie człowiek dopiero zaczynał być rodzajem Homo. Opanował użycie ognia i rozprzestrzenił się poza Afrykę. Po ziemi chodziły olbrzymie, włochate mamuty. Jeśli to prawda, a moja ignorancja nie pozwala wątpić w naukę, czymże jest największa piramida w Gizie, bałwochwalczo nazwana imieniem jednego człowieka, mimo że tysiące przyczyniło się do jej zbudowania? Cóż to za dzieło, które w przeciągu zaledwie 4,5 tysięcy lat, rozsypało się i rozpadło ze starości, obniżając się przez to o 7 metrów? To dzieło na naszą, ludzką miarę. Badab-e Surt trwa od zarania ludzkości, zanim jeszcze nadano mu nazwę. Mimo że nie jest trwałe, ma cechę, której budowniczowie piramidy, ani nawet ci współcześni, nigdy nie dorównają. Jest to dzieło skończone i jednocześnie nieprzerwanie budowane. Takich miejsc jest zaledwie kilka na świecie. Do tej pory znałem niszczone przez zaniedbanie, komercję i budowle przynoszące dochód, Pamukkale w Turcji z tłumem ludzi, sztucznie odbudowanymi formacjami tarasów trawerytowych i biletami wstępu. Tutaj z daleka od zabytków, z dojazdem wymagającym ostrożności, w ciszy gór, można podziwiać do woli to, co natura tworzyła, przez jakiego czas nie znamy jako Homo sapiens. Słońce coraz mocniej daje znać o sobie. Chłopiec ciągnie ojca za rękaw do motocykla, ale na mój widok zatrzymuje się w pół drogi. Przyjechali tu starą osobówką. Jak wjechali po tych dołach, nie wiem. Ojciec pyta się, czy można zrobić zdjęcie. Dałem jeszcze smykowi kask do tego, ale sam zdjęć nie robiłem. Chłopak i tak miał tremę. Z góry zjeżdżam z duszą na ramieniu. Łatwo wpaść w nierówną koleinę. Jednak jest łatwiej niż przy podjeżdżaniu. Mijam fotografa, który widocznie zatrzymał się po coś, albo tak wolno zjeżdża. Żeby jechać dalej, muszę wrócić przez miasteczko, w którym nocowałem. Ni stąd, ni zowąd pojawił się czek point z żołnierzem i policjantami. Widocznie mają swoje godziny pracy, bo wczoraj nikt nie zastawiał ulicy barierkami. Jeszcze przez kilkadziesiąt kilometrów jechałem wśród urodzajnych, nawadnianych pól, widziałem nawet drzewa i zjechałem w dolinę, aż dotarłem do starego, wysychającego już rozlewiska, czy może po prostu zbiornika ze słodką wodą. Mieszkają tu ptaki, jakich nie znam. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to ostatni raz tego dnia, kiedy widzę wody więcej niż w butelce. Tutaj też, mógłbym napisać, że ostatni raz widziałem zakręt. To oczywiście gruba przesada, ale droga wyprostowała się, wyrównała i często prowadzi wzrok po horyzont, albo do koniecznego dla ominięcia przeszkody, zakrętu. Do tego, przed każdą większą osadą, czy miasteczkiem pojawiły się posterunki policyjno – wojskowe z garbami spowalniającymi na asfalcie. Trzeba się orientować, bo najczęściej wcale tych garbów nie widać do ostatniej chwili. Taka wioska i posterunek to swoista anomalia. Coraz rzadziej je mijam. Mało tu stacji benzynowych i trzeba korzystać z każdej nadarzającej się okazji. Stacji mało, ale benzyny dużo. Przyzwyczajony do automatu nalewam, nie patrząc. Przecież odbije. Nie odbił. Benzyna wystrzeliła ze zbiornika, zalewając wszystko wokół. Chłopak z obsługi śmieje się i koniecznie chce zatankować z drugiej strony. Czemu nie. On umie. Leje, jednocześnie dyskutując ze swoim kolegą. Wtem paliwo ze zbiornika, jak wystrzeli w powietrze! Benzyna leje się po całym motocyklu a pod nim plama jeszcze większa od mojej. Przynajmniej mam pewność, że więcej się nie zmieści. No i teraz wszyscy się śmieją oprócz nalewającego. Zrobiłem sobie przerwę. Cień jest na wagę złota, a tutaj jest go na tyle dużo, że skrył i mnie siedzącego na krawężniku i motocykl. Dostałem zimną wodę, herbatę, kawałek płaskiego, suszonego owocu. To taki cienki jak papier plaster ze śliwek. Jest tak kwaśny, że mimowolnie wykrzywia twarz, ale za to przez jakiś czas nie chce się tak bardzo pić. Mogę też podładować telefon w budce przy kasie. Motocykl chyba bierze więcej oleju, kiedy jest gorąco. Przy okazji przystanku dolałem do właściwego stanu. Trzy litry, które zabrałem ze sobą, to może za mało. Ruszam i od razu hamuję. Zatrzymał mnie gwizd i pokrzykiwania. Zapomniałem o telefonie. *** Górzysta okolica, z czasem zamienia się w równinę i proste jak drut drogi. W oddali majaczą pasma wzgórz. Z całą pewnością słońce jest tu bliżej ziemi niż zwykle, na dodatek nie daje cienia, paląc prosto z góry. Zresztą co na pustkowiu miałoby dawać cień? Jałowa ziemia ciągnie się po horyzont. Nie ma drzew. Tylko kępy wysuszonych, niskich krzewów w sobie znany sposób mogą tu przetrwać. Bezkresna pustka żarzy się zalana słońcem. Porusza powietrze a ono, przejmując energię cieplną, drży, przekłamuje rzeczywistość, wykrzywia perspektywę i pozbawia ostrości. Suche, nagrzane powietrze unosi drobiny pyłu, jakby chciało przykryć całe widowisko. Nawet tam, gdzie w naszym rozumieniu nic nie ma, zawsze coś się dzieje, oszukując oczy. Jest coś jeszcze. Muszę się zatrzymać. Jest w tym wszystkim jakiś spokój. Niczym niemącona cisza, tylko potęguje wrażenie pustki i samotności. Wszystko tu ma swój czas i miejsce. Taka równowaga między życiem i śmiercią. Odwieczna konfrontacja natury z niszczycielskim, a jednocześnie dającym życie słońcem. Wczesną wiosną suche i łamliwe patyki niemal obumarłych krzaków, na pewno są zielone i soczyste. Teraz zaczyna się czas ognia. To system dający szansę tylko najlepiej przystosowanym. Żyją tu stwory nie mające kończyn a mimo to silne i szybkie, choć ich żywot trwa najwyżej kilka minut. Wszystkie rodzą się przy skraju jedynej tu, pozbawionej niemal całkowicie roślinności góry. Swój krótki żywot zaczynają od małych, cylindrycznych form i lejków tuż przy ziemi, żeby za chwilę rozkręcić się, rozszaleć, rozrosnąć i porywać do siebie wszystko, co lekkie i nieumocowane na stałe. W końcu są tak duże, że piaskowe cielska niektórych okazów sięgają nieba. Ich wielkość zależy od tego, jak wiele porwą drobin pyłu, piachu, patyków. Kiedy są wystarczająco duże i silne, mogą zostawiać za sobą ślad. Jestem tuż przy wylęgarni wirów pyłowych, inaczej zwanych Dust Devil. Bywa, że jest ich kilkadziesiąt na raz. Większe i mniejsze przemieszczają się w tym samym kierunku w ciszy, jakby instynkt pchał je w jedno miejsce, żeby mogły gwałtownie zakończyć swój byt. Nagle, w ciągu kilku sekund rozpadają się, a pył opada bezładnie na ziemię. Za chwilę, wszelkie ślady zaciera drżące od skwaru powietrze tuż nad wypaloną słońcem ziemią. Człowiek, bez specjalnego przygotowania, bez wody, ubrania, narzędzi, wrzucony prosto z tak zwanej cywilizacji, która wysysa z nas dawno zapomniane umiejętności przetrwania, rozleniwia, zabija instynkt, kruszy wytrwałość i przytępia zmysły, nie ma dużych szans na przeżycie. Żyje się nam dostatnio, wygodnie i mamy wszystko podstawione pod nos, ale nie wyściubiamy tego nosa poza tak zwaną strefę komfortu. Żyjemy w skupiskach, które dają możliwość istnienia w dobrobycie, jednocześnie trwonimy energię na zdobywanie osiągnięć cywilizacji dodających blichtru. Przeniesiony do tego miejsca z pustymi rękoma, uschnie każdy. Z rozmyślań wytrącił mnie nietypowy ruch. Zdaje się prawdziwy, niespowodowany falowaniem gorącego powietrza. Nie jest to też wir pyłowy. W oddali wzbija się tuman kurzu i wyraźnie przemieszcza w kierunku głównej drogi, na której się zatrzymałem. Już rozpoznaję, że to motor. Na maszynie jedzie ktoś w kominiarce zakrywającej wszystko prócz oczu. Wyjeżdża na asfalt i jedzie w moim kierunku. W końcu zatrzymuje się przy mnie. - Hello Mister – mówi, ściągając kominiarkę. - Hello – odpowiadam – No Mister. Artur – dodaję. - Hello Mister Artur! – woła uśmiechając się od ucha do ucha młody Irańczyk. - No Mister. Maj nejm is Artur. No Mister Artur – tłumaczę. - Okej, okej Artur – Hamid – pokazuje na siebie chłopak. Odpowiedziałem na kilka standardowych pytań, czyli skąd jestem i dokąd jadę i za chwilę słyszę: - Folloł mi. Cóż. Nigdzie mi się nie spieszy. Za kilometr skręciliśmy w nieutwardzoną drogę między poletka uprawne, na których teraz nic nie rośnie. Minęliśmy kilka domostw z glinianych cegieł i zatrzymaliśmy się przy małym sadzie. Właściwie to kilka drzewek, a nie sad. Drzewka są młode, ale na tyle wysokie, żeby można było skryć się w ich cieniu. Próbując niedojrzałych i cierpkich jeszcze owoców jakiejś odmiany śliwki, dowiedziałem się, że jestem w Parku Narodowym Khar-Turan**. Fonetycznie zabrzmiało jak „Loran”, ale później poznałem właściwą nazwę. Hamid opowiada mi o tutejszej faunie. O ptakach, gepardach, dzikich wielbłądach i bliskich krewniakach zebry, ale takich bez pasów. Są maści tutejszej, spalonej słońcem pustyni. Zaprasza mnie do domu na herbatę i jedzenie. Mogę też się przespać, jeśli chcę. Daję się namówić tylko na zobaczenie owocowego gaju. Przyszedł młodszy brat Hamida. Niestety nie zapisałem jego imienia i jak wiele szczegółów, i ten uleciał w zapomnienie. Obaj są młodzi i znają angielski. Porozmawialiśmy jeszcze kilka chwil, na ile dało się rozmawiać i odjechałem. Teraz kiedy wiem, że to pustkowie wcale pustkowiem nie jest, wiem, dlaczego jechałem prawie dwieście kilometrów i nie minął mnie żaden samochód. Wioska, w której byłem u braci, była ostatnią jaką widziałem na tym odcinku. Można tu zatrzymać się, nie dbając o to czy to środek drogi czy pobocze. Nic się nie dzieje. Kiedy wyłączyć silnik, słychać ciszę przerywaną tylko szelestem pchanych wiatrem, suchych kawałków roślin. Ta cisza napawa zadumą. Jest taka trwała w połączeniu z żarem lejącym się z nieba i drgającym powietrzem tuż nad horyzontem. Chyba tego chciałem. Doznać czegoś, co jest tak ulotne i tak beznamiętne. Po raz kolejny zdałem sobie sprawę, że nie jestem niezależny, ani silny, ani jakikolwiek. Jestem zależny od maszyny którą jadę, od wody którą mam w zapasie. Wody, która właśnie się kończy. Bez odpowiedniej wiedzy, doświadczenia, narzędzi i odporności, jestem tylko człowiekiem cywilizowanym. A życie nawet tu znalazło miejsce dla siebie. Przystosowało się. Kamienie, skały, góry, sucha roślinność rosnąca nie wyżej niż 30 centymetrów. W oddali widać wyschnięte słone jezioro i… zakręt. *** Jest taki moment w podróży, kiedy wszystko się zlewa. To chwila, kiedy z gardła odrywa się dusząca pętla przyzwyczajeń i codzienności. Pęka kaganiec stabilnej pospolitości i pierzchają błahe rozterki. Codzienne, ważne wybory tracą znaczenie, bo tu nie mają racji bytu, a w ich miejsce przychodzi zwykły spokój. Nasiąka się drogą, wiatrem, monotonną pracą silnika. Zamiast czasu, liczę kilometry. Zamiast dni, tankowania. Zamiast kłopotów, zmagania z naturą. Nie zmagania. Kiedy leje deszcz, jako oczywistość przyjmuję, że będę mokry. Jak jest zimno, wiem że zmarznę. Kiedy gorąco, też wiem, na co mogę liczyć, tak jak teraz. Nie chronię się pod dachem przed deszczem, nie chowam przed zimnem w ciepłym pokoju i nie szukam klimatyzacji, kiedy upał. Poddaję się temu, bo i tak nie ma wyboru. Wszystko się zlewa i miesza ze sobą, a jednak nabiera wyrazistości. Jedzenie lepiej smakuje. Woda przynosi prawdziwą ulgę w pragnieniu. Wyraźniej się widzi, lepiej odpoczywa, wolniej żyje, pełniej oddycha, mocniej czuje. Wtedy przechodzi się w coś jak nieważkość, a motocykl znika i człowiek znika. Zostaje myśl, podróżująca przez czas i przestrzeń, drogą wyznaczającą ich kierunek. To jest ten moment. Zawsze czuję, kiedy się zbliża. Zmęczenie przestaje być dokuczliwą ułomnością, a staje się zapowiedzią przyszłego odpoczynku. Brud i kurz nie są niechlujną manierą brudasa, bo staje się odznaką za każdą przygodę i każdy kilometr w drodze. Wtedy dobrze jest zadać sobie pytanie. Właściwie jedyne, które teraz ma znaczenie. Kim jestem? Jedną z owiec, ich pasterzem czy drogą, po której idą, czy może psem zaciekle broniącym stada? Lepiej zamknąć kask niż jechać z otwartym. Wtedy trochę lepiej się oddycha. Znam to już. Dopinam kurtkę, zamykam kask. Przy tej temperaturze ma się wrażenie, że jest trochę lepiej. Mniej gorąco. Jadę tak już jakiś czas. Skończyła się woda. Rzecz banalna, dostępna w każdym kranie świata, tutaj stała się towarem deficytowym. Wcale jej nie oszczędzałem. Piłem gorący płyn o zapachu plastiku, moczyłem chustkę na szyję, lałem na głowę. Jestem tak przyzwyczajony do wygód, że nawet przez myśl mi nie przeszło, że woda może się skończyć, mimo że przecież sam wylewałem ją bez umiaru. Bez wody, człowiek owiewany wielką suszarką półpustyni przestaje się w kocu pocić. Zamykanie kasku, zapinanie kurtki w niczym już nie pomaga. Sucho w ustach, oczy pieką, a jedynym marzeniem jest łyk wody. Jakoś więcej tu ruchu. Czasem ktoś przejedzie, pozdrawiając ręką, czasem ja przejadę obok wioski z domami w odcieniu piasku, choć wciąż to rzadki i zaskakujący widok. Jest czek point. Może tutaj się napiję. Zaskoczony policjant długo nie mógł zrozumieć, dlaczego zatrzymałem się tutaj. Tak jakby ramię irańskiej sprawiedliwości miało do czynienia ze zwykłymi ludźmi tylko w przypadku egzekwowania prawa. W końcu chwycił. Dostałem szklankę wody, ale w zamian poprosił o dokumenty. Chyba z ciekawości, bo nie mogliśmy dogadać się co do mojego pochodzenia. Lodowata woda nie od razu przyniosła ulgę. Najpierw ścięła boleśnie głowę swoim zimnem, tak samo, kiedy pije się lodowy sorbet. Łapczywie piję małymi łykami, chociaż wszystko mi mówi, że lepiej byłoby szybko i od razu. Potem druga szklanka i jeszcze jedna. Dostałem jeszcze kilka pytań, na które nie potrafiłem odpowiedzieć przez barierę językową. Odzyskałem paszport, podziękowałem gestem i odjechałem w swoją stronę. Pozostał do rozwiązania jeszcze jeden kłopot. Kończy się benzyna, a stacji nie ma, nie ma i nie ma. Mam zapas, ale kiedy chciałem go użyć, to i trochę szczęścia uśmiechnęło się do mnie. Dotoczyłem się do zabudowań. To mała mieścina o nazwie Eshqabad. Jest w niej benzyna. 375 kilometrów od poprzedniej. Na rezerwie motocykl przejechał 75 kilometrów. Już przyzwyczaiłem się, że obsługa robi sobie zdjęcia. Ze mną, z motocyklem i we wszystkich możliwych wariantach. Robią to tak długo, że kobieta czekająca na swoją kolej, zdenerwowała się na to i krzyczy. Obok jest sklep. Nie chodzi o jego asortyment, bo bardzo głodny nie jestem, ale o dużo większą ilość cienia, jaką dają ściany budynku. Dla oka kupiłem zimny sok i od sprzedawcy – właściciela dostałem jedną, wielką płachtę cienkiego jak gazeta placka chlebowego. Usiadłem wygodnie na krawężniku i spisuję notatki. Spokój ten nie trwał długo. Sklepikarz przyniósł jeszcze cukierka. Za chwilę dowiedziałem się po co. Wciąż wsiada na motocykl i nakazuje koledze robić sobie zdjęcia. Przecież nie odmówię. Zresztą nie pyta. Wsiada i zsiada. Opiera się, kręci manetką, znowu wsiada. Przed motorem zdjęcie i jeszcze jedno za nim. Może jeszcze w kucki a może jeszcze na stojąco. Jego kolega musi poprawiać kadrowanie, bo sklepikarz wciąż niezadowolony z efektu. W końcu stało się to irytujące. Pożegnałem się czym prędzej. Zostało mi około 140 km. Tutaj na drodze ciężarówki, ludzie, samochody i jednoślady. Są czekpointy, kontrole prędkości, rozjazdy i czasem nawet skrzyżowania. Przed Tabas, miastem, w którego okolice jechałem, wypadek. Policjanci zastawili drogę. Czekam cierpliwie. Na moich oczach auto przewrócone na dach zaczęło płonąć. W środku nikogo już nie ma, ale mogę sobie wyobrazić, co przezywa nieostrożny właściciel. Często bywa, że taka furgonetka jest jedynym narzędziem, pozwalającym wiązać koniec z końcem. W poszukiwaniu kempingu przejechałem Tabas. Na rogatkach miasta znowu wypadek. Tym razem ktoś wjechał osobówką do rowu. Też nikomu nic się nie stało. Skorzystałem z okazji i pytam policjanta o mój kemping. Ten, nie potrafiąc wskazać drogi pyta właściciela zniszczonego samochodu. Wyszło na to, że jadę dobrą drogą, ale jest jakieś ale. Tego „ale” nie zrozumiałem. Pozostało mi podziękować i odjechać. Za kilka kilometrów znalazłem kemping, ale nie skorzystam z niego. Zamknięty. To chyba to ale, którego nie zrozumiałem. Słońce właśnie rozpoczęło swój codzienny rytuał skrywania się za horyzont. W drodze powrotnej do Tabas spróbowałem jeszcze kogoś stąd zapytać o nocleg, ale bez powodzenia. Wrócę do miasta. Tam na pewno coś się znajdzie. Wracam, ale coraz wolniej. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że tutaj zachód słońca jest jakiś inny. W mojej szerokości geograficznej bywa ładny czy jak niektórzy uważają romantyczny albo zjawiskowy. Tutaj też taki może być, ale ma jeszcze jedną cechę. Przynosi ulgę rozgorączkowanemu światu. W Tabas od razu trafiłem na wielkie rondo. Ma prawie 1,5 kilometra. Może to raczej droga wiodąca dookoła Imamzadeh Hussein ibn Musa al-Kadhim***. Meczetu tłumnie odwiedzanego przez pielgrzymów. Naprzeciw jednego z wejść jest hotel. Turyści spoza Iranu dostają w nim specjalne pokoje. Nie wiem na czym ta specjalność polega, ale cieszę się, że to parter i nie muszę nosić bagażu po schodach. *** Jest tu wszystko, co potrzebne głodnemu, spragnionemu i brudnemu motocykliście. Po prysznicu z zimnej wody poszedłem zobaczyć gdzie dojechałem. Niedaleko hotelu jest bar. Jeden z wielu. Tu zapoznaję się z trzema ludźmi. Pierwszy, wysoki i łysiejący. To chyba szef. Drugi to jego syn a trzeci to karzeł. Zamówiłem coś, co szef polecił i za kilka minut jem mięso siekanego kurczaka, pachnące liście, ogórki i pomidor. Nie wyszedłem od razu po sytej kolacji. Jeszcze piszę notatki. Przyszedł starzec. Niegroźny wariat. Usiadł przy moim stoliku naprzeciwko. Na wszystko, co powie szef, reaguje śmiechem, przesadnie rozdziawiając bezzębną paszczę. Obsługa zna nieszczęśnika. Podjudzają go do tego śmiechu, a on cieszy się z tego jeszcze bardziej. Murek przy wielkiej latarni. Kończąc zimny napój, kończę też notatki z dnia, przyglądając się życiu miasta. Mam wrażenie, że dopiero po zmierzchu, kiedy upał zelżał, da się robić coś innego oprócz szukania cienia. Motocykl zaparkowałem pod murem hotelu i przykryłem pokrowcem. Nie boję się kradzieży. Po prostu to dziwaczny i nietypowy tu pojazd. Chowam go tylko przed oczami. Jutro pojadę tam, gdzie dziś nie dojechałem. Do kanionu rzeki z gorącymi źródłami, po którym przyjdzie mi brodzić przez kilka kilometrów. Bez motocykla CF Mapy *Badab-e Surt - https://en.wikipedia.org/wiki/Badab-e_Surt **Khar-Turan - https://en.wikipedia.org/wiki/Khar_Turan_National_Park ***Imamzadeh Hussein ibn Musa al-Kadhim - https://www.alaedin.travel/en/attrac...musa-al-kadhim
__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie. https://www.facebook.com/CFact1/ |
20.03.2021, 17:02 | #97 |
Gość
Posty: n/a
Online: 0
|
Jak zwykle super odcinek. I widzę kilka zdjęć idealnie nadających się do jakiegoś kalendarza ADV (sorry FAtowy chyba nie przejdzie przy KTMie )
|
20.03.2021, 22:16 | #98 |
Celofan ,czytam ale w głowie mam głos z filmu.
Fajnie się czyta ,foty super
__________________
Stary nick: Raviking GSM 505044743 Żądam przywrócenia formuły "starego" Forum AfricaTwin...... |
|
21.03.2021, 02:12 | #99 |
Ale słowo. Dziękuje. Mimo później pory nie mogłem się oderwać. Czas spać i myśleć o tych zdaniach, widzieć w głowie zobaczone zdjęcia.
|
|
21.03.2021, 14:57 | #100 |
Zdjęcia super ale zacząłeś niesamowicie pisać. Zazdroszczę trochę tej swobody, lekkości pióra z którego spływają słowa mające wagę.
__________________
'Przestań naprawiać kiedy zaczynasz psuć' - Ojciec matjasa |
|
Narzędzia wątku | |
Wygląd | |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Junakiem po świecie | Neo | Kwestie różne, ale podróżne. | 8 | 23.12.2021 09:34 |
Kraina krętych dróg – Korsyka 2018 | Hermes | Trochę dalej | 5 | 09.04.2020 18:00 |
Polskie zakątki na świecie | QrczaQ | Przygotowania do wyjazdów | 8 | 22.10.2014 23:11 |
50 najleszych dróg motocyklowych na świecie | sambor1965 | Umawianie i propozycje wyjazdów | 10 | 24.06.2010 22:39 |