|
Imprezy forum AT i zloty ogólne Imprezy forum AT i zloty ogólne. Spotkania użytkowników naszego forum. Mają one charakter otwarty: obecność AT wskazana, ale nie jest wymogiem. Piszemy również o imprezach motocyklowych, na które wybierają się nasi forumowicze. |
|
Narzędzia wątku | Wygląd |
30.12.2010, 22:11 | #31 |
Zarejestrowany: Nov 2009
Miasto: lubelszczyzna
Posty: 55
Motocykl: lc8 950 adv
Online: 1 tydzień 1 dzień 14 godz 29 min 34 s
|
http://www.tvp.pl/seriale/obyczajowe...inek-24/312488 zacier- 18 minuta filmu
|
31.12.2010, 01:01 | #32 |
Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Warszawka
Posty: 1,485
Motocykl: RD07a
Przebieg: 66666
Galeria: Zdjęcia
Online: 1 miesiąc 21 godz 47 min 41 s
|
Jechali tak już chyba drugi dzień bez przerwy. Kilometry pokonywanej trasy cykały jeden za drugim. Nieustannie zwiększając przebyty dystans. Wokół zmieniały się widoki, zapachy i właściwie wszystko się zmieniało. Tak po prawdzie to jednak nie wszystko. Oni, motury i droga były niezmienne. Właśnie mijali wiadukty. Ogromne i zupełnie z niczym niepołączone. Już na pewno nie z drogą. Słynne wiadukty towarzysza G. Zdaje się, że tuż po ich otwarciu nagle o nich zapomniano. Podziwiali w blasku zachodzącego słońca ich ogromne gabaryty. Kunsztu wykonawców nie podziwiali. Widać było, iż czas zrobił swoje. I chociaż nikt po nich nigdy nie przejechał, to widać było, że najlepsze czasy mają za sobą. Jak niby miał ktoś po nich przejechać skoro nie miały ani wjazdu ani zjazdu. No cóż, ważne, że były dumą ich twórców. Droga też jakby je nieco omijała. Od dwóch dni jechali autostradą zachodzącego słońca. Strudzeni drogą i upływającym czasem, coraz częściej myśleli o jakiej przerwie. Ale parkingu nie było od dwóch dni. A jak wszyscy wiedzą na autostradzie poza parkingiem zatrzymywać się nie wolno. I tak gnali niestrudzenie na zachód wprost w tarczę czerwonego zachodzącego słońca.
– Kurde, felek choćby jaka stacyjka benzynowa. – Tak na chwilę przepłukać kurz z miedzy zębów. – Dać motorom wytchnienie. A może i zatankować. Po dwóch dniach ostrego darcia tankowanie byłoby wskazane. W końcu to nie lada podróż. W końcy nastukalismy już z 50 kilosków. Ale z braku innych możliwości, a zwłaszcza z braku wspominanej stacji, szczali do baku nie przerywając jazdy. Nie było innego wyjścia gdyż paliwo już nad ranem się skończyło. Na szczęście po ostrej pożegnalnej balandze ich uryna miała sporą zawartość substancji węglowodoropochodnych. Poprzez analogie do aromatów identycznych z naturalnym można było ową urynę uznać za łańcuchy aromatyczne o sporej zawartości substancji palnych. A, że motury mieli stare i niepiśmienne, wmówić im można było wszystko. To też i ową bogatą w węglowodory urynę motury przyjmowały i spalały bez zbędnego marudzenia. Dobra nasza. Puki nie ma stacji, a one się nie skapowały jest to nam niesamowicie na rękę. Za zaoszczędzoną kaskę zakupi się świeżutką buteleczkę węglowodorów. Oczywiście wyłącznie dla podtrzymania więzów ze zbiornikiem paliwa. Autostrada była ciężka i grząska gdyż właśnie kilka dni temu przeszły nad nią spore ulewy. Nawierzchnia jeszcze przed otwarciem odcinka została przehandlowana przez wykonawców za telewizory kolorowe i obietnice talonów na poloneza. Teraz poruszając się głębokimi koleinami przemierzali ową autostradę z niebywałą jak dla nich i ich maszyn prędkością. Dziś pod wieczór szafa wskazywała już niespełna 60 kilometrów poznańskiej autostrady. Jedyne co było ciekawe to, że dzięki koleinom i błotu po pas nie udało się tu dojechać dziarskim kontrolerom a zarządu Autostrady wielkopolskiej i nie dowieźli tu budek do punktów poboru opłat. Dzięki tej okazji udało się przemierzać autostradę bez gotówkowego skrępowania i bez katastrofy dla domowego budżetu. Jako, że ich uryna nie mieszała się z olejem nawet tym z zakąszanych sardynek. Paliwo nie spełniało wszystkich europejskich standardów. Na chwile przed godziną X felk usłyszał niezwykle subtelne iiiii I coś pierdyknęło w silniku. Jako że nie było innej mozliwości, zablokowane koło zmusiło ich do chwilowej nieuzasadnionej przerwy w podróży. - Zacier? - Łosz kurde. Zapomniałem, stoi w garażu pod półką na butelki. - No to jak jutro zatankujemy? - Coś się wymyśli. - Przecież nie będziemy tu siedzieć o suchym pysku. - Zacier z czym to się jje? - A skąd ja kuwa niby mam wiedzieć. - Yyyy, no ja też nie wiem, ale Puntek pyta.
__________________
felkowski sikanie z wiatrem to chodzenie na łatwizne |
31.12.2010, 13:53 | #33 |
Zarejestrowany: Mar 2009
Miasto: Gwe/Warszawa
Posty: 3,502
Motocykl: CRF1000, RD04
Online: 5 miesiące 1 tydzień 4 dni 8 godz 6 min 2 s
|
A ja tam ZACIERam ręce na następne odcinki.
|
02.01.2011, 10:49 | #34 |
Zarejestrowany: Oct 2010
Miasto: Białystok
Posty: 180
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Online: 2 tygodni 3 dni 23 godz 14 min 40 s
|
Fellini nie obijaj się! Dawaj kolejną część! Ostatnio pisałeś pisałeś w zeszłym roku, nie będę czekała kolejnego!
|
02.01.2011, 22:03 | #35 |
Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Raczyce/Wrocław
Posty: 2,015
Motocykl: RD04
Przebieg: 3 ....
Online: 1 miesiąc 21 godz 53 min 22 s
|
no teraz kminię
__________________
AKTUALNIE SZUKAM PRACY!!! ale nadaję się tylko na szefa |
03.01.2011, 22:58 | #36 |
Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Warszawka
Posty: 1,485
Motocykl: RD07a
Przebieg: 66666
Galeria: Zdjęcia
Online: 1 miesiąc 21 godz 47 min 41 s
|
Czas zacząć na serio
Skoro Puntek już kmini to lecim dalej
P1000357.jpg Pod Silezia Center niezły zamęt. Stada Żuków, Fiatów, Skód i innych komunistycznych specjałów. Jedzie nawet żółta Bostonka. Są też zaprzyjaźnione ekipy. P1000359.jpg Żuk drezyniarzy to prawdziwy kamperek. Z kuchnią i salonem. Bezkonkurencyjna, jak zawsze Elutka. Scenografia trabanta i stroju bez pudła. W iście holiłudzkim stylu. Enerdowskich dzieci kwiatów czyli kinderblumen nie da się nie zauważyć. Są też kurierzy ze swoim Grey Kantem. Zgrana tuż przed wyjazdem Disko Partyzani idzie na całego z ich bumboxa. P1000353.jpg Reszta ekip też nie trąci banałem. Na starcie poznajemy jeszcze Lennego. Czwarty motocyklista. Postanawiamy jechać razem. Radio, telewizje, wywiady i takie tam różne medialne zamęty. Wybija dwunasta. Karawana rusza. Po konsultacjach z Lennym postanawiamy olać autostradę na Kraków i jedziemy bokami. Leny jest lokalny i się zna. Miron ma fazę na tankowanie na shellu. Nie udaje nam się znaleźć żadnego po drodze. Niedługo za Oświęcimiem Michał staje. Mówi, że nie ma już benzyny. Jest to o tyle dziwne, że żaden z nas nie włączył jeszcze nawet rezerwy, a tankowaliśmy razem. Spychamy na zatoczkę i spuszczamy paliwo do wygrzebanej z rowu butelki. Po otwarciu mazurkowego baku okazuje się, że jest tam jeszcze dobre trzy litry. Dolewamy i jedziemy dalej. P1000364.jpg W pewnym momencie Mirelka nadaje. - Widziałeś te chińskie zupki na drodze - Nie. - Ze trzy leżały… Okazuje się, że otworzył się kufer Lennego który jechał między nami. Zaczął gubić swój prowiant. Drugi postój i oględziny zamka kufra. Mijają nas inne złombolowe ekipy. Trąbki i pozdrowienia od tej pory są regułą przy każdej możliwej okazji. Zaczyna się fajnie. P1000368.jpg Wpadamy na stację żeby zatankować. Chwilę po nas pojawiają się jeszcze ze trzy ekipy samochodowe. Oprócz paliwa uzupełniamy jeszcze inne zapasy. Koniec końców schodzi się chwilkę. Inni nas mijają. Tracimy to co zyskaliśmy nad innymi ekipami na wyjeździe z Katowic. Dojeżdżamy do Nowego Targu i wpadamy na objazd. Przed Bukowiną Tatrzańską żegnamy się z Patiomkinem który odprowadzał nas z domu aż tu. Fotka na do widzenia i prujemy dalej. P1000372.jpg W Bukowinie na rondzie stajemy na chwilkę. Dłuższą, jak się potem okazało. Mieliśmy kupić tylko po oscypku na drogę. Potem jeszcze kawka, pogaduchy, kebabik. Najgorszy na jaki do tej pory trafiłem. Zaczyna siąpić deszczem. Deszczyk zignorowałem jako przelotny. P1000381.jpg Na granicy ze Słowacją w Łysej Polanie już regularnie leje. Widok na ośnieżone szczyty Tatr jeszcze potęguje i tak już silne uczucie chłodu. Na pierwszej stacji dozbrajamy się w ciepłe ciuchy i kondony deszczowe. Kurde felek, im dalej na południe tym cieplej powinno być. Nie tak miało być. Dojeżdżamy do Popradu. Na wylocie z Popradu zastajemy zamkniętą drogę. Objazd na stary szlak. Sama stara droga to istny miód. Kręty górski szlak. Gdyby oczywiście nie lało, było by pięknie. Okazuje się, że to jest ta droga o której myślałem planując trasę. Ale to Mirelka jest głównym nawigatorem wyprawy. W skrytości cieszę się, że i tak wyszło na moje. Gdyby nie ten cholerny deszcz było by naprawdę zarąbiście. Drogą chwilami płyną strumienie. W kilku miejscach popłynąłem na moich dwudziesto paro letnich oponach. Raz o mało nie wkleiłem się w barierkę. Przynajmniej przez chwilę zrobiło mi się ciepło. Na serpentynach zjazdu doganiam złombolowe Volvo. Zaraz, zaraz jakie Volvo ? Jakiś mało komunistyczny sprzęt. Na dole okazuje się, że to ekipa medialno-sponsorska. Stracili już swoich złombolistów. Fiat 125 rozkraczył się jeszcze przed słowacką granicą. P1000383.jpg Częstują nas ciepłą herbatką i współczują warunków. Rękawiczki na chwile podgrzewają się na głowicy. Sprawdzamy temperaturę otoczenia oddechem. Unosząca się para przy wydechu paszczą oznacza ponoć, że jest poniżej 12 stopni. Ciepło nie jest, wiemy i bez tego. Przejeżdżamy góry i zatrzymujemy się na stacji. Jestem mokry na wylot. Próbuję częściowej wymiany ubrania. Nie na długo się to zdaje. Jest już ciemno. Robi się jeszcze chłodniej. Zimno i chłodno to nie jest to co tygryski lubią najbardziej. Trafiamy na puste budynki przejścia granicznego i jesteśmy na Węgrzech. P1000388.jpg Lecimy jakimiś bocznymi drogami, ale ostatecznie i tak trafiamy na autostradę. Przerwa na tankowanie i coś ciepłego. Jestem mokry na wylot i trzęsę się z zimna. Jak dostałem ciepłą herbatę, to połowę wychlapałem. Ciekawe, że dopóki jechałem, nie trzęsłem się wcale. Próbuje się trochę ogrzać i obsuszyć suszarką do rąk w łazience. P1000392.jpg Gdy docieramy na pierwszy czekpoint, impreza trwa już na całego. Na wjeździe dostajemy gromkie brawa. I po lufie na rozgrzanie od swoich. Chyba szybko mnie trafiło bo już schodząc z motura zahaczyłem nogą o kanapę i wylądowałem w jałowcach. Impreza na całego. Zgadnijcie co leci z bumboxa. To chyba oczywiste - disco partyzani. P1000403.jpg Miron wyczaił chatkę z dykty. Tam się logujemy ze spotkaną w Debrecenie ekipą Przaśnego Expresu. Ci to maja wyposażenie. Wyciągają piecyk i dwie gitary. Od piecyka cieplej się nie robi, ale weselej na pewno. Bo to piecyk gitarowy był. Po trzecim numerze i trzeciej kolejce serbskiej rakiji już nic nie słyszę. Za to oni słyszą rytmiczne chrapanie. P1000404.jpg
__________________
felkowski sikanie z wiatrem to chodzenie na łatwizne |
04.01.2011, 14:09 | #37 |
Zarejestrowany: Feb 2010
Miasto: Inowrocław
Posty: 901
Motocykl: RD07a
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 5 dni 9 min 5 s
|
A niech Was cholera weźmie, zamiast uczyć się na zajęcia to czytałem relacje i zasnąłem przed kompem o 4:30
Czekam na kolejny odcinek, mam nadzieje, że serial nie wydłuży się jak Moda na sukces, bo chciałbym do końca życia poznać zakończenie |
05.01.2011, 21:23 | #38 |
Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Warszawka
Posty: 1,485
Motocykl: RD07a
Przebieg: 66666
Galeria: Zdjęcia
Online: 1 miesiąc 21 godz 47 min 41 s
|
Rano zanim jeszcze otworzyłem oczy już wiedziałem, że spanie w namiocie nie byłoby najlepszym rozwiązaniem. Deszcz bębniący o daszek naszej psiej budki mi to opowiedział. W domku spało chyba osiem osób i nasze mokre ciuchy. Powoli otwierają się oczy pozostałych spaczy. Pierwsza wycieczka po kempingu trochę mnie zaskakuje. Chyba jesteśmy rozpoznawalni. Dostaję dowody sympatii od innych uczestników złombolu. Nie jeden gratuluje nam zapału i współczuje warunków. Nawet dostałem prywatną nagrodę od innego timu. Jako, że lizak który dostałem był zdecydowanie żeńskiego przeznaczenia, pozwoliłem sobie go sprezentować koleżance z ‘przaśnego ekspresu.’
P1000424.jpg Wracają pierwsi zdobywcy ciepłej wody z prysznica. -Jak było ? - Miud, malina. Fajne prysznice, kibelek w porządku. Spoko jest. Zmiennik po powrocie miał zupełnie inne odczucia. - Stary, do prysznica stoi stado ogrów, a w kiblu wali jak z murzyńskiej chaty. Musiałeś być w damskim. Opitalam zawartość puszeczki rybek, popijam ciepłą kawką i pora zacząć zgrywać twardziela. Zbieram moje ciuchy. Po masie już wiem, że wody zbyt wiele z nich nie ubyło. No za fajnie to nie jest. Wiele rzeczy jest do przeżycia, ale wkładanie mokrych butów do przyjemności nie należy. P1000421.jpg Niby buty z gore texem są szczelne. Jak wpuszczą wodę do środka to jej nie wypuszczają. Dodatkowe membrany ze śmieciowych worków na jakiś czas załatwiają względnie suche skarpety. Zbieranie maneli zabiera jak zwykle trochę czasu. Z Ferdka ściągam suchy sweter. On w daci może sobie włączyć ogrzewanie. Na co mu sweter i ogrzewanie. Trzeba się dzielić z potrzebującymi. Zakutani we wszystko co się da wyglądamy trochę jak bałwanki albo ludziki z maskotki michelina. P1000437.jpg Nie wiele w nas z amerykańskiego harleisty. Nie emanujemy futerkiem na opalonej klacie z pod rozpiętej kamizeli. Nasza finezja stroju nawiązuje do drwali z syberyjskiej tajgi. Koniec końców jako jedni z ostatnich wytaczamy się z alei serwisowej. Mimo rozpaczliwego wyglądu wzbudzamy jednak jakieś emocje. Chyba to jednak litość. Zebrani do wyjazdu jesteśmy pożywką dla złombolowych paparazzi. Kurde, ja też chcę mieć takie zdjęcie. Wyciągam swój aparat i wołam; - Chłopaki zróbcie i moim. Po zdjęciu, zanim schowałem aparat i okutałem się w swoje ogrowe warstwy trochę czasu minęło. P1000439.jpg Pamiętacie? Ogry, jak cebula mają warstwy. Ubranie motorniczego na zimno i deszcz też ma warstwy. Im więcej, tym dłużej się trzeba ubierać. Koniec końców chłopaki pojechali, a ja upinałem warstwy. Jakoś nie zauważyłem czy wyjechali w prawo czy w lewo. Losuję i jadę w lewo. Dojeżdżam do głównej, którą przyjechaliśmy w nocy z Debrecenu i nie wiem jak dalej. Chłopaki mają mapy i GPSy a ja tylko dobrą wolę i pomysły. Pomysł jest taki; Poczekam aż jakiś złombolista przyjedzie i pojadę za nim. W końcu jedzie w tym samym kierunku. Najpóźniej do wieczora spotkam chłopaków. Jednak jest pewien problem, żaden nie nadjeżdża. Może pojechali w prawo? Wrócę na kemping. Może ktoś został. Wracam. Nikt nie jedzie z przeciwka. Powrót chyba był lepszą decyzją. Na kempingu chyba już nikogo nie ma. Kurde, trzeba improwizować. Pojadę tym razem w prawo. Coś się znajdzie. Szkoda, że to madziary. Nie bardzo wiadomo jak spytać o drogę. Najważniejsze, że wiem gdzie jechać. Adres brzmi Calimanesti. Wiem, że to w Rumunii. Tylko gdzie Jakoś tak koło setki od transfogarskiej i urdeli. Mam kierunek. Jakoś to będzie. Trzeba być dobrej myśli. Ruszam w prawo. Ujechałem z kilometr. Z przeciwka jadą chłopaki. - Coś ty kuwa robił ? - Aparat chowałem. - Pół godziny ? Jest dobrze. Znalazłem drani szybciej niż myślałem. Napieramy wiejskimi dróżkami. Drużki są kręte i ciasne. Szkoda, że pada. Jedziemy już jakąś dłuższą chwilę. Moja maszyna najpierw się krztusi, a potem staje. Kopanie nic nie pomaga. Chyba nie mam petrolu. A stacji jak nie było tak nie ma. Chłopaki znowu wracają tylko, że teraz po znacznie krótszej chwili. Szukamy po rowach butelki i spuszczamy paliwo. Do granicy i stacji benzynowej zabrakło mi z 10 kilometrów. Wjeżdżamy na przejście. Zapomniałem przygotować sobie paszport. Grzebię i nie bardzo wiem gdzie go mam. W końcu odpalam motura i opuszczam granice z partyzanta bez szukania paszportu. Nikt mnie nie ściga, nikt nie strzela. Jakoś tak z nastaniem granicy przestaje padać. Chyba deszcz nie miał ważnego paszportu, wizy albo nie miał śmiałości atakować z partyzanta. Na stacji tankujemy, wcinamy puszeczki i dostrzegam mały problem. Z pod napędu obrotomierza cieknie mi olej. P1000456.jpg Mazurek mówi; Olej pan ten olej. Ale ja próbuje być dociekliwy. Chyba mam za dużo tego oleju? Ale dlaczego ? Kto to może wiedzieć. Przy okazji wychodzi na jaw, że luz na sprzęgle jest coś nie teges. Ale nie udaje się tego tematu po ludzku załatwić. Nie pomagają próby regulacji, negocjacji i przekupstwa sardynkami. Puki silnik jedzie do przodu, my będziemy gnali do przodu jak jeźdźcy burzy. Jakeśmy postanowili, takeśmy zrobili. Pozbyliśmy się jednej ogrowej warstwy i pognaliśmy z okrzykiem „Arriva” do przodu. Podziwiając widoki rozpadającej się fabryki wjeżdżamy do Oradea. Kierujemy się na Deva. Droga wiedzie nas w góry. W górach nawierzchnia robi się podle dziurawa, ale za to niemiłosiernie kręta. Poznajemy smak rumuńskich ciężarówek. W starciu z nimi jakby przegrywamy. Na krętej drodze nie ma takich odcinków gdzie można wyprzedzać. Moc mamy za małą aby atakować pod górę, Z kolei w dół trzeba fantazji samuraja aby dogonić skurczybyków. Pojedynek wypada jeden do jednego. Na kilku zatoczkach spotykamy samochody na których stoją buteleczki z żółtym płynem. Nosy starych pijaków wyczuwają pismo nosem. Ani chybi śliwkowa lemoniada. Zatrzymujemy się przy terenówce marki Bukareszt. Znajomością marki wzbudzamy sympatię starszego jegomościa. Luzik, mój tato posiadał taki trzydzieści lat temu. Kupujemy dwa półlitrowe pety lemoniady po 10 leu za sztukę, i napieramy w dół. Na jednej z zawijek spotykamy „sto wojaży rzugów gnojarzy”. Team Lennego. Jednak okrzyk z góry „TIR napiera” powoduje, iż nie zatrzymujemy się na długo. Niestety moja maszyna nie odpaliła z pierwszego kopa. Uznałem wyższość ronanesti TIRa i pojechałem jego tropem. Na którymś z kolejnych zakrętów udaje mi się kolesia wyprzedzić. Jednak nie była to najlepsza okoliczność. Napastliwość masakrycznych dziur pokonuje zamocowanie mojego kufra chwile po wyprzedzeniu Romanesku. Zatrzymuje się na chwilę żeby zebrać z drogi mój majątek. Na szczęście romanesku nie przeleciał po moim dobytku. P1000474.jpg Kufer mocuje na miejscu i wracam do boju o miejsce w szyku. Doganiam kolesia i znowu czaję się do wyprzedzania. Zjechaliśmy z największych gór i zdarzają się nawet dwustu metrowe kawałki prostej. Jednak wyprzedzanie rumuńskiego tira zazwyczaj towarzyszy dreszczyk emocji. Atakuje i słyszę trąby jerychońskie sygnałówki Tira. P1000470.jpg Pozdrawia mnie czy krzyczy? Nie wiem. Chyba smaggler z kolą mnie pokonał. Spróbuję dokończyć jutro.
__________________
felkowski sikanie z wiatrem to chodzenie na łatwizne |
06.01.2011, 02:39 | #39 | |
Zarejestrowany: May 2008
Miasto: Białystok
Posty: 1,451
Motocykl: Honda Africa Single
Online: 3 miesiące 3 dni 10 godz 59 min 27 s
|
Cytat:
|
|
06.01.2011, 05:58 | #40 |
Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Warszawka
Posty: 1,485
Motocykl: RD07a
Przebieg: 66666
Galeria: Zdjęcia
Online: 1 miesiąc 21 godz 47 min 41 s
|
Temat biwakowo kamperski zasługuje na oddzielny odcinek. Jako, że wszystko powinno mieć swoja kolejność przyjdzie na to czas. najpierw zwycięstwo w generalce okupione spaniem na chodniku, taniec świetlików, no i Wirdzinia. No dobra niechaj będzie zajawka.
Ekipa Bociana miała nawet swój salonik. A ten tam od pleców to nie Patiomkin ? P1000579.jpg Sypialnia Lennego. Że też mu się te wszystkie włosy pod dach zmieściły ;-) P1000580.jpg No i wypominany Kamperek Ferdynanda P1000581.jpg Witon PólŁewarrra nie dostał podłączenia energi i przydziału mocy do swej willi - Wyobrażacie sobie ? P1000583.jpg
__________________
felkowski sikanie z wiatrem to chodzenie na łatwizne |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Uwagi do Pamiętnika | dr Madeyski | Pamiętnik | 10 | 10.03.2021 18:45 |