Wróć   Africa Twin Forum - POLAND > Podróże. Całkiem małe, średnie i duże. > Relacje z podróży > Trochę dalej

Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09.03.2014, 10:49   #21
Głazio
 
Głazio's Avatar


Zarejestrowany: Jun 2009
Miasto: Lubaczów
Posty: 307
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Galeria: Zdjęcia
Głazio jest na dystyngowanej drodze
Online: 4 dni 2 godz 57 min 22 s
Domyślnie

cd ...
... jesteśmy przy sanktuarium Orfeusza.

Ponieważ największe tłumy turystów już się przewaliły w ciągu dnia sanktuarium zwiedzamy w swoim towarzystwie. Bilet jest całkiem niedrogi – 3 BGN/os. Obiekt, który tkwi przed nami jest według archeologów sanktuarium Orfeusza pochodzącym z czasów starożytnej Tracji. Tę nieregularną kamienną budowlę, którą tworzą pozostałości starożytnej świątyni i średniowiecznej twierdzy Trakowie wznieśli ku czci słynnego trackiego śpiewaka i bohatera oraz legendarnego obrońcy Rodopów. Kręcimy się dookoła, robimy trochę zdjęć i dochodzimy do centralnego miejsca, w którym znajduje się symboliczny wykuty w skale grób Orfeusza. Dawniej, kiedy świątynia tętniła życiem grób pełnił rolę łącznika. Dzięki niemu Orfeusz mógł być pośrednikiem między ludźmi i bogami. Naszą uwagę zwrócił ciekawy owad, za którym jak dzieci uganialiśmy się wokół ruin. Bawił się z nami skurczybyk i nie dał się sfotografować.



Tamara: Sanktuarium legendarnego Orfeusza – trackiego kapłana i króla spędzało mi sen z powiek. Myśl o tym magicznym miejscu towarzyszyła mi od samego początku naszej podróży. Mimo, że widziałam sanktuarium na zdjęciach chciałam poczuć jego atmosferę i posiedzieć u stóp grobu mitycznego Orfeusza. Tego samego, który w imię wielkiej miłości zdecydował się pójść po swoją ukochaną Eurydykę do podziemnego świata zmarłych – Hadesu. Spodziewałam się ogromnego megalitycznego pomnika trackiej kultury i architektury, który powali mnie na kolana. Mimo, że obiekt nie okazał się tak majestatyczny jak myślałam i tak warto było tu przyjechać. Może tylko troszeczkę rozczarował mnie brak Orfeusza… Jako niepoprawna romantyczka spodziewałam się chyba usłyszeć ciche dźwięki jego liry… Obawiam się tylko, że Głazia to miejsce rozczarowało.



Głazio: Po zobaczeniu Perperikonu, który zaskoczył mnie pozytywnie oczekiwałem na tzw. wisienkę na torcie, którą miał być Tatul. Byłem strasznie nakręcony opowieściami o tym miejscu przez Tamarę. Już na pierwszy rzut oka budowla wydała mi się bardzo mała. Ale może za murami kryje się coś tajemniczego? Niestety, myliłem się!. Można się zachwycić tym miejscem, ale nie po uprzednim zwiedzeniu Perperikonu. Wchodząc schodami wykutymi w skale dotarłem do dziwnej budowli przypominającej kościelne sklepienie. Położyłem się w czymś co przypominało wannę wykutą w skale. Jak się później okazało było to symboliczny grób lub sarkofag Orfeusza z II w.p.n.e. Przyjechałem do Tatul głodny wrażeń i szczerze mówiąc opuszczając je nadal czułem potworny głód.



Powoli zapadał wieczór. Wyczerpaliśmy już wszystkie obowiązkowe punkty z listy pt.:” Koniecznie zwiedzić!” i mogliśmy jechać w kierunku Morza Czarnego. Ponieważ większość baterii z naszych urządzeń jest na wyczerpaniu postanawiamy szukać niedrogiego motelu lub pensjonatu. Przejeżdżamy przez Kyrdżali, Svilengrad i Topolovgrad. W żadnym z tych miast nie widać ani moteli, ani pensjonatów. Jest już dość ciemno i powinniśmy szukać noclegu, póki jeszcze cokolwiek widać. Tereny tu wszędzie równinne, nie ma lasów więc ciężko będzie znaleźć coś na dziko. Okazuje się to dość trudnym zadaniem. Jedziemy południem Bułgarii, blisko granicy z Grecją. Tereny są tu bardzo biedne. Mijamy wioseczki i maleńkie miasteczka, w których ludzie żyją bardzo ubogo. Dopiero około godziny 21:30 trafiamy do miasta o nazwie Elhovo i właśnie tu - na szczęście – udaje nam się znaleźć w centrum nad sklepem samoobsługowym całkiem przystępny hotelik. Robimy szybkie zakupy, odświeżamy się i dopiero wtedy dochodzi do nas jak potwornie jesteśmy głodni!!! Plan dnia był dziś napięty i w ferworze zwiedzania zapomnieliśmy o jakimś konkretnym posiłku. Będzie okazja do wrzucenia kilku zdjęć na forum i napisania paru słów o ostatnich dniach. Tej nocy śpimy jak śpiące królewny, a nasze wyczerpane akumulatorki podładowują się maksymalnie. Jutro będą jak nowe!

Dzień 14 (16. sierpnia – piątek)

Tego ranka wstajemy dość późno. Dobę hotelową wykorzystujemy praktycznie do końca. Nie musimy się spieszyć. Morze Czarne mamy tuż pod nosem. Już niedaleko. Byliśmy tu kilkakrotnie, ale mimo tego zawsze chętnie wracamy na wybrzeże. W sumie to nic dziwnego – temperatura wody latem wynosi tu powyżej 290 C. Po prostu marzenie!!! Ponieważ Hołek miał wolne przez kilka dni ze względu na swoje dziwactwa postanawiamy go zrehabilitować. Wyruszamy do Carewa. Mamy tam fajne miejsce na biwak. Odwiedzamy je ilekroć mamy ku temu okazję. Okazuje się, ze zwykły dzień, którego uwieńczeniem miała być noc nad morzem też może być niezłą przygodą. Słyszeliście na pewno nie raz reklamę AutoMapy – polskiego systemu nawigacji satelitarnej w wykonaniu Krzysztofa Hołowczyca: „Ze mną na pewno dojedziesz do celu!”. Dojechaliśmy – a jakże! Ale jakimi drogami nas poprowadził. Naprawdę stanął na wysokości zadania. Boczne, dziurawe, nie zawsze asfaltowe i ogólnie w niezbyt dobrym stanie. Tak naprawdę to o to nam chodziło. Postanowiliśmy jechać południową drogą (na mapie oznaczona na żółto) wzdłuż granicy z Grecją przez Bolyarowo, Strazha Bair, Kondolovo i Izgrev. Właśnie tu mieliśmy szansę zobaczyć prawdziwą południową Bułgarię i jej mieszkańców. Ta kręta dróżka, zarośnięta nieraz niemal do połowy krzakami dostarczyła nam wiele pozytywnych emocji.

Tamara: No bo jaki jest sens w tym, żeby jechać nudną autostradą albo drogą szybkiego ruchu? Nudy na pudy. Przemierzając kraj takimi drogami nigdy tak naprawdę nie poznamy jego duszy, ani prawdziwego smaku. Bo serce kraju to ludzie, którzy w nim mieszkają – to maleńkie wioski, boczne drogi, urokliwe zakamarki, otwarte przestrzenie, zapach łąk i lasów. Zapach życia. Prawdziwego narodowego ducha nie znajdziecie w drogich hotelach, luksusowych restauracjach i usłużnych pracownikach drogich pensjonatów. Znajdziecie tam tylko to, za co zapłaciliście. Pozory…

Głazio: Zdałem się całkowicie na Hołka. Nawet mi się to spodobało. Gdy wybieram trasę optymalną to wiem, że będą przygody. Uwielbiam jazdę bocznymi drogami. Właśnie tu mogę zobaczyć to, czego nie widzą inni przemierzający nawet czterokrotnie dłuższe trasy w tym samym czasie. Czas na autostradzie to czas stracony. No chyba, że celem wyprawy jest nabijanie kilometrów. Taka marna namiastka podróżowania to nie dla mnie. Lubię przygody, a jazda bocznymi drogami to prawdziwa przygoda i wyzwanie. Droga jest asfaltowa, ale jej nawierzchnia została miejscami „zwinięta”. Najciekawsze momenty to niespodzianki w postaci ogromnych dziur na zakrętach i rozłożyste krzewy, sięgające do drugiego pasa. Wchodzenie w zakręt było często ryzykownym manewrem. Dodatkowym zagrożeniem był brak widoczności oraz niemożność zobaczenia odpowiednio wcześnie pojazdu nadjeżdżającego z naprzeciwka. Bardzo często stojące na drodze/zakręcie/poboczu tiry wyładowane drzewem blokowały niemal całkowicie przejazd.




Mijamy maleńkie osady, ludzi pracujących ciężko w lesie, obozowiska Cyganów. Mieszkają w szczerym polu, pod gołym niebem. Nie mają praktycznie żadnego dobytku. Śpią pod drzewami i żyją z hodowli kóz. Ciekawe, czy są szczęśliwi?! Czy lubią swoje życie?! Kiedy przejeżdżamy obok nich – ignorują nas. Ledwie dotykają nas spojrzeniem. Nie oglądają się za nami. Nie jesteśmy dla nich niczym ciekawym. Tkwią mocno w swojej rzeczywistości. Późnym popołudniem dojeżdżamy w końcu do Carewa. Carewo dawniej zwane Miczurinem jest miejscem, które kiedyś chętnie odwiedzali carowie. Oni także docenili urok wybrzeży i wspaniałe powietrze. Zatrzymujemy się w centrum miasta, żeby coś zjeść i zrobić zakupy na wieczór. Nasza „samotnia” jest oddalona kilka kilometrów od miasta, więc trzeba się zaopatrzyć w potrzebne produkty spożywcze. Morze jest wzburzone, a niebo ciemne i zachmurzone. Wieje mocny wiatr. Chyba niedawno był sztorm. Ponieważ jesteśmy głodni decydujemy się na obiad w jednej z restauracyjek na rynku. Wybieramy tę, w której jest najwięcej ludzi. Na pewno mają tam smaczne jedzonko.



Tamara: Miałam nadzieję na smaczny posiłek, ale się niestety nie doczekałam. Figę z makiem dostałam! Zamówiliśmy dwie porcje pieczonych ziemniaków z mięsem, warzywami i żółtym serem. Obsługiwała nas młoda i ładna, ale jak się okazało wyjątkowo nierozgarnięta kelnerka. Głazio dostał swoją porcję po około trzydziestu minutach. Zorientowałam się, ze coś jest nie tak kiedy ludzie siedzący dookoła nas, którzy przyszli znacznie później zdążyli już zjeść obiad i raczyli się popołudniową kawą. Po godzinie wyczekiwania i kilku upomnieniach kelnerki czara goryczy się przelała. Byłam głodna i wściekła. Okazało się, że miła pani mówi tylko jedno słowo po angielsku „yes”. Wyraziłam więc swoje oburzenie, a szef kuchni ochrzanił niekompetentną pracownicę. Weszłam głodna i jeszcze głodniejsza wyszłam. Kupiłam sobie za chwilę na ulicznym straganie kawałek wyjątkowo ohydnej i zimnej pizzy. Jak się nie ma co się lubi, to się bierze cokolwiek…
Dość często przytrafiają mi się takie zdarzenia. Raz na Chorwacji poszliśmy z Głaziem do przytulnej knajpki nad morzem. Chcieliśmy zjeść romantyczną kolację, ale wyszło jak zawsze. Zamówiliśmy dania i czekaliśmy na jedzonko. Kelner przyniósł danie Głazia, a ja na swoje czekałam jeszcze około dwadzieścia minut. Akurat tyle czasu, ile mój świeżo upieczony mąż potrzebował na zjedzenie swojej porcji. Kelner przepraszał, szef kuchni się usprawiedliwiał, a cały romantyzm szlag trafił. Całe życie uczymy się pokory.




Zrobiliśmy szybkie zakupy i dość sprawnie dotarliśmy do naszego ustronia. Nic się tu nie zmieniło. Mieliśmy dla siebie całą zatoczkę i plażę oraz Morze Czarne w całej okazałości. Rozbiliśmy namiot, przebraliśmy się w lżejsze ciuszki i poświęciliśmy się w całości beztroskiemu próżnowaniu.



Głazio: Tamara miała dziś ciekawy i niezwykle pasjonujący dzień. Zaczęło się od feralnego posiłku w restauracji. Muszę przyznać, że ma wyjątkowego pecha gastronomicznego. Potem uparła się walczyć z kolczastymi krzakami tylko po to, by powiesić hamak. Wprawdzie wykarczowane miejsce dawało jakąś ochronę przed sztormowym wiatrem, ale przebywanie w towarzystwie owadów i wszechobecnych mrówek nie przemawiało do mnie. Poszedłem na prowizoryczny pomost i tam delektowałem się złocistym napojem bogów. Chciałem nawdychać się jak najwięcej jodu. Wysokie fale rozbijały się o otaczające naszą zatokę skały. Osiągały wysokość nawet do kilkudziesięciu metrów. Wspaniały widok. Morze było naprawdę wzburzone. Wiedziałem, że przy takiej pogodzie nie ma co wypatrywać delfinów. Niespodziewanie dołączyła do mnie Tamara. Nagle, ni stąd ni zowąd zapadła się jak pod ziemię. A dokładnie to zniknęła między stalowymi rurkami wpadając z impetem do wzburzonego morza. Jak do tego doszło? Przecież chodziłem po tej kładce kilka razy zanim usiadłem na jej krawędzi. Prawdopodobnie większe fale przesunęły luźno położone na prowizorycznej metalowej konstrukcji deski. Całe zajście wyglądało dość tragicznie. Zakończyło się małymi zadrapaniami i stłuczeniem. Na nasze szczęście. Ale miała minę jak wpadała!!!



Noc minęła nam spokojnie. Upał nie doskwierał nam tutaj na wybrzeżu. Wiatr wiejący znad morza przyniósł kojące orzeźwienie.



Dzień 15. (17 sierpnia – sobota)

Dzisiaj dzień relaksu i odpoczynku. Morze, muszle, kąpiel, i słońce. Opalamy się i wchłaniamy jak gąbki słoneczne promienie. Muszą nam wystarczyć na całą długą i pochmurną polską zimę. Trzeba się naładować energią słoneczną. W takim błogim nastroju mija nam cały ranek i przedpołudnie. Na obiad wybieramy się do miasta. Chcemy zjeść coś smacznego i regionalnego. Pechową restaurację omijamy z daleka. Po kilku minutach udaje nam się znaleźć przytulną restauracyjkę schowaną w bocznej uliczce.



Zamawiamy pyszną kawarmę – typowo bułgarskie danie serwowane praktycznie w każdej restauracji na wybrzeżu Morza Czarnego. Jest to danie mięsne (z mięsa wieprzowego lub drobiowego) z dodatkiem pysznych warzyw i sosu. Podaje się je zazwyczaj w tradycyjnych i kolorowych glinianych naczyniach. Prawdziwy rarytas! Po obiedzie robimy zakupy i wracamy na naszą niebiańską plażę aby znowu oddać się słodkiemu leniuchowaniu. Jutro wyjeżdżamy. Na naszej plaży niby nic się nie dzieje, a jednak. Czas upływa tu inaczej. Jest opieszały i rozleniwiony letnim słońcem. Po przeciwnej stronie zatoczki kilka osób opala się nago.
Stanowisko nudystów!!! Są bardzo daleko, więc nie widzimy ich za dobrze.



Tamara: To dziwne miejsce siedzieć sobie tak na plaży nad morzem i beztrosko leniuchować. Po kilkunastu dniach spędzonych na motocyklu zawsze mam problem, żeby przyzwyczaić się do „nic nierobienia” czyli uprawiania „czynnego tumiwisizmu”. Na początku krążę zawsze nerwowo po okolicy i usiłuję znaleźć sobie coś do roboty. Bezczynność mnie przeraża. Morze Czarne jest magiczne. Za każdym razem wywiera na mnie fantastyczne wrażenie. Nie ważne, czy spokojne czy wzburzone ma magiczną moc kojenia wszelkich rozterek duszy i zacierania niezbyt przyjemnych zdarzeń. Działa jak dobra terapia na współczesne – trochę nazbyt szybkie i niestety zbyt nerwowe życie.



Dzień upłynął nam pod znakiem odpoczynku. Zaplanowaliśmy sobie plan podróży na następne dni. Nasza wyprawa już się powoli kończy. Jutro wyjeżdżamy i nieuchronnie będziemy jechać w kierunku Polski. Ale mamy jeszcze kilka fajnych miejsc do odwiedzenia w zanadrzu…



Dzień 16. (18. sierpnia – niedziela)

Nad ranem obudził nas samochód, który podjechał bardzo blisko naszego namiotu. Czekaliśmy na dalszy rozwój akcji. Po kilku minutach ktoś zaczął świecić latarką po namiocie. To już nie było fajne, ale bez paniki!

Głazio: Obudził mnie samochód, który zaparkował nieopodal naszego namiotu. Czujnie nasłuchiwałem odgłosów dochodzących od strony pojazdu. Zastanawiałem się, czy nasz namiot wzbudzi zainteresowanie nocnego intruza?. Po chwili ktoś skierował na nas mocny strumień światła. Zaniepokoiłem się. Kto to jest i czego chce? Czy to jedna osoba, czy cała grupa? Nie wiedziałem tak naprawdę ile osób może być na zewnątrz. Ktoś kilka razy obszedł nasz namiot ciągle go podświetlając. Jego natarczywe zainteresowanie obudziło mój chwilowo uśpiony mechanizm obronny. Automatycznie sięgnąłem po podręczny sprzęt do samoobrony, który zawsze mam pod ręką (na wypadek nieprzewidzianych odwiedzin potencjalnych napastników lub głodnych zwierzaków). Obudziłem Tamarę, która przeważnie ma bardziej czujny sen ode mnie. Tym razem spała jak zabita. Poprosiłem, aby sięgnęła po swój sprzęt zanim wyjdę z namiotu.

… cdn

__________________
http://www.radiator-mototurystyka.pl/
Głazio jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 27.03.2014, 21:46   #22
Głazio
 
Głazio's Avatar


Zarejestrowany: Jun 2009
Miasto: Lubaczów
Posty: 307
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Galeria: Zdjęcia
Głazio jest na dystyngowanej drodze
Online: 4 dni 2 godz 57 min 22 s
Domyślnie

... cd ...



Sorki za długą przerwę - nawał spraw a sezon już w trakcie. Trwa niemal cała zimę - tylko rdza wyłazi.

Nasz oprawca


Głazio: Tamara przekonała mnie, żebym został wewnątrz. Stwierdziła, że lepiej poczekać dopóki nie zaczną się dobierać do namiotu lub naszego motocykla. Po kilku długich minutach podejrzane odgłosy myszkowania wokół namiotu ucichły. Wyjrzałem i zobaczyłem mężczyznę. Był to rybak albo pasjonat wędkowania. Opadły ze mnie negatywne emocje. Gość wypakował sprzęt z samochodu i wypłynął na pontonie poza obszar zatoki. Kiedy wracał już w stronę brzegu zobaczył mnie stojącego na zewnątrz, obok namiotu.



Poczuł się chyba nieswojo i nerwowo zaczął wiosłować do brzegu. Usiadłem spokojnie na pomoście i tym gestem dałem mu znać, że zupełnie nie interesuje mnie ani on, ani jego dobytek. Intruz doskonale odczytał mój sygnał. Wydaje mi się, że poczuł ulgę. Myślał chyba, że mógłbym dobierać się do jego samochodu! Był nieufny – tak jak ja. Ja wyszedłem z namiotu dla własnego spokoju i bezpieczeństwa. On w tym samym celu sprawdzał miejsce, w którym pewnie dość często bywa. Nasze późniejsze spotkanie obaj przypieczętowaliśmy pełnym zrozumienia uśmiechem. Zbudzony przed wschodem słońca nie zmrużyłem oka już do rana. A wszystko przez dreszczyk emocji.



Na szczęście nikt nas już nie zaczepiał i dalsza część nocy (a właściwie wczesnego poranka) minęła spokojnie. Żegnamy się z Morzem Czarnym i wyjeżdżamy. Zanim wsiedliśmy na motocykl pot spływał nam już do butów. Upał. Przejeżdżamy przez Carewo i kierujemy się na Burgas – ważny ośrodek kulturalny, turystyczny, przemysłowy i port rybacki. Z Burgas przemieszczamy się na zachód dość sprawnie drogą szybkiego ruchu do Starej Zagory. Tu odbijamy na północ.



Mijamy Kazanlak i tuż przed miejscowością Shipka odbijamy w prawo. Po około 12 kilometrach docieramy do celu naszej tegorocznej wyprawy – zapomnianego bastionu bułgarskiego komunizmu.



Buzłudża to szczyt górski o wysokości 1441 m n.p.m.w paśmie gór Stara Płanina. Na szczycie góry wznosi się gigantyczny betonowy monument, który stał się symbolem socjalizmu w Bułgarii. To właśnie tu, na szczycie góry w XIX wieku bułgarscy socjaliści pod wodzą lidera – Dymitra Błagojewa zorganizowali potajemne spotkanie. Ten wiec miał wielkie znaczenie. Zapoczątkował zorganizowany ruch socjalistyczny w Bułgarii i do historii przeszedł jako kongres buzłudżański.



Futurystyczny monument przypominający statek kosmiczny powstał w celu upamiętnienia tego wydarzenia. Jego kształt jest na pewno dość kontrowersyjny. Wygląda trochę jak nieudany projekt szalonego architekta, który Bóg raczy wiedzieć na czym się wzorował projektując ten pokręcony budynek. Bułgarzy nazywają go Domem – Pomnikiem. Pomysłodawcą projektu był Georgij Stoiłow.



Budowla w kształcie spodka o średnicy 42 m i wysokości 14,5 m powstała na szczycie góry w konkretnym celu. Miała spajać idee komunistyczne z mitem powstania niepodległego państwa bułgarskiego. Wewnątrz mieściła się ogromna sala konferencyjna ozdobiona fantastycznymi mozaikami o komunistycznej tematyce.



Przy zajmujących ponad 550 m2 mozaikach pracowało sześćdziesięciu artystów, którzy całe serce włożyli w jak najbardziej idealistyczne (i na pewno dalekie od prawdy) przedstawienie wielkich przywódców komunistycznych i zdarzeń historycznych. Budowla została zwieńczona 70-metrową wieżą, którą zdobiły dwie czerwone gwiazdy z rubinowego szkła. Bułgarscy komuniści chcieli chyba nawet przerosnąć swoich rosyjskich kolegów po fachu, bo buzłudżańskie gwiazdy czerwone są trzy razy większe od moskiewskiej znajdującej się na Kremlu.



Trzeba im przyznać, że mieli fantazję i wyobraźnię! Cały obiekt był z całą pewnością luksusowy. Wyposażono go w klimatyzację i najnowocześniejsze w tamtych czasach wynalazki. Wyglądał jak pięciogwiazdkowy hotel dla milionerów. Świątynia bułgarskiego komunizmu zaczęła podupadać po upadku systemu komunistycznego, w 1989 roku.



Surowy górski klimat szybko doprowadził budowlę do totalnej ruiny. Dziś buzłudżański monument straszy swoim wyglądem, ale co roku przyciąga tysiące ciekawych turystów. Bułgarscy socjaliści także nie zapomnieli do końca o tym miejscu. Co roku w sierpniu spotykają się tu zwolennicy Bułgarskiej Partii Socjalistycznej i przypominają sobie złote lata komunizmu.



Docieramy na motocyklu praktycznie na sam szczyt. Droga nie jest najlepsza, ale jeździliśmy po gorszych. To właśnie Buzłudża była naszym celem, kiedy studiując mapę Europy planowaliśmy wyprawę 2013. Udało się.



Więcej wkrótce lub ... http://www.radiator-mototurystyka.pl/5188/5188/
__________________
http://www.radiator-mototurystyka.pl/
Głazio jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz


Zasady Postowania
You may not post new threads
You may not post replies
You may not post attachments
You may not edit your posts

BB code is Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wł.

Skocz do forum

Podobne wątki
Wątek Autor wątku Forum Odpowiedzi Ostatni Post / Autor
Filmik z kolskiego Magnus Trochę dalej 46 03.12.2014 21:52
Ktotki filmik na zakonczenie sezonu 2013 kris74 Trochę dalej 10 03.12.2013 09:06
krótki filmik Ukraina enduro maj 2010 motormaniak Polska 6 30.06.2010 22:54


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:41.


Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.