19.01.2015, 17:01 | #41 |
Zarejestrowany: May 2009
Miasto: Stalowa Wola/ MIELEC
Posty: 1,070
Motocykl: TransAlp+Multistrada + Cagiva Elefant
Przebieg: hohoho
Galeria: Zdjęcia
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 1 dzień 17 godz 26 min 37 s
|
Byliśmy po 20 czerwca . Ale po nas kilka tygodni później byli rowerzyści:
http://kolemsietoczy.pl/azja-srodkowa/
__________________
https://www.facebook.com/PAKVENTURE2021 https://www.facebook.com/pages/Proje...91516340945760 https://www.facebook.com/himalaje2018/ High Riders - Himalayan Story 2018 |
19.01.2015, 21:43 | #43 |
Zarejestrowany: Jul 2010
Miasto: Bydgoszcz
Posty: 193
Motocykl: RD07
Online: 3 miesiące 2 tygodni 1 dzień 14 godz 36 min 26 s
|
26 lipca 2014 wyglądało to tak:
|
19.01.2015, 21:44 | #44 |
Zarejestrowany: May 2009
Miasto: Stalowa Wola/ MIELEC
Posty: 1,070
Motocykl: TransAlp+Multistrada + Cagiva Elefant
Przebieg: hohoho
Galeria: Zdjęcia
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 1 dzień 17 godz 26 min 37 s
|
Dokładnie to byliśmy na przełęczy 27 czerwca .
__________________
https://www.facebook.com/PAKVENTURE2021 https://www.facebook.com/pages/Proje...91516340945760 https://www.facebook.com/himalaje2018/ High Riders - Himalayan Story 2018 Ostatnio edytowane przez herni : 19.01.2015 o 21:51 |
03.03.2015, 00:50 | #45 |
Zarejestrowany: Jul 2010
Miasto: Tarnów
Posty: 116
Motocykl: transalp
Online: 6 dni 11 godz 55 min 22 s
|
O wyprawie na wschód marzyłem od wielu lat. Fascynowały mnie te odległe strony, inne od cywilizacji zachodu będącej bardziej konsumpcyjną. Ciągle jednak odkładałem wyjazd na "kiedyś", między innymi z braku czasu, ponieważ podróż w tamte strony zajmuje co najmniej kilka tygodni. Owszem można polecieć samolotem, a wcześniej odpłatnie przewieść motocykl, ale my chcieliśmy to zrobić o własnych siłach, "na własnych kołach", zapracować na przyjemności czekające w Azji Centralnej.
W lipcu 2013 roku na spotkaniu "Rogacz" w Beskidzie Małym zorganizowanym przez członków Transalp Club Polska poznałem Jokera i Piranię oraz spotkałem Herniego, którego znałem z podobnych, jednodniowych lub parudniowych wyjazdów motocyklowych. Zobaczyłem na motocyklu Herniego naklejkę "Project Pamir 2014", dowiedziałem się, że planują wspólnie wyjazd do Azji Środkowej, dokładniej w góry Pamir. Po głowie przemknęła mi myśl, że chciałbym również pojechać z nimi w tamte strony, ale wtedy nadal wydawało mi się to odległe i "jeszcze nie teraz". Kilka miesięcy później, jesienią, na podobnym spotkaniu w Beskidzie Niskim siedząc przy ognisku spytałem Herniego czy mógłbym się przyłączyć do ich wyprawy. Usłyszałem odpowiedz, że jak najbardziej, tym bardziej, że Pirania się wycofał i zostało ich dwóch. Choć była to dość luźna rozmowa, to trzy dni później Herni zadzwonił z pytaniem "I jak? Jedziesz?". Zdecydowaliśmy, że wyrobienie wiz do Rosji Uzbekistanu i Tadżykistanu zlecimy firmie tym się zajmującej, tym bardziej, że najbliższa ambasada tego ostatniego znajduje się w Berlinie, a koszt pojedynczej wizy nie był większy niż osobisty, kilkukrotny dojazd do nich. Jedynie do ambasady Kazachstanu musieliśmy się wybrać osobiście, bo takie mieli przepisy. Jednocześnie ze staraniem się o wizy szukaliśmy sponsorów, dzięki którym moglibyśmy zmniejszyć koszty wyjazdu. Nie było łatwo czy też my nie staraliśmy się odpowiednio. Jokerowi udało się dogadać z firmą Modeka, od której dostaliśmy kurtki, rękawice i buty, a mi z firmą Brubeck, od której dostaliśmy odzież termoaktywną. Z pomocą zaprzyjaźnionych serwisów Motologic z Tarnowa i Tyka z Niska przygotowaliśmy nasze motocykle. Na dwa dni przed startem Jokerowi zepsuł się motocykl. Na naprawę było już za późno, a odkładać wyjazdu nie mogliśmy, bo nasze wizy miały daty końca swojej ważności, a nasz plan był mocno napięty. Następnego dnia, na dzień przed wyjazdem, nasz wspólny kolega z Krakowa âPuszek, zaoferował pożyczenie swojego motocykla Jokerowi. 13 czerwca Joker dojechał z Wrocławia do Krakowa samochodem, tam spotkał się z Puszkiem i zajął się papierami potwierdzającymi użyczenie motocykla u tłumacza przysięgłego i notariusza. Późnym popołudniem przyjechał do mnie, do Tarnowa i razem udaliśmy się po Herniego do Stalowej Woli, a z nim pod granicę z Ukrainą do Dorohuska, gdzie ugościł nas kolega Majo. Obudziłem się wcześnie, zaraz po czwartej, za oknem było już jasno. Hałasowałem, żeby obudzić jeszcze śpiących kolegów i jak najszybciej wystartować. Byłem jednak mało przekonujący lub po prostu oni nie otrzymali jeszcze tej dawki adrenaliny. Wcześniej z dróg ukraińskich znałem jedynie te w Karpatach i często mówiłem, że jeśli ktoś narzeka na stan polskich dróg niech wybierze się na Ukrainę. Jednak droga M07 prowadząca od przejścia granicznego w Dorohusku przez Kijów i dalej na wschód w kierunku granicy z Rosją, to bardzo dobrej jakości asfalt, szerokie pobocza, czasem jest dwujezdniowa. Szybko połykaliśmy kilometry, jedynym miastem na trasie był Kijów, tam przy jednym ze skrzyżowań przegapiliśmy drogowskaz, zapytaliśmy więc taksówkarza o drogę. Kierowca taksówki zamiast udzielić nam odpowiedzi, wsiadł do samochodu i przeprowadził nas przez część aglomeracji. Resztę przejechaliśmy lawirując pomiędzy samochodami zakorkowanego Kijowa. Przez konflikt w południowowschodniej Ukrainie zmodyfikowaliśmy wcześniej zaplanowaną trasę i zamiast jechać przez Donieck od Kijowa pojechaliśmy na północny wschód. Na nocleg zatrzymaliśmy się nad rzeką Sejm, gdzie nieubłaganie rypały komary, a żaby dawały koncert do późnej nocy. Przed świtem zaczął podać deszcz, w którym później składaliśmy namioty i pakowaliśmy się na motocykle. Do granicy z Rosją mieliśmy niecałe 100 km. W drodze Herniemu wypadła butelka z wodą, zawróciłem aby ją podnieść, a potem goniąc kolegów przejechałem zbyt szybko obok posterunku milicji drogowej GAI i zostałem zatrzymany. Próbowałem sam, a potem z pomocą kolegów wyłgać się z mandatu, pomogło dopiero, kiedy tłumaczyliśmy, że nie jesteśmy niemieckimi turystami i śpimy w namiotach, a Joker, aby uwiarygodnić to co mówimy pokazał zdjęcia z miejsca noclegu. Zjeżdżając z głównej drogi na P65 dojechaliśmy do przejścia granicznego z którego droga prowadzi prosto na Kursk. Ukraińscy pogranicznicy chcieli od nas wysępić pieniądze, mówiąc żeby dać im na kawę. Ponoć jest to normalne na tej granicy. Deszcz jeśli nas opuszczał to tylko na chwilę, przed Kurskiem padał tak gęsty, że nie nadążał spływać po szybach kasków. Zjechaliśmy z trasy pod wiatę przystanku autobusowego, aby przeczekać ten intensywny opad. Po chwili zatrzymał się młody chłopak jadący z dziewczyną w samochodzie, zaproponował nam, że możemy jechać z nim do klubu Mustangi Kursk, którego jest członkiem. W drodze pomyślałem, że będzie to dobre miejsce na wysuszenie się, może kilka piw z rosyjskimi motocyklistami i nocleg. Na miejscu okazało się, że klub organizuje zlot, a taka impreza nie skończyłaby się wcześniej niż o świcie, a wtedy musielibyśmy zostać na kolejny dzień nim bylibyśmy wstanie wsiąść na motocykle. Wypiliśmy herbatę, podziękowaliśmy za ugoszczenie i pojechaliśmy na południe w poszukiwania słońca. Na większości stacji benzynowych w Rosji i innych republikach poradzieckich, za paliwo płaci się z góry i rzadko pomaga tłumaczenie, że chce się zatankować do pełna. Na jednej z takiej stacji obsługa przeszła samą siebie, kiedy część paliwa, za które zapłaciłem nie zmieściła się do zbiornika, pracownik stacji przyniósł metalowe dwudziestolitrowe wiadro. Wybuchnęliśmy śmiechem, a potem krzyknąłem co miałbym zrobić z tym wiadrem. Wróciłem się do okienka kasowego i dostałem resztę za niewykorzystaną benzynę. Tego wieczora, ani tej nocy nie rozbijaliśmy mokrych namiotów, uznaliśmy, że lepiej będzie jechać przez całą noc. Rano zatrzymaliśmy się na krótki sen i wysuszenie w słońcu namiotów oraz ubrań. Krajobraz zmieniał się w stepowy, zrobiło się sucho i ciepło. Po drodze jak oazy mijaliśmy przy trasie parkingi, a przy nich stragany i bary. Przy jednym z nich zauważyłem rzekę, uznałem, że to dobre miejsce, aby się odświeżyć i wyprać nasze zminimalizowane w ilościach ciuchy, tym bardziej, że podejrzewałem, że takich miejsc przez najbliższe dnie nie będzie wiele. Zjechaliśmy nad brzeg, gdzie spotkaliśmy grupę Rosjan spływających od kilku dni kajakami. Zaprosili nas na zupę przy stole z odwróconego do góry dnem kajaku. Rozmawialiśmy o ich podróży i naszej, która dopiero się rozpoczynała. Na nocleg zatrzymaliśmy się wśród drzew małego zagajnika nad Wołgą. Cieszyliśmy się, że rano w spokoju wypijemy kawę w cieniu i spakujemy się bez pośpiechu. Rozpaliliśmy ognisko, rozmawialiśmy o przejechanej trasie i o tym co jeszcze przed nami, między czasie po rzecze przepływały statki, jeden z nich miał cztery piętra nad pokładem i dobiegała z niego muzyka. Rano po wyjściu z namiotów zaatakowały nas małe, kąsające muszki, komary przy nich to pestka, bo je słychać i czuć kiedy siadają. Przez nie nie było ani śniadania, ani zaplanowanej kawy w cieniu drzew. Muszki tak podkręciły tempo, że od wyjścia z namiotów do odpalenia zapakowanych motocykli minęło zaledwie kilka minut. Na kawę zatrzymaliśmy się w przydrożnym barze, a potem ruszyliśmy w stronę Astrachanu. Przy każdej okazji kontaktu z tubylcami Herni pytał o te upierdliwe owady, Jokerowi i mi wydawało się to w końcu irytujące, ale dzięki temu od jednego z napotkanych mężczyzn na stacji benzynowej dostał olejek goździkowy, który śmierdział, ale je odstraszał. Joker jako jedyny nie miał dodatkowego kanistra na benzynę, więc kiedy w toalecie marketu w Astrachanie zobaczył pustą bańkę po środkach chemicznych, zabrał bańkę, a kiedy niósł ją przez pusty hol, zasłaniałem go od strony siedzącego na krześle ochroniarza. Jadąc w stronę granicy z Kazachstanem dojechaliśmy do rzeki Buzan, a na niej odpłatnego pontonowego mostu. Spotkaliśmy tu polskiego motocyklistę -Marcina. Próbowaliśmy wytargować lepszą cenę, wiele nie zaoszczędziliśmy, bo zamiast zapłacić po 50 rubli, zapłaciliśmy za cztery motocykle 5 dolarów. Po przekroczeniu granicy jakość drogi bardzo się pogorszyła, mieliśmy obawę, że znacznie spadnie nam tempo względem planowanego. Na pierwszej stacji benzynowej w Kazachstanie, u kierowcy cysterny chłopaki wymienili dolary na rodzimą walutę, dla mnie już nie wystarczyło i dlatego Joker kredytował moje tankowanie. Tam na kazaskich stepach przestrzeń zmienia swoje znaczenie. Po przejechaniu około 250 km od granicy droga się poprawiła, po zmroku dojechaliśmy do Atyrau. Na nocleg zatrzymaliśmy się w motelu, za który zapłaciliśmy 7000 tenge tj około 115 zł za cztery osoby. Tu wszędzie można i trzeba się targować. Motel, a zwłaszcza prysznic był nam potrzebny. Oprócz nas było tam między innymi trzech Niemców na dużych GSach, jeden z nich miał skrzywiony stabilizator wahacza na skutek, jak twierdził, przejazdu przez dziurę w drodze. Joker chciał pomóc i spróbować wyprostować stalowym prętem, jednak niemieccy motocykliści nie chcieli nawet próbować i w planie mieli powrót do Rosji na najbliższego serwisu BMW. Droga przez step bywa nużąca. Wielkie, płaskie przestrzenie, z rzadka małe wioski. Jechałem za Jokerem, zobaczyłem idącego w stronę drogi dromadera, miałem uruchomić kamerę, którą miałem na kasku, jednak po krótkim przemyśleniu uznałem, że już mam sporo podobnych ujęć. Widziałem jak zwierze zbliżało się do drogi, a Joker nie reagował w żaden sposób. Wiedząc że kolizja jest już nieunikniona, złapałem się ręką za kask. Przez głowę przebiegły szybko myśli jakie będą skutki wypadku. Opona zblokowanego na moment tylnego koło zapiszczała, spłoszyło to wielbłąda, ten jednak zamiast się wycofać przyśpieszył biegnąc niezgrabnie do przecięcia z torem jazdy motocykla. Joker zawadził o podgardle zwierzęcia, kierownicą, ułamał lusterko i skrzywił handbara. Ślady otarcia pozostały też na ramieniu i centralnym kufrze. Na szczęście kolizja zmieniła jedynie tor jazdy motocykla i Joker dość bezpiecznie zjechał na pobocze. Strach zamienił się w śmiech kiedy widzieliśmy z Hernim stojąc na poboczu wystraszoną twarz kolegi. Ostatnie kazaskie miasto przed granicą z Uzbekistanem to Bejneu, tam też nocowaliśmy w motelu, było zbyt gorąco by wyspać się w namiocie. Było to też ostatnie miejsce, gdzie mogliśmy kupić benzynę, przed kilkuset kilometrowym odcinkiem do najbliższej stacji w Uzbekistanie o której wiedzieliśmy. Wielu mieszkańców Kazachstanu kiedy słyszeli, że jechaliśmy przez Ukrainę byli zdziwieni i pytali nas czy tam strzelają. 18 czerwca, szósty dzień naszej podróży. Droga do granicy z Uzbekistanem, to szeroki, osiemdziesięciu kilometrowy odcinek pylistych szutrów. Na granicy chodziliśmy od okienka do okienka, celnicy dziwili się naszym, małym kamerą lub po prostu chcieli być pewni, że są wyłączone, bo między innymi wyciągali karty pamięci. Zaraz za przejściem granicznym wymieniliśmy u koników po sto dolarów, dostaliśmy po 250 000 som, wydawała nam się to dobrym kursem, bo był zbliżony do bankowego, który sprawdzałem przed wyjazdem. Później w miasteczkach za jednego dolara dostawaliśmy po około 2900 som. Najwyższym nominałem w Uzbekistanie jest 1000 som, dlatego każdy z nas miał kieszenie wypchane plikiem banknotów. Jadąc do granicy przez step, przez kilkaset kilometrów nie było ani odrobiny cienia. Kiedy w jednym z motocykli skończyło się paliwo o zatrzymaliśmy się przymusowo na tankowanie z kanistrów, a przy okazji posiłek, który spożywaliśmy próbując schować się w cień motocykli. Dojechaliśmy do pierwszej wioski, a przed nią milicyjnej rogatki, gdzie mundurowy sprawdził nam paszporty. Kiedy zapytaliśmy go o stację benzynową odpowiedział, że jest, więc zadowoleni wjechaliśmy między zabudowania. Owszem była tam stacja benzynowa, ale wygadała na nieczynną od kilku lat. Weszliśmy do baru, na którego półkach były napoje, konserwy, baterie, zabawki -"szwarc mydło i powidło". Kiedy spytaliśmy barmana o benzynę usłyszeliśmy, że ma w kanistrach i może nam sprzedać po 4000 som za litr. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że w Uzbekistanie, a zwłaszcza w zachodnim jest problem z benzyną, dlatego uznaliśmy, że to zbyt drogo skoro paliwo miało tu kosztować około 2500 som. Do miejscowości Nykus dojechaliśmy tuż przed zmrokiem, mieliśmy już niewiele benzyny, a po drodze jeśli spotykaliśmy stacje benzynowe, to były nieczynne. Zatrzymaliśmy się na parkingu, gdzie stały ciężarówki i ich kierowcy, kiedy pytaliśmy o benzynę usłyszeliśmy, że mają i chcą za nią po 5000 som za litr. Widząc sytuację zażartowałem "chodźcie podumamy" i siedliśmy na murku przy parkingu. Wtedy podszedł do nas mężczyzna i zapytał w czym problem, oczywiście wiedząc co potrzebujemy. Umówiliśmy się na 3300 som za litr, podjechaliśmy motocyklami pod ciężarówkę, tankowaliśmy już po zmroku oświetlając sobie czołówkami. Co tankowaliśmy, nie wiem, wyglądało i pachniało jak benzyna, a sprzedający kierowca, który był z Turkmenistanu mówił "charaszo benzin" i tak trzeba było przyjąć. Dowiedzieliśmy się od niego, że paliwo w jego kraju kosztuje kilka centów, a gaz jest za darmo. Po zatankowaniu ruszyliśmy dalej w poszukiwaniu miejsca na nocleg. Parokrotnie zatrzymywali nas na rogatkach milicjanci, zwykle z ciekawości lub aby zapytać czy mamy polskie papierosy. Czytaliśmy, że z każdego noclegu w Uzbekistanie wymagane jest potwierdzenie, a bez niego można mieć problemy na granicy przy wyjeździe. Dlatego przy jednej z takich kontroli zapytaliśmy czy legalne jest nocowanie w namiotach, usłyszeliśmy że nie ma z tym problemu. Jechaliśmy po zmroku przez parę godzin, nie znaleźliśmy godnego miejsca, które mogło nas ugościć. Zatrzymaliśmy się na chwilę na rozmowę, colę i wodę przy straganie w Chudżajli, a parę kilometrów za miastem na nocleg pod zadaszeniem przy budynku, który wyglądał na nieużywany. Chwilę po tym jak się obudziliśmy przyjechał właściciel posiadłości, okazało się że ma tam podziemny zbiornik z paliwem i pompą, kupiliśmy po 10 litrów i ruszyliśmy w stronę Chiwy. Zaparkowaliśmy motocykle pod jedną z bram starego miasta i udaliśmy się zwiedzać. Część atrakcji, wnętrz budowli była płatna, zamiast biletów był z nami "bezpośredni Herni", który czasem plótł bez składni, ale dzięki temu wszędzie wchodziliśmy jak sam mówił "za darmoszkę" lub dowiadywaliśmy się czegoś ciekawego o kulturze i zwyczajach mieszkańców. W jednym ze zwiedzanych budynków spotkaliśmy trzy kobiety, które zajmowały się sprzedażą biletów. Na informacje, że jeśli chcemy zwiedzić, to musimy kupić bilety, Herni zapytał jedną z nich o wiek, wydawało mi się to krępujące pytanie, ale odpowiedziała bez zastanowienia, że ma czterdzieści lat. Kolejnymi pytaniami było ile jej mąż ma żon, wtedy usłyszeliśmy, że trzy, ale ona co powiedziała z dumą jest "pierwyja" i to z nią ma dwójkę dzieci, a najmłodsza żona ma dwadzieścia lat. Zapytaliśmy czy kocha męża, odpowiedziała twierdząca, a na pytanie czy mąż ją kocha, po krótkich zawahaniu powiedziała "Ja kocham męża". Na jednym z dziedzińców na który weszliśmy siedziały kobiety, niebo było przysłonięte czymś wyglądającym jak słomiane maty, było przyjemnie chłodniej. Za pozwoleniem skorzystaliśmy ze studni, żeby się umyć. Jedna z kobiet wstała i pomagała polewając z czerpaka. Zaglądnęliśmy do pomieszczeń przy dziedzińcu, w jednym z nich inne kobiety wytwarzały ręcznie dywan. Dowiedzieliśmy się od nich, że wykonanie takiego dywanu zajmuje nawet kilkanaście miesięcy. Po zwiedzaniu, kiedy się zbieraliśmy się na parkingu do odjazdu, Herni rozmawiał z młodym chłopakiem na temat kupna kupna paliwa. W tym czasie podjechał do nas, na motorowerze mężczyzna, który też miał na sprzedaż benzynę, kiedy wytargowałem z nim niższą cenę, zawołałem Herniego stojącego po drugiej stronie drogi, że mamy lepszą ofertę. Kiedy pojechaliśmy z nim pod jego dom, aby zatankować, miał do nas pretensję, że na głos, w miejscu publicznym, dzieliłem się informacją o sprzedaży. Dziwne, że na stacjach benzynowych nie ma paliwa, ale każdy nim handluje. Zdecydowaliśmy, że tego dnia jedziemy do następnego zabytkowego miasta, do Buchary, jednak przez intensywność naszej podróży i panujący upał, Herniego i Jokera ogarnęła senność, więc zatrzymaliśmy się na drzemkę. W tym upale, czasem lepiej odpocząć za dnia, a potem jechać po zmroku, kiedy jest chłodniej. Przez pustynię Kyzył-Kum, jechaliśmy już po zmierzchu. Zatrzymaliśmy się w oazie, gdzie było kilka zabudowań i bar Zapytaliśmy o benzynę, jak zwykle targowaliśmy się o cenę robiąc groźne miny i udając, że wiemy jak rozpoznać dobrą. Po zatankowaniu doszliśmy do wniosku, że jesteśmy zmęczeni, w związku z czym zrezygnowaliśmy z planów dojazdu do Buchary. Zapytaliśmy gospodarza o nocleg. Odpowiedział, że nie ma gastnicy, ale możemy zostać na noc i przespać się jak wielu gości. Początkowo zaoferował nam popularne tam prostokątne podwyższenie (nie znam nazwy) na którym za dnia stoi mały stolik, na krótkich nogach i siedzi się dookoła niego po turecku. Potem jednak zmienił zdanie i oddał nam do dyspozycji pokój. Klimatyzacja, pracowała tak głośno, że ciężko było zasnąć, a ściany były pomalowane olejną farbą, ale mimo tego byliśmy mu bardzo wdzięczni, że z nieznanych nam powodów potraktował nas wyjątkowo. Temperatura w dzień wynosiła ponad 40°C, a w nocy około 30 °C. Rano wyjechaliśmy w stronę Buchary od której dzieliło nas około 180 kilometrów. Blisko centrum znaleźliśmy hotel, którego cenę tradycyjnie ustaliliśmy targowaniem na 40 dolarów za pokój dla nas trzech. Do wieczora zwiedzaliśmy miasto, a kiedy chłopaki pojechali do hotelu taksówką ja zostałem jeszcze na piwie przy centralnym placu miasta i cieszyłem się nocnym poznawaniem miasta.
__________________
http://www.na-dwoch-kolach.xn.pl Ostatnio edytowane przez magyar : 29.03.2015 o 17:56 |
07.03.2015, 13:22 | #46 |
Zarejestrowany: Jul 2010
Miasto: Tarnów
Posty: 116
Motocykl: transalp
Online: 6 dni 11 godz 55 min 22 s
|
W drodze do Samarkandy minęliśmy kolejne, nieczynne stacje benzynowe, w Uzbekistanie wszystkie pojazdy od osobowych po ciężarowe jeżdżą na gaz. Komicznie wyglądają drogi, ponieważ, 9 na 10 pojazdów jest marki Chevrolet lub Daewoo, czyli produkowane na terenie Ubekistanu.
Od właściciela hotelu w Bucharze mieliśmy wizytówkę hotelu w Samarkandzie, gdzie jak czytałem jeszcze przed wyjazdem, hotele zaczynają się od 50 dolarów. Dzięki niej znaleźliśmy nocleg na końcu ślepej uliczki, ale w centrum, w hotelu, na który samemu ciężko byłoby trafić, za jedyne 15 dolarów od głowy. Z Jokerem wybraliśmy się na wieczorne zwiedzanie miasta, niestety nie mieliśmy ani jednego uzbeckiego soma, a w ustach, aż zasychało. Na szczęście w małym spożywczym sklepie udało się wymienić dolary i ugasić pragnienie. Wstaliśmy wcześnie i po śniadaniu ubrani w klapeczki ruszyliśmy zwiedzać to jedno z najstarszych miast świata. Miasto jest bardzo rozległe, zwiedzaliśmy go przez kilka godzin. Lód w kubeczkach. Joker z Hernim wrócili do hotelu, ja natomiast postanowiłem znaleźć i zobaczyć kompleks Szah-i Zinda, który znałem ze zdjęć z przewodnika który widziałem na jednym ze straganów z pamiątkami. Trafiłem tam w sposób, w który najbardziej lubię zwiedzać nowe miejsca czyli "raz w prawo, raz w lewo". Przez Tadżykistan i Uzbekistan prowadzi wiele szlaków narkotykowych. Władze, by zmniejszyć przemyt zamknęły część granic między tymi krajami. Przed wyjazdem nie udało nam się znaleźć informacji, które granice są otwarte dla osób nie mieszkających w granicznych państwach. Wydawałoby się, że polski konsul w Uzbekistanie, to najlepsze źródło informacji, które granice są dla nas Polaków otwarte. Nie otrzymaliśmy żadnej pomocnej informacji, a w słuchawce usłyszeliśmy zbywającą regułkę "To bardzo niebezpieczny kraj, odradza się podróżowania, zwłaszcza po zmroku". Za wskazówką właściciela hotelu w Bucharze pojechaliśmy na północ w stronę stolicy - Taszkientu, a potem w kierunku Buston w Tadżykistanie. Na granicy byliśmy tuż po zmroku i choć przejście było puste, spędziliśmy na nim ponad godzinę. Czekając zamieniliśmy kilka zdań z kierowcami, którzy pamiętali nas z poprzedniego przejścia granicznego, kiedy wjeżdżaliśmy do Uzbekistanu. Na nocleg zatrzymaliśmy się nad jeziorem Kajrakkum. Kiedy rozbijaliśmy namioty podjechał w naszą stronę samochód, z którego wysiadł człowiek drobnej postury, z początku nie wiedzieliśmy kim jest, bo idąc w naszą stronę oślepiał nas latarką. Był to policjant, którego wezwali mieszkańcy widzący w nocy ruch nad jeziorem. Przywitał nas z przyklejonym do twarzy uśmiechem, wyglądał na zdziwionego sytuacją i dopiero po chwili odezwał się pytając czy wszystko w porządku, przyglądał się z ciekawością i upewniał się czy czegoś nam nie potrzeba. Na naszej trasie znalazł się pięciokilometrowy Tunel Anzob, znajdujący się około 70 km na północ od stolicy Duszanbe. Wybudowała go irańska firma, umowa obejmowała jedynie wydrążenie tunelu w skale, bez prac wykończeniowych. Kiedy jechaliśmy Tunelem Śmierci, ponieważ tak też jest nazywany, nie działały wentylatory, brak było oświetlenia a, dziury w drodze, których głębokość było ciężko ocenić, były wypełnione przesiąkającymi wodami gruntowymi. Jadąc obawiałem się złapania gumy, bo nie chciałem zostać z problem w kilkukilometrowym tunelu, wypełnionym spalinami. Bary w których stołowaliśmy się w tadżyckich wsiach w Polsce omijałbym szerokim łukiem. Tam uznałem, że trzeba zaakceptować stada much latających koła talerza i delikatnie mówiąc- nieestetyczną, tamtejszą kuchnię. Chciałem zjeść obiadowe danie i również od tej strony poznać Tadżykistan. Duszanbe jest stolicą i na tle reszty kraju, to nowoczesne i zadbane miasto. Spotkaliśmy tam Anglika mówiącego po polsku, jak się później okazało jego żona jest Polką, a oni mieszkają tam i pracują jako tłumacze. Byliśmy nieco zdziwieni, kiedy stojąc przy drodze, zatrzymał się obok samochód i kierowca odezwał się po polsku z miękkim akcentem. Pojechaliśmy w kierunku Przełęczy Khaburobad (Sagirdast), znajdującej się na wysokości 3252 m n.p.m., dotarliśmy na miejsce przed zachodem słońca. Droga z przełęczy w dół wiodła pólkami skalnymi, a w oddali było widać wysokie wodospady. Chciałem zostać u góry, bo żal było przejeżdżać tak atrakcyjnie widokową trasę w nocy, jednak Herni z Jokerem stwierdzili, że będzie za zimno na takiej wysokości, faktycznie na przełęczy leżał śnieg, a najlepszym miejscem na nocleg było kamieniste wypłaszczenie znajdujące się przy łuku serpentyny. Dojechaliśmy do wojskowego punktu kontrolnego, gdzie żołnierze sprawdzili nam dokumenty. Było już całkiem ciemno, dlatego zapytaliśmy ich czy możemy rozbić namioty, wskazali nam miejsce zaraz przy rogatce. Poczęstowali nas dzbankiem herbaty, lepioszką, którą sami pieką i wędzonymi rybami, które jeden z nich złowił w rzece płynącej obok. Jak większość spotykanych ludzi byli ciekawi naszej podróży. My dowiedzieliśmy się od nich, że ten punkt kontrolny jest głównie z powodu przemytu narkotyków z terenu Afganistanu. Obudziliśmy się wyspani, słońce które zwykle wyganiało nas z namiotów tego poranka zasłaniała potężna góra. Jadąc doliną rzeki Pandż, będącej naturalną granicą miedzy Tadżykistanem i Afganistanem spotkaliśmy niemieckiego motocyklistę na BMW Xchallenge. Powiedział nam, że milicjant, który go zatrzymał twierdził, że brakuje mu jakiegoś wpisu w paszporcie i musiał zapłacić łapówkę. Przed Khorog nas też zatrzymał patrol i też zarzucili nam brak pozwolenia na jakiś dystrykt, w pieczątce zezwalającej na wjazd do Górnobadachszańskiego Okręgu Autonomicznego. Sprzeczaliśmy się mówiąc, że wszystko z wizą i pozwoleniem jest w porządku i nie damy im pieniędzy. Podjechał do nas trzeci milicjant obwieszony medalami i wysoki rangą patrząc na pagony, odegrał rolę "dobrego policjanta" i powiedział do nas miłym głosem, abyśmy dali milicjantom z patrolu na odczepne trochę pieniędzy na benzynę. Nadal uparcie twierdziliśmy coraz bardziej podniesionym głosem, że nasze dokumenty są w porządku i nie damy żadnych pieniędzy. Wtedy jeden z milicjantów, który miał nasze paszporty powiedział, że mamy za nim jechać na komisariat. Na komisariacie idąc za milicjantem trafiliśmy do pokoju, gdzie przy komputerze siedział nieumundurowany mężczyzna. Rozumieliśmy jedynie część rozmowy miedzy nimi, nie wiem czy milicjant który nas zatrzymał naprawdę myślał, że ma rację, iż czegoś brakuje w paszporcie. Mężczyzna z komisariatu wytłumaczył najpierw mundurowemu, a potem nam oddając paszporty, że przy wizie turystycznej nie potrzebujemy informacji o której brak czepiał się patrol. Gdy wyjechaliśmy z Khorog na rogatce za miastem znów zatrzymali nas do kontroli milicjanci. Ci też twierdzili, że brakuje nam jakiegoś wpisu w paszporcie, poirytowani powtórką sytuacji naskoczyliśmy na jednego z milicjantów, mówiąc że dopiero co byliśmy na komisariacie i jeśli uważa, że coś jest nie tak, to powinien zadzwonić na ten komisariat. Milicjant sięgnął w stronę telefonu, ale już nie zadzwonił i oddał nam paszporty. Na śniadanie zjedliśmy jajecznicę w barze przy którym spaliśmy w namiotach. Rano przy pakowaniu podeszła do mnie córka gospodarzy i zapytała czy będziemy płacić za nocleg. Kiedy zapytałem o cenę poszła po karteczkę na której było napisane 50 somoni i była to opłata od jednej osoby, dość sporo za udostępnienia kawałka trawnika, bo za niewiele większe pieniądze można wynająć hotel. To efekt niedogadania opłaty przed rozbiciem namiotów. Finalnie wytargowaliśmy na 60 somoni od nas trzech. Jechaliśmy w stronę pierwszej na naszej trasie przełęczy znajdującej się powyżej 4000 m n.p.m. Motocykle robiły się coraz słabsze z powodu rzadszego powietrza. Trampek Herniego osłabł na tyle, że nie mógł podjechać na przełęcz Koj Tezak 4272 m n.p.m. Według nawigacji zatrzymaliśmy się na niecałych czterech tysiącach. Kiedy ściągaliśmy filtr powietrza na sam podjazd na przełęcz, zatrzymała się przy nas para Polaków podróżujących samochodem Suzuki Vitara, byli to jedyni Polacy spotkani podczas naszej wyprawy.
__________________
http://www.na-dwoch-kolach.xn.pl Ostatnio edytowane przez magyar : 29.03.2015 o 14:22 |
07.03.2015, 14:37 | #47 |
Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Krakuff
Posty: 4,763
Motocykl: RD07a
Online: 4 miesiące 3 tygodni 3 dni 5 godz 51 min 11 s
|
Herni modliłeś się na kolanach do św. Trampola?
|
07.03.2015, 17:01 | #48 |
Zarejestrowany: Mar 2011
Miasto: ? nie Wieś kole Bełchatowa
Posty: 511
Motocykl: RD07a
Przebieg: 50500
Online: 2 miesiące 2 dni 8 godz 18 min 11 s
|
Kurcze pięknie , czekam na dalszy ciąg
To już któraś relacja z tych rejonów i podobuje mniesię coraz bardziej , bardzo chciałbym tam pojechać nie wiem czemu ale jest to dla mnie kierunek wymarzony na moją podróż życia. Puszek szacunek za pomoc "motorową" |
08.03.2015, 11:25 | #49 |
Zarejestrowany: Jul 2010
Miasto: Tarnów
Posty: 116
Motocykl: transalp
Online: 6 dni 11 godz 55 min 22 s
|
Przed chwilą uświadomił mnie Gogi na forum transalpa, że ludzie na ostatnim zdjęciu to Andrzej Stasiuk z żoną. Uwielbiam film "Wino truskawkowe", który jest na podstawie jego opowiadań i właśnie czytam jego książkę "Wschód".
__________________
http://www.na-dwoch-kolach.xn.pl |
09.03.2015, 13:28 | #50 |
przemieszczacz
Zarejestrowany: Sep 2009
Miasto: Skierniewice
Posty: 1,772
Motocykl: LC8, exc-f 250
Online: 3 miesiące 3 tygodni 3 dni 19 godz 30 min 15 s
|
Polecam też "Jadąc do Babadag"
__________________
'03 Hello Kitty Słowiański Zimny Wiatr |