|
Imprezy forum AT i zloty ogólne Imprezy forum AT i zloty ogólne. Spotkania użytkowników naszego forum. Mają one charakter otwarty: obecność AT wskazana, ale nie jest wymogiem. Piszemy również o imprezach motocyklowych, na które wybierają się nasi forumowicze. |
|
Narzędzia wątku | Wygląd |
27.12.2010, 22:41 | #11 |
Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Warszawka
Posty: 1,485
Motocykl: RD07a
Przebieg: 66666
Galeria: Zdjęcia
Online: 1 miesiąc 21 godz 47 min 41 s
|
Dzień pierwszy - pierwsza jazda
Czas na próbę. Kop i pali. O ja cie. Od pierwszego. Jedyna i dzida. Po stu metrach zatrzymują mnie światła. Zielone. Znowu ogień. Wyjeżdżam na hajłeja i DZIIIIIIDA. Walę tak ze 200 metrów i motur robi uuuuuuuuuu i staje. Ma szczęście pas rozbiegowy się nie skończył. Kopię. Działa. Dziiiiiiida. Jest pięknie. Widoki się zmieniają, życie płynie ukratkiem. 100. 200. 300 metrów. Wjeżdżam na wiadukt. Jakby mocy brak. W sumie podjazd nie jest jakiś wielki. No ale, myślę sobie, przecież dzisiaj pralka ma więcej mocy. Nic to. Przy zjeździe się rozpędzi. Walę w dół i nagle zapala się czerwona lampka. Silnik robi uuuuuuu i staje. Ki hu.... Ciśnienie oleju ? Masakra, co ja kupiłem? Jakie ciśnienie oleju? Obudź się felek, tu nie ma ciśnienia oleju i nigdy nie było, to dwusów. Motor staje na podjeżdzie pod następną górkę. Trza zapychać. Tu nie ma miętkiej gry. Tiry smyrają mnie po plecach. A ja bez świateł i prądu. Zapycham pod górkę, pot zalewa oczy. Za szczytem jest zatoczka. Szybka ocena sytuacji - nie ma prądu. Jak już udało mi się otworzyć puszkę pod siedzeniem zobaczyłem kłebowisko kabli różnych. Okazało się, że bezpieczniki straciły kontakt z prądem. Kluczem do garażu wyskrobałem jakiś kontakt i heja. Uf całe szczęście, że to nie była lampka ciśnienia oleju, jak w afryce, tylko ładowania. Światła się palą. Silnik odpala. Można jechać. Tylko jak u licha zamknąć tę pierniczoną puszkę. Wkładam na miejsce. Przekręcam kluczyk. Sprawdzam ją, a ona odpada. Kurde przecież tu była i nie spadała. O materdeju, jak to było? Wkładam na miejsce uważając na ząbki . Przekręcam kluczyk i znowu się nie trzyma. Jeszcze raz i jeszcze raz. Znowu nic. Kolejny raz z majdrowaniem kluczem na wszystkie strony. W końcu się udało. Strzał z kopa i ruuumtuuumtuum. Dzidaaaaaaa. Dzień drugi - druga jazda. Odpalam i jadę. Ja pierdziu. Jak pięknie jest. Ujechałem z pół kilometra. Silnik robi uuuuuuu. Maszyna staje. Kopie, a ten nic. Jeszcze raz i jeszcze raz. Może trzeba użyć rezerwy Wczoraj się nie najeździłem. Ale może? Ta piątka co ją wczoraj wlałem to chyba właśnie ta rezerwa? Nic. Sprawdzam wężyk od paliwa. Nic nie leci. Odkręcam odstojnik. To samo. Nic nie leci. Otwieram zbiornik. Rzut oka do środka, a tam nic. Sucho. Dopiero teraz dostrzegam okrągłą plamke pod gaźnikiem. No tak. Nie zakręciłem kranika na noc. Teraz wiem co tak cuchneło w garażu. Stoję na dojazdówce do trasy. Pomiędzy ekranami. W tym samym miejscu co wczoraj. Są dwa wyjścia; albo pchać, albo kombinować. Pchanie to lipa zwłaszcza, że powinienem do przodu a potem będę musiał wracać dookoła. Wybieram drugie. Dzwonie do Lesora. W końcu to mój "zweitakt kamarate" . -Lesor, jedziesz na Bema ? -No tak, ale jeszcze mam coś do załatwienia. -No to masz już dwie sprawy. Benzyny potrzebuje. Nie odwiedziłbyś mnie po drodze? -No dobra zara będe wychodził. No to mam parę chwil zanim się z tego swojego wygwizdowa wyturla. Położyłem się. W zasadzie to przysiadłem, bo jest ostra skarpa. Patrzę sobie na przelatujące samoloty, ptaki i inne takie. Jakiś taki luz mam w sobie. Nawet nie jestem wkurzony. Od czasu gdy zadaje się z Etezetką nieustannie mi się przypominają słowa Bolca z "Chłopaki nie płaczą" "Polskiemu gangsterowi brak luzu." I od razu się luzuje. Ze świateł startuje duży GS. Nie ma bata nie spojrzy nawet na mzete. Przeleciał. Trrrrry. Zabrzęczało ABSem. -Felek ? Co tu robisz? - Stoję sobie i samoloty oglądam. - Chyba dobry tekst, choć niezamierzony, Stanley oblatuje samoloty. -Ty, a co to za badziew. Czym ty jeżdzisz? W życiu bym się nie spodziewał. Jadę, patrze leży sobie jakiś wsiór leży przy etezecie. A niech sobie leży. Pewnie dobrze mu. No może miejsce nieszczególne. Potem jakoś do mnie dotarło, że to ty. -Wiesz, kryzys jest. Żona ogranicza mi subwencje. -Aż tak źle? -Żebyś wiedział. Nawet wacha mi się skończyła. Nie podwiózłbyś mnie kawałek? - A olej masz? - Uuuuu gość jest w temacie. - No zaimponowałeś mi. Mam w garażu. - No to ziu. W garażu spuszczam litra z DRka i biorę olej. Wracamy. Na miejscu stoi Lesor z butelką coli. O Cola to to nie jest. Za żółta. Zalewamy jedno i drugie. Pali. Jadę na stacje. Alllle po drodze wstąpię pochwalić się sąsiadowi nowym sprzętem. Dojeżdżam pod blok. Motur robiii uuuuuu. Zapala się czerwona lampka. Wszystko jasne. Już to wczoraj przerabialiśmy. Nie wiem czemu ale przypomniała mi się metoda regulacji rosyjskiego telewizora Rubin. Sprzedaję kontrolnie piąchą w dekiel pod siedzeniem. Pomogło. Lampka zgasła. Parkuje sprzęta. U sąsiada zeszło się ze dwie może trzy godziny. Konsekwentnie odmawiam browarka czy choćby winka. Przecież jeszcze muszę polatać. W końcu wychodzimy. -Mogę się przejechać? -Jedź. - Nie ni takim sprzętem trza umić. Daj zapalę Ci. Wsiada. Obroty jeszcze nieco falują. Rusza. A raczej próbuje ruszyć. Lecz maszyna gaśnie. - Jeździć trza umić. Tu nie ma momentu jak w traktorze. Najpierw nakręcić obroty a potem z półsprzęgła. Rusza i po dwóch metrach staje. No teraz ja się zabieram za pokazywanie jak się jeździ. Ruszam i staje po dwóch kolejny metrach. Palę, wkręcam, ruszam, gaśnie. I tak kilka razy. Jako, że jest już nieźle po 22, a echo niesie między blokami, postanawiam wyciągnąć choć na ulicę. Tam udaje mi się się techniką szarpaną pokonać jakieś 100 metrów. Powoli mam dość. Trzeba jednak było skorzystać z tego piwka. Wracam na piechty do domu. Biorę afrykę i dygam na stacje po tę pierniczoną benzynę. Nalewam. Próbuje zapalić i nic nowego. Gada, ale nie chce jechać. W końcu okazuje się, nie chce lecieć z kranika. Kładę na boku i wykręcam kran. Wygląda jakby go ktoś starym smarem wysmarował. Wszystko w czarnej mażącej się galarecie. Łeeee. Fuj. Rozbieram na chodniku w atomy. Wszystko uwalone w czarnym szlamie. Udaje mi się to jakoś wypłukać i w końcu odpalam. Musze jakoś dotoczyć się do garażu. Maszyna o dziwo już się nie dławi. Jadę kawałek i wszystko git. Robię parę kółek ulicą w tę i z powrotem. W końcu podejmuję odważną decyzję jadę na Bema. Do domu wracam po pierwszej. W końcu latałem Etką prawie 7 godzin i zrobiłem może z 15 kilometrów - niezła średnia. Właściwie to jeszcze był jeden ostry scenariusz bo potem to już nuda panie. Jak w polskim filmie. W sobotę wybrałem się na krótki oblot okolicy. Tak, żeby zobaczyć czy maszyna daje radę. W pierwszych wyjazdach z trudem osiągałem siedem dych na szafie. Jakieś regulacje, czyszczenia i inne czary mary oraz jeżdżenie rozkręciło maszynę tak, że łapała się na dziewięć dych na budziku. No i dochodzimy do krytycznego momentu. Jadę sobie i wygląda na to, że osiągnę setkę. Tak się zajarałem, że „cisnę, tłoczę, kiszkę pompuje”.( kto zgadnie z czego jest cytata ?) Jest! Udało się. Stówka na budziku. Hurrrrra. Chwilę później już tylko pisk. Dym i sunę power slidem na zablokowanym tylnym kole. Na szczęście jeszcze taka stara pierdoła nie jestem, zacinam ze sprzęgła i dalej już się toczę spokojnie. No ładnie, myśli przebiegają dość szybko. Jedno jest pewne złapałem zacier. O żesz ja smutna pipa. Co to jest? Możliwości są dwie. Wał lub na tłoku. Na tłoku to banał. Zwalić głowicę i cylinder. Zacier z tłoka zejdzie osełką od kosy. Rowki pierścieni opitoli się iglaczkiem. Z cylindra się wyskrobie. Robiłem takie rzeczy jeszcze w szkole jak latałem WSKą. Wał to już grubsza sprawa. Trzeba rozebrać silnik na atomy. Ale to i tak zabawa w porównaniu z czterosuwem. Zaturlałem się na trawniczek i leże sobie na trawce. Zastanawiam się kto może mi pomóc zaciągnąć mój gruz do garażu. Ze sobą nie mam nawet klucza do świec. Leże tak sobie i patrzę w obłoki. A, zobaczę czy wał się obraca. Na kopniak. A tu nic stoi na dębowo. Niedobrze to mi na wał wygląda. W sumie stał silnik nie ruszany dziesięć lat. Wszystko się może zdarzyć. Troszkę rdzy i ziu. Pozamiatane. Teraz kupno nowego wału będzie kosztowało tyle co cały motur. Nikogo nie udaje mi się złapać na telefonie. W końcu dzwonie do Hubiego. - Heloł, jak się masz przyjacielu? - UUUUUU, marnie. Chyba umieram. Impra była wczoraj i jestem nieżywy. - To długo jeszcze musieliście siedzieć, jest osiemnasta. Wiesz jest taka sprawa. Motura zakatowałem. Muszę jakoś te zwłoki do garażu zaciągnąć. Nie pomógłbyś mi? - No dobra zaraz się zbiorę. No nie od dziś wiadomo, że na kaca najlepsza praca. Jak rozmawialiśmy na początku słychać było, że każde słowo sprawia mu ból. Koniec rozmowy to jakby chlapnął redbula. Fajnie transport załatwiony. Jednak pojawiają się resztki sumienia ciągnąć gościa przez całe miasto w takim stanie? Spróbuje jeszcze raz. Taka ostatnia szansa. Kopie i zapala. O ja pierdziu ale maszyna. Zacier i to na dębowo, a po tym odpala z kopniaka!?!?!?! Bez rozbierania, bez pchania. Normalnie cud. Tylko taki świecki. - Halo, Hubi? Moto działa, mogę jechać. - Ale mówiłeś, że zatarłeś... Nic nie rozumiem, remont w 10 minut Chyba jednak nie powinienem się jeszcze ruszać. Czy którakolwiek japonia to potrafi? Teraz rozumiem koszulki z nadrukiem ręcznego granatu z napisem „zestaw naprawczy do japońca” EteZette uber alles.
__________________
felkowski sikanie z wiatrem to chodzenie na łatwizne |
Narzędzia wątku | |
Wygląd | |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Uwagi do Pamiętnika | dr Madeyski | Pamiętnik | 10 | 10.03.2021 18:45 |