Wróć   Africa Twin Forum - POLAND > Podróże. Całkiem małe, średnie i duże. > Relacje z podróży > Trochę dalej

 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Prev Poprzedni post   Następny post Next
Stary 27.03.2014, 20:31   #21
bathory
 
bathory's Avatar


Zarejestrowany: Feb 2012
Miasto: Gdynia
Posty: 23
Motocykl: nie mam AT jeszcze
bathory jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 dzień 4 godz 23 min 23 s
Domyślnie

Po irańskiej stronie najpierw witają nas mundurowi. Rutynowe rzeczy – sprawdzenie dokumentów. Wszystko ok. więc przechodzimy dalej do budynku administracyjnego. Tam na końcu zatłoczonej hali, tuż przy drzwiach stoi mały stoliczek a przy nim urzędnik w garniturze. Oczywiście on też prosi o dokumenty. Przegląda je i po chwili zadaje pytanie, którego baliśmy się najbardziej: carnet du passage? Spoglądamy na siebie i robimy miny jakbyśmy pierwszy raz w życiu usłyszeli te słowa. Zgrywamy się, że nie wiemy o co chodzi. Gość coś tłumaczy po angielsku ale jesteśmy twardzi.
- Przecież nasi znajomi wjeżdżali do Iranu trzy miesiące temu i nie było problemu, więc o co chodzi?
- Nie to niemożliwe, bez tego dokumentu się nie da.
- Ale oni wszystko załatwiali na granicy, płacili jakieś 100$ i było ok./
Urzędnik razem z drugim gościem, który włączył się do rozmowy patrzą po sobie, w nas tli się już iskierka nadziei gdy pada finalne: Nie da rady. Wy możecie wjechać, motocykle nie.
Pozostaje nam zostawić motocykle na parkingu celnym i podbić Persję na własnych nogach. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że celnicy sami do końca nie wiedzą jak to ma wyglądać, jakie kwity nam mają wystawić etc. Oczywiście ich angielski pozostawia wiele do życzenia, tym trudniej jest się nam dogadać. Wreszcie jedziemy za taksówką, w której siedzi urzędas na położony o 1 km za przejściem parking. Niespiesznie się przebieramy i pakujemy plecaki. Nie do końca mamy zaufanie co do bezpieczeństwa naszych gratów w tym miejscu ale jakie mamy wyjście? Urzędnik pobiera jeszcze od nas 30$ za to, że ogarnął cały temat (to raczej nie była oficjalna opłata) i wychodzimy ku drodze.
Tu dopiero robi się wesoło. Zmasowany atak taksówkarzy z super ekstra specjalnymi ofertami i promocjami tylko dla nas. Owe promocje skłaniają nas do minięcia owych panów i ruszenia dalej. Jak się okazuje to dopiero początek. Goście biegną za nami, podjeżdżają autami, a cena za każdym podejściem jest niższa. Mimo to postanawiamy próbować na stopa. A ostatni narwaniec jeszcze po godzinie nas nagabywał.
Szybko okazuje się, że ze stopem jest mały problem. Owszem samochody zatrzymują się bardzo często, tyle, że każdy chce od nas kasy, najchętniej w dolarach. Sytuacja nie wygląda najlepiej. W końcu wsiadamy z jakimiś młodymi chłopakami, uprzedzając ich, że no money! i podjeżdżamy kilkadziesiąt kilometrów.
Na końcu oczywiście chcą od nas kasę. Stanęło chyba na pięciu dolcach. Jesteśmy w centrum miasta, Maku. Idziemy wzdłuż głównej drogi zdaje się, że miasto należy do tych, które nigdy się nie kończą. Oczywiście co chwila atakują nas taksówkarze. Człowiek na ulicy próbuje nam wmówić, że musimy iść do hotelu i rano jechać autobusem, tylko, że nas taka opcja nie interesuje. Znowu staje przy nas jakiś samochód. Znowu krzyczymy no money! Kierowca jednak coś tam dalej do ans gada i wychodzi nam, że i tak nas podrzuci. Wsiadamy i na najbliższym rondzie zawracamy aby po kilkuset metrach zatrzymać się pod hotelem.
- Today hotel, tomorrow bus. Taaaaaaaaaaa. Z ciekawości pytamy gościa z hotelu o cenę noclegu po czym obracamy się na piętach i ruszamy dalej. Z tym, że przez tego głąba musimy nadrobić te kilkaset metrów straty.
Gdy docieramy do wspomnianego ronda niedaleko nas zatrzymuje się mała ciężarówka, z której wybiega w naszą stronę niewysoki jegomość. Wita się z nami i co niezwykłe jak do tej pory mówi nie najgorzej po angielsku. Pyta gdzie jedziemy – do Teheranu - i tłumaczy, że w Iranie ze stopem jest problem, wszyscy chcą pieniądze. Proponuje jednak, że on nas zabierze do stolicy całkowicie za darmo. Musimy tylko się pojawić na pobliskiej stacji benzynowej o 4 rano. Oczywiście zgadzamy się na ten rewelacyjny pomysł! Tylko, że jest dopiero 22 i trzeba by się gdzieś przespać.
Nie chcemy za daleko odchodzić od miejsca spotkania poza tym, jesteśmy w dużym przelotowym mieście, położonym w wąwozie pomiędzy skałami więc i tak za wiele nie znajdziemy. Wybieramy więc pobliską budowę. Niepostrzeżenie wchodzimy do środka nieukończonego budynku i na drugim piętrze rozbijamy obóz. Ernest upiera się przy namiocie, bo tak mu bezpieczniej. Jest więc namiot.



Wstajemy w środku nocy i szybko się okazuje, że czasu mało i chyba się spóźnimy. Ponieważ jak zwykle z pakowaniem radzę sobie lepiej więc wybiegam pierwszy aby upolować naszego drivera. Jest bardzo punktualny. Już ma nagrzaną ciężarówkę kiedy dobiega Ernest. Na pace cienkie rureczki w liczbie kilkuset, ledwie zasłaniają podłogę. Na nich ląduje nasze plecaki. My w kabinie, obok kierowcy na podwójnym siedzeniu.



Oczywiście pierwsze godziny jazdy to radość z przemieszczania się. Nie jedziemy co prawda szybko, z rzadka przekraczamy 89 km/h do tego często zatrzymujemy się na jakiś policyjnych checkpointach, gdzie kierowca biega z papierami ale najważniejsze – jedziemy!



Nasz kierowca nazywa się Sabish (no dobra albo Sibush, nie pamiętam) i coś tam nam próbuje tłumaczyć gdy pytamy o te kontrole jednak nie wiele z tego rozumiemy. Po kilku następnych godzinach zaczynam się wybitnie męczyć. Siedzę w środku, tam gdzie przestrzeń ogranicza wystająca część kokpitu i skrzynia biegów. A mam ponad 190 cm wzrostu i zwyczajnie nie wiem co zrobić z nogami. Często przysypiamy. Co jakiś czas zatrzymujemy się, raz czy dwa na tankowanie i kilka razy na herbatę czy coś do zjedzenia.







Gdzieś po drodze w trakcie rozmowy dowiadujemy się, że nasz driver wiezie swój ładunek do Isfahanu. Mówi, że to perła Iranu i powinniśmy go zobaczyć. Nie zastanawiamy się długo. Teheran poczeka. Omijamy więc stolicę bokiem, jakąś obwodnicą i suniemy na południe. Górzysty krajobraz kończy się przed stolicą ustępując miejsca płaskiej równinie z polami uprawnymi porozrzucanymi w pobliżu drogi ogromnymi fabrykami. Pięknie to nie jest. Na drogach króluje muzeum pojazdów ciężarowych. Amerykańskie Macki, Mercedesy i Volvo, takie jakich ja nie pamiętam z dzieciństwa, nawet z obrazków :P





Trochę nas zastanawia fakt, że Sabish w ogóle nie odpoczywa, nie zatrzymuje się na drzemkę. Twierdzi, że jest przyzwyczajony, bo jeździ od lat. Ale czasem jak spoglądam na niego kątem oka, mam wrażenie, że przymyka powiekę. Na szczęście jednak drogi się szeroki, równe i głównie proste.



Gdzieś koło 1 w nocy docieramy do przedmieść Isfahanu. Zatrzymujemy się na parkingu przy drodze. Sabish mówi, że o 4 rusza rozładować towar i do tego czasu możemy się przespać na pace. Z niewysłowioną rozkoszą rozprostowuje nogi z tyłu ciężarówki i zasypiam. Nie mija chwila kiedy budzi nas kierowca. To już? Złazimy z paki, żegnamy się i zostajemy sami.



Co prawda Sabish twierdził, że możemy się tu obok przekimać na trawniku i nikt nas nie ruszy ale jakoś nam to nie pasuje. Ruszamy więc przed siebie nie do końca wiedząc gdzie. Po około 2 godzinach trafiamy do parku, w jakiejś cichej dzielnicy i zalegamy na tamtejszych ławkach. Kiedy się budzimy dokoła nas życie tętni. Zdaje się, że całe miasto wyszło na poranny jogging. Młodzi, starzy, matki z dziećmi wszyscy ćwiczą. Niesamowity widok.
Co wiemy o Isfahanie to to, że jest duży i ma dużo zabytków. Tylko jak je znaleźć bez mapy i przewodnika? Zdajemy się na nawigację. Okazuje się, że do ścisłego centrum, gdzie jest to co najważniejsze mamy jakieś 10 km.









Po drodze jednak udaje nam się zrelaksować w urokliwym parku z fontannami, gdzie ogarniamy wstępne śniadanie.







Dalej zachodzimy do kafejki internetowej. Trzeba się dowiedzieć co możemy tu obejrzeć. Z kafejki wychodzimy z nastawieniem, że najpierw znajdujemy nocleg potem wykąpani i bez plecaków ruszamy zwiedzać. W pierwszym motelu pani nie chce nam zejść z ceny. W drugim też nie ale i tak jest taniej. Tym sposobem po raz pierwszy na trasie możemy skorzystać z prysznica – to naprawdę wspaniałe uczucie. Przy okazji pierzemy też wszystko co możemy.
Odświeżeni, wypachnieni ruszamy na podbój miasta. Najpierw trzeba jednak ukoić zasuszone wnętrzności. Lokalu nie szukaliśmy zbyt długo, może dlatego szału w nim nie było, może dlatego też później Ernest na gwałt szukał toalety 



Plac Homeiniego to nasz pierwszy i główny cel. Szybko nam się zaczyna podobać irańska ulica, jest ruchliwa i tłoczna ale ludzie życzliwie zagadują:
- Hello mister! How are you
- Hello, we are great and how are you? Po czym następuje konsternacja z miną wyrażającą brak jakiegokolwiek zrozumienia i odwrót w swoją stronę. Zabawne, oni chyba w ogóle nie wiedzą o co pytają. Ale to i tak sympatyczne. Jeszcze sympatyczniejsze są uśmiechy Iranek rzucane nam mniej lub bardziej śmiały sposób. Tak, jest miło 



Większość popołudnia spędzamy przy placu Homeiniego. Meczet Piątkowy, Królewski, bazar etc. Niby fajnie to zobaczyć ale pozostaje niedosyt. Szczególnie kiedy wszystko jest pozastawiane rusztowaniami i nic nie widać. A za wstęp do wszystkich obiektów trzeba płacić. Cena dla turysty x6.

















No i nadszedł moment kiedy zjedzony obiad zaczyna pracować we wnętrzu biednego Ernesta. Na gwałt potrzebny szalet. Tylko żadnego nie widać. Pewnie przez to, że wyglądamy na ludzi w potrzebie przyczepia się do nas młody Irańczyk. Chętnie pokaże nam miasto i jego zabytki. No to zacznij od kibla chłopie!
Kiedy problem natury fizjologicznej zostaje rozwiązany dajemy się poprowadzić naszemu przewodnikowi. Parki, mosty, rzeka, przejażdżka miejskim autobusem, herbaciarnia (czy raczej palarnia sziszy) i tak nam schodzi do prawie pierwszej w nocy.













W międzyczasie jeszcze gość nam załatwia przez telefon bilety autobusowe na następny dzień. Koniec końców mamy dość już wszystkiego, zrobiliśmy dzisiaj prawie 50 km a ten chłopak dalej chce nam coś pokazywać, zabierać do restauracji etc. Zaczynamy się irytować i myśleć jak się go pozbyć. Niby już ciemno ale za dużo ludzi, żeby niepozornie przyłożyć w głowę i schować ciało w ciemnym zaułku. I trochę nam głupio, że może wychodzimy na niewdzięcznych ale naprawdę ledwo stoimy na nogach. Gość w końcu daje nam spokój. Ale jakoś tak chyba nie rozumie do końca, że możemy nie mieć już siły zwiedzać jego pięknego super wspaniałego miasta. Wracamy do motelu i padamy. Rano pobudka.

__________________
http://pocketsfullofsandpl.blogspot.com/
bathory jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
 

Narzędzia wątku
Wygląd

Zasady Postowania
You may not post new threads
You may not post replies
You may not post attachments
You may not edit your posts

BB code is Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wł.

Skocz do forum

Podobne wątki
Wątek Autor wątku Forum Odpowiedzi Ostatni Post / Autor
LS2 MX 456 miał ktoś w garści? majo Kaski 14 08.02.2015 14:31
MotoGóry 2013 - czyli zdobywamy najwyższe szczyty Kaukazu airwolf Trochę dalej 13 03.10.2013 13:33
Na Wschód! Tam musi być jakaś cywilizacja! - Czyli jak planować, żeby wyszło kompletnie inaczej niż się planowało czosnek Polska 61 15.02.2011 20:28
czy ktos miał styczność z napędami VAZ?? krystek Rama, zawieszenia, napęd 9 18.08.2008 01:03


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:07.


Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.