12.05.2009, 21:04 | #11 |
Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Warszawka
Posty: 1,485
Motocykl: RD07a
Przebieg: 66666
Galeria: Zdjęcia
Online: 1 miesiąc 21 godz 47 min 41 s
|
Właściwie to pierwszy dzień w Afryce
Budzę się znowu jeszcze przed świtem, prawie jak pobożny muzułmanin. Wyczołguje się ze swojej szuflady i wychodzę na górę. Szaro i pochmurno. Buja jak bujało. Z mgły wyłania się nasz początek Afryki. Przylądek Trez Forszez. Na lewej burcie wstaje słońce. Bez żadnych spektakli. Ledwo je widać przez chmury. Jakoś inaczej sobie to wyobrażałem. Zwlekamy się z manelami i wiążemy to wszystko do naszych wielbłądów. Z promu zjeżdżamy ostatni.
IMG_7358.jpg Wizyta na stacji, żeby zatankować. Melilla to strefa wolno cłowa i paliwo jest tanie. Zdziwko, stacja zamknięta. Jedziemy dalej. Przed jednym z barów widzimy motorki francuzów. IMG_7362.jpg Wpadli na śniadanko. Też się zatrzymujemy. Jean Claud zaczyna nam wyjaśniać; tu jest dwie godziny wcześniej. Czyli jest szósta. Nasłuchaliśmy się, że niczego co jest gotowane, pieczone i w ogóle nie jest wrzące nie należy dotykać ustami. Nawet zęby myć gotowaną wodą. Z kąd ja tyle gotowanej wody wezmę. Na wszelki wypadek kupiłem sobie paczkę gum do żucia. W pewnym sensie trochę to załatwi sprawę higieny. Pani w barze mówi wyłącznie po hiszpańsku. Skończyło się na 3 razy kawa. Na tyle nam starczyło zdolności językowych. Od francuzów dowiadujemy się wielu cennych rzeczy. Śniadanie ważna sprawa bo czeka nas ze trzy godziny na granicy. Jakoś cyrki na granicach ulotniły mi się z pamięci wraz z nastaniem strefy szengen. Podchodzi do nas jakiś koleś. Coś tam chce. Oferuje wymianę. Daje dychę za euro. Ponoć kiepsko. W banku można dostać 12. Na dużej stacji schella też można wymienić. Gość nie daje za wygraną. Ciągle nagabuje francuza. Stary lis. Nie daje się łatwo. Nie opuszcza nas, aż do odjazdu. Stacja jest zamknięta. Banki też. Nie da się nigdzie wymienić. Jest niedziela, a do tego bardzo wcześnie. Sama Melilla sprawia miłe wrażenie. IMG_7360.jpg Ładne, stare domy, palmy wszystko zadbane. Dojeżdżamy do granicy. Zaczyna się meksyk. Czyste chodniki natychmiast zginęły za hiszpańskim szlabanem. Totalny bajzel. Mnóstwo samochodów stojących bez ładu i składu. Dookoła mur z betonowych płyt podobny do berlińskiego. Niezabezpieczone wykopy. Budy strażników wyglądają jakby 10 minut temu zakończył się obstrzał moździeżowy. IMG_7369.jpg Tolany syf , sterty smieci i wszechobecny kurz. Całe tabuny ludzi stojących w cielętnikach do okienek. IMG_7368.jpg Niezły bejrut, tak bejrut do chyba właściwe określenie. Natychmiast znaleźli się „maj frend”. Słyszałem o nich „dużo dobrego”. Przychodzą oferują druczki i pomoc w załatwieniu wjazdu bez kolejki. Potem kasują za pomoc 10 euro i znikają. Ty zostajesz sam w kolejkach. Po odstaniu swego dowiadujesz się, że druczki można dostać w okienkach bez problemu. Przy odrobinie wysiłku daje się je wypełnić. Zwłaszcza jeśli ktoś tak jak nasz Franc już to robił. W dodatku oprócz arabskiego jest on po francusku. No może z wyjątkiem CIA (czy jakoś tak) czyli coś jakby marokańskiego „peselu”. Za pierwszym wjazdem wpisują go w paszport i już go masz. Potem jeszcze deklaracja importowa pojazdu i już można iść w kolejki do okienek. Pogaduszki przy śniadanku opłaciły sie bo część fali już przeszła. W galimatjasie na granicy spotykamy anglików z promu. Jadą DRZetem, DR i fantazją na temat motocykla hard enduro. Silnik i chyba rama z Dr biga reszta to rękodzieło autora. Chciałem zrobić zdjęcie ... i o mało nie straciłem aparatu. Dalej byłem ostrożniejszy. Zdjęcia robiłem z rękawa. Wreszcie stajemy przed okienkiem. Pan coś tam klepie w komputerku. Warstwa kurzu na sprzęcie za wyjątkiem klawiatury dochodzi do pół centymetra. Aż dziw, że to działa w tych warunkach. Potem okazuje się, że mamy iść jeszcze w jedną kolejkę po drugiej stronie. Tego za wiele. Jurand włazi do pierdzielnika , przepraszam urzędu, bocznymi drzwiami. W tam pan oficyjer siedzi na biurku, a pucybut czyści mu buty. Włazimy wszyscy. Oni coś tam gadają z szybkością erkaemu. My gadamy po swojemu. Zabierają nam paszporty. Potem następuje gadka, że czegoś tam nie mamy. Chodzi o deklaracje importowe. Dajemy zielone druczki. On, że nie ma pieczątki. My no to, żeby postawił. Wyciąga jakiegoś gościa, coś gadają. Wyrywa jeden kawałek i stawia pieczątki. Walą pieczątki w paszporty. Już po dwóch godzinach wyjeżdżamy z granicy. Za granicą nic się nie zmienia. Wolne parcele są wykorzystywane na składowane śmieci. Wszechobecny bajzel pył i kurz. Banki są zamknięte. Zastanawiamy się nad bankomatem. Przy okazji obserwuje ciekawą technikę Jean Clauda. Facet jest niespecjalnie wyrośnięty, żeby nie powiedzieć niski. Zatrzymując się zsuwa się z siedzenia na jedna stronę. Aby podeprzeć się jedną nogą na drodze. Druga zostaje z kolanem na wysokości siedzenia. Odpychając się przy starcie wraca na siedzenie. Parkując przechyla motor na prawo i zanim się zatrzyma wyciąga nogą boczną stopkę. Zatrzymując się opiera na niej motor i schodzi. Zatrzymujemy się przy jakiś sklepie. Chłopaki pilnują sprzętów. Ja z francuzem idę do sklepu. IMG_7375.jpg Coś tam gadają. Kurs wymiany jest dobry więc robimy wymianę i zakupy. Generalnie z Maroka nie można wywozić ichniejszych pieniędzy. Wymienić z powrotem też nie, chyba że zachowało się kwit z banku. Zdjęcia na pożegnanie. IMG_7376.jpg Francuzi jadą w swoją stronę, my w swoją. Stacja benzynowa, tankowanie i wyjeżdżamy z miasta. Jeśli chodzi o nawigacje to mieliśmy dwa GPSy . Jeden z automapą kończącą się na europie. Tutaj nie pokazywał niczego więcej niż zwykły kompas. Drugi sprzęt był bardziej fachowy. Mieliśmy stare PDA na którym jeden sprytny kolega zainstalował udawacz garmina i mapę topograficzna Maroka. Nie dawało się na tym nawigować. Ale jeśli wpisać weń waypointy to pokazywał kierunek i miejsce gdzie się znajdujesz. Właściwie to tak miało być. W trakcie drogi okazało się, że po rozładowaniu baterii wszystkie te magiczne rzeczy uleciały sobie w kosmos. Byliśmy w punkcie wyjścia. GPS analogowy czyli mapa plus kompas. Działało to bez zarzutu i nieczułe było nawet na spadki napięcia. Pierwszy kierunek na przylądek Trez forchez. Droga przez góry ponad Nadorem pierwsza klasa. Wąska i kręta. Niestety widoki straciliśmy po wjechaniu w chmury. Powoli zjeżdżamy w dół. Wyjeżdżając z chmur oglądamy Melille i mierzeje z góry. Zbliżamy się do przylądka i latarni. IMG_7394.jpg Brzeg jest skalisty a widoki na błękitną wodę i rozbijające się fale są niesamowite. Po śniadanku na skałach jedziemy dalej. Wjeżdżamy w jakieś miasteczko. Znowu pył, kurz i bajzel. Wchodzimy do jakieś knajpy. Zamawiamy po herbatce. Tutejsze specyfiki są okrutne. Mięta jest spoko, ale nie z taką ilością cukru. W dodatku napój jest potwornie mętny. Mamy obsesję na punkcie sensacji żołądkowych. Wody którą dostaliśmy do popicia na wszelki wypadek nie ruszamy. Przy okazji obserwujemy miejscowy suk (bazar) Przed nim stoi cała masa samochodów. Same białe stare mercedesy-beczki. To miejscowe taksówki. IMG_7409.jpg Co chwila jakiś odjeżdża upchany jak puszka sardynek. Oprócz kierowcy z przodu siedzą dwie osoby, na tylnym siedzeniu cztery. Puki nie ma kompletu taksówka nie rusza z miejsca. Płaci się od łebka. Jeśli chodzi o zwyczaje na drodze to nie ma problemów. Trąbi się głównie na pozdrowienie. No może na jedno trzeba uważać. Samochód, ni z tąd ni zowąd, może zatrzymać się na środku drogi. Przecież trzeba pogadać z kolegą.... Ze wzruszeniem żegnamy asfalt i ruszamy w pyle szutróweczką. Wprawdzie nie ma jej na naszej mapie, ale jakby to nam nie przeszkadza. Zaczynają się problemy z ładunkiem Mariana. Właściwie jego majdan jest pospinany ekspandorami. Właściwie ta metoda jest do bani. Kanister i twarde spinamy taśmą którą wziąłem na wsiaki pożarny. Znów opatrzność Zmieniamy drogę na inną, mniej pylącą i z luźniejszą nawierzchnią. Niestety po kilku kilometrach kończy się ślepo w jakiejś kopalni. IMG_7412.jpg Jedziemy w inną, losowo wybrana stronę. Kończymy na czyimś podwórku. Znowu coś nam nie wychodzi. IMG_7414.jpg Jakieś dzieciaki nam pokazują kierunek. Z kozami to oni tam przechodzą bez bólu. Ja się czuje jak na zjeździe po ostrych schodach. Niestety zawrócić już nie dam rady. IMG_7421.jpg Pierwsze koty za płoty. Zaczyna się robić fajnie. Potem znajdujemy fajną pistę i dmuchamy w stronę morza. IMG_7430.jpg Domy wokół wyglądają jak garaże. Nie mają okien, a jak mają to malutkie. Płaskie dachy. Na dachach różne manele. Za to nie raz pojawia się na tych przybytkach satelita. Kobity na nasz widok uciekają w popłochu lub zakrywają twarz. Znać obcych nie widuje się tu często. Zjeżdżamy fajną ścieżką w dół. Z daleka przy brzegu widać coś dziwnego. Tniemy w tamta stronę. Na plaży stoi statek. IMG_7436.jpg Wrak ma w środku dziurę na wylot. Gdyby nie ostre krawędzie można by przez niego przejechać na druga stronę. IMG_7456.jpg Ponoć stoi od pięćdziesięciu lat. Dziwne, że z taką dziurą dotarł aż na brzeg. Po obiedzie ruszamy dalej asfaltem wzdłuż brzegu w poszukiwaniu noclegu. Nad wodę raczej nie daje się zjechać. IMG_7493.jpg Na poszukiwaniach zastaje nas noc. Podczas jednej z wycieczek w poszukiwaniu zjazdu nad wodę Marian ląduje w kanale burzowym przykryty moturem. Na szczęście to twardy gość i byle motur krzywdy mu nie zrobi. Przy odrobinie pomocy obaj wracają do pionu i jedziemy dalej. W końcu udaje nam się znaleźć jakiś zjazd z klifu nad wodę. Nie zdążyliśmy czegokolwiek wyciągnąć a już się zjawiło kilku lokalesów coś tam gadających. Nie umieliśmy rozpoznać ich intencji ani tym bardziej zamiarów. Udaliśmy się w długą. Po kilku kilometrach zatrzymuje nas parol policji. Kontrola dokumentów. Pytamy o nocleg. Wskazują jakieś oświetlone miejsce. Góra 500 metrów. Ogrodzony teren ma spory wyasfaltowany parking i kilkanaście domków. Ani chybi kemping. Tyle, że zamknięty. Wyciągamy jakiegoś kolesia, z którym nie możemy się dogadać. Na migi ustalamy, że możemy spać na ulicy albo na trawniku miedzy ulicą a ogrodzeniem. O wejściu na teren nie ma mowy. Boimy się trochę o motory. Ponoć to dziki kraj. Zasypiamy szybko. Nad ranem budzi mnie zatrzymujący się obok samochód. Ktoś z niego wychodzi nie gasząc silnika. Słychać jakieś rozmowy. Wychylam ukradkiem oko przez suwak. Nie widzę motorów. Namiot mi zasłania. Coś dziwnego leży na drodze obok samochodu. Goście gaszą silnik. Czego oni chcą ? Coś zostaje rozwinietę. To dywanik. Zaczyna się rytuał i śpiewy. Ot pobożni muzułmańscy pielgrzymi zatrzymali się pomodlić o świcie. Nasze motory maja w głębokim poważaniu.
__________________
felkowski sikanie z wiatrem to chodzenie na łatwizne |
Narzędzia wątku | |
Wygląd | |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Yaszek XT600 a Suzi DR350 - okiem kobiety | Cleo | Lejdis | 16 | 29.05.2022 09:01 |
OffRoad po Maroko - okiem Blond Świeżynki :) | mygosia | Trochę dalej | 56 | 23.06.2014 15:06 |
Moskwa, Murmańsk i kawałek Fjorda okiem Lorda [2011] | calgon | Trochę dalej | 255 | 27.01.2012 03:49 |