04.12.2018, 19:26 | #11 |
Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: Warszawa
Posty: 345
Motocykl: Tenere 700
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 5 godz 2 min 26 s
|
Wreszcie – Afryka! Jak długo na to czekaliśmy!
Folklor jest. Samochody to takie trupy, że aż dziw bierze, że jeszcze jeżdżą. I to niezależnie od wieku. Większość jest poobijana z każdej strony, są też takie, które mają potłuczone wszystkie światła. Jeden miał przód zgięty w harmonijkę, aż maska wstała. Duża część życia toczy się „na ulicy” – handel, jedzenie, etc. Budynki to połączenie kolorytu afrykańskiego z dogorywającym kolonializmem. Budowa części z nich została przerwana, sterczą jedynie druty zbrojeniowe. Tak naprawdę trudno jest rozróżnić te niedokończone od będących już w ruinie. Zaparkowaliśmy na ulicy za szarym peugeotem. Ja lecę wymienić pieniądze i kupić kartę do telefonu, żona zostaje przy motocyklu. Krokiem zwycięzcy wracam dzierżąc tutejszą walutę. Dopiero pioruny z oczu Ani świadczyły, że coś mnie ominęło… A było to tak: chwilę po tym, jak zostawiłem Anię na straży dobytku, zaczęli ją zagadywać Algierczycy. Niektórzy chcieli pogadać, inni przywitać się, lub chcieli zdjęcie motocykla albo Ani. Albo jedno i drugie. W tym całym chaosie, Ania kątem oka dojrzała poobijanego mercedesa beczkę, który usiłował się wcisnąć przed motocykl na miejsce małego peugeociny. Nieważne, że na pewno się nie zmieści. Gdy tył samochodu jest jakieś 10 centymetrów od przedniego koła motocykla, Żaba bohatersko włazi pomiędzy oba sprzęty i wali z całej siły w klapę bagażnika. Na migi pokazuje kierowcy, że zostało może ze 2 centymetry. W ogóle nie widział w tym problemu. Wzruszył ramionami, ale odjechał. Mercedes był tak poobijany, że jedna czy dwie stłuczki w ogóle nie zmienią jego stanu technicznego, a my ze zgiętymi lagami raczej daleko nie zajechalibyśmy… Dzielna była Zdarzenie to należy potraktować jak dobrą i darmową radę: trzeba zawsze parkować motocykl tak, żeby nie było szansy zdewastowania go przez samochody 029.jpg 030.jpg Startujemy. Gorąco, ale chyba po to tu przyjechaliśmy. Na drodze dość duży ruch, który jednak nam nie przeszkadza. Jesteśmy podekscytowani i ciekawi wszystkiego. Rozglądamy się i chłoniemy otaczające nas krajobrazy, miasta, ludzi. Tymczasem zaczyna się ściemniać. Dobrze wiemy, że jazda w nocy jest tu BARDZO niebezpieczna – trzeba znaleźć nocleg. Pada na miasto Konstantyna. Hotelu szukamy w klimatycznej okolicy, tuż przy samej medynie. Medyna to arabskie stare miasto, z uliczkami tak wąskimi, że da się tam wjechać co najwyżej osłem. A i to nie wszędzie. Oczywiście układ tych uliczek to totalny chaos: mnóstwo zaułków, przejść, etc. Ale klimat orientu niepowtarzalny. W przewodnikach piszą, że z reguły jest tam niebezpiecznie i lepiej się nie zapuszczać bez towarzystwa kogoś zaufanego, a na pewno nie w nocy. Znajdujemy super klimatyczny hotel, ale bez klimy. Nie damy rady. Bierzemy pokój w mniej ciekawym budynku naprzeciwko, ale z klimą. Do tego z łazienką – żona się uparła. Skoro chcieliśmy łazienkę w pokoju, to trzeba dymać na drugie piętro bez windy. Bagaże wniesione, pokój względny, klima działa. Łazienka duża: prysznic, umywalka… tylko… kibla brakuje. Chcieliśmy pokój z łazienką, nie z toaletą Toaleta na drugim końcu korytarza – i o dziwo – z muszlą. Dla niewtajemniczonych powiem, że w dotychczas odwiedzonych przez nas krajach z kręgu kultury arabskiej standardem są toalety „na narciarza”. Często jest to wybetonowana dziura w ziemi. Obok z reguły jest kranik i kubełek z wodą lub sam kubełek, pełniące rolę papieru toaletowego. Dlatego też przyjęte jest, że ręka lewa jest „nieczysta”, ponieważ używamy jej właśnie w toalecie. To powoduje, że do jedzenia należy używać ręki prawej. My uzbrojeni jesteśmy w swój papier toaletowy Motocykl został na ulicy, przykryty pokrowcem, zaś nad jego bezpieczeństwem czuwał opłacany przez nas „gardien”, czyli „strażnik” pilnujący kilku okolicznych samochodów. Znamy to z Maroka. Pałaszujemy kupione na ulicy za mniej niż złotówkę danie a’la pizza i popijamy wodą mineralną. Po kolacji walimy w kimę. 031.jpg 032.jpg 035.jpg Nie zdążyliśmy za długo pospać. Do drzwi wali recepcjonista. - Przed chwilą był gardien. Musicie zabrać motocykl w inne miejsce. Na ulicy nie jest bezpieczny. - Ale gdzie ?! - Nie wiem. Może do Ibisa. Tam mają swoje podwórko. Pokażę ci gdzie to jest. W Ibisie faktycznie bezpiecznie. Brama, za nią rozkładana zapora a’la przeciwczołgowa, wysuwana z jezdni. Ale motocykla na przechowanie nie chcą przyjąć. Wracam do hotelu. Gardien coś tam mówi, rozumiem tylko, że tu nie jest bezpiecznie. Z hotelu wyszedł recepcjonista, ale nie ma żadnego pomysłu. Jak to w Algierii – zaraz zjawia się kilka osób, każdy chce pomóc. Jest też jakiś gość, który twierdzi, że zaprowadzi mnie do strzeżonego parkingu piętrowego. Gardien pomysł popiera. Zabieram chłopaka na motocykl, startujemy. Kątem oka zauważam, że recepcjonista zrobił niewyraźną minę. Nie wiem co o tym sądzić, ale co robić? Parking był przy tej samej ulicy co hotel, ale jakieś 1,5km dalej. Zamiast jechać prosto, najpierw objechaliśmy kawał miasta, a mój „wybawca” machał i krzyczał coś do wszystkich spotkanych po drodze znajomych, korzystając z tego, że jedzie Road Kingiem. Wielu Algierczyków mówiło mi potem, że pierwszy raz widzą Harleya na żywo. Chłopak zachowuje się co najmniej dziwnie; jest jakiś pobudzony. Odwraca się na motocyklu i przechyla tak, że zaraz wyrżniemy glebę. Road King sam waży około 380kg i nie jest łatwo wytrącić go z równowagi, ale gość wyczynia cuda. Musiałem stanąć i na migi wytłumaczyć mu o co chodzi. Nagle każe skręcać do kamienicy wyglądającej na ruderę. Środek nie robi lepszego wrażenia. Wjeżdżam na platformę z desek, która okazuje się windą i jedziemy na drugie piętro. Gość z parkingu nalega, bym nie zapinał motocykla i nie włączał alarmu… Jakoś wyperswadowałem mu, że ubezpieczenie ma takie wymogi, itd. W sumie co mi pomoże alarm czy disclock Motocykl mam odebrać o szóstej rano. Wracamy do hotelu. Ja dobrze zmęczony, kawałek drogi za nami, dużo emocji, na promie też za bardzo nie pospałem. Nie zauważyłem nawet, że zamiast iść prosto do hotelu, skręciliśmy w medynę. Robi się coraz ciaśniej, ciemniej, ale ja raczej uważam pod nogi i nie zastanawiam się, gdzie idziemy. Dopiero gdy zziajałem się wchodząc pod długie schodki szerokości 1,5 metra dotarło do mnie, że coś jest nie tak… Czemu idziemy medyną? Może po prostu idziemy skrótem? Ale jakim skrótem?! Przecież najprostsza i najkrótsza droga była ulicą prosto, a nie zaułkami medyny!! Ciemno jak w d… , uliczki wąskie, co chwila tylko widać białka oczu. Oby zaraz nie okazało się, że wdepnąłem w niezłe goowno. Wyobraźnia zaczyna pracować: po co my tu skręciliśmy? Przecież jak mnie zaciukają to nawet nikt się o tym nie dowie! Pocieszam się jedynie, że jeździliśmy po mieście i mnóstwo ludzi nas razem widziało. Tylko co z tego… Pytam chłopaka, gdzie my idziemy i po co? Komunikacja trudna, bo on tylko po francusku i to chyba nie za bardzo, ja zaś jeszcze słabiej. W końcu oświadczyłem, że wracam. Tylko jak? Mrok taki, że oko wykol, plątanina uliczek, a my tyle razy skręcaliśmy, że na pewno nie uda się trafić tą samą drogą. Telefon oczywiście został w hotelu. Zresztą… i tak by mi nie pomógł, bo nawigacja nie jest w stanie poprowadzić po medynie. Po kilku krokach wraca do mnie chłopak i pokazuje, że zaraz wyjedziemy i będzie ok. Skręcamy gdzieś i za chwilę wychodzimy na jakąś większą ulicę, gdzie jest trochę światła. Po kilku minutach jesteśmy na ulicy prowadzącej do hotelu. Uff… Adrenalina podskoczyła, już nie chce mi się spać tak bardzo W hotelu czeka na mnie żona, która na szczęście przysnęła i nawet nie była świadoma, że nie było mnie 1,5 godziny. Po mojej opowieści, Ania też nie może zasnąć, a wszystkie odgłosy dochodzące zza okna wydają się jej odgłosem odjeżdżającego Harleya. 033.jpg 034.jpg 28 lipca Rano, trochę niewsypani, zasuwamy na nasz wielopoziomowy parking. Jest ten sam gość co wczoraj. Na szczęście jest i motocykl. Odbieramy go, płacę parę groszy. Trzeba podjechać do hotelu po rzeczy, jedynym problemem jest, że ulica jest jednokierunkowa. Taki problem to nie problem Tego dnia w planach jest dojechanie do nadmorskiej miejscowości Tipaza, jednak po drodze chcemy zobaczyć ruiny starożytnego miasta Djemila. Część drogi pokonujemy bezpłatną autostradą, wiodącą ze wschodu na zachód Algierii. Trzeba przywyknąć do śmieci, które towarzyszyć nam będą przez całą podróż. W tym zakresie Algierczycy muszą jeszcze wiele zrobić – przede wszystkim w zakresie świadomości społecznej. Nie jest też wielką atrakcją smród z rur wydechowych samochodów. Niestety, żeby to zmienić potrzebne są już pieniądze. Musimy też przywyknąć do robionych nam zdjęć czy filmów z naszym udziałem. Zostaliśmy sfotografowani czy sfilmowani przez wiele osób z przejeżdżających obok samochodów. Nie sposób się gniewać, bo wszystko dzieje się z uśmiechem, wśród przyjaznych gestów i pozdrowień. Krajobrazy tymczasem zaczynają się robić coraz ciekawsze. 036.jpg 038.jpg 039.jpg 040.jpg 041.jpg 042.jpg 043.jpg Docieramy do Djemili, która kiedyś nosiła nazwę Cuiculum, zaś założona została przez Rzymian w I w n.e. Są to najpiękniejsze antyczne ruiny w Algierii i faktycznie robią spore wrażenie. Dobrą robotę robi nietuzinkowe położenie. Przed muzeum pojawia się policja, uśmiechnięta pyta skąd i dokąd i prosi o dokumenty. Po raz pierwszy przydały się zrobione przeze mnie fisze. Panowie dostają jedną z nich, nie kryjąc swojego zadowolenia. Wstęp to jakieś niewielkie pieniądze rzędu 100 – 200 DA (dinarów), czyli 2-4zł. Jest kameralnie - razem z nami ruiny zwiedza zaledwie kilka osób. Zaraz po wejściu podchodzi do nas Algierczyk i pyta czy chcemy aby nas oprowadził. Chwila konsternacji, bo mówi jedynie po francusku. A co tam, może coś uda się zrozumieć. Oczywiście słońce grzeje, więc staramy się, na ile tylko jest to możliwe, trzymać w cieniu. Nasz przewodnik pokazuje nam w telefonie piękne zdjęcia z Djemili zrobione zimą i oczywiście zdjęcia swojej rodziny Ponoć w muzeum na terenie wykopalisk są dość unikatowe mozaiki. Niestety muzeum było w remoncie. Jednak, skoro przyjechaliśmy z tak daleka, chłopaki i tak wpuścili nas, żebyśmy mogli pooglądać 045.jpg 046.jpg 047.jpg 048.jpg 049.jpg 050.jpg 051.jpg 052.jpg 053.jpg 054.jpg 055.jpg Po wyjściu z muzeum dostrzegamy stragan z pamiątkami. Algieria to nie jest kraj nastawiony na turystykę. Wśród pamiątek nie ma ani jednej, którą warto kupić. Chłopak na straganie stara się pomóc w wyborze, ale grzecznie mu dziękujemy. Cóż, nie tak łatwo Muzułmaninowi odmówić – dostajemy w prezencie gipsowy odlew zabytków Djemili. Szkoda, że nie dojechał z nami do domu. Podczas, gdy ja ustalałem dalszą trasę na GPS, moją żonę dopadli jacyś kolesie i tradycyjnie rozmowa zakończyła się wspólnym zdjęciem. Generalnie, wszyscy spotkani Algierczycy byli bardzo mili, pomocni, z każdym można było pogadać. Oczywiście – my oraz nasz motocykl - także stanowiliśmy dla nich swojego rodzaju atrakcję. Wszyscy pytali: jak wam się podoba w Algierii? I każdy, każdy z nich starał się, żebyśmy odpowiedzieli: jest fantastycznie! Często też słyszeliśmy: pamiętajcie, ISIS to nie są muzułmanie! 062.jpg W drogę! Jedziemy przez miasteczko. Uważam, bo w okolicy jest suk i trochę większy ruch. Nagle, samochód jadący przede mną, nie wiadomo dlaczego, zatrzymał się. Więc i ja hamuję. Tymczasem – motocykl ewidentnie ma inne palny! Oba koła stoją, a my jedziemy! Zatrąbiłem na gościa, który na szczęście ruszył, ale… zbroja prawie była pełna! Nasza prędkość to nie więcej niż 20-30 na godzinę, więc może wielkich szkód by nie było, ale po co nam paciak. Zatrzymałem się sprawdzić dlaczego tak pięknie pojechaliśmy. Na drodze nie było żadnego piachu, tylko asfalt okazał się strasznie śliski. Już bez przygód tniemy autostradą A1 na zachód. Mijamy Algier tzw. 2-gą obwodnicą, sprawnie łykając kilometry. Śmiesznie, bo droga ta nie ma żadnego oznaczenia w stylu A1, N103, tylko określana jest jako „2-ga obwodnica Algieru”. Muszę jednak przyznać, że sieć dróg w tamtym rejonie rozwinięta jest nieźle. Późnym popołudniem dojeżdżamy do Tipazy. Chcieliśmy wynająć pokój nad samym morzem, ale za maleńki, zapyziały bungalow trzeba było zapłacić ok. 300zł, więc szukamy trochę dalej od plaży. Z każdym kolejnym metrem – ceny spadały. Finalnie trafiliśmy do ośrodka Munetec, w którym oprócz hotelu były bungalowy. Na całym terenie gwarnie, kolorowo, wesoło. Przed wejściem zostałem obstąpiony przez stado zawoalowanych, uśmiechniętych kobiet. - Skąd jesteście? Mieszkacie w tym hotelu? - Z Polski, idziemy dopiero zapytać, czy jest wolny pokój. - Mam nadzieję, że będzie wolny pokój i zostaniecie z nami! Jutro pokażemy wam miasto i pójdziemy na plażę. Jestem nauczycielką angielskiego, więc wszystko wam opowiem, mogę pomóc w dogadaniu się. Wieczorem panie przyniosły nam ogromną bagietkę nadziewaną mięsem, warzywami i… frytkami. Kiedyś uważałem, że skoro Anglicy potrafią jeść bułkę z frytkami, to nie mają najlepszego gustu, ale po tym doświadczeniu muszę to odszczekać! Buła była po prostu pyszna! Przyjemnie zmęczeni kładziemy się do łóżek. Cała noc nie była nam jednak dana. Obudziłem się, żeby iść do WC i zanim zdążyłem włożyć klapki zauważyłem, że podłoga się rusza! Półmrok nie pozwalał szybko ocenić o co chodzi. Pstryknąłem włącznik nocnej lampki. Cała podłoga usiana była mrówkami, maleńkimi faraonkami, które pedałowały w najlepsze przez nasz pokój. Pierwsza myśl: pokonać towarzystwo kapciem! Ale nie, ich jest za dużo. Trudno, trzeba ratować nasze rzeczy porozrzucane rozkosznie po podłodze w całym pokoju. Przede wszystkim zaś należy zdjąć jedzenie ze stolika, w tym daktyle i melona. Mrówki jeszcze nie zdążyły zwietrzyć jedzenia na stoliku, nie pakowały się też na szczęście do łóżka. Czekamy więc i obserwujemy rozwój sytuacji. Jedne włażą dziurą w ścianie, inne szybko wyłażą szparą pod drzwiami. Trwało to jeszcze z pół godziny, ale mrówki tylko przemaszerowały przez nasz pokój, nie interesując się niczym. Sytuacja powtórzyła się następnej nocy, ale wtedy nawet nie reagowaliśmy. 065.jpg 066.jpg 067.jpg 068.jpg 069.jpg Ostatnio edytowane przez Dredd : 26.01.2022 o 21:35 |
Narzędzia wątku | |
Wygląd | |
|
|
Podobne wątki | ||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
(2018) поездка b Памир - czyli opowieść o tym, jak Gienia, Efcia i Słoń Dominik Pamir zdobywali | trolik1 | Trochę dalej | 167 | 05.05.2021 08:26 |
Rumuński Nałęczów czyli wycieczka w Karpaty (sierpień 2018) | Gończy | Trochę dalej | 23 | 27.11.2018 09:35 |
Sama na wyspie ludożerców – czyli Królowa na BMW GS Challenge 2018 | Sierdiukov | Imprezy forum AT i zloty ogólne | 23 | 14.09.2018 22:56 |
Fireblade na Saharze - tak tez mozna... | sambor1965 | Kwestie różne, ale podróżne. | 26 | 26.02.2010 23:45 |